Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Rok 3019

Krzyk dochodzący z korytarza zbudził mnie jak każdego dnia mojego prawie osiemnastoletniego życia. Jak co dzień, przekręciłam się na lewy bok, wzięłam głębszy oddech i wtuliłam się w koc, chcąc uciec od chłodnego poranka, a dopiero później otworzyłam oczy, krzyżując wzrok z jedną z wielu moich współlokatorek. Lizzie, jak zawsze, zamrugała parę razy, a następnie jęknęła, zwiastując, że zaczyna się kolejny dzień z narzekaniem w roli głównej.

— Czy oni nie mogą być ciszej? — burknęła, na co żadna z nas jej nie odpowiedziała.

Harmon wstała z łóżka jako pierwsza, chcąc rozpocząć nasz codzienny rytuał łazienkowy. Usiadłam, żeby przyjrzeć się każdej z osobna, ale nic mnie nie zdziwiło. Najstarsza z nas, Eveline, jeszcze spała, Olivia, czyli najmłodsza, siedziała w tej samej pozycji, co ja, a czternastoletnia Jessica leżała ze wzrokiem wbitym w ścianę.

Miałam przed sobą obrazek, który towarzyszył mi od pięciu lat i miał się zmienić za kilka miesięcy.

A oznaczało to mniej więcej to, że za dokładnie cztery miesiące i trzy dni zostanę wyrzucona na bruk i zapewne umrę z wychłodzenia bądź z głodu.

— Twoja kolej! — Głos Harmon pozwolił mi wrócić do rzeczywisto- ści. — Olivia, zbieraj się powoli.

Spojrzałam na nią, a ta wskazała łazienkę. Kiwnęłam jedynie głową i bez słowa udałam się tam, gdzie mogłam odprawić mój poranny rytuał. Harmon była maniaczką, gdy chodziło o organizację czasu. Od początku naszej znajomości wszystko miała zaplanowane i to samo robiła z czasem swoich współlokatorek, dlatego byłyśmy jedynym pokojem, który bez kłótni i rannego przepychania potrafił dojść do porozumienia w kwestii łazienki i posiłków. Nie przeszkadzało to nam, bo to dzięki niej poranki i wieczory należały do tych najprzyjemniej spędzonych — bez przepychanek, kłótni, wyzwisk i innych beznadziejnych pretensji. Powolnym krokiem podeszłam do lustra, by zaraz potem skrzywić się na swój widok. Bo mimo że było ono brudne i rozbite, mogłam doskonale się w nim przejrzeć. Nie chcąc tracić czasu, przemyłam twarz lodowatą wodą, która rozbudziła mnie do tego stopnia, że obraz przede mną nie rozmazywał się tak, jak jeszcze sekundę temu.

Cztery miesiące i trzy dni.

Zacisnęłam usta w cienką linię, nie chcąc rozmyślać o dacie, która zbliżała się wielkimi krokami. Sprawnie się przebrałam, a następnie zaczęłam rozczesywać włosy.

Za cztery miesiące i trzy dni nie będziesz mogła nawet tego zrobić.

Pukanie do drzwi skutecznie odciągnęło mnie od tych optymistycznych myśli. Wpuściłam Olivię, wiedząc, że jeszcze chwilę zajmie mi doprowadzenie do ładu tych cholernie długich włosów.

— Nad czym tak myślisz? — spytała dziewczynka, gdy przez kolejne dwie minuty się nie odzywałam. Zmarszczyła brwi. — Od momentu, gdy wstałaś, wydajesz się nieobecna.

— Nie wyspałam się — powiedziałam wymijająco. Nie chciałam rozmawiać o tym, co miałam tego dnia w głowie.

Blondynka wzruszyła ramionami, nie miała zamiaru ciągnąć mnie za język. To właśnie w niej uwielbiałam.

— Eveline powiedziała, że nie pojawi się dzisiaj — zmieniła temat. — Na zajęciach.

Podeszłam do niej, chcąc jej pomóc rozczesać włosy. Zważając na ich długość i nieporadność Olivii, nie poradziłaby sobie z nimi, dlatego zawsze przychodziła z tym do mnie. Dodatkowo zaoszczędzałyśmy czas, dzięki czemu Harmon była wniebowzięta.

— Co sugerujesz? — spytałam.

— Jasmine, Julie i Thomas cię lubią. — Znów wzruszyła ramionami. — Mogłabyś poprowadzić dzisiaj lekcje.

— Wiesz, że się do tego nie nadaję.

— Eveline również.

Parsknęłam, nie mogąc się powstrzymać.
— Nie mów tak — skarciłam ją, choć miała sporo racji.

Eveline zajmowała się nauką pisania i czytania dzieci w wieku od siedmiu do trzynastu lat. Można powiedzieć, że przejęła najważniejsze, jak i najcięższe zadanie, które można było otrzymać w sierocińcu. Mimo wszystko nie przyjęła go z czystej pasji. Miała nadzieję, że zarząd będzie chciał ją zatrzymać i nie będzie musiała martwić się o to, co może spotkać ją na zewnątrz. Pracowała na to od czternastego roku życia i choć jej cierpliwość została parę razy wystawiona na próbę, można powiedzieć, że sobie radziła. Przynajmniej na tyle, by zarząd był z niej zadowolony i zostawił ją w spokoju.

— Będziemy grzeczni.

— Mówicie tak za każdym razem — skwitowałam. — Tym razem się na to nie nabiorę.

— No proszę... — Odwróciła się do mnie z miną smutnego szczeniaka. Przewróciłam oczami. — Co niby będziesz robić?

I tu mnie miała. Olivia doskonale wiedziała, że tego dnia prócz posiłków i paru drobniejszych spraw nie miałam co robić. Do moich obowiązków należało jedynie mycie toalet, które odbywało się raz na tydzień.

— Dobrze — burknęłam, co wywołało na jej twarzy szeroki uśmiech. — Zbieraj się, zaraz idziemy na śniadanie.

— Jesteś najlepsza!

Na mojej twarzy, choć nie byłam w nastroju, mimowolnie pojawił się uśmiech. Bo choć mogłam temu zaprzeczać, lubiłam te dzieciaki. Miały w sobie tyle pozytywnej energii, że potrafiły zarazić nią innych. Ja z pewnością nie byłam odporna na ich urok, a pozytywnej energii potrzebowałam aż nadto.

Po wyjściu z łazienki pościeliłam łóżko oraz posprzątałam miejsce wokół niego, nie chcąc, by cokolwiek mojego leżało na wierzchu w tak malutkim pokoju. Wiedząc, że Olivia i tak tego nie zrobi, doprowadziłam do porządku i jej miejsce do spania. Miałam świadomość, jak długie kazanie usłyszałaby od Harmon, zatem chciałam oszczędzić tego zarówno jej, jak i reszcie dziewczyn.

— Możemy już iść? — odezwała się Lizzie, gdy wszystkie byłyśmy gotowe. — Jestem głodna.

Eveline prychnęła.

— Mam ci przypomnieć, że dziś niedziela? — Dziewczyna wydawała się rozbawiona. — Zapewne nie było żadnej dostawy, a dzisiejsze śniadanie to resztki z wczorajszej kolacji.

— Jakby śniadania kiedykolwiek nie były resztkami z kolacji... — odbiła piłeczkę Lizzie. — Jeśli tak bardzo wybrzydzasz, możesz mi oddać swoją porcję.

Eveline jedynie pokręciła głową, najpewniej nie chcąc dalej dyskutować. To również nie zmieniało się od paru lat — Lizzie narzekała, Eveline ze swoją negatywną energią jej odpyskowywała, Lizzie się obrażała i ruszałyśmy na stołówkę.

Czy można zatem powiedzieć, że się dogadywałyśmy? Wątpię. Jedyne, co nas łączyło, to wspólny pokój oraz stół na stołówce. Ach, i posłuszeństwo wobec Harmon, która dzięki swojej naturze zaplanowała nam poranki oraz wieczory. W pozostałych porach dnia starałyśmy się trzymać z daleka od siebie.

Droga na stołówkę zajęła nam chwilę. Dzięki dobrej organizacji czasu miałyśmy szansę usiąść, a nawet wybrać sobie stolik. Olivia niemal od razu odłączyła się od nas, by dołączyć do reszty swoich dziesięcioletnich kolegów i koleżanek.

Nim usiadłyśmy, ustawiłyśmy się w kolejce po jedzenie, które nakładała nam osoba z zewnątrz. Skrzywiłam się, gdy zauważyłam, że podawano dwie kromki chleba, masło oraz kubek herbaty.

— Jeśli coś ci się, słonko, nie podoba, możesz oddać porcję — odezwała się kobieta, gdy zauważyła moją minę.

— Jest w porządku, dziękuję — odpowiedziałam, nie chcąc jej denerwować.

Miałam świadomość, że była w stanie zabrać mi śniadanie i dać komuś innemu. Często zdarzały się sytuacje, iż osoby, które danego dnia zaspały, nie dostawały w ogóle posiłku. Nikt nie miał dokładki, a w do- datku nie każdy dostawał tę pierwszą porcję.

— Słyszałam, że mnie dzisiaj zastąpisz. — Eveline po raz pierwszy tego dnia odezwała się do mnie.

Usiadłyśmy, rezerwując tym samym miejsce reszcie dziewcząt. Uniosłam wzrok, a gdy zobaczyłam jej minę, zacisnęłam szczękę.

— Podobno nie możesz — powiedziałam, próbując grać niewzruszoną. 

— To nie oznacza, że można mnie zastąpić — wycedziła.

— Mam ci przypomnieć, na czym polega ta praca? — odpowiedziałam ostro, unosząc przy tym brew. — Ta jedna godzina dziennie pozwala im uciec od zwykłych, ciężkich, jak na kilkuletnie dzieciaki, obowiązków. Jeśli nie masz na nie czasu, ja go znajdę.

— Coś sugerujesz?

— Nie. — Pokręciłam głową. — Nie byłabym w stanie zastąpić cię na dobre. Poza tym jesteśmy koleżankami, tak?

Nie odpowiedziała, ponieważ do stołu zasiadła reszta.

To nie tak, że chciałam zastąpić Eveline. Do osiemnastu lat brakowało jej zaledwie kilku tygodni, więc gdyby nie nałożono na nią tego obowiązku na stałe, zapewne gdy ja osiągnęłabym pełnoletność, ona zamarzłaby na śmierć. Nie zmieniało to jednak sytuacji, że te dzieciaki zasługiwały na cząstkę edukacji. Gdyby nie ta godzina dziennie, w życiu nie nauczyłabym się pisać, czytać, liczyć i nie poznałabym zalążka naszej historii. Nie chciałam im tego odbierać, zwłaszcza że Eveline dobrze wykonywała swoje obowiązki i nie groziły jej poważne konsekwencje. I choć nie przepadałam za tą dziewczyną przez naszą ciągłą różnicę zdań, byłoby to niesprawiedliwe, gdybym odebrała jej coś, na co ciężko pracowała.

Przekleństwo rzucone przez Lizzie skutecznie odciągnęło mnie od moich rozmyślań. Podążyłam za jej spojrzeniem. Na widok prawdziwego zastępcy szatana wraz z dwójką przyjaciół ja również miałam ochotę przekląć.

— Czy przynajmniej jeden dzień mógłby być spokojny? — jęknęła dziewczyna. — Mógłby zaspać, albo nie wiem, wpaść pod pociąg i umrzeć w męczarniach...

Jak za dotknięciem różdżki usłyszałam jego głos:
— To jakieś żarty?!

I choć każdego dnia widowisko wyglądało tak samo, wszyscy zwrócili na nie uwagę, a atmosfera w stołówce zgęstniała.

— Jeśli ci się coś nie podoba, oddam twoją porcję następnej osobie.

— Kobieta wydawała się niewzruszona.

Pracowała u nas już kilka dobrych lat, a przed Calebem miała takich chłopaków już kilkadziesięciu. Dlatego pozostawała niewzruszona jego zachowaniem.

— Jak ty to sobie wyobrażasz?! — wrzasnął. — Jestem facetem i powinienem dostawać więcej niż ci siedmioletni gówniarze!

— Bierzesz to jedzenie, czy naprawdę mam je dać kolejnej osobie?!

Caleb parsknął głośno, niemal na nią plując, a następnie z wielką wściekłością zabrał od niej talerz.

— Powinnaś inną odzywkę sobie wymyślić, stara jędzo! — burknął na odchodne, a następnie usiadł blisko nas. — Pleśń w tym jedzeniu wygląda najbardziej atrakcyjnie.

Gdy usiadł, każdy zajął się swoimi sprawami. Wiedzieliśmy, że na tym zapewne się skończy. Możliwe, że jeszcze parę razy zaklnie, strasząc tym siedmiolatki, jednak to wszystko. Zazwyczaj.

Zazwyczaj, ponieważ tego dnia Caleb był najwyraźniej zbyt mocno wyprowadzony z równowagi, by na tym zakończyć. Po zjedzonym posiłku zamienił kilka zdań z Louisem oraz Maksem, a gdy oni przytaknęli, wstał.

Na przedramionach pojawiła mi się gęsia skórka na myśl o tym, co Caleb chce zrobić. Jednak nie spodziewałam się, że podejdzie do stolika, przy którym siedziała Olivia.

— Oddawaj — warknął do jednego z jej kolegów, na co ten wzdrygnął się przerażony. — Nie każ mi dwa razy powtarzać.

Przełknęłam ślinę, przypominając sobie, jak kiedyś ja byłam na miejscu Thomasa. Caleb już kilka razy zabierał innym jedzenie, jednak zawsze były to osoby mniej więcej w jego wieku. Naszą niepisaną zasadą było to, by najmłodsze dzieciaki traktować jak najlepiej, żeby przynajmniej one czuły się tu dobrze. Choć przez chwilę.

Najwyraźniej chłopak postanowił inaczej.

Spojrzałam na Eveline, która potrafiła przemówić mu do rozsądku. Nawet nie drgnęła.

— Powiedziałem coś!

Przymknęłam oczy pod wpływem tonu jego głosu.

— Dzisiaj ty się nimi opiekujesz — szepnęła dziewczyna, a następnie poprawiła się na krześle. — Pokaż, co potrafisz, a nie siedź bezczynnie. 

Zacisnęłam pięści w taki sposób, że paznokcie wbiły mi się w wewnętrzną stronę dłoni. Popatrzyłam po raz kolejny na brunetkę, na co ona uniosła jedynie brew. Przyjrzałam się jeszcze raz Thomasowi, najlepszemu przyjacielowi Olivii, a gdy dostrzegłam w jego oczach łzy, nie wytrzymałam. Kierowałam się nagłym impulsem i przypływem odwagi. Nie chciałam, by któremukolwiek z dzieci stała się krzywda przez nieopanowaną złość Caleba. W końcu bywało z nim różnie. Nie miałam nic do stracenia, w przeciwieństwie do dziesięciolatków.

— Nie przesadzasz? — odezwałam się, gdy byłam już blisko niego.

Chłopak wyprostował się, a później powoli odwrócił się w moją stronę. Na sali powstało małe zamieszanie.

— Słucham?

— Głuchy jesteś? — Skrzyżowałam ramiona na piersi, by dodać sobie odwagi. — Pytam, czy przypadkiem nie przesadzasz?

— Noemi... — cmoknął, unosząc podbródek. — Rodzice nie nauczyli cię, że nie powinno się wtrącać w nie swoje sprawy?

Zagotowało się we mnie.

— A twoi chyba nie zdążyli przeprowadzić lekcji o dobrych manierach — odpysknęłam, próbując nie dać po siebie poznać, jak bardzo jego słowa mnie zezłościły. — Powiedziałabym, że przewracają się w grobie, ale...

— Dokończ, a gorzko tego pożałujesz — wycedził przez zęby, będąc jeszcze bardziej wściekły niż sekundę temu.

— Więc zostaw Thomasa i całą resztę — odpowiedziałam bez zająknięcia. — Mam ci przypomnieć, co wydarzyło się dwa lata temu?

Chłopak parsknął, jednak zaraz potem spoważniał, jakby przypominał sobie, co miałam na myśli. Uniósł podbródek i poruszył się niespokojnie.

— Jesteś cholerną wariatką — burknął, odsuwając się. — Wiesz o tym, prawda?

— Dobrze, że ty zdajesz sobie z tego sprawę.

Caleb pokręcił głową z niedowierzaniem, jednak wrócił na swoje miejsce, zapewniając wszystkim zebranym upragniony spokój. Kątem oka popatrzyłam na Olivię, która przyglądała mi się z niedowierzaniem.

— Co się wydarzyło dwa lata temu? — spytała, a ja dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że wtedy nie było ich w sierocińcu.

Uśmiechnęłam się do niej uspokajająco.
— Nic, czym mielibyście sobie zawracać głowę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro