Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Fuck you

...

Jestem u siebie i robię bomby z rzeczy które podobno załatwił Finn. Właśnie skończyłam 23, odłożyłam ją na bok. Teraz zrobię sobie przerwę bo od tego ciągłego siedzenia zgłodniałam.

Podeszłam do stoiska z jedzeniem, otworzyłam paczuszkę i wzięłam do ust kilka suszonych owoców oraz popiłam je wodą.
Jeszcze chwilę sobie postałam kończąc swój posiłek gdy przyglądając się namiotowi Bellamy'jego zobaczyłam jak z środka wychodzi Raven. Nic w tym nie było by dziwnego gdyby nie to że poprawiła swoją zmiętoloną bluzkę oraz zaczęła związywać rozczochrane włosy. Poczułam się ... ciężko w sumie mi to określić bo zrobiło mi się dziwnie duszno, puls przyspieszył tak samo jak rytm serca które mnie zabolało, jakby ktoś mnie ukuł w nie szpilką. Oni chyba ... chyba jednak tak. Kurwa!

Zdenerwowana wróciłam do siebie. Usiadłam przy biurku.

W mojej głowie zaczęło pojawiać się mnóstwo pytań Dlaczego? Może tylko mi się wydawało? Może za dużo sobie wyobrażam? Te pytania na które i tak nikt mi teraz nie odpowie zaczęły mnie irytować dlatego muszę się czymś zająć. Słone łzy zaczęły spływać mi po policzkach.

Zaczęłam składać kolejną bombę choć w takim stanie nie powinnam bo łatwo popełnić jakiś błąd. I tak też się stało, pomyliłam substancje. Bum! Odskoczyłam do tyłu upadając na plecy. Z puszki zaczął w szybkim tempie wydobywać się dym. W namiocie zaczyna brakować tlenu. Dym podrażnia moje gardło, zaczęłam kaszleć dusząc się oparami.

Muszę się stąd wydostać. Zaczęłam czołgać się w stronę wyjścia. Udało się. Z ulgą odetchnęłam świeżym powietrzem będąc już na zewnątrz.

-Mój Boże!- usłyszałam nad sobą Octavię która podbiegła do mnie i pomogła mi wstać odsuwając od dymu wydobywającego się z mojego namiotu.

-Co się stało?- zapytała z przerażeniem dziewczyna pomagając mi usiąść na konarze.

-Spokojnie to na szczęście tylko dym. Za jakiś czas zniknie i wszystko wróci do normy.- przez myśl przeszło mi inne zakończenie, gdybym pomieszała inne substancje to albo by mnie wysadziło albo stopiło by mi skórę i mięśnie i też bym zginęła ale w bardziej boleśniejszy sposób. Zaczęłam płakać, schowałam twarz w dłonie.

-Monel, co się dzieje?-spytała z troską Octavia, załkałam i otarłam rękawem załzawione oczy.

-Jest super- rzekłam ironicznie- Przed chwilą mogłam umrzeć bo ... bo się głupio zakochałam ale jest świetnie po prostu świetnie.- starałam się uśmiechnąć by zakryć ból ale wyszedł mi tylko krzywy grymas.

-Przykro mi.- szatynka mocno mnie przytuliła, odwzajemniłam uścisk. Zaczęła głaskać mnie po plecach abym mogła się uspokoić. Gdy tak się stało odsunęłyśmy się od siebie.

-Dzięki.- dziewczyna posłała mi lekki uśmiech.

-Co ci zrobił?

-Kto?- udałam że jej nie zrozumiałam, przewróciła oczami.

-Wiesz kto, mój brat.

-Nie chcę żebyście przeze mnie się pokłócili.

-I tak już to robimy. Potrafi być dupkiem więc chcę wiedzieć za co ma oberwać ode mnie.

Wyjaśniłam Octavii o co chodzi.

-Co za kutas za raz... - chciała wstać ale ją zatrzymałam.

-Wolę sama to załatwić.- spojrzałam na wkurzoną szatynkę, która po chwili się uspokoiła.

-Jesteś pewna- pokiwałam głową na tak- Ale w razie czego pamiętaj że pomogę ci skopać mu tyłek.- lekko się uśmiechnęła, to bardzo miłe z jej strony że chce mi pomóc. Chciałabym mieć taką siostrę jak ona.

~

Wywietrzyłam już swój namiot i sprzątnęłam bałagan.

-Jak się czujesz?- do środka wszedł Jasper z miską jedzenia dla mnie.

-A jak myślisz.- chłopak podał mi to co przyniósł.

-Siedzisz tu sama i nie wychodzisz. Wiecznie nie możesz tego unikać.- usiadł obok mnie na łóżku.

-Pierwszy raz się zakochałam, a pech chciał że to akurat musi być nieszczęśliwa miłość.- prychnęłam. Jasper objął mnie ramieniem i pstryknął mnie w nos. Zaśmialiśmy się.

-Dasz radę, jak zawsze. A w razie czego masz mnie i Monty'jego. Pamiętaj o tym, jesteśmy rodziną.

-Dziękuję.- dałam mu całusa w policzek.

-Od tego jesteśmy. Masz- z kieszeni kurtki wyjął krótkofalówkę - na pewno ci się przyda. Lepiej pójdę bo widzę że masz jeszcze co robić.- wstał i podszedł do wyjścia ale jeszcze na chwilę odwrócił się do mnie mówiąc- Ty zawsze lubisz coś rozsadzić.

-Spadaj.- uśmiechnęłam się do niego gdy wyszedł.

~

Już prawie skończyłam pracę gdy znowu ktoś wparował do mojego namiotu.

-Podobno potrzebna ci pomoc.- na dźwięk jej głosu moje mięśnie napięły się, a to co trzymałam w ręku odłożyłam ale nie odwróciłam się do niej.

-W takim razie źle słyszałaś.- powiedziałam oschle, krew zaczęła szybciej przepływać w moich żyłach. Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie powinna tu przychodzić, a na pewno nie jeszcze tego samego dnia gdy wszystko nadal się we mnie gotuje.

-Ale widzę że jeszcze nie skończyłaś.

-Lepiej wyjdź.- starałam się to powiedzieć w miarę łagodnym tonem.

-Chce ci tylko pomóc.- dziewczyna naburmuszyła się nadal się upierając.

-Wystarczająco mi pomogłaś.- jeżeli za raz nie wyjdzie to ...

-O co ci chodzi?- drgnęłam nerwowo, a oddech przyspieszył. Wdech i wydech, jebane problemy z "gniewem". - Ej mówię coś do ciebie!- podniosła głos zirytowana moim zachowaniem. I to był błąd.

-Powiedziałam wynocha!!- wkurzona odwróciłam się stając centralnie przed jej twarzą. Dziewczyn zmarszczyła brwi z lekkim obawą że tak wybuchłam.

-Czemu ...

Nie dokończyła ponieważ chwyciłam ją za kurtkę i siłą wyciągnęłam z namiotu. Popchnęłam ją, a ta upadła tyłkiem na ziemię. Chciałam wrócić do środka ale jej wypowiedź mnie zatrzymała.

-Odbiło ci wariatko!- mimo że stoję do niej tyłem to usłyszałam jak wstaje. Teraz coś we mnie pękło. To stało się samoistnie, nie kontrolowałam tego. Odwróciłam się i z całej siły uderzyłam pięścią w jej twarz. Znowu wylądowała na ziemi patrząc z niedowierzaniem na mnie i trzymając dłoń w miejscu w które oberwała i które zdążyło już się zaczerwienić, na pewno będzie duży siniak.

Stojąc przed nią sama nie wierzę w to co zrobiłam, niektórzy zaczęli się mi dziwnie przyglądać i czekać czy jeszcze coś zrobię.

-Ja ... - cofnęłam się do tyłu.

Pewnie teraz uważają mnie za świruskę, za niebezpieczną. Ja po prostu ... nie chciałam. W szybkim tempie odeszłam z tego miejsca i schowałam się za statkiem, tu raczej nikt nie powinien mnie znaleźć.

Oparłam się przodem o metalową ścianę w której zobaczyłam swoje niewyraźne odbicie. Wkurzyłam się, z cztery razy uderzyłam w metalową konstrukcję.

-Kurwa.- przeklnęłam pod nosem przykładając do piersi teraz cholernie bolącą mnie rękę. Do tego obdarłam sobie skórę na kostkach dłoni z której zaczęła spływać krew. Mam nadzieję że sobie jej nie połamałam. Usiadłam po turecku opierając się plecami o ścianę i patrząc na gwiaździste niebo. Chyba jednak jestem chora psychicznie.

Mój spokój przerwał Murphy który podszedł do mnie i po prostu usiadł nic nie mówiąc. Spojrzałam na niego zdziwiona, a on patrząc w górę jakby nic się nie stało powiedział.

-Ładna noc.- po chwili spojrzał na moją dłoń a później na moją twarz.

-Nie sądziłem że Raven ma tak twardą twarz.- prychnęłam rozbawiona jego komentarzem.- I właśnie taki uśmiech lubię. ... Wiesz że Jasper i Monty się martwią.

-Wiem ale nie mają czym, nie zrobię tym razem nic głupiego.

-Tym razem?

-Długa historia której nie mam ochoty opowiadać, w sumie to chciałabym na zawsze to zapomnieć. ... Myślisz że jestem - zawahałam się chwilę czy aby na pewno go o to zapytać - wariatką?- spojrzałam na niego dokładnie mu się przyglądając i czekając na jego reakcje. Westchnął.

-Nawet gdyby każda osoba wokół tak twierdziła ja uważałbym że jesteś szalenie normalna.- uśmiechnął się delikatnie zmniejszając odległość między nami i patrząc mi w oczy.

W ostatniej chwili się opamiętałam cofając się do tyłu.

-Przepraszam ale ... ale nie mogę.- wstałam i zanim opuściłam to miejsce zobaczyłam zawiedzioną i przygnębioną twarz Murphy'jego.

-Przepraszam.

...

Mam nadzieję że się wam podoba 😆😇💕

Super, aż 1210 słów!! 😉


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro