Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25- Ostateczne pożegnanie

Ludzie dzielą się na dwie kategorie. Na tych, którzy wolą otrzymywać prezenty i na tych, którzy wolą je rozdawać. 

Mi nic nie sprawia takiej radości jak dzielenie się z innymi tym co kocham i co sprawia mi przyjemność. Dlatego w dniu moich urodzin moim drobnym upominkiem dla Was jest nowy rozdział tej książki. 

Mam nadzieje, że będziecie świętować ze mną :D 





Nie trzasnęła drzwiami, lecz zamknęła je delikatnie w przeciwieństwie do niego. Siedział w tym miejscu, w którym mu nakazała i analizował sytuację.

Jak do tego doszło?

Zerknął na owiniętą bandażem dłoń i za nic nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Wiedział, że nie miał nastroju od wczorajszego dnia. Nie był nawet pewien dlaczego ją zaprosił. Bynajmniej nie chodziło o projekt. Prawda była taka, że chciał ją zobaczyć, nie był pewien czemu, ale tak było. Przypuszczał, że mogło to mieć związek z jego zachowaniem w stosunku do niej. Najpewniej chciał na własnej skórze się upewnić, iż ich relacje nie popsuły się w żaden sposób z tego powodu. Musiał się upewnić.

Dlaczego mi na tym zależało?

Na to pytanie również nie znał odpowiedzi, lecz nie miał wątpliwości co do tego, że stwierdzenie to było prawdziwe.

Niedawno się z nią pogodził, a następnie naskoczył na nią jak jakieś zwierze. Na dodatek ona przecież nic mu nie zrobiła by tak bardzo go wkurzyć. Przecież to, że wolała za swojego partnera Levy, niż jego nie mogło, aż tak wyprowadzić go z równowagi, czy mogło?

Sądził, że jak się upije i zaliczy to mu przejdzie, ale w jak wielkim był błędzie dowiedział się dopiero wtedy, gdy ją dzisiaj zobaczył.

Traktował ją oschle od kiedy tylko przekroczyła prób jego domu,ale nie dlatego, że nadal się na nią gniewał. Jego złość magicznie wyparowała, gdy ujrzał tę drobną blondynkę niepewnie stojącą przed drzwiami.

Nie wiedział jednak jak ją przeprosić. Nie miał doświadczenia w tym zakresie, więc kontynuował swoje wcześniejsze zachowanie czekając sam nie wiedząc na co. Na lepszy moment?

Wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku do momentu w którym wypowiedziała pewne zakazane słowo.

Przyjaźń

Sam nie był nawet pewien dlaczego tak bardzo go to zdenerwowało. Każdy w ich szkole marzył o zostaniu przyjacielem Heartfili. O byciu częścią ich paczki popularsów. A on miał to szczęście, że nie musiał się jakoś specjalnie starać, a sama „księżniczka Heartfilia" mu to zaproponowała.

Powinienem się cieszyć, nie?

Nie miał na myśli radości pt. „skakanie pod sufit", ale zwyczajny rodzaj zadowolenia. W końcu lubił spędzać z nią czas, zdawała się go rozumieć tak jak nikt inny i był pewien tego, że zawsze mógłby na nią liczyć.

Dzięki temu miał by możliwość być zawsze blisko niej. Wspierać ją w trudnych chwilach, rozśmieszać, gdy jest to potrzebne oraz wywoływać prawdziwy uśmiech na jej twarzy. Przecież właśnie tego chciał.

Więc dlaczego?

Dlatego, że dla niego znaczyło to nic innego jak to, że zostanie zrównany z innymi jej „znajomymi". Nie będzie się niczym różnił. Odpowiadała mu relacja, którą mieli na początku, kiedy droczył się z nią celowo wywołując w niej irytacje. Dogryzał jej i drażnił się z nią. Obrażał dla żartów. Niektórym może wydawać się do dziwne, lecz wtedy czuł się kimś „wyjątkowym" dla niej. Nie był jak cała reszta, a ich relacje bardzo różniły się od wszystkich pozostałych jakie nawiązała z kimś Heartfilia.

A kiedy ona nazwała go swoim przyjacielem on zrozumiał, że chciała go wrzucić do tej samej szufladki co resztę. Nie chciał i nie zamierzał do tego dopuścić.

Postanowił, że będzie wywoływać w niej emocje inne niż reszta, nawet jeśli miałyby być one negatywne. W ten sposób nigdy nie pomyśli o nim jak o wszystkich innych. Będzie się wyróżniał. Zdawał sobie sprawę jak irracjonalnie to brzmi, lecz wolał nawet, by dziewczyna go znienawidziła, niż traktowała jak wszystkich. Dlatego, że nienawiść to bardzo silne uczucie.

Wyjątkowe uczucie

W ten sposób nigdy nie stanie się takim samym tłem jak pozostali.

Jednak tego wybuchu furii wcale nie zaplanował. To stało się tak nagle. Wściekłość ogarnęła go całego z jeszcze większą mocą, niż w szkole. Przestraszył ją. Widział to. Bardzo wyraźnie zauważył jak bardzo bała się go w tamtym momencie.

A mimo to odważyła się wparować do jego pokoju jak gdyby nigdy nic, a jej mina sugerowała, że nie miała zamiaru się przed nim ugiąć i oddać walkowerem tej słownej potyczki. Tak było do momentu, w którym nie zobaczyła co mu się stało.

Sam ledwo to pamiętał. Miał jakieś kompletne zaćmienie umysłu. Pamiętał słowa jakie jej wywarczał prosto w twarz. To, że każdy mięsień jego ciała był napięty, szczęki bolały go od zaciskania, podobnie z pięściami. Następnie stracił panowanie nad sobą, wbiegł na górę i wpadł w kompletny szał.

Miał ochotę zrównać z ziemią cały pokój i kiedy już planował się za to zabrać ujrzał swoje odbicie. Postać, która na niego patrzyła miała obłęd w oczach, mięśnie napięte go granic możliwości i strużkę krwi spływającą do brodzie od wiecznego zagryzania języka. Osoba w lustrze przeraziła na śmierć tę drobną, niewinną blondynkę siedzącą w kuchni i szczerze tej osoby znienawidził. Nim zorientował się co zrobił było już po wszystkim. Lustro roztrzaskało się wokół niego raniąc jego rękę i przecinając policzek.

Nie poczuł jednak ani grama bólu. Adrenalina wciąż płynęła w jego żyłach, a on stał jak wryty gapiąc się jak ta brudna krew spływała po jego ręce.

Każda inna osoba wpadłaby w kompletną panikę widząc co wyprawia i uciekła by gdzie pieprz rośnie, ale nie ona. Nie. Ona zachowała zimną krew i pomimo wszechogarniającego chaosu zagryzła zęby i już po chwili obmyśliła plan działania mający na celu pomóc mu.

Była na niego tak bardzo wściekła, był tego pewien, a mimo tego jej głos był tak łagodny i delikatny jak głos jego rodzicielki, gdy jako dziecko wracał z licznymi ranami i siniakami, a ona go opatrywała.

Oczywiście, ona nie mogła być świadoma tego, że taka ranka to dla niego nic wielkiego. Mimo wszystko był pełen podziwu dla jej profesjonalnej opieki i chęci pomocy.

W całym swoim życiu nie spotkał tak silnej kobiety, które w krytycznych momentach nie zaczyna panikować, ani tym bardziej płakać. Ona zaczyna działać.

Mimo, że wydawała się tak krucha i niewinna, kiedy obserwował jak starannie zajmowała się skaleczeniem przy czym nie drgnęła jej nawet powieka.

Z rozmyślań wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Lucy tak jak zapowiedziała wniosła do pokoju miotłę z szufelką, kucnęła przy teraz już prawie samej ramie lustra i zaczęła zamiatać. Obserwował ją kątem oka, ale tak, by tego nie zauważyła.

Nie rozumiał jej.

Jak można być tak dobrym?

To on ją zranił i spowodował całe to zamieszanie, a ona nie dość, że zajęła się nim to teraz jeszcze zaczęła sprzątać JEGO bałagan. Bajzel, który sam narobił.

Dlaczego?

- Zostaw to- powiedział tym razem spoglądając na nią, tak, by to dostrzegła. Pozbyła się kilku odłamków z podłogi, po czym odwzajemniła spojrzenie.

- Jak się czujesz?- zapytała, a w jej głosie wyraźnie mógł usłyszeć troskę.

Dlaczego to robisz?

- Już mówiłem, że nic mi nie jest- odburknął, lecz dostrzegając zaniepokojony wyraz jej twarzy od razu się zrehabilitował- nie martw się. Nie mam nawet zawrotów głowy- chcąc jej to udowodnić zaczął się podnosić, lecz po chwili cisze w pomieszczeniu przeciął jej rozkazujący ton.

- Siedź!- nie wiedząc czemu posłuchał od razu. Zerkał na nią co chwile naburmuszony, lecz więcej się nie odezwał. Obserwował z jaką dokładnością uprzątnęła wszystkie kawałki, by następnie wziąć się za zapieranie plamy na jego dywanie. Był czarny, więc bordowa plama nie była bardzo widoczna, lecz zapach krwi unosił się w pomieszczeniu.

- Zrobiłam co mogłam, ale nie jestem pewna czy nie zostanie plama- oznajmiła poprawiając grzywkę, która wpadała jej do oczu. A następnie zaczęła wycierać teraz już plamę od wody suchym ręcznikiem. Nagle ponownie się odezwała, lecz pytanie jakie mu zadała tak bardzo go zaskoczyło, że spojrzał na nią zszokowany.

- Co zrobiły się ci blondynki?- jej głos był cichy i niepewny, lecz z powodu panującej w pomieszczeniu ciszy usłyszał ją bez trudu.

- Co masz na myśli?- grał na zwłokę

- Lisa powiedziała, że widziała cie w klubie. Podobno na początku świetnie się razem bawiliście do momentu, aż zacząłeś unikać wszystkich dziewczyn o blond włosach- wyjaśniła rzeczowo spoglądając na niego.

Pierdolona Lisanna! I kiedy niby ŚWIETNIE się bawiliśmy?

- Bez powodu- odburknął spoglądając w bok. Cały czas wyczuwał na sobie jej uważne spojrzenie.

- Powiem ci, że zaskoczyło mnie to. Widzisz, nie zauważyłam wcześniej żebyś miał do mnie awersje, no przynajmniej nie z powodu koloru moich włosów dlatego byłam zdziwiona.

- Ktoś inny wpadł mi w oko- wyjaśnił.

- Oh- usłyszał

Oh?! Co ma znaczyć Oh?!

Natychmiast obrócił twarz w jej stronę starając się wyczytać coś z jej mimiki, lecz ona uśmiechnęła się jedynie do niego łagodnie, wydawało mu się nawet, że trochę smutno i powiedziała.

- Rozumiem.

Co rozumiesz?!

Nie dane mu było zapytać, ponieważ zabrała miednice z wodą i wyszła z jego pokoju. Kiedy po kilku minutach wróciła jej wyraz twarzy nic nie zdradzał. Podeszła do okna i otworzyła go stwierdzając, że woń krwi dzięki temu szybciej zniknie.

Następnie usiadła na łóżku obok i dała mu notatki. Oznajmiła, że jako przewodnicząca klasy oraz jego znajoma, wyraźnie unikała słowa przyjaciółka jest częściowo odpowiedzialna za to by nie miał braków w nauczaniu z powodu swojej nieobecności. Ostrzegła go jednak, że więcej nie będzie tak łaskawa i następnym razem jak pójdzie na wagary będzie musiał sam nadrobić materiał. Praktycznie nie słuchał tego co mówiła zbyt skupiony na tym jednym słowie. Po chwili wypalił.

- Więc teraz jesteśmy znajomymi- zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niż pytanie.

- Tak wyszło, ale tak sobie pomyślałam, że równie dobrze możemy być znajomymi z tej samej paczki?- końcówka zdania brzmiała jak pytanie- myślę, że bez trudu dogadalibyście się z moimi przyjaciółmi, bo w gruncie rzeczy nie jesteś taki zły- posłała mu cwany uśmieszek.

- Sama też nie jesteś najgorsza- odparł uśmiechając się krzywo jak to miał w zwyczaju, ale po chwili jego wyraz twarzy ponownie zobojętniał- ale spasuje.

- Dlaczego?- spytała autentycznie ciekawa

- Bo to mi nie pasuje. Nie jestem taki jak wszyscy.

- Czy ja wiem- zamyśliła się- według mnie każdy jest na swój sposób wyjątkowy. Nie ma dwójki takich samych ludzi.

- Wyjątkowy, powiadasz. Pff...odezwała się „panna udaje przed wszystkimi"- ironizował złośliwie, bo jej słowa dotknęły go na jakimś podstawowym poziomie, przez co poczuł się nieswojo.

- Przyganiał kocioł garnkowi – odburknęła- z resztą jak się niedawno okazało Leviś i Grey o wszystkim wiedzieli. Zwyczajnie udawali, że się nie zorientowali.

- Dobrze dla ciebie- odburknął

- A żebyś wiedział! Przynajmniej ktoś zna moje „prawdziwe ja" w przeciwieństwie do ciebie- podniosła głos o oktawę.

- Prawdziwe ja- powtórzył z naciskiem przyszpilając ją spojrzeniem- i mówi to dziewczyna, która nie potrafi pogodzić się ze śmiercią matki.

- Pogodziłam się z tym- odpowiedziała cicho

- Nie! Nie pogodziłaś! Kogo ty próbujesz oszukać? Mnie czy siebie? Gdybyś naprawdę zaakceptowała tą sytuację to nie odstawiała byś tej całej szopki- nie wiedząc czemu ponownie go wkurzyła. Gdy usłyszał jak oznajmiła mu, że Grey jak się okazało nie nabrał się na jej grę, jakaś nuta w jej głosie ponownie zaczęła wyprowadzać go z równowagi.

- Nie odstawiałam żadnej szopki! Po prostu nie chciałam, żeby ktoś się nade mną litował!

- I to dlatego nie opłakałaś nawet jej śmierci, tak?!- nie mógł być tego pewien, lecz wiedziony intuicją doszedł do takich wniosków. Lucy wyglądała mu na wrażliwą dziewczynę, więc był zaskoczony, kiedy na cmentarzu nie urodziła ani jednej łzy. Przecież rok czasu oznacza świeżą sprawę, świeżą ranę.

Jej pytający wyraz twarzy był dla niego kolejnym dowodem. Jej oczy mówiły „skąd o tym wiesz?".

- Nie, to nie dlatego- odpowiedziała niepewnie

- Właśnie, że tak! Nie zaakceptowałaś tego, że jej już nie ma i nigdy nie wróci- spojrzała na niego wyraźnie zraniona, lecz on bezlitośnie kontynuował, bo coś w głębi podpowiadało mu, że tak trzeba.

***

Kiedy usłyszała jak Natsu wypowiada te ostre, bezlitosne, okrutne słowa nie mogła uwierzyć własnym uszom. Poczuła jak by ktoś wbił sztylet w jej serce, a przejmujący ból nie ustępował ani na chwile. Tym bardziej, że chłopak nie poprzestał na tym.

- Nie pogodziłaś się z tym! Inaczej nie goniła byś na oślep, by dowiedzieć się co jej się stało.

- To normalne, że chce się dowiedzieć- podświadomie zaczęła się bronić.

- Nie, to nie jest normalne! Nie zamknęłaś tego rozdziału. Nie przyjęłaś do wiadomości tego, że ona już nigdy nie wróci, a ty zostałaś na tym świecie zupełnie sama.

- Nie jestem sama! Mam ojca!

- Taa...miałem okazje zobaczyć jak wyglądają twoje relacje z tatusiem. Człowiek nie spojrzał nawet w twoim kierunku kiedy staliśmy we trójkę. Założę się, że całymi dniami przesiaduje w pracy albo w swoim gabinecie by nie spędzać z tobą czasu.

- Dlaczego tak mówisz?

- Bo to oczywiste! Inaczej zwróciłby na ciebie choć odrobinę swojej uwagi. Dlatego prawda jest taka, że nie masz ojca, który powinien cię chronić i być zawsze po twojej stronie, ani nie masz matki, którą kochałaś bardziej, niż kogokolwiek innego- każde jego słowo była dla niej niczym kwas, który przeżerał jej duszę i serce. Czuła jak całe jej ciało zaczyna dygotać z nerwów, a w jej oczach powoli zaczęły wyłaniać się łzy.

- Jesteś zupełnie sama!- wzdrygnęła się na te słowa

- Nie jestem sama. Mam Greya!

- Chłopaka, który woli treningi, niż spędzać z tobą czas?- ironizował brutalnie

- Mam Levyś- przeszła do kolejnej linii obrony. Odnosiła wrażenie, że bez względu na to jak wiele warstw chroniło ją przed pogodzeniem się z okrutną prawdą Natsu niszczył wszystkie po kolei.

- Najlepszą przyjaciółkę, która przez rok czasu nie miała jaj by szczerze z tobą porozmawiać i prawdziwie cie wspierać?- kontynuował. Miała na końcu języka ripostę, lecz nie zdążyła jej powiedzieć.

- Jesteś całkowicie sama!- po tych słowach wstrząsnął nią dreszcz, a ona poczuła, że z jej oczu po jej policzku spłynęła pierwsza łza.

- Przestań- wyszeptała

- Nie masz nikogo!

- Natsu, przestań!- krzyknęła, a już po chwili z jej gardła wyrwał się głośny szloch. Patrzyła na niego z oskarżeniem w oczach. Nie miała pojęcia dlaczego mówił jej te wszystkie okropne rzeczy. Dlaczego próbował ją zranić jeszcze bardziej dotkliwie, przecież ona nic mu nie zrobiła. Jego obraz stawał się coraz bardziej zamazany, bo łzy zaczęły płynąć potokiem.

Nagle poczuła silne ramiona wokół siebie, więc zaczęła się wyrywać jak dzikie zwierze, które ktoś próbuje złapać w swoje sidła.

- Zostaw mnie! Nie dotykaj mnie!- krzyczała i próbowała się wyswobodzić z jego silnych ramion, lecz był niczym skała i ani drgnął. Zaczęła go okładać pięściami po klatce piersiowej, plecach, gdzie popadło, aż nie chwycił jej dłoni i nie unieruchomił ich.

Nadal wierzgała i wyrywała się. Nie poddawała się tak łatwo, ale to nic nie dawało. Ilekroć próbowała, chłopak był od niej znacznie silniejszy. Walczyła z nim przez kilka dobrych minut, ale powoli zaczynała opadać z sił, była zmęczona. Do tego nieznośny szloch próbował znaleźć swoje ujście, a ona powstrzymywała go przygryzając dolną wargę, która drżała od nadmiaru emocji. W jej głowie nieustanie krążyło tylko jedno pytanie.

Dlaczego?

Mogłaby zapytać dlaczego tak ją potraktował? Dlaczego powiedział jej te wszystkie rzeczy? Dlaczego wtrącał się w jej życie? Dlaczego próbował ją zranić? Dlaczego nie pozwolił jej odejść? Dlaczego wciąż uparcie trzyma ją w ramionach?

Kiedy jej siły były już na wyczerpaniu i nie miała możliwości dalszego stawiania oporu oparła głowę na jego szerokiej, umięśnionej klatce piersiowej.

Nagle poczuła jego dłoń na swojej głowie i zdezorientowana zauważyła, że chłopak zaczął głaskać ją po głowie. Nie była pewna czy żałował tego co powiedział i teraz próbował ją uspokoić czy to był swego rodzaju nawyk jak wtedy, gdy na twoich kolanach położy się kot. Jak go nie głaskać?

- Pogódź się z tym wreszcie- usłyszała jego cichy szept, po czym poczuła jak oparł podbródek na czubku jej głowy. W normalnej sytuacji by go strąciła, ale czuła się tak niesamowicie bezsilna.

- Zaakceptuj to- usłyszała znowu

- Wyrzut to z siebie- po jego wydawać by się mogło czułych słowach, tama w jej wnętrzu pękła, a głośny szloch wyrwał się z jej gardła wstrząsając całym jej ciałem.

- Płacz Lucy, płacz- teraz już się nie powstrzymywała. Łzy płynęły ciurkiem po jej twarzy. Co chwile pociągała nosem. Jej ciało trzęsło się w konwulsjach, lecz jej mięśnie się rozluźniły. Wyczuwając to chłopak puścił jej dłonie, a ona wczepiła je mocno w materiał koszulki na jego plecach.

Nie miała pojęcia jak długo płakała. Miała wrażenie, że opłakuje nie tylko śmierć kochanej mamy, ale także oschłość jej ojca, samotność i niezrozumienie jakie odczuwała przez miniony rok niemal każdego dnia, bezsilność, z którą starała się walczyć, lecz poległa. Odniosła wrażanie, że to się nigdy nie skończy. Co udało jej się uspokoić, nowa salwa szlochu wyrywała się z jej gardła, a ona poddała się temu uczuciu zalewając się łzami tak jak jeszcze nigdy do tej pory.

W jej głowie pojawiały się urywki wspomnień dotyczących ukochanej rodzicielki. Jak była malutką dziewczynką i siedziała na jej kolanach, jak bawiły się razem grając w chowanego czy w berka. Przywołała uśmiech i zapach jej mamy. Jej ciepło i to uczucie radości i bezwarunkowej miłości przepełniające jej serce za każdym razem, gdy przebywała z kobietą.

Wydawało jej się nawet, że wyczuwała obecność mamy. Jak gdyby ona stała obok nich i przyglądała się całej tej sytuacji ze smutnym lecz łagodnym uśmiechem. Mogła niemal wyobrazić sobie, że rodzicielka za moment weźmie ją w ramiona i powie, że wszystko będzie dobrze.

Żegnaj mamo. Zawsze będę cie kochać.

Pożegnała się ostatecznie i jakby przestała wyczuwać jej obecność, ale mimo tego po raz pierwszy od dawna nie czuła się samotna. Chłopak wciąż niestrudzenie gładził jej włosy, a ona wciągnęła do płuc jego zapach. Był ostry, intensywny i bardzo męski, ale nie drażnił jej zmysłów. Wręcz przeciwnie, działał na nią dziwnie kojąco. Wygodniej ułożyła się w jego objęciach i nieświadomie mocniej w niego wtuliła. Nienawidziła go w tej chwili, lecz jednemu nie mogła zaprzeczyć. W jego ciepłych ramionach czuła się bezpiecznie jak nigdy wcześniej. 

~~~

Kiedy to człowiek, którego dopiero poznałaś/eś zna Cię lepiej, niż wszyscy inni. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro