Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Festyn

W dniu felernego festynu, podczas którego miałam zadebiutować w roli jednej z dziewcząt dyżurujących w całuśnej budce, poziom mojej irytacji przekroczył górną granicę. Był koniec października – dokładniej: ostatni dzień miesiąca – a ja nie zrobiłam niczego, co zamierzałam.

Nie znalazłam mordercy ojca. Miałam zaledwie kilka poszlak, które nijak nie chciały się ze sobą połączyć.

Nie udało mi się uniknąć udziału w ohydnym procederze z pocałunkami w roli głównej.

Nie spotkałam już złotego chłopca – Midasa, jak nazwałam go w wyobraźni.

Nie zdołałam zachować neutralności i zaczynałam powoli przyznawać się sama przed sobą, że – o, zgrozo! – zaczynałam lubić Akademię Ciemnogrodzką. Zaprzyjaźniłam się z kilkoma osobami, nauczyciele byli wymagający, co mi odpowiadało, ponieważ przepadałam za nauką, a ćwiczenia pod okiem trenera z piekła rodem sprawiły, że moja ludzka postać stała się silniejsza.

Jednak naprawdę tęskniłam za matką i możliwością latania, kiedy tylko mam na to ochotę. Z czułością pogłaskałam tatuaż smoka – jedyny element łączący mnie z domem.

– Dracca, znowu się migasz – zauważyła mijająca mnie Patti. Niosła naręcze kwiatów, którymi z uporem maniaka dekorowała budkę. – W końcu będziesz musiała dać się pocałować. Mam ci pokazać regulamin?

– Przypomnieć ci jego ostatni punkt? – spytałam słodkim głosem.

Nadal nikt nie był pewien, jakim stworzeniem jestem, choć wszyscy wiedzieli, że nawet w ludzkiej postaci udało mi się pokonać Karinę w jej najbardziej zwalistej odsłonie, więc Lewandowska wolała nie ryzykować.

– No już, nie wymądrzaj się – bąknęła przewodnicząca Klubu Przyjaźni. – Idź po resztę kwiatów.

– Zaraz wracam.

Ruszyłam po znajdujące się pod murami szkoły wiadro z ostatnimi kwiatami potrzebnymi do upiększenia budki. Wzięłam je i właśnie skierowałam kroki ku wykrzykującej polecenia Patti, gdy poczułam wokół siebie obrzydliwy smród śmierci i rozkładu. Z wrażenia aż się potknęłam. Kiedy udało mi się odzyskać równowagę, rozejrzałam się wkoło, ale nikogo nie było.

Przymknęłam oczy i wyostrzyłam zmysły. Słyszałam teraz rozmowy stojących w oddali uczniów, czułam ich gorączkowe podniecenie na myśl o całuśnej budce dającej możliwość pocałowania szkolnych piękności. Słyszałam przekomarzania chłopaków na temat tego, która drużyna wygra dzisiejsze zawody. Dziewczęta z młodszych klas opowiadały o smakołykach, które dziś zjedzą. Mimo że była to szkoła pełna potworów i to nie z jednej, a dwóch akademii, jako że odwiedzili nas uczniowie konkurującej z nami Szkoły Cieni, dziś żaden postronny obserwator by tego nie zauważył. W dzień świąteczny w uczniów wstępowały pokłady niewiarygodnej wesołości, a codzienne pojedynki zastępowały co najwyżej nieprzekonujące warknięcia.

W takim razie co mnie zaalarmowało?

Ohydny swąd zgnilizny i padliny znów się pojawił, a wokół mnie dalej nie było nikogo. Uważnie przestudiowałam ścianę szkoły, wieżyczki, z których można mnie było zobaczyć, zajrzałam pod krzaki kłujących berberysów, ale nie udało mi się zlokalizować źródła zagrożenia.

W końcu sapnęłam ze złością i skierowałam się do całuśnej budki. Oddałam Patti kwiaty. Moje spojrzenie padło na linę podtrzymującą konstrukcję. Jeden jej koniec leżał na ziemi.

– Liwia! – usłyszałam nawoływanie Dalii. – Podejdziesz tu, kochana?

– Już idę!

Kopnęłam linę dalej pod ściankę budki i poszłam do przyjaciółki.

Gdy jej się przyjrzałam, z wrażenia prawie zaparło mi dech.

Rozpuszczone włosy Dalii przypominały płynne złoto. W jej zielonych oczach także pojawiły się złotawe plamki, które sprawiały, że spojrzenie wiły nabierało uroku niesamowitości. Jej pełne usta były malinowoczerwone, a skóra jaśniała wewnętrznym blaskiem. Patrzyłam na nią jak zaczarowana.

– Dalia... – wykrztusiłam z siebie wreszcie. – Co się z tobą stało?

– Coś nie tak? – zaniepokoiła się dziewczyna, wyjmując lusterko z kieszeni sukienki.

– Nie wiedziałam, że możesz być jeszcze piękniejsza – powiedziałam wprost.

Dalia roześmiała się w odpowiedzi. Nachyliła się ku mnie. Zawsze otaczał ją zapach polnych kwiatów, ale dziś jeszcze przybrał na intensywności.

– Nie mów nikomu, ale zawsze zgłaszam się do budki, bo dzięki temu doładowuję swoją energię – wyszeptała mi do ucha. – Tylko od razu mówię, że dyrekcja wie. Kazali mi to robić subtelnie, żeby nikt się nie zorientował. A skoro ci nieszczęśni chłopcy sami się do mnie pchają... Przecież muszę coś z tego mieć, prawda?

Popatrzyłam na nią.

– Dalio Paprocka, przerażasz mnie.

Śmiech, który wydobył się z jej trzewi, mógłby zmrozić krew w żyłach.

– Ty też, droga Liwio – rzekła, wskazując palcem prosto na mój odsłonięty dziś tatuaż – wyglądasz wprost zachwycająco. Szczęściarzowi, który cię pocałuje, będą sprzyjały niebiosa.

Założyłam dziś swoją ulubioną sukienkę w kolorze zgaszonego błękitu. Miała kwadratowy dekolt, długie rękawy zakończone finezyjnymi mankietami, czarne, półgorsetowe wiązanie w talii, a jej spódnica rozszerzała się mocno i sięgała kilka centymetrów nad kolana. Do tego założyłam wiązaną pod szyją opończę, której poły zarzuciłam na plecy, jako że grzałam się teraz w jesiennym słońcu. Włosy rozpuściłam, by swobodnie opadały, prezentując się w całej swej czarno-srebrno-niebieskiej okazałości. W dodatku rano Dalia nie mogła się powstrzymać i ozdobiła mą głowę wiankiem z kwiatów, które bezczelnie ukradła Patti.

Czułam się piękna jak nigdy wcześniej.

– Nie przewiduję, by komukolwiek miało się udać.

Wiła popatrzyła na mnie badawczo.

– Powiedz... czy to ma związek z twoją naturą? Bo jeśli tak, to nie musisz mówić nic więcej, zastąpię cię.

– Chętnie skorzystałabym z twojej oferty – wyznałam szczerze. – Jednak obawiam się, że wtedy nasza nadgorliwa przewodnicząca doniesie profesorowi Oh, że się nie wywiązałam z zadania.

A naprawdę nie chciałam go rozczarować po tym, jak pokazał mi tajemniczą bibliotekę.

– Rozumiem. Ale gdybyś zmieniła zdanie, to daj znać.

– Dziękuję. – Przytuliłam przyjaciółkę. – Postaram się iść do budki tuż przed zamknięciem, jak wszyscy będą już znudzeni festynem.

– A właśnie! – ożywiła się Dalia. – Chodź nad jezioro, zaczynają się zawody!

I powiedziawszy to, bezpardonowo pociągnęła mnie w stronę jeziora. Słowo daję, ona kiedyś wyrwie mi rękę. Nie podejrzewałabym jej o tyle siły.

Okazało się, że zawody oznaczały, iż dwie drużyny – jedna reprezentująca Akademię Ciemnogrodzką i druga w barwach Szkoły Cieni – rywalizowały ze sobą w rozmaitych dyscyplinach, do których zaliczało się wiosłowanie, przeciąganie liny na piasku przy brzegu, rzut w dal i jakaś gra z piłką. Taką samą, jaką Drogomir uderzył w Cyryla podczas sobotniej próby na sali gimnastycznej.

Zupełnie nie wiedziałam, co mam o tym sądzić. To nie mogło być przypadkowe, ale Drogomir nie miał żadnego interesu w tym, by mi pomagać, więc dlaczego zdobył się na coś podobnego?

Siedziałam na olbrzymiej dyni i patrzyłam na zmagające się ze sobą drużyny i z zadowoleniem konstatowałam, że chłopcy ubrani w granatowo-złote dresy wygrywają częściej niż ci w czarno-żółtych strojach, ale myślami wciąż byłam gdzie indziej. Zagadka dziwnego odoru śmierci nie dawała mi spokoju.

Po skończonych zawodach, w promieniach październikowego, zachodzącego już słońca, z wielkim bólem powlekłam się do budki. Stanęłam za znienawidzonym blatem i owinęłam się opończą, która nareszcie się przydała, ponieważ temperatura wyraźnie opadła. Z nietęgą miną zapatrzyłam się na unoszącą się nad wodą mgłę zwiastującą rychłe nadejście nocy.

– Budka jeszcze jest czynna? – zapytał ktoś.

Uniosłam wzrok, by na niego spojrzeć.

I wtedy rozpętało się piekło. 

Łapcie chwilę oddechu przed apokalipsą ;)

Jak tam Wasze wrażenia? <3

PS. Będę wdzięczna za każde polecenie, bo Wattpad ostatnio okropnie ucina wszelkie zasięgi :( 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro