Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

48. Nóż


Zatrzymaliśmy się tuż przed lasem, tu jest granica. Zsiadłam z konia, Octavia również i podeszłyśmy do stojących przed jeep'em naszych przyjaciół.

-Sygnał dobiega gdzieś stąd.- Monty sprawdził na małym przenośnym ekranie cel naszej podróży, który wskazuje na las. Azjata wskazał głową miejsce przed nami.

-Sygnał dobiega z krzaków?- dopytałam zdziwiona, spodziewałam się raczej że znajdziemy wrak stacji albo choć jego część.

Nagle krzaki się poruszyły i usłyszeliśmy szmery.

-Na pozycję.- rozkazał Bell.

Raven, Monty i Bellamy wyciągnęli karabiny i wycelowali w tamtym kierunku, Octavia wyjęła swój miecz, a ja łuk i nałożyłam strzałę na cięciwę mocno ją napinając.

Z pomiędzy drzew wyłoniło się pięciu azgedskich wojowników na koniach w swoich bojowych barwach, biała farba na twarzy i ubiór w biało czarnych kolorach przeważnie wykonane z zwierzęcego futra.

Na nasz widok zatrzymali się i zsiedli z koni. Jeden z nich zbliżył się trochę w naszą stronę. Zauważyłam na jego szyi przewieszony migający na czerwono nadajnik.

-Pamiętajcie jesteśmy w koalicji, bez niepotrzebnego rozlewu krwi.- powiedział do nas Bellamy.

-Ma nadajnik.- usłyszałam obok siebie niewyraźny szept Monty'ego. Nie jest zadowolony, a raczej wściekły. On i jego rodzice są z farmy. Jakimś sposobem ziemianie mają nadajnik, możliwe, a raczej to pewne, że nawet napotkali ocalałych, ale wątpię by byli tak łaskawi i zostawili ich w spokoju. Kolejny okrutny czyn Azgedy. Nic dziwnego żyją w górach, gdzie śnieg i lód pokrywa wszystko. Są zimni, bezwzględni, brutalni i przede wszystkim nie uznają nikogo oprócz swojego ludu.

-Szukamy swoich, nie chcemy kłopotów.- Octavia zaczęła mówić do nich po ziemiańsku.

-Szukacie Wanhedy?- warknął jeden z ziemian, a reszta zaczęła między sobą szeptać i wyciągnęli swoje miecze.

-Nie. Nie wiemy nawet kto to jest.- szatynka zaczęła tłumaczyć, ale oni jeszcze bardziej się wściekli.

-Ma nadajnik.- powiedział stojący z tyłu za nami Jasper. Przepchnął się między nami i ruszył w stronę ziemian.

-Jasper do cholery wracaj!- spróbowałam zatrzymać przyjaciela, ale na nic to się zdało.

-To nie twoje.- szatyn podszedł do ziemianina z nadajnikiem i zerwał mu go z szyi. Już chciał się do nas wrócić, ale azgedczyk złapał go i przyłożył mu nóż do gardła.

-Puść go!- krzyknęłam w stronę mężczyzny, ale ten tylko się zaśmiał pogardliwie.

-Co teraz?- zapytała spanikowana Raven.

Atmosfera się cholernie napięła. Mieliśmy tylko sprawdzić sygnał, a wychodzi na to że zaraz narobimy cholernego bałaganu.
Najgorszy jednak jest fakt że Jasper zaczął się uśmiechać. Jakby sytuacja w której jest, jakby to że zaraz może umrzeć go wręcz cieszyła, a nie przerażała. Ziemian zapytał się go czemu się tak szczerzy, a gdy Jasper jeszcze bardziej poszerzył uśmiech mężczyzna zaczął nacinać mu skórę na gardle.

Zareagowałam od razu. Strzała trafiła ziemianina prosto między oczy, puścił Jaspera i upadł na ziemię. Inni azgedczycy wyciągnęli miecze i ruszyli na nas, ale nawet nie zdążyli zbyt blisko podejść bo zostali rozstrzelani.
Podbiegłam do Jaspera. Urwałam kawałek materiału i przyłożyłam do jego krwawiącej rany.

-Cholera.- Bellamy przetarł sfrustrowany twarz.- Miało być bez zabijania.

-Powiedź to im.- Raven wskazała głową martwych ziemian.

-Musimy go stąd zabrać. Wykrwawi się.- powiedziałam oglądając ranę przyjaciela. Jest głęboka, Abby koniecznie musi ją obejrzeć. Jasper uśmiecha się głupkowato.

-Bawi cię to?- zapytał z wyrzutem Monty.

Z jeepa usłyszeliśmy z krótkofalówki że ktoś próbuje się z nami skontaktować, Bellamy poszedł to sprawdzić.

-Coś ty sobie myślał?- zapytałam przyjaciela obwiązywując mu szyję.

-Żeby to w końcu skończyć.- jego wyprany z emocji ton głosu sprawił że spojrzałam w jego oczy nie dowierzając w to co usłyszałam z jego ust.

-Nawet tak nie mów.

-Bo co? Zamkniesz mnie pod kloszem, daruj sobie ten trud.

-Kane jest w sektorze 4.- powiedział starszy Blake gdy skończył rozmowę przez krótkofalówkę.- Mamy tam jechać.

-Octavia i Raven zabiorą Jasper'a do obozu, zabierzecie konie.

-Okay.- skinęła O i razem z panią mechanik i szatynem skierowali się do koni.

-Rozkazy to chyba moja działka.- ciemnowłosy lekko się uśmiechnął do mnie, a później spoważniał.-Powinnaś z nimi też jechać.- wskazał podbródkiem naszych przyjaciół.

-Poradzą sobie sami. A wam przyda się ktoś kto umie walczyć, nigdy nie wiadomo co spotkamy po drodze.

-Ma rację.- wtrącił się Monty przez co Bellamy spojrzał na niego niezadowolony. Podniosłam wyczekująco brwi do góry, brunet westchnął wiedząc że ze mną nie wygra, gdy się uprę nie ma zmiłuj się.

-Zgoda, choć wolałbym byś wróciła do obozu. Lepiej już jedźmy.

Monty usiadł za kierownicą, a Bellamy z przodu obok niego.

-Czemu siedzę z tyłu?- jęknęłam.

-Nie narzekaj, masz szczęście że w ogóle jedziesz z nami.

-I tak zrobiłabym po swojemu.- przybliżyłam się do Bellamy'ego i szepnęłam mu na ucho.- Nie zatrzymasz mnie skarbie.

-Jesteś pewna?- obrócił głowę w bok, tak że mogę teraz patrzeć w jego cudowne czekoladowe oczy.

-Jak niczego innego.- moje kąciki ust uniosły się. Bell na moment spojrzał na moje usta, a gdy przybliżył się by mnie pocałować szybko odsunęłam się chichocząc z miny jaką po chwili zrobił.

-Co to ma być? Mam tam do ciebie pójść?

-Dostaniesz jak wrócimy... a może w ogóle.

-Jesteś nieznośna.

-Ale i tak mnie kochasz.

-Jak nikogo innego.- uśmiechnął się zalotnie.

...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro