Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ruchomy płomień

— Twój żałosny ojciec myślał, że jeśli schowacie się w dziczy, nikt was nie znajdzie — powiedział Klemens, wertując księgę w poszukiwaniu właściwej inkantacji. — I miał rację... no, prawie. Nie odnalazł was nikt poza mną. Ale ja szukałem długo, bardzo długo. Przemierzałem góry i doliny, by was wytropić. Valerian w swojej dumie otoczył się samotnością i myślał, że skoro jest taki potężny, nie potrzebuje sojuszników. Jesteś jego wierną kopią, Liwio. Również jesteś tu całkiem sama.

— Nie... jestem... sama... — wydyszałam, próbując szarpnąć krępujące mnie łańcuchy. Na próżno. — Mam Lumiego.

— Już niedługo.

Rozpoczął śpiewną inkantację. W rękach trzymał wtedy jarzący się zimnym blaskiem amulet. Miałam wrażenie, jak gdyby ów artefakt kradł moją chęć życia, to, dzięki czemu codziennie miałam siłę i ochotę wstać z łóżka, by podziwiać piękno otaczającego mnie świata: kolorowe kwiaty, szemrzące strumienie, zmieniającą się pogodę, różnorakie zwierzęta, niekończące się ilości książek.

Czułam, jak wycieka ze mnie esencja mojego jestestwa. Płynęła coraz szerszym strumieniem, łączącym się ze strugą wiodącą od ciała Lumiego. Widziałam, jak jego oczy gasną, kiedy nasza magia kierowała się ku amuletowi trzymanemu przez bibliotekarza. Nie miałam siły oddychać. Moja klatka piersiowa unosiła się coraz rzadziej.

— Jak? — spytałam jeszcze.

Jak udało im się okiełznać smoczą moc?

— Wiesz, dlaczego smoczy magowie nie zapanowali nad światem? — spytał Cyryl.

Najwidoczniej Klemens nie mógł przestać śpiewać, by nie przerwać czaru. Gdyby tylko coś mu przeszkodziło...

— Dawno temu pewien utalentowany demon stworzył rytuał, który odbierał im ich magię — wyjaśnił wampir. — Z powodzeniem zaczęto go wykonywać, zabijając tym samym coraz więcej smoczych magów. Jednak wszystko ma swoją cenę. Kiedyś przyjdzie nam ją zapłacić, ale jeszcze nie teraz. A wtedy... będziemy gotowi. W każdym razie, po jakimś czasie rytuału zakazano, ponieważ zmieniał odprawiające go stworzenia w prawdziwe potwory. — Kącik jego ust uniósł się, odsłaniając wydłużony kieł. — Spalono wszystkie księgi, które o nim mówiły. Na szczęście ktoś się zbuntował i w tajemnicy sporządził notatki... i oto one. To dzięki nim mogliśmy cię tu dziś ugościć. A teraz radziłbym nie marnować twych ostatnich chwil na głupie pytania. Skoncentruj się na umieraniu, Niezapominajko.

Z każdą sekundą traciłam siły.

— Lumi... do zobaczenia po drugiej stronie.

Mój smok, moja dusza, mój najlepszy przyjaciel wydał z siebie ciche westchnienie.

Pomyślałam jeszcze o szczerze uśmiechającej się Dalii, o uroczym Wiktorze, o słodkiej, małej Marzannie, o nieznajomej dziewczynie ze starszej klasy, która obroniła mnie przed atakiem, o tajemniczym profesorze Oh, o złotookim Midasie.... Nawet o Żmijewskiej, która mimo tego, że nasze gatunki były wrogami, rzuciła mi się na pomoc. Zrozumiałam, że pierwszy raz w życiu, mimo że nie mogłam liczyć już na pomoc rodziny, która powoli przestawała istnieć, że naprawdę nie byłam sama. Byłam otoczona przyjaciółmi. Jeśli miałam tu dziś zginąć, to pocieszała mnie myśl, że przynajmniej przez chwilę żyłam pełnią życia.

Po moich policzkach znów pociekły łzy.

Łzy wylewane nad zmarnowanymi szansami i pierwszymi razami, których nigdy nie przeżyję. Nie zobaczę morza. Nie będę już szukać pierwszych przebiśniegów pośród. Nie pożegnam się z matką. Nie powiem Midasowi, co do niego czułam. Nie pomszczę ojca.

Drżałam na całym ciele.

Jedynym źródłem ciepła była moneta zawieszona na wstążce. Gdybym mogła, ścisnęłabym ją w rękach, by choć trochę je ogrzać.

Rozchyliłam usta. Czułam, że każde tchnienie może być tym ostatnim. Zanim zamknęłam oczy, zobaczyłam, jak rozchwiane płomienie świec tańczą dziki taniec. Byłam gotowa na koniec. W tej chwili przyjęłabym go z nieopisaną ulgą i szeroko otwartymi ramionami.

Pomyślałam o tacie. Miałam nadzieję, że wyjdzie mi na spotkanie. Potem powitamy mamę i znów będziemy wszyscy razem.

Z wielkim wysiłkiem obróciłam głowę, by moim ostatnim widokiem byli Lumi oraz tańczące płomienie.

Które nagle zgasły.

Zaskoczony Markus nie przerwał inkantacji, ale rozejrzał się czujnie, mocniej ściskając księgę ze słowami zakazanego rytuału. Jego amulet pulsował błękitno-srebrnym blaskiem, gdy wchłaniał magię Lumiego i moją.

Usłyszałam rumor, jakieś zamieszanie, krzyki, ale nie miałam już siły, by spojrzeć w stronę, z której dobiegały. Nie rozróżniałam głosów. Na moment w moim polu widzenia pojawił się Cyryl, ale nie wyglądał tak, jak zwykle. Musiał przyjąć swą prawdziwą postać. Wokół oczu, które były teraz całe czerwone, łącznie z białkami, pojawiły się czarne żyłki. Włosy przypominały stary wosk, skóra wyglądała jak u świeżego trupa, a paznokcie, te jego dziwne, niepokojące, szklane paznokcie, znacznie się wydłużyły. Z jego brody skapywała krew, którą była ubrudzona twarz wampira. Elegancki strój, który miał na sobie podczas uroczystej kolacji, został potargany i zabrudzony posoką.

Markus czytał coraz szybciej, jakby obawiał się, że coś przeszkodzi mu w dokończeniu zaklęcia. Świece znów zapłonęły, lecz nagle ktoś uciął je długim ostrzem. Płomienie zgadły, resztki spękanych świec potoczyły się po ziemi. Ktoś rzucił czymś w bibliotekarza, ale przedmiot odbił się od niego, jakby mężczyznę otaczała niewidzialna bariera.

Ułamek sekundy później dopadł go nowy potwór: potężny lis o silnych łapach i wielu ogonach. Oh. Gumiho nacierał na barierę, próbował znaleźć jej słaby punkt, ostre pazury i zęby pozostawiały na niej rysy, jakby była ze szkła, ale magiczna tarcza nie chciała pęknąć.

Ktoś mnie wołał. Nie słyszałam dokładnie, nie mogłam obrócić się w jego kierunku, ale wyczuwałam, że ktoś wykrzykuje moje imię. Przed mą twarzą pojawiła się Dalia. Z jaśniejącymi włosami i w pięknej sukni wyglądała niczym anioł. Cieszyłam się, że zanim wreszcie wyzionę ducha, mogłam jeszcze raz podziwiać jej niesamowite skrzydła.

Nagle rozległ się ryk tak potężny, że ściany się zatrzęsły, kajdany, którymi byłam skuta, zadźwięczały, a Klemens się przewrócił, wpuszczając z rąk księgę. Bariera znikła.

Na to czekał Oh. Jednym kłapnięciem potężnych szczęk przegryzł szyję bibliotekarza.

I być może, gdyby Klemens nie dysponował mocą smoczego maga, to by wystarczyło. Jednak było inaczej. Mężczyzna nic sobie nie zrobił z potężnej, broczącej krwią rany ani poszarpanego gardła, lecz zrzucił z siebie gumiho i sięgnął po księgę. Widziałam, że zależy mu na tym, aby dokończyć rytuał. Domyśliłam się, że tylko w ten sposób ostatecznie okiełzna moją magię.

Klemens zaśmiał się – nie słyszałam tego, lecz widziałam – patrząc na coś, co znajdowało się poza zasięgiem mego wzroku. Powiedział coś, odczekał chwilę i znów przemówił. Wystawił szeroko ręce, jakby witając coś lub kogoś. W jego dłoniach pojawiły się lodowe pociski.

Taką bronią władałabym, gdyby dane mi było wejść w dorosłość. To była moja moc.

Klemens wymierzył pociski i rzucił je. Ponownie się zaśmiał. Wyglądał, jakby upił się nadmiarem magii. Jego ciało nie było przystosowane do pomieszczenia tak ogromnej ilości mocy. Jeśli nie uda mi się ustabilizować jej poziomu, nie przeżyje tego.

Mężczyzna tworzył coraz więcej lodowych kul. Rzucał je po całym pomieszczeniu, domyślałam się, że celował w kilka miejsc.

Jego oczy zaczęły świecić i nie był to zwykły, dobrze mi znany blask magii. One emitowały tak silne światło, że patrzenie na Klemensa wyciskało mi łzy z oczu i sprawiało mi ból. Ale ja już nawykłam do cierpienia.

W międzyczasie Lumi zwinął się w kłębek, jego oddech był tak płytki, że smocze ciało niemal się nie poruszało. Bardzo chciałabym być teraz przy nim i objąć go, zapewniając, że już po wszystkim, że nasza męka zaraz się skończy. W końcu jego ból był moim bólem, odczuwałam go na równi z własnym. Wiedziałam, że moje serce i organizm wkrótce przestaną dawać sobie z nim radę.

Ponownie rozległ się przerażający ryk. Zaraz po nim jaskinię wypełniły płomienie. Dalia wydała z siebie jakiś dźwięk, rozpłaszczając się na barierze więżącej mnie na ołtarzu. Miałam nadzieję, że przetrwa to piekło. Zasługiwała na szczęście, miłość i długie, dobre życie. Cieszyłam się, że przez chwilę mogłam nazywać ją moją przyjaciółką.

Wtem stało się coś nieoczekiwanego. Płomienie otaczające Klemensa rozbłysły magicznym światłem, ich kolor zmienił się ze złocisto-pomarańczowego na biały. Nowe, jasne ognie liznęły ciała bibliotekarza, który krzyknął głośno z przerażenia.

Pomyślałam, że to dziwne, że usłyszałam ten dźwięk.

Mężczyzna krzyczał i krzyczał, z jego ust, oczu, uszu i nosa wydobywała się magia. Uciekała od niego porami skóry, końcówkami niedługich, osmalonych włosów. Amulet, który nosił Klemens, stał się tak jasny, że nie mogłam dłużej na niego patrzeć, musiałam zamknąć załzawione oczy. W końcu eksplodował, uwalniając moją moc.

Nie wiem, co było dalej.

Nie wiem, ile czasu minęło, zanim poczułam, jak ktoś pospiesznie otwiera kajdany i oswobadza moje ręce i nogi, a następnie delikatnie odsuwa moje posklejane krwawym potem i wilgocią włosy i bierze mnie na ręce.

Nareszcie wszystko zmieniło się w ciepłą, kojącą ciemność. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro