1. Doskonały początek
Christian
W dniu, w którym stanęliśmy przed ogromną posiadłością, która rzekomo kryła w sobie najpotężniejszego z wynaturzonych, temperatura sięgała poniżej zera. Było to co prawda dziwne, zważając, iż mieliśmy do czynienia z końcówką wiosny, która teoretycznie pokryła już cały kontynent. A ja byłem pewien, że nie zawędrowaliśmy poza nim.
Jednak zważając na mojego ojca, mogłem się jedynie spodziewać, że temperatura była jego sprawką. Możliwe, że w taki sposób chcieli odstraszyć wrogów, którzy, gdy tylko zauważyliby mróz oraz śnieg, nieodpowiednio przygotowani, postanowiliby zawrócić. Lecz z drugiej strony wróg istniał jeden i był na tyle zdeterminowany, że nawet gdybyśmy mieli tu stuletnie mrozy i tak postanowiłby się przedrzeć.
Pogoda mogła być również uwarunkowana humorem mojego ojca, który nigdy nie należał do tych pozytywnie nastawionych do świata. Przynajmniej nie należał do nich od dziesięciu lat, a pogoda była czymś na czym lubił się wyzywać. Nigdy nie udało mi się opanować tak potężnych umiejętności jak on. A Mike natomiast był człowiekiem, dla którego wywołanie burzy śnieżnej nie stanowiło większego problemu. Moje myśli znów powędrowały w stronę mojej relacji z ojcem. Nie czułem się komfortowo z tym, że musiałem stanąć z nim twarzą w twarz w momencie, gdy nie miałem niemalże żadnego kontaktu z tym mężczyzną. Po tragedii sprzed dziesięciu lat, nasza relacja przestała istnieć. A teraz... zaczynałem mieć obawy, że będę w stanie nic współpracować.
Spojrzałem na Teodora, dzięki któremu dostaliśmy się pod posiadłość, szybciej niż zdołalibyśmy to uczynić nawet samochodem. Wyglądał na najbardziej zmęczonego przez niemal trzydniowe teleportacje. Przeraźliwe wory pod oczami, suche usta oraz włosy pozostawione w nieładzie. Nie wyglądał jak dumny Teodor Beluardo, którego poznaliśmy zaledwie kilka dni temu. Dodatkowo, w końcu ja i Sky uciekaliśmy od tygodni i zdołaliśmy się już przyzwyczaić do wszelkich... niedogodności. Jego natomiast poznaliśmy w idealnie skrojonym garniturze, który w tym momencie nadawał się jedynie do śmieci. Moja ciotka natomiast okazała się jeszcze silniejsza niż ją zapamiętałem. Odczułem, że podróż nie zrobiła na niej większego wrażenia, albo po prostu próbowała grać tą, na której zrobiła najmniejsze. Jej pies nie zniósł podróży tak dobrze, jak jego właścicielka – w szczególności specyficznego transportu przez Teodora. Fakt, że ważył tyle ile dorosły człowiek nie pomagał w tej sytuacji i musieliśmy dostosować tempo również i pod Joy'ego.
Takim o to sposobem po trzech dniach podróży, z drobnymi przerwami na pięciogodzinne drzemki, stanęliśmy przed ogromnym budynkiem, który mógłby śmiało w swojej wielkości konkurować z Akademią. Przez myśl przeszło mi nawet, że ojciec Noemi oraz Olivera nie miał zamiaru się ukrywać i jedynie czeka na Radnych, którzy postanowią ich po raz kolejny sprzątnąć z powierzchni ziemi. W końcu bardziej logicznym byłoby, gdyby ukrywał się w kanałach pod małymi miasteczkami, aniżeli tutaj. Co prawda pałac był obskurny i stary, a większość szyb zostało wybitych. Jednak w takich miejsca bardzo często można było spotkać ludzi, którzy nie mieli, gdzie się podziać. Radnych znałem nie od dziś, dlatego byłem niemal pewien, że takie miejsca również by sprawdzili.
Sky odetchnęła z ulgą. Miałem wrażenie, że pierwszy raz od śmierci siostry na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Ruszyła jako pierwsza, najwyraźniej nie mając zamiaru czekać na mrozie. Była tak skupiona na tym, by jako pierwsza dostać się do środka budynku, że ani razu nie spojrzała na to, co nas otaczało.
– Sky radzę się zatrzymać – Teodor odezwał się mało przekonującym tonem, który był związany z jego zmęczeniem.
Dopiero po jego słowach zacząłem przyglądać się okolicy. Zmrużyłem oczy, a gdy udało mi się dojrzeć, co miał na myśli, zamarłem. Mogłem to przewidzieć. Przecież mój ojciec nie pozostawiłby pałacu bez ochrony.
– Sky stój! – odezwałem się, podbiegając do niej.
Zatrzymała się w ostatniej chwili. Spojrzała to na mnie, to na Teodora, a następnie uniosła brew.
– Co? – burknęła. – Chciałabym coś zjeść i przede wszystkim się ogrzać. To miejsce jest potwornie zimne.
– Bariera ogrzeje cię jednorazowo – odpowiedział jej Teodor, podchodząc bliżej.
W tym momencie znajdowaliśmy się niecały metr od lekko połyskującego muru. Zbliżyłem się, by przyjrzeć mu się dokładnie. Gdyby nie słońce nie mielibyśmy szans ujrzenia jej. Dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego na tym terenie panowała tak pochmurna i mroźna pogoda. Dzięki częstym opadom, nie było możliwe by dojrzeć to, co zabezpieczało posiadłość od świata zewnętrznego. Bariera była wręcz niezauważalna. Mieliśmy to szczęście, że słońce akurat wyjrzało zza chmur, dzięki czemu pod odpowiednim kątem można było dostrzec jak mur połyskuje – do złudzenia przypominał cienką, przeźroczystą folię.
Sky otworzyła usta, jednak nic nie powiedziała. Zamiast tego usłyszałem za sobą dźwięk odbezpieczanej broni. Blondynka zamknęła oczy, Teodor westchnął, a ja natychmiast się odwróciłem. Zrobiłem to powoli, nie będąc pewien czego się spodziewać, a w mojej głowie przewinęły się najróżniejsze scenariusze. To, co jednak dostrzegłem nie miało nic wspólnego z moimi wyobrażeniami. W moim gardle pojawiała się gula, a dłonie automatycznie się uniosły.
Grupka dorosłych ludzi w szybkim rozrachunku conajmniej dziesiątka, jak nie piętnastka ubrana była w ciemnozielono-brązowe stroje, które do złudzenia przypominały te, które nosili żołnierze. Niektórzy mieli ze sobą spluwy, inny noże, a jeszcze inni uniesione dłonie gotowe do ataku. Spojrzałem na każdego z nich, jednak żadnego nie potrafiłem skojarzyć. W mojej głowie pojawiła się nawet myśl, że Teodor się pomylił, że mój ojciec nie mógł tu przebywać.
– Chyba zdajecie sobie sprawę, że jesteście na przegranej pozycji – odezwała się kobieta, która wysunęła się na przód grupy.
W dłoniach nie trzymała niczego, jednak mogłem się spodziewać, że bardzo dobrze władała swoją mocą i nie potrzebowała dodatkowego zabezpieczenia. Była zbyt bardzo pewna siebie, aby było inaczej. Ewentualnie to my wyglądaliśmy koszmarnie, a ona nie obawiała się, że zrobimy jej krzywdę.
– Nie mamy zamiaru walczyć – Lydia odezwała się jako pierwsza.
Zbliżyła się do nas przez, co broń została wymierzona w nią. Joey zawarczał, a ja przesunąłem się w stronę ciotki, chcąc zasłonić ją własnym ciałem. Uniosłem głowę.
– Przyszliście na urodzinowe przyjęcie Suzie czy może Toma? – w głosie kobiety można było usłyszeć rozbawienie. – Nie wkręcaj mi tu kitu. Na ziemię, albo rozerwę was na strzępy.
Poczułem na sobie wzrok Sky oraz Teodora. Zacisnąłem szczękę, jednak chwilę później zrobiłem to, co kazała kobieta. Ojca nie widziałem lata i jeszcze dłużej samego Rochestera. Nie wiedziałem, czego się po nich spodziewać, jak okrutni się stali, a tym bardziej jakich ludzi mieli pod sobą, albo z jakimi współpracowali. Poczułem jak któryś z nich złapał mnie mocno za nadgarstki, a następnie podniósł mnie.
– Zrób choćby jeden niewłaściwy ruch, a będzie twoim ostatnim – wycedził mężczyzna, który trzymał moje dłonie.
– Nie jesteśmy wrogami – odpowiedziałem spokojnie. – Dajcie mi wytłumaczyć.
Mężczyzna zaśmiał się przez, co wszyscy zwrócili na nas uwagę.
– Tak, a ja...
– Zabierzcie ich – przerwała mu kobieta, która zdawała się dowodzić całym oddziałem. – Psa zabierzcie na pierwsze piętro.
Joey zaczął szczekać, a Lydia gorąco zaprzeczać, jednak odniosło to odwrotny skutek. Zwierzę mocno przytrzymano, jeden z nich podszedł do psa i zdecydowanym ruchem wbił mu igłę w szyję. Joey już po paru sekundach uspokoił się, a następnie padł na ziemię.
– Zabiję cię – wycedziła Lydia. – Jeśli...
– Nic mu nie będzie, złotko – burknął mężczyzna, obdarzając ją krótki spojrzeniem.
– Jack zamknij się – znów ta sama kobieta.
Przyjrzałem się jej dokładniej, lecz nadal w mojej głowie nie pojawiło się żadne wspomnienie. Byłem pewien, że kogoś takiego z pewnością bym zapamiętał. Długie, kręcone włosy o wściekle czerwonym kolorze, jasnoniebieskie oczy, a przy tym mocno zarysowana szczęka. Kobieta mogła być w wieku mojego ojca, możliwe, że trochę młodsza. Była również dość wysoka, a przez opiętą bluzkę, można było dostrzec zarys mięśni na jej brzuchu. Gdyby nie ogromna kurtka, z pewnością dostrzegłbym jak bardzo jest szeroka. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.
– Christian Ross – odezwałem się do niej. – Nazywam się Christian Ross i dajcie mi rozmawiać z moim ojcem. To jedyne o co was proszę.
Nawet jeśli była zaskoczona, nie dała tego po sobie poznać.
– Zabierzcie nas do niego, a przekonacie się, że daleko nam do wroga – dodałem spokojnie.
Kobieta parsknęła.
– Byli tu już tacy – mruknęła, podchodząc bliżej – Nie nabieramy się na takie gierki. Mike nie ma dziecka, chłopczyku.
Choć kobieta upewniła mnie, że trafiliśmy w dobre miejsce, poczułem nieprzyjemny ból w klatce piersiowej. Te słowa w jakiś sposób mnie zabolały. Czy to możliwe, że mój własny ojciec nie miał zamiaru się przyznać, że ma syna? Nie. Nie mogłem teraz tego roztrząsać. Na pretensje oraz pytania musiałem poczekać, aż faktycznie stanąłbym twarzą w twarz z ojcem.
Po tych słowach skinęła na faceta za mną. Któryś z mężczyzn otworzył barierę, dzięki czemu kolejny pociągnął mnie w stronę posiadłości. Miałem kilka opcji i tak naprawdę każda kończyła się tragicznie. Pierwsza, mogłem zacząć walczyć przez, co natychmiast uznaliby mnie za wroga, którym nie byłem. Druga, mogłem zacząć usilnie ich przekonywać, kim jestem, w co z pewnością by nie uwierzyli. Trzecia, schylić głowę i mieć nadzieję, że nie ustawią nas pod mur i nie zaczną strzelać jak do kaczek.
Spojrzałem na Lydię, która jako jedyna próbowała rozmawiać z kobietą, która ją przytrzymywała. Nieudolnie rzecz jasna, ponieważ ta usilnie ją ignorowała. Przymknąłem oczy, uświadamiając sobie, że naszą jedyną rozsądną opcją była obserwacja. Do budynku wprowadzono mnie jako pierwszego. Natychmiast skręciliśmy w lewo, a następnie zeszliśmy schodami w dół. Nie miałem nawet szans na rozejrzenie się. Szybko domyśliłem się, jednak że zeszliśmy do piwnicy, w której miałem wrażenie, że było chłodniej niż na zewnątrz. Zadrżałem.
– Popełniacie błąd! – Lydia nie dawała za wygraną. –Przestań tak wbijać te swoje pazury, bo przysięgam, że gorzko tego pożałujesz!
Kobieta westchnęła zirytowana jej ciągłym gadaniem. Otworzyła jedno z pomieszczeń, a następnie wprowadziła ją tam. Kolejna została wepchnięta Sky, która siarczyście przeklęła, w momencie, gdy popchnęli na nią Teodora. Ja zostałem wprowadzony jako ostatni. Spojrzałem na jednego z mężczyzn, który miał przy sobie broń.
– Możecie nas w końcu wysłuchać? – odezwałem się, nie mając już pewności, co powinienem począć.
Nie usłyszałem odpowiedzi. Zamiast tego odwrócili się i wyszli z pomieszczenia. Zamknęli drzwi, a gdy tylko zaczęli odchodzić, Sky jęknęła żałośnie. Lydia podeszła do drzwi i szarpnęła za klamkę, a ja uniosłem głowę w górę, zaciągając się stęchlizną.
Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego początku.
Do następnego ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro