Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Walcz

...

Okazało się że Murphy gdy uciekał postrzelił Raven. Teraz Clarke próbuje zatamować krwawienie, ale i tak będzie trzeba nieść ją na noszach aby kula nie uszkodziła kręgosłupa.

Każdy zabrał co mógł i wyruszyliśmy.
Idę obok Jaspera, a trochę dalej przede mną idzie Bellamy. I jak tu zapomnieć skoro jestem skazana na jego ciągły widok.
Raptownie ustaliśmy, a jeden chłopak z przodu dostał czymś ostrym w głowę i upadł na ziemię martwy. Ktoś krzyknął z przerażenia, a wszyscy nerwowo z przerażeniem zaczęli rozglądać się wokół.

-Zwiadowcy już tu są, wracamy do obozu!!- krzyknęła Clarke, a tłum ruszył biegiem do miejsca, które mieliśmy opuścić.

Ale ja stoję w miejscu, mimo że inni pchają się uciekając. Dostrzegłam ruch między drzewami. Wyjęłam strzałę i nałożyłam ją na cięciwę, wycelowałam czekając aż ziemianin się wychyli. I w chwili, w której ponownie zobaczyłam ruch, i miałam zamiar wystrzelić strzałę ktoś pchnął mnie na ziemię upadając na mnie i przyciskając swoim ciężarem do chłodnej oraz wilgotnej ziemi. Już chciałam zacząć się drzeć na tą osobę gdy moje zielone oczy zetknęły się tęczówkami w kolorze gorzkiej czekolady. Jego oddech owiewa moją twarz, poczułam to samo gdy pierwszy raz byłam tak blisko niego, te motylki w brzuchu.

-Prawie oberwałaś.- szepnął jakby bał się że ktoś to usłyszy. Wskazał głową drzewo obok, w które jest wbite ostrze. Ma rację, gdyby nie on prawdopodobnie była bym martwa. Rozchyliłam usta aby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęłam nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnego sensownego słowa.

-Lepiej uciekajmy.- zszedł ze mnie, a następnie podciągnął do góry aby następnie złapać za nadgarstek i pociągnąć do obozu.

Dotarliśmy w idealnym momencie kiedy zamykali bramy.
Będąc już w środku spoglądamy na siebie w kompletnej ciszy, ale dziwnie wyjątkowej, tak jakbyśmy pierwszy raz się widzieli.

-Bellamy!- podbiegła do nas blondynka- Musimy obmyślić plan działania.- wtrąciła się Clarke, ale o dziwo brunet nie zwrócił na nią uwagi tylko przygląda mi się jakby zaraz miał mnie stracić i próbuje zapamiętać każdy mój szczegół. Dopiero gdy blondynka szarpnęła go mocno za ramię otrząsnął się, skinął nieznacznie w moją stronę głową i poszedł za Clarke do kapsuły.

Dzięki wcześniejszej wykonanym okopom możemy bez problemu wychodzić na zewnątrz obozu i tam czaić się na najeźdźców. Plan jest taki że mamy oszczędzać amunicję i nie dać się zabić. Ci co najlepiej strzelają są w pierwszej linii obrony, czyli w okopach, a reszta kryje się za murem i gdy ziemianie podejdą wystarczająco blisko będą rzucać bombami.

-Zdenerwowana?- zapytał kucający obok mnie Jasper.

-No cóż walczymy o życie więc tak i to cholernie.

I zaczęło się. Są strasznie szybcy i do tego bawią się z nami przez co straciliśmy sporo amunicji. Ale musimy dać radę, podobno Raven ma plan więc musimy dać im czas i jak długo się da odeprzeć atak przeciwnika. Wybuchy min, dźwięk strzałów i innych nieprzyjemnych wrzasków ze strony ziemian, sprawiają że czuję się jak w filmie wojennym, właściwie to trwa prawdziwa wojna. Nie wiem jak długo jeszcze pociągniemy.

-Hallo! Tu Clarke potrzebna jest pomoc!- usłyszeliśmy głos blondynki z krótkofalówki Jaspera. Szybko ją wyjęłam i przyłożyłam do ust.

-Tu Monel. O co chodzi?- zapytałam.

-Trzeba złączyć kable aby wystrzeliły rakiety, Raven nie da rady, a ja nie umiem.

-Dobra zaraz będę.

-Monel jest potrzebna na zachodnim skrzydle, najlepiej strzela.- usłyszałam drugi głos, należy do Bellamy'ego.

-Jest potrzebna bardziej tu.-rzekła twardo Clarke.

-Idę do kapsuły, Jasper mnie zastąpi.- rzekłam do urządzenia, następnie podałam je przyjacielowi. Weszłam do tunelu, a po chwili znalazłam się w obozie. Pobiegłam jak najszybciej do statku. W środku zobaczyłam siedząca pod ścianą Raven, wygląda okropnie, jest strasznie blada, a wzrok pozbawiony prawie życia, to okropne. Clarke klęczy przy niej, szatynka coś do niej szepnęła ledwo poruszając ustami, blondynka odwróciła się do mnie.

-Szybko, tam jest wejście.- wskazała śluzę na dolną część kapsuły, weszłam tam schodząc po drabince.

-Jestem, co teraz?!- zapytałam głośno aby mnie usłyszały.

-Widzisz pomarańczowe kable? To je trzeba połączyć.- odpowiedziała Clarke.

Podeszłam do ściany z mnóstwem kabli i po chwili znalazłam te właściwe.

-Mam je!

-Wiesz co robić?-zapytała blondynka.

-Oczywiście, prąd płynie do elektromagnesu, on otwiera zawór i odpala rakiety dzięki czemu będziemy mieć ziemianinów z rożna.

-Dobrze że wiesz co robić.- powiedziała z ulgą w głosie. Szybko przystąpiłam do pracy bo czas nas goni.

Trochę mi to ociężale idzie, a stres i presja nie pomaga. Nagle usłyszałam hałasy na górze, obozowicze pośpiesznie wchodzą, ziemianie przedarli się przez mur obronny. Otarłam dłonią pot z czoła, jest tu dziwnie ciepło.

-Monel szybciej!

-Staram się!- odkrzyknęłam, przez co poparzyłam się, syknęłam z bólu- Ah, kurwa.

-Coś się stało?!- zapytała zaniepokojona Clarke.

-Wszystko w porządku!- odkrzyknęłam jej.- Nic kurwa nie jest w porządku.- powiedziałam pod nosem.

Nareszcie! Udało mi się złączyć kable.
Weszłam na wyższe piętro.

-Trzeba zamknąć klapę.- powiedziałam do blondynki.

-Ale tam są jeszcze nasi.- spojrzała na otwarte wejście.

-Wszystkich nie uratujemy.- położyłam rękę na jej ramieniu, skinęła głową że rozumie i ruszyła do wajchy. Chwyciła ją, chwilę się zawahała po czym ją pociągnęła, wejście zostało zamknięte.

-Odpal rakiety.- zwróciła się do mnie, zauważyłam że jej oczy zaszkliły się.

Przysiadłam przy urządzeniu i nacisnęłam przycisk. Głośny wybuch, trochę zatrzęsło kapsułą.

Nie wiem ile dokładnie siedzimy w kapsule. Zdałam sobie sprawę że w środku nie ma Bellamy'ego, Octavii, Finna i paru innych osób.
Skuliłam się jeszcze bardziej pociągając nosem od zbierających się łez, tylu naszych ludzi poległo. Ile jeszcze nas zginie aby w końcu zaznać spokoju?

-Myślę że możemy otworzyć wejście.- usłyszałam nad sobą głos Clarke. Podniosłam głowę do góry i ujrzałam, że dziewczyna też najwyraźniej płakała bo ma czerwone od płaczu oczy i zaschnięte, wyryte przez łzy ścieżki na policzkach. Wyciągnęła do mnie rękę, za którą od razu złapałam. Podeszłam do wajchy i tym razem ja ją otworzyłam.
W tej chwili żałuje że wyszłam na zewnątrz. Okropny widok, wszystko jest doszczętnie spalone, a wszędzie leżą zwęglone kości ziemaninów i naszych poległych. Zrobiło mi się niedobrze, że aż przeniosłam wzrok na niebo aby nie musieć na to patrzeć.

Niespodziewanie przy mojej nodze upadła metalowa puszka, z której zaczął wydobywać się czerwono różowy dym. Zauważyłam że jest ich więcej. Zaczęłam kaszleć, tak samo jak reszta ocalałych. W głowie mi się kręci, a dymu jest coraz więcej. Upadłam na kolana, wzrok zaczął mi się rozmazywać, zrobiłam się strasznie senna. Przewróciłam się na plecy, a zanim całkowicie powieki mi się zamknęły zobaczyłam kogoś dziwnie przebranego oraz zielony laser. Straciłam przytomność.

...

Mam nadzieję że wam się podoba. 😆😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro