Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chryzantema

(pamiętajcie, by włączyć muzykę!)

Podążyłam za Dalią. Kiedy byłyśmy już napojone gorącą herbatą, umyte i rozgrzane, z dziką radością rozsiadłyśmy się w naszym dormitorium. Tam opowiedziałam przyjaciółce, co wydarzyło się po tym, jak udało jej się wrócić do szkoły.

Dalia słuchała opowieści o ucieczce z wyspy jednym uchem, bo tak naprawdę już była zaaferowana próbą znalezienia nam odpowiednich strojów na kolację. Okazało się, że powroty z wypraw celebrowane są jako nieoficjalne uroczystości szkolne, więc zapowiedziana przez panią Walewską kolacja była de facto balem. Moja wiła świetnie zdawała sobie z tego sprawę, więc była przygotowana na podobne wydarzenia. Ja – nie. Moja jedyna sukienka, która nadawałaby się na podobną okazję, zniszczyła się podczas jesiennego festynu. Nigdy nie zakładałam, że będę w Akademii Ciemnogrodzkiej tak długo, by potrzebować dwóch eleganckich sukienek.

— Pójdę normalnie ubrana — powiedziałam przyjaciółce. — Przecież na pewno nie będę jedyna.

Dalia obróciła się do mnie bardzo powoli, a na widok jej miny aż się cofnęłam.

— Jesteś przerażająca, jak tak patrzysz — rzekłam.

Żadna dziewczyna nie przyjdzie dziś normalnie ubrana — odparła wiła. — I ty też będziesz wystrojona, jasne? Zrobię ci makijaż, fryzurę i ubiorę jak człowieka. Wszystkim mają opaść szczęki na widok mojej przyjaciółki.

Nie miałam już sił ani odwagi, by z nią dyskutować.

Wreszcie Dalia znalazła suknię, której szukała. Kreacja była przepiękna. Uszyto ją z lejącego materiału w kolorze szałwiowym i ozdobiono kwiatową, wielokolorową koronką. Gorset był na wpół transparentny, poza widocznymi fiszbinami i częścią okrywającą biust. Długą do ziemi spódnicę rozcięto po boku, dzięki czemu nosząca ją osoba miała pełną swobodę ruchu. Suknia była wspaniała i doskonale pasowała do Dalii.

— Będziesz wyglądała zachwycająco — westchnęłam z zachwytem.

— No, wiem — odparła mile połechtana wiła. — A teraz pora znaleźć coś dla ciebie, mój ty smoczku.

Dziewczyna znów zagłębiła się w przepastne odmęty szafy. Czy ona była zaczarowana? Chyba tak. Inaczej to by było niemożliwe, aby tyle ubrań mojej kochającej się stroić współlokatorki mogło się tak pomieścić.

— Wiesz, że mamy zupełnie inne figury? — dopytałam niepewnie.

— Ta sukienka zalega mi w szafie od dwóch lat, wtedy miałam mniejszy biust. — Dalia rozwiała moje wątpliwości. — Plus ona ma takie cudowne wycięcie na spódnicy, więc wyeksponuje twoje zabójczo długie nogi. Daj mi chwilę, chyba już prawie... mam! Ta-daaam!

Blondynka obróciła się do mnie, trzymając przed sobą wieszak z sukienką. Była wykonana z satyny w kolorze nocnego nieba, materiał połyskiwał elegancko i przyciągał wzrok. Nie miała rękawów, lecz cieniutkie, romantyczne ramiączka. Głęboki dekolt typu woda pięknie się układał i podkreślał biust. Talia była dopasowana, za to szeroka spódnica z rozcięciem po prawej stronie rozszerzała się ku dołowi w efektownych falach przypominających wodospad, a wrażenie to wzmacniał połyskujący brokat kojarzący się z drogą mleczną. Jak powiedziała Dalia, przód sukni był nieco krótszy, zaś z tyłu znajdował się tren, który na sylwetce mej przyjaciółki zapewne wlókł się po podłodze, na mojej zaś da wrażenie długości do ziemi. Sukienka była oszałamiająca.

— Widzę, że ci się podoba — oznajmiła Dalia tonem opitego śmietanką kota. — To teraz zrobimy cię na bóstwo!

Nie miałam innej opcji, jak tylko jej ulec.

Kiedy Dalia odstąpiła ode mnie i wreszcie pozwoliła mi zobaczyć moje odbicie w lustrze, drugi raz tego wieczoru zaniemówiłam. Wiła podkreśliła moje jasnoniebieskie oczy ciemnoszafirowym cieniem, który pięknie wydobywał ich lodowy odcień. Usta musnęła delikatną pomadką w bliżej nieokreślonym kolorze między różowym a czerwonym, a policzki – chłodnym różem. Wyglądałam niczym królowa śniegu. Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie fryzura: część włosów została zapleciona przez Dalię, a resztę stanowiła przepiękna kaskada fal, która układała się i miękko przechodziła od czerni na czubku głowy, poprzez srebro znajdujące się na wysokości uszu, aż po błękit królujący od linii żuchwy. Dalia nie zapomniała jeszcze o podkreśleniu rozświetlaczem moich obojczyków, co cudownie wyeksponowało tatuaż, jaki miałam na dekolcie.

— Jesteś czarodziejką — powiedziałam, nie spuszczając wzroku z mojego odbicia.

— Przez skromność nie zaprzeczę — zaśmiała się wiła i zabrała się za robienie sobie makijażu w odcieniach beżu i złota, co podkreślało jej ciemniejszą karnację i złociste włosy.

Kiedy Dalia zajęła się sobą, ja ponownie spojrzałam w lustro. Doszłam do wniosku, że tak piękna kreacja aż prosi się o długie, eleganckie rękawiczki, ale nie dysponowałam żadnymi, więc musiałam poradzić sobie w inny sposób. Wzbraniałam się przez całe dziesięć sekund, ale w końcu machnęłam ręką i uznałam, że skoro cała szkoła widziała już moje skrzydła i rogi, to gorzej być nie może.

Lumi, pomożesz?, poprosiłam. Brakuje mi rękawiczek.

Tobie zawsze, odparł Lumi. Zróbmy cię na bóstwo, żeby twój złoty chłopiec nie mógł oderwać od ciebie oczu.

Na te słowa poczułam ukłucie w sercu, ale starałam się robić dobrą minę do złej gry. Nigdy nie słyszałam, aby smoczy mag związał się ze smokiem, więc takie relacje pewnie nie były dozwolone, ale tej jednej nocy naprawdę chciałam być piękna i chciałam, aby Midas mnie taką zobaczył. Potrzebowałam tego wieczoru odpoczynku i zabawy, zanim wrócę do próby realizacji celu, z którym przybyłam do Akademii.

Tylko dziś – obiecałam sobie.

Zebrałam smoczą magię i uważnie owinęłam ją wokół lewej dłoni, nadgarstka i przedramienia, aż za łokieć. Potem to samo zrobiłam z drugą ręką. Następnie magia osiadła, chłodna, lecz nie zimna, przyjemna, przypominająca aksamit, a na moich rękach pojawiły się opalizujące w ciepłym świetle srebrzysto-niebieskie smocze łuski, które stawały się tym ciemniejsze, im bliżej łokcia się znajdowały. Właśnie takich rękawiczek mi brakowało.

Przydałaby mi się jeszcze jakaś drobna biżuteria, ale żadnej nie miałam. Wtedy przypomniała mi się dziwna, złota moneta, którą Drogomir wcisnął mi do ręki przed wyprawą. Wciąż miałam ją w kieszeni zniszczonych spodni, których nie zdążyłam wyrzucić. Teraz wyciągnęłam pieniążek i nanizałam go na czarną wstążkę, którą czasem wplatałam we włosy, a potem założyłam ten prowizoryczny naszyjnik.

Pasował idealnie.

— Gotowa?

Obróciłam się do Dalii i aż zaparło mi dech. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ona pisnęła zachwycona, dopadła do mnie i zaczęła muskać palcami moje smocze rękawiczki.

— Nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego! — emocjonowała się. — Są ab-so-lu-tnie przecudowne! A ja jak wyglądam?

— Jak milion w złotych monetach! — przyznałam szczerze. — Rozważałaś kiedyś karierę jako modelka?

— Zdziwiłabyś się, ile wił pracuje w modelingu — odparła tylko, przewracając oczami. — Moja starsza siostra jest słynną modelką. Ja niestety mam za duży biust, bym wpisywała się w standardy.

— Masz siostrę? — zapytałam zaskoczona. — Nigdy o niej nie wspominałaś.

— Tak, mam. Nawet dwie, Malinę i Kalinę. Nie jesteśmy ze sobą zbyt blisko.

Widziałam, że Dalia nie chce drążyć tematu, więc odpuściłam.

— Idziemy? — spytała, ponownie przywdziewając swój najpiękniejszy uśmiech. Bezpardonowo ujęła mnie pod ramię i wyprowadziła z dormitorium.

Niedługo później dołączył do nas Wiktor. Jego policzek przecinała długa, czerwona szrama, zapewne pamiątka po wyprawie, a mimo to chłopak wyglądał zachwycająco. Srebrzyste włosy zaczesał do tyłu, co uwypukliło jego wysokie kości policzkowe. Zamiast granatowego mundurka założył elegancki, lekko połyskujący garnitur. W uchu miał kolczyk przypominający kieł. Kiedy go o niego spytałam, z gorzkim uśmiechem odparł lakonicznie, że to suwenir z wyspy.

— Wyglądasz świetnie — powiedziałam, nie dziwiąc się już, że nasz inkub ujął mnie pod drugie ramię. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zdążyłam przywyknąć do tego, że nagminnie narusza moją przestrzeń osobistą i choć nie mogłam powiedzieć, że to lubiłam, nie przeszkadzało mi to już tak bardzo, jak na początku. — Nawet do twarzy ci z tą szramą.

Chłopak zrobił zaskoczoną minę, choć widziałam, że tylko udawał.

— Liwia Dracca komplementuje mój wygląd? Chyba naprawdę mocno się uderzyłaś, spadając na naszego Mirusia, kochaneńka, bo zachowujesz się jak nie ty! — Nachylił się ku mnie, a jego jasne oczy wwiercały się w moje, kiedy pytał ciszej: — A może twoje lodowe serduszko nadtopiło się nieco, kiedy poczułaś, jakie bicepsy ma nasz jaszczurzy znajomek? Przyznaj się!

Odsunęłam się od niego i trzepnęłam go po ramieniu.

— Wiktor! No coś ty! — odpowiedziałam prędko, rumieniąc się na owe insynuacje. — Drogomir to dalej ten sam antypatyczny, arogancki, zadufany w sobie głupek, którego pierwszego dnia wyrzuciłam przez okno!

Powoli dochodziliśmy już do jadalni.

— Tak? — spytał podejrzanie słodkim tonem Wiktor. — To popatrz tam, bo chyba ktoś na ciebie czeka.

Podążyłam za jego wzrokiem. Zamrugałam, przez chwilę nie wierząc w to, co widzę. Przed wejściem do jadalni stał Drogomir. On także zrezygnował ze szkolnego mundurka czy nawet marynarki i założył dziś ciemne spodnie i kamizelkę z żakardu ze zdobieniami w kształcie liści. Do tego dobrał śnieżnobiałą koszulę z długimi rękawami, która korzystnie podkreślała jego wężową skórę. Nagle wydała mi się zaskakująco aksamitna, a nie obrzydliwa, jak wcześniej.

Wyglądał jak nie on.

Co więcej, Drogomir trzymał w ręce chryzantemę. Piękną, jasnoróżową chryzantemę o elegancko wydłużonych płatkach. Chryzantemy były moimi ulubionymi kwiatami. Kwitły wtedy, gdy było już zimno i ponuro, stanowiły ostatnią obronę przed szarzyzną jesieni i białawą monotonią zimy. Kochałam zbierać je, wąchać, układać w bukiety. Wokół naszego domu rosły całe kępy różnokolorowych chryzantem. Herbata ze złocistej odmiany tego kwiatu była moim remedium na całe zło tego świata, gdy ciepłe dni umykały w popłochu przed srogą zimą.

Szłam przed siebie mechanicznie niczym robot. Dobrze, że Dalia prowadziła mnie, bym nie uderzyła w żadnego z pozostałych uczniów zmierzających na uroczystą kolację, bo moje oczy były wbite w bladoróżowy kwiat w ręce mego szkolnego wroga, z którym rywalizowałam, którego nie lubiłam, który sprawiał, że...

— To ja was tu zostawię — usłyszałam nagle, a krzepiący dotyk wiły znikł.

Uniosłam wzrok. Dotarło do mnie, że stoję przed Drogomirem, który przypatruje mi się uważnie. Przez jego wężowe oczy nie potrafiłam powiedzieć dokładnie, co wyraża to spojrzenie, ale kobieca próżność podpowiadała mi jedno: czysty zachwyt. Czy to możliwe, by Drogomir był oczarowany moim wyglądem? A jeśli tak, to czy to coś zmienia...?

W końcu chłopak zobaczył, co założyłam na szyję, ale nie skomentował tego w żaden sposób.

— Cześć, Dracca — odezwał się zmienionym głosem.

— Cześć, jaszczurzy pomiocie — odparłam automatycznie.

Chłopak zrobił dziwną minę, a ja uświadomiłam sobie, że dotąd nazywałam go tak w myślach albo w rozmowach z Dalią, ale nigdy nie powiedziałam mu tego w twarz. W dodatku teraz nie miałam najmniejszego powodu, by być dla niego niemiłą ani go prowokować. Co mnie podkusiło...? Ze wstydu aż się zarumieniłam.

Niezły początek, podsumował Lumi.

— To znaczy... — dodałam niepewnie. — Przepraszam. Po prostu cześć. Czekasz na kogoś?

— Czekałem na ciebie.

Zamrugałam.

Serce bije ci jakoś szybciej, moja droga, zauważył Lumi. Czułam, że chichocze.

Siedź cicho!

— Ekhm... — odchrząknęłam. — To o co chodzi?

Wyciągnął w moją stronę chryzantemę. Jej cudowny, słodki, kwiatowy i nieco pieprzny zapach przypominał mi dom.

— To dla ciebie. Dziękuję, że mnie ocaliłaś — powiedział Drogomir, patrząc na mnie, jakby chciał zbadać moją reakcję. — To jedyny kwiatek, jaki znalazłem, ale jeśli ci się nie podoba, to w porządku.

— Jest piękny — szepnęłam, przyjmując go. — Uwielbiam chryzantemy.

Zastanowiłam się, co z nim zrobić. Nie chciałam, aby się zgubił, więc nie powinnam zostawiać go na stole, ale chodzenie z kwiatem podczas całego balu również nie wchodziło w grę. W końcu urwałam większy kawałek łodygi, a pozostałą część wsadziłam we włosy. Coś jednak zrobiłam nie tak, bo łodyga zahaczyła o warkoczyk.

— Pozwól.

Zanim zdążyłam zareagować, poczułam na dłoniach ręce Drogomira. Znów zwróciłam uwagę na jego zapach. Chłopak pachniał niczym świeżo otwarta łupinka kasztana, jak bergamota, którą tak lubiłam w herbacie earl grey, jak bursztyn, który mój ojciec dodawał do nalewki, a w końcu jak irysy zdobiące nasz ogród wiosną. Ten zapach coś mi przypominał, ale nie mogłam przypomnieć sobie, co dokładnie. Drogomir, zupełnie nieświadomy targających mną emocji, sprawnym ruchem odsunął moje palce, a potem pomógł mi z kwiatem, aż trzymał się solidnie dokładnie tam, gdzie chciałam, aby był.

— Dziękuję — rzekłam.

Drogomir popatrzył na mnie ostatni raz, uśmiechnął się kącikiem ust, uroczyście skłonił głowę, jakby uznawał swój dług za spłacony, po czym poszedł do jadalni. W przejściu zatrzymał się jeszcze na moment, by rzucić:

— Ta sukienka lepiej wygląda na tobie niż na wile. Powinnaś częściej ją nosić.

Kochani, jak Wam się podobało? <3

Informuję, że rozesłałam propozycje wydawnicze (trzymajcie kciuki!), więc to już przedostatni rozdział, jaki będzie można przeczytać na Wattpadzie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro