31. Bellamy?
Jestem na 100% pewna, że to był Ballamy, Jasper też go widział i też tak uważa.
Z jakiego powodu jednak nas zamknęli? Czyżby Dante zmienił zdanie, ale przecież sam nakazał że możemy odejść.
-Jesteście pewni, że to był Bellamy?- zapytał nadal nie do końca wierząc Miller, od kiedy on taki niewierzący?
-Tak, wszędzie poznałabym ten jego uśmiech.- powiedziałam bez namysłu tyko po to aby przekonać w końcu Nathana, a po chwili zdałam sobie sprawę jak to zabrzmiało. Miller posłał mi znaczący uśmiech.
-I na pewno rozpoznałabyś ich smak.- dodał trochę ciszej.
-Dupek.- fuknęłam czując jak się czerwienię.
-Ej!- przerwał nam Jasper z poważną miną- Skupcie się to nie czas na żarty, musimy się jakoś przygotować, a nie wiemy co zaraz się może stać więc myślcie.
-Pewnie będą po kolei zabierać nas.- powiedziała z jeszcze nadal osłabionym głosem Harper.
-Co masz na myśli?- zapytał ją Miller.
-Będą nam pobierać szpik, tak jak mi to zrobili i chcieli zrobić Monty'emu.- odpowiedziała, a w tym samym czasie drzwi gwałtownie się otworzyły i przez chwilę było słychać alarm. Wszyscy wstaliśmy i spojrzeliśmy w tamtym kierunku.
Do środka weszło kilku strażaków z pałkami, a po środku nich doktor Tsing. Przeleciała spojrzeniem po każdym z nas i palcem wskazała jednego z naszych.
-Ten.- powiedziała, a dwóch strażników złapało chłopaka i zaczeli ciągnąć go do wyjścia. Inni zaczęli szarpać się z strażnikami aby go puścili.
-Nie możecie nam tego robić, prezydent nas wypuścił.- powiedział głośno Jasper.
-To już nieaktualne. Prezydent ustąpił ze stanowiska ze względów zdrowotnych. Przykro mi że tak to wygląda. Jesteście dla nas wyjątkowi.-powiedziała doktorka, a następnie wyszła razem z strażnikami i chłopakiem.
Teraz wiadomo, że będą nas zabierać pojedynczo dlatego musimy im się przeciwstawić. Ustaliliśmy, że część z nas chwytając się pod ramię zrobi barierę by niedopadli reszty, którzy będą stać za nami. Musimy jakoś się bronić.
Nie minęło pół godziny, a ponownie wpadli do pomieszczenia.
Szybko ustawliliśmy się tworząc mur. Doktorka wskazała jakąś dziewczynę, strażnicy złapali ją. Nasz obronny mur rozerwał się, zaczęliśmy ciągać się i walczyć z strażnikami.
Jeden złapał mnie za ramię i popchnął twarzą na ścianę, zaczęłam się szarpać ale przestałam słysząc ten znajomy z lekką chrypką głos.
-Chcesz aby cię zabili?- powiedział cicho przy moim uchu, poczułam jego ciepły oddech na moim karku, po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz.
-Bellamy?- zapytałam rumieniąc się, jest tak blisko mnie.
-Tak księżniczko.- szepnął muskając ustami płatek mojego ucha, ponownie przebiegł po moim ciele.- Następnym razem musicie walczyć ostrzej.- wcisnął mi coś w dłoń.
-Znajdź Dantego, jest po naszej stronie.- powiedziałam pospiesznie.
Bellamy puścił mnie i razem z resztą strażników wyszedł z pomieszczenia.
Odsunęłam się od ściany przyglądając się co mi dał brunet. Pistolet. Teraz mamy czym się bronić. Schowałam go za plecy za pasek od spodni i przykryłam bluzką.
Podszedł do mnie Jasper.
-Jesteś cała? Widziałem jak jeden z strażników cię przycisnął.- powiedział zmartwiony szatyn, pewnie nadal mam wypieki na twarzy.
-To był Bellamy.- wypaliłam.
-O, teraz rozumiem skąd te czerwone policzki.- wskazał moją twarz.- Jaki jest plan?
-Nic mi o tym nie mówił, ale dał mi broń.- odchyliłam kawałek bluzki aby mu ją pokazać.
-Niezła spluwa.
-Musimy ostrzej walczyć. Przydałoby się mieć czym bronić.- rozejrzałam się po pomieszczeniu szukając czegoś co się przyda.- I chyba wiem co się nada.
Odkręciliśmy metalowe rury od łóżek, nadadzą się do obrony, przynajmniej trochę ich obijemy.
Minęła prawie godzina, lada moment wrócą. Po twarzach moich towarzyszy widzę, że są przerażeni, boją się, ja również. Czekamy jak na wyrok, tylko że nie wiemy kto może być następny, prawdziwa pula śmierci.
Wprzetarłam twarz dłonią, cholernie się denerwuję, ale staram się tego nie okazywać by dodać innym odwagi, nie pozwolę by zabrali kolejnego z nas.
Odetchnęłam głęboko. Muszę być twarda, muszę uratować naszych nawet jeżeli musiałabym kogoś zabić, choć nie jestem pewna czy jestem w stanie to zrobić. Jeżeli stchórzę? Nie, nie mogę, dam radę. Bellamy jest w bunkrze, działa więc na pewno nas uratuje musimy tylko dać mu trochę czasu.
Nagle rozbrzmiał się alarm. Ponownie weszli do pomieszczenia.
Ustawiliśmy tak jak planowaliśmy, czyli w murze obronnym, a reszta za nami chowa za plecami metalowe rurki.
Doktorka tym razem wskazała Monty'ego. Srażnicy złapali go, zaczęliśmy z nimi walczyć. Nakładamy ich ryrami, ale to nic nie daje, są silniejsi.
Wyjęłam za paska pistolet i wymierzyłam w jednego z strażników. Pociągnęłam za spust, kula trafiła go porosto między oczy, upadł na ziemię.
Nagle wszyscy zamilkli i ustali nieruchomo w miejscu.
-Nieruszajcie się!!- krzyknęłam kierując pistolet w stronę doktorki.
Nagle mundurowi zaczęli upadać na ziemię.
-Promieniowanie.- powiedziała doktorka i wybiegła pospiesznie na korytarz.
Podążyłam za nią, reszta również wybiegła na korytarz.
Tsing pęłzając po ziemi weszła do windy. Zanim drzwi się zamknęły zablokowałam je nogą.
-Nie możesz.- wydusiła z siebie doktorka, a jej skórę całkowicie pokryły poparzenia.
-Jesteś dla nas wyjątkowa.- powiedziałam to samo co ona do nas gdy tłumaczyła dlaczego nam to robią.
Umarła.
...
Mam nadzieję że się wam podoba😇
Miło by było gdybyście zostawili po sobie gwiazdkę lub komentarz, to bardzo motywuje 😄👌
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro