11. Jedność w bólu
...
Dzisiaj podobno jest wyjątkowy dzień "Dzień Jedności". Pamiętam jak wyglądał on na Arce. Wszystkie stacje razem pojednane, oglądanie przedstawienia w którym dzieci mówią o pokoju itd oraz jak zawsze przemowa kanclerza bla, bla. To tylko pozornie tak wygląda, a przynajmniej dla mnie. Bo co jeden dzień może zmienić w całym naszym życiu? W sumie to może dużo ale na pewno nie ten. Gdzie wszyscy przybierają maski szczęścia i miłości do bliźniego, a następnego dnia o wszystkim się zapomina i żyje się dalej. Tak było na Arce ale tu na ziemi ten dzień może jednak ma jakiś sens.
Zebraliśmy się pod statkiem i oglądamy na ekranie który zamontowała Raven, jakże bardzo ciekawą przemowę kanclerza bla, bla.
-Dłużej chyba gadać się nie da.- fuknęłam niezadowolona. Marnuję tylko czas, który mogłabym wykorzystać na coś znacznie ciekawszego.
-Cierpliwości, po przemowie zabalujemy. Monty szykuje sporą ilość trunku na dzisiejszy wieczór.- powiedział radośnie Jasper opierając się na moim ramieniu.
-To jest po prostu nudne.
-A ja wiem co jest ciekawsze. Ktoś tam po lewej ci się przygląda.- wskazał głową na ciemno włosego który stoi niedaleko nas i faktycznie mi się przygląda. Uśmiechnęłam się w jego stronę a on to odwzajemnił.
-Będę sypać kwiatki na waszym weselu.
-Nie gadaj bzdur.- szturchnęłam go w bok, zaśmialiśmy się oboje.
-Nasza dziewczynka dorasta. Chyba zacznę być zazdrosny.- Jasper objął mnie ramieniem.
-A ty nigdy nie dorośniesz.- zachichotałam.
-Weź, zaraz się obrażę.- odwrócił głowę w bok naśladując dziewczynę która się fochnęła.
-Ej, nie fochaj mi tu.- wyswobodziłam się z jego uścisku i zaczęłam czochrać go po głowie. Zaczęliśmy się śmiać.
-Dobra, dobra, starczy. Teraz wyglądam jak rozczochrana małpa, która dopiero wstała z łóżka.- przestałam wykonywać czynności.
-Myślałam że zawsze tak wyglądasz.- zażartowałam.
-Ha, ha, ha. Ty za raz też tak będziesz wyglądać.- zaczął czochrać moje włosy.
-Stop.- przestał, spojrzeliśmy na siebie- Teraz oboje jesteśmy tymi małpami.- Jasper zaczął naśladować to zwierze.
-Ale z ciebie dzikie zwierze.- to właśnie jest coś ciekawego. Miło spędzany czas z przyjacielem jest lepszy niż kolejna przemowa Jahy.
~
Jest już wieczór. Wszyscy bawią się przy rozpalonym ognisku i piją miksturę Monty'jego, no prawie wszyscy. Ja siedzę sobie na drzewie w obozie i obserwuję wszystko z góry, przy okazji spoglądając na piękne gwieździste niebo. Tu z ziemi widok na nie jest bardziej wyjątkowy i oznacza że już nie jestem na Arce, kawałku metalu w którym musiałam żyć, a był moim więzieniem i miejscem tragicznych dla mnie wydarzeń.
Zawsze zastanawiałam się czy jest coś po śmierci, czy teraz moi rodzice patrzą na mnie z góry, czy są ze mnie dumni, czy raczej zawiedzeni? Mam nadzieję że te pierwsze. Tak cholernie za nimi tęsknię, brakuje mi zabaw z tatą i jego poczucia humoru, brakuje mi rozwiązywania łamigłówek z mamą i jej matczynego ciepła.
Spoglądając tak na niebo zobaczyłam spadającą gwiazdę. Szybko, czego mogę sobie życzyć ... może żebym miała tą ukochaną osobę, która mimo moich wad i błędów dalej będzie mnie szczerze kochać i mnie nie opuści. Tak właśnie tego chcę ... pragnę, kochać i być kochaną.
-Tylko nie zaśnij na tym drzewie bo spadniesz i sobie coś zrobisz.- moje rozmyślania przerwał głos Bellamy'jego stojącego pod drzewem.
-Nie martw się, nic mi się nie stanie.- spojrzałam na niego z góry.
-Może zejdź w końcu na zimę.
-Okay, a złapiesz mnie?- usiadłam tak aby wygodniej było mi skoczyć z drzewa.
-Oczywiście że tak.- wystawił ręce i przygotował się do mojego skonu.
-Nie wiem czy powinnam ci ufać?- zrobiłam minę jakbym zastanawiała się nad bardzo ważnym życiowym wyborem.
-Zaufaj mi.- uśmiechnął się zachęcająco.
-Łap!-krzyknęłam skacząc i lądując w silnych ramionach bruneta.
-Mówiłem że złapię.- powiedział łagodnie do mojego ucha aż przeszły mi po plecach przyjemne dreszcze.
-Faktycznie, ale teraz postaw mnie.
-A jeśli nie chcę tego zrobić.- mruknął.
-To będziesz musiał mnie cały czas nosić.- jednak delikatnie odstawił mnie na ziemię.
-Jesteś za ciężka.
-Ej!- uderzyłam go w ramię, oboje się zaśmialiśmy.
-Tutaj jesteście!- naszą rozmowę przerwała Clarke.- Mam ważną sprawę.- gdy to powiedziała miła atmosfera skończyła się.
-O co chodzi?- zapytał ją poważnie Bellamy.
Okazało się że ona razem z Finn'em idą na pokojową rozmowę z przywódcą ziemian. A Bellamy, ja i Jasper potajemnie przed Finn'em mamy ich w razie czego osłaniać.
~
Wzięliśmy we trójkę karabiny i w odpowiedniej odległości idziemy za Clarke i Finn'em.
Rankiem doszliśmy do mostu. Schowaliśmy się w krzakach przy moście i obserwujemy to miejsce.
Z drugiej strony weszli na most ziemianie i Lincoln. Nie mam pojęcia skąd wzięła się tam Octavia, która przywitała się po chwili z Lincolnem.
Na środek mostu wyszła Clark i ziemianka, która pewnie jest przywódczynią. Zaczęły dyskutować.
-Szkoda że nie słyszymy ich rozmowy.- szepnęłam cicho do chłopaków.
Nagle Jasper zaczął krzyczeć że na drzewach po drugiej stronie są ziemianie i zaczął strzelać w tamtą stronę. Wszyscy zaczęli uciekać z mostu gdy w stronę naszych zaczęły lecieć strzały. Ja i Bellamy również otworzyliśmy ogień.
Dołączyliśmy do reszty w lesie. Akurat natrafiliśmy na kłótnię między blondynką i Finn'em.
-Czemu ich zabrałaś?! Mieliśmy rozmawiać o pokoju, a teraz wszystko szlag trafił!- chłopak wydziera się na Clarke.
-Dobrze zrobiłam bo okazało się że ziemianie przyszli z wsparciem.- odpowiedziała blondynka.- I pewnie byśmy zginęli gdyby nie oni.-wskazała na nas.
-Może, ale nie dowiemy się bo to Jasper zaczął pierwszy strzelać.- powiedział wkurzony Finn i poszedł sobie. Jasperowi zrobiło się smutno, pewnie zaczął obwiniać się przez Finna.
-Hej, to nie twoja wina. Gdyby nie twoja spostrzegawczość nie wiadomo jak by się to potoczyło. Byłeś świetny.- spróbowałam pocieszyć przyjaciela. Chyba się udało bo lekko się uśmiechnął.
~
Gdy wróciliśmy do obozu słońce dawno już zaszło ustępując miejsce księżycowi.
Chciałam wejść do swojego namiotu gdy ktoś krzyknął.
-Spójrzcie!
Podniosłam głowę w górę i ujrzałam na niebie lecący statek, Arka kogoś w końcu postanowiła przysłać.
Coś jest nie tak bo nie zwalnia swojej prędkości, wręcz przeciwnie nabiera coraz większej szybkości. Jeżeli nie zwolni skończy się to bardzo źle.
Wylądowali, ale nie tak jak powinni. Eksodus roztrzaskał się o ziemię niedaleko obozu doszczętnie płonąc w pożarze.
...
Mam nadzieję że wam się podoba 😀❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro