Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V. Więzy

Przytulna, mała rezydencja z drewnianym tarasem. Parę pokoi na parterze. Na zewnątrz typowo japoński ogród, obsypany różnorodnym kwieciem. Białe kamyczki i krystaliczna woda strumyka, odbijająca promienie słoneczne. Przymknął powieki, zaciągając się czystym powietrzem. Choć stał w cieniu domu, nawet tu dopadało go ciepło jednego z pierwszych, wiosennych dni. To wszystko niepokojąco przypominało o przeszłości. Dzień był spokojny, a jego wnętrze nie mogło podzielać wszechobecnej atmosfery, która panowała w wiosce. Ten dom, ogród, a nawet meble łudząco przypominały getto Uchiha. Już kiedyś widział ten obrazek. Rozsunięte, papierowe shoji w pełni ukazywały zieleń na zewnątrz, a po środku tego Sasuke, odwrócony do niego plecami. Miał wrażenie że lada moment pojawi się matka, każąca mu wyjść na zewnątrz i korzystać z pogody. Chwilę potem przyszedłby ojciec i zasiadając po turecku, przy małym stoliczku na środku pokoju, zacząłby czytać dzisiejszą gazetę. Oparł się o ścianę, splatając ręce na torsie. Pamiętał to tak wyraźnie, jakby miało miejsce wczoraj.

-Sasuke? -Krótkie drgnięcie głowy. Niezmienna reakcja od tygodni. Jedyny postęp od tamtej chwili. Naruto także próbował. Przychodził od czasu do czasu, jednak w jego przypadku nie było niczego. Blondyn potrafił godzinami przesiadywać z nim na werandzie, paplając o wszystkim, o czym tylko miał ochotę, licząc się z tym, że nikt po za Itachim go nie słucha. Zdarzyło się też, że to on musiał z blondynem rozmawiać. Zwłaszcza że było to potrzebne. Wioski nie przygotowano wcześniej na szok pod tytułem "Itachi Uchiha, morderca i zbieg klanu nadal żyje i w tej właśnie chwili jest waszym sąsiadem". Ukrywanie jego istnienia nie wchodziło w grę, zwłaszcza że znaczna część mieszkańców zdołała się już zorientować.

-Więc? Co zamierzasz? -Zamrugał, przypominając sobie o jego obecności. Wolno, aczkolwiek niechętnie przesunął spojrzeniem wpierw po wspomnianym wcześniej stoliku, a następnie zatrzymał się na jego dłoniach i zielonym kubku z herbatą. Słowa były skierowane do niego, ale niebieskie oczy uparcie wgapiał w plecy Sasuke, jakby chciał w nich zrobić dziurę wielkości rasengana.

-Nie powiesz im prawdy. -Stwierdził najbardziej oczywisty fakt, którego w razie potrzeby chciał się trzymać rękami i nogami. Reputacja Uchiha musiała pozostać czysta. Nawet jeśli jedynymi członkami wymarłej rodziny była ich dwójka - obiecał, że właśnie tak to rozegra. Aby reszta mogła spoczywać w spokoju. Taka też była umowa ze starszyzną i trzecim Hokage. Wszystko co do tej pory zrobił, miałby tak po prostu porzucić? Nie potrafił.

-Jak to rozegrasz? Ludzie nie będą tolerować mordercy w wiosce. Wszyscy zaczną się bać o życie, a w końcu... przyjdą po ciebie. Nie będziesz mógł tu zostać. A jeśli ty nie będziesz mógł, to Sasuke także. Dobrze wiesz, że nie dasz rady zabrać go nigdzie indziej. -Odepchnął się biodrem od ściany i podszedł do stolika, jednak przy nim nie usiadł. Intensywnie się nad tym zastanawiał.

-Kontrola.

-Co?

-Możesz oznajmić, że byłem kontrolowany przez Madarę. Nie jest to rzecz, którą chciałbym robić, ale wychodzi na to, że nie będę miał wyboru. -Rozmasował skroń, na samą myśl czując nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Nie pierwszy raz musiałby postąpić wbrew sobie. Zapewne też nie ostatni. Ludzie będą patrzyć na niego ze współczuciem, czasami wrogością i obrzydzeniem, ale nie będzie to na tyle silne by podnieść na niego rękę. Tak czy inaczej, jeszcze niedawno żył w przekonaniu, że umrze znienawidzony i skupi na sobie błędy całej rodziny. Wargi drgnęły mu lekko w imitacji uśmiechu, gdy uświadomił sobie, że faktycznie tak się stało. Umarł. I powrócił. Co za ironia losu.

-Uważam, że to dobre rozwiązanie. -Przyznał Naruto cicho po dłuższym namyśle. Wyglądał na przekonanego, mimo iż Itachi był pewien, że on także nie jest z tego zadowolony. Uzumaki... jego pragnienie niesienia sprawiedliwości bardziej opowiadało się po stronie prawdy, której nie mógł wyjawić. Ze względu na najlepszego przyjaciela. Ze względu na wioskę i ze względu na poległych, którzy by tego nie chcieli.

-Daj mi znać, gdy zaczniesz wprowadzać je w życie. -Wziął jego wypowiedź za zgodę. Ostrożnie ujął własny kubek, choć jego herbata już dawno wystygła. Powoli zaciągnął się znikomym zapachem yerby, przymykając przy tym oczy z lubością. Upił kilka łyków, nie zauważając, że w międzyczasie jeden z krótkich patyczków wypłynął pionowo na powierzchnię.

-Oya? Może szczęście się do nas uśmiechnie. -Uchylił powieki. Nie wiedział kiedy Naruto zdołał wstać, lustrując zawartość jego kubka rozweselonym spojrzeniem. Najwidoczniej po za poczuciem czasu, Itachi stracił także instynkt shinobi.

-Szczęście, co? -Odparł, sprawdzając jak to słowo brzmi w jego ustach. Nie używał go prawie tak samo długo, jak nie pamiętał co ono oznacza. Blondyn poklepał go pokrzepiająco po plecach, po czym wyminąwszy podszedł do Sasuke, prawdopodobnie z zamiarem pożegnania.

-Na pewno! Jakby mogło być inaczej, skoro sama herbata ci to podpowiada? -Zapytał rozbawiony, przyklękając przed Sasuke. Poczochrał mu włosy w taki sposób, jakby ten był małym dzieckiem.

-Do zobaczenia jutro, Draniu. -Wymruczał pod nosem, z nieschodzącym uśmiechem.

-A! Byłbym zapomniał! -Odwrócił się napięcie, grzebiąc z nową energią po kieszeniach pomarańczowego dresu. Itachi nic nie powiedział. Obserwował jedynie, powoli sącząc uspokajający napar.

-To dla ciebie! -Coś zostało rzucone w jego kierunku. Instynktownie więc złapał to w locie, a czując zimny metal pod palcami, obdarzył Naruto zaskoczonym spojrzeniem.

-Jest twoja. Niestety nie znaleźliśmy starej, więc od dzisiaj będziesz używał tej. Jako pełnoprawny shinobi wioski liścia. -Itachiego przeszedł zimny dreszcz, gdy delikatnie przesuwał palcami przyzwyczajonymi jedynie do zabijania po nowej opasce, jakby dopiero teraz zostało mu podarowane nowe życie. Został ponownie obdarzony odpowiedzialnością... i ciężarem.

Chciał coś powiedzieć, ale zanim zdołał otworzyć usta, Naruto już nie było. Zmrużył oczy i przesunął po czarnym materiale, podejmując szybką decyzję. Zawiązał dwukrotnie supeł, aby opaska nie mogła w żaden sposób spaść. Może było to absurdalne, jednak... poczuł się lepiej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro