59. To był błąd
Bellamy podszedł do mnie. Odwróciłam wzrok krzyżując ramiona. Czułam podskórnie że nie możemy ufać tej całej Echo, ale jak zwykle mój głos jest nie ważny, pomijany.
-Monel. Proszę cie, jeśli nie ufasz jej, to zaufaj mi.- powiedział z prośbą w głosie. Zerknęłam na niego ściskając wargi w wąską linie.
-Ufam ci, ale nie jej. Wykorzystuje to co wydarzyło się w Mount Weather. To jest błąd.
-A jeśli nie? Jeśli nasi faktycznie są zagrożeni.
-Właśnie dlatego nie mówię abyście nie ruszali. Choć mi się to nie podoba.
-Wiec zostań tu, pomóż Raven. Resztą sam się zajmę.
-Zgoda.- skinęłam głową mimo że nie chciałam by ruszał. To mogła być jakaś pułapka lub nie wiadomo co. Jednak nie byłam w dobrej formie. Jeszcze dwa dni temu prawie umarłam i wciąż czuje skutki tej trucizny w sobie. Nawet nie wzięłam żadnej swojej broni, ani nie mam na sobie ziemiańskiego ubioru. Wiec bardziej przydam się tu niż tam.
-Bądź ostrożny. Gdy tylko coś będzie nie tak, to nie ryzykuj. Ludzie lodu nie mają skrupułów.
-Mówiłaś że nie każdy ziemianin jest zły, więc czemu twierdzisz że każdemu azgedczykowi nie wolno ufać. Wśród nich też są Ci dobrzy.
-Może. Ale czuję że nie powinieneś. W Mount Weather wybrałeś Clarke, teraz wybierasz stronę tej Echo. Kiedy staniesz po mojej stronie?
-Zawsze jestem po twojej, ale czasem sytuacja wymaga od nas więcej...
-Bellamy! Już czas.- zawołał Pike przerywając nam rozmowę. Byli już gotowi do drogi. Ciemnowłosy zerknął w ich kierunku.
-Uważaj na siebie.- powiedział Bellamy ponownie patrząc na mnie.
-Ty też, wróć żywy.- uśmiechnął się lekko dodając mi otuchy, odwzajemniłam uśmiech. Wspięłam się na palce i złożyłam czuły pocałunek na jego wargach.- Po prostu wróć.
Bellamy skinął głową po czym odszedł do pozostałych. Gotowi ruszyli razem z tą ziemianką, która miała ich pokierować.
~~~~~~
Od razu gdy Bellamy i inni wyruszyli ostrzec naszych, razem z Raven, Gin i Sinclair udaliśmy się do centrum dowodzenia w Mount Weather. To jak Raven twierdziła że poradzimy sobie z złamaniem kodu do uaktywnienia pocisków w rzeczywistości okazało się znacznie trudniejsze. W skrócie mamy za mało czasu by poradzić sobie z tym.
-Cholera.- burknęła pod nosem Raven gdy kolejny raz jej się nie udało.
-Co się stało z pewnością Raven Reyes?- zapytał zaczepnie Sinclair. Dziewczyna mruknęła coś niezrozumiałego.
-To dwunastocyfrowy kod. Jest trylion kombinacji. To zajmie trochę czasu.
-Jak ci idzie, Monel?- zapytała Raven. Podniosłam wzrok znad ekranu komputera i wzruszyłam ramionami po czym oparłam się o oparcie siedzenia.
-Masz na myśli jak mi idzie w uzbrojeniu się w broń, która jest w stanie wybić wszystkich ziemian i przyczynieniu się w dokonaniu masowego mordu bo przecież nie ma innej możliwości jak tylko zabijanie? Idzie mi świetnie.
Cała trójka spojrzała się na mnie.
-No co? W końcu po co nam pociski jak nie do zabijania?
-Nikt nie mówił nic o masowym mordzie.- powiedział Sinclair.
-Serio? A myślisz, że do czego Pike wykorzysta pociski? On nienawidzi ziemian, dla niego nie ma różnicy czy są dobrzy czy źli. Dojdzie do kolejnej rzezi. I znowu to my się do tego przyczynimy.
-Przecież nie damy mu dostępu aby robił sobie co chciał z tymi pociskami. Będą naszym awaryjnym zabezpieczeniem.
-Ale sam fakt że będziemy je posiadać nie spodoba się ziemianom. Może zerwą koalicje i nie będziemy trzynastym klanem. Nie chce by doszło do wojny, nie o to walczyłam na arenie.
-Nikt nie chce wojny, ale jeśli do niej dojdzie bez pocisków przegramy na pewno.- stwierdziła Raven. Nie chciałam już o tym rozmawiać. Niby Raven miała racje, nigdy nie wiadomo co zrobią ziemianie. Coś może im się nie spodobać i postanowią nas zabić, ale prowokować ich też nie możemy bo tym bardziej to nie pomoże. Sama nie wiem już co o tym myśleć. Nigdy nie ma do końca dobrego wyjścia, zawsze ktoś traci. My albo oni.
-Gina, może coś masz?- zapytał Sinclair.
-Nie patrz na mnie. To nie moja działka.- powiedziała Gina.
-Dalej dziewczyny, niedługo się ściemni. Pracujemy przy cyfrach. Co przegapiliśmy?
-Jakim cudem prezydent zapamiętał tak długi kod?- zapytała Gina. W sumie to zastanawiające, ciężko zapamiętać tyle cyfr, a przecież nie był on młodziutki i pamieć mogła mu szwankować.- Może gdzieś go zapisał?- zaproponowała.
-To jak ustawienie kodu samymi zerami.- stwierdziła Raven.
-Jednak to lepsze niż to, co do tej pory wymyśliliśmy.- powiedziałam. Może poszczęści się nam i uda się znaleźć gdzieś zapisany ten kod.
-Sprawdzę biuro prezydenta. Może uda mi się coś znaleźć.- powiedziała Gina po czym wstała z swojego miejsca i ruszyła w stronę wyjścia zabierając ze sobą krótkofalówkę by się w razie potrzeby z nami skontaktować.
-My skupmy się na stronie technicznej. A może któremuś z nas się poszczęści.- powiedział Sinclair.
~~~~~~
Nie wiem dokładnie ile czasu siedzimy już w centrum dowództwa. Jedyne co wiem to to że zapadła już noc, a my wciąż nie złamaliśmy zabezpieczeń. Jedyne co nam pozostało to mieć nadzieje, że nasi poradzą sobie z tym skrytobójcą.
Stukałam palcami o blat próbując skupić się na obrazie na ekranie przede mną. Ale co chwila zerkałam w bok, a mój wzrok padał na miejscu gdzie znajduje się wajcha. Ta sama, którą Clarke i Bellamy pociągnęli aby wpuścić do budynku promieniowanie, ta wajcha zadecydowała o życiu wielu ludzi.
-... Monel. Słyszałaś co powiedziałam?
Spojrzałam w bok odrywając spojrzenie od wajchy. Raven przyglądała mi się zmartwionym spojrzeniem.
-Coś mówiłaś?
-Odkąd przekroczyliśmy próg tego miejsca zachowujesz się inaczej. Może to za wcześnie, może powinnaś była jeszcze poczekać zanim tu wróciłaś.
-Nie ważne ile czasu by minęło, nadal będę to pamiętać. To co tu się stało, stało się częścią mnie. I nie, nie chce o tym rozmawiać.- wtrąciłam gdy zauważyłam, że Raven chce coś powiedzieć.- Wróćmy do pracy.
-Dobra, skoro tak chcesz.- dziewczyna przytaknęła głową.
Raven kontaktowała się przez krótkofalówkę z Giną, ale ona również nadal niczego pożytecznego nie znalazła. Wciąż jesteśmy w punkcie bez wyjścia.
Martwię się o Bellamy'ego. Jeśli ta cała Echo kłamała? Dla mnie to co mówiła wydawało się kłamstwem, ale mam nadzieje że mimo wszystko jestem w błędzie i że nasi sobie poradzą. Oby wszystko jakoś chociaż w miarę dobrze się potoczyło. Wolałabym być przy ciemnowłosym, czułabym się spokojniejsza i wiedziałabym co dzieje się u niego. A ta cisza sprawia że czarne myśli zakłócają moje racjonalne myślenie. Właściwie cały prawie dzień czuje się jakaś sfrustrowana i zdenerwowana. Głównym powodem jest to miejsce i te wszystkie wspomnienia, a teraz jeszcze doszła ta sprawa z skrytobójcą. Coraz bardziej mam wrażenie że coś złego może się stać.
-Gina, jesteś tam? Zgłoś się.
Dziwne. Czemu Gina nie odpowiada. Spojrzałam na Raven, która trzyma w dłoni krótkofalówkę.
-Gina, wszystko w porządku? Co się dzieje?- znowu było słychać tylko szum, ale gdy Raven ponownie chciała coś powiedzieć z urządzenia usłyszeliśmy chwiejny głos Giny.
-Mamy problem. Ziemianin uruchomił mechanizm autodestrukcji. Miał kod na swoim ramieniu. Musimy go zdobyć. Została tylko minuta.
Nagle jakaś sylwetka przebiegła tuż obok wejścia do centrum. To pewnie ten ziemianin. Cholera. Od razu ruszyliśmy, wybiegliśmy z pomieszczenia. Sinclair i Raven pobiegli za ziemianinem, ale ja zatrzymałam się. Mogą nie zdążyć wpisać kod, a przecież ludzie z stacji rolniczej tu są. Cofnęłam się i zaczęłam biec w kierunku jadalni. Po drodze napotkałam czworo z nich, kazałam jak najszybciej im uciekać bo wszystko za raz wybuchnie. Gdy stanęłam zdyszana w progu wejścia do jadalni od razu zaczęłam krzyczeć by wszyscy uciekali bo za chwile schron eksploduje. Ludzie zaczęli panikować. Gdy to zrobiłam jak najszybciej tylko mogłam zaczęłam biec do wyjścia. Modliłam się tylko aby zdążyć dotrzeć do wyjścia. Czułam jak serce bije tak szybko że sprawia mi to ból. Czułam też spływające po mim czole krople potu. Gdy widziałam w zasięgu wzroku wyjście przyspieszyłam choć wydawało się że szybciej już nie potrafię biec. Jednak uczucie gdy wydostałam się na zewnątrz było niesamowite. Widziałam jak Czwórka wcześniejszych osób które spotkałam stały bezpieczne niedaleko Raven i Sinclaira, którzy stali parę metrów ode mnie, a obok nich leżało ciało. Prawdopodobnie to ziemianin. Wszystko wydawało się że idzie w spowolnionym tępię. Przecież minuta trwa bardzo krotko, a jednak jakby ten czas dłużył się. Raven zauważyła mnie, trzymała krótkofalówkę przy ustach. Patrzyła na mnie przerażonym spojrzeniem.
Następnie wszystko co się działo było jakieś przyćmione. Raven krzyczała że jestem za blisko, chciała biec w moją stronę ale Sinclair ją powstrzymał. Później gdy odwróciłam się widziałam jak płomień wydostaje się z wyjścia z bunkra. Następnie czułam gorąco, a jakaś siła odepchnęła mnie bardzo mocno. Kolejny był ból, a później nastąpiła całkowita ciemność.
...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro