Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Pov. Sylvia 

Bucky prowadził mnie gdzieś przez ulicę Brooklyn'u. Oczywiście na wiele sposobów próbowałam się dowiedzieć, gdzie mnie zabierał, ale twardo odpowiadał, że przekonam się na miejscu. Chyba coś bardzo ważnego przygotował, że nie chcę nic powiedzieć, no trudno muszę się z tym pogodzić. Chodź, nie mogę narzekać na ten spacer, Brooklyn nocą wygląda wspaniale.

Cóż się dziwić uwielbiam spacery nocą, to jest jedyny czas, gdzie można być samemu i przeanalizować różne tematy. Jako dziecko często chodziłam na takie spacery w nocy. Bycie w domu dziecka ma swoje minusy tak jak brak miejsca cichego, ciągłe hałasy i krzyki, przez które człowiek może zwariować. Pewnego razu w nocy postanowiłam, że wyjdę oknem na świeże powietrze, pomogło to pozbierać myśli i zaznać odrobiny spokoju. Później regularnie zaczęła tak wychodzić i myśleć nad moim zjebanym życiem. Zadawałam sobie pytania. Czemu tak musiało być? Co zrobiłam źle w poprzednim życiu, że teraz mam tak ciężko? Czy jest ktoś tam na górze i mi pomoże? A może jak umrę, będzie lepiej?

Ktoś jednak wysłuchał moich próśb, bo prawie że rok później zostałam adoptowana przez państwo Smith. Joseph i Mary Smith to wspaniali ludzie trochę skrzywdzeni przez los. Starali się przez lata o dziecko, ale niestety im to nie wychodziło i w końcu w wieku 40 lat zdecydowali się na adopcję dziecka. Chcieli dziecko starsze, bo mówili, że za starzy są na małe dziecko i najbardziej przypadłam im do gustu. Nie przesadziłam, z tym że są wspaniali na serio tacy byli. Pomogli mi się uporać z moimi problemami, wspierali w gorszych sytuacjach i po prostu byli przy mnie. Mary umiała bardzo dobrze gotować i nauczyła mnie tego, co prawda nie umiem tak jak ona, ale nie jest źle. Joseph nauczył mnie naprawiać różne małe sprzęty aż po krany. Po prostu miałam z nimi wspaniałą dalszą część dzieciństwa. Na chwilę obecną dalej mieszkają w swoim domu i mają się dobrze i odwiedzam ich co jakiś czas.

Z zamyśleń wyrwała mnie czyjaś ręka przed moimi oczami. Mrugnęła kilka razy i popatrzyłam się na osobę obok mnie. Bucky patrzył na mnie lekko zmartwiony.

- Wszystko w porządku? Tak ciągle patrzyłaś się przed siebię.

- Tak, wszystko w porządku-uśmiecham się lekko do niego. - Po prostu przypomnieli się moi rodzice. - Uśmiechnęłam się szerzej na ich wspomnienie.

- Rozumiem-Bucky kiwną głową. - Opowiesz mi trochę o nich? - zapytał się, a ja nie była pewna czy chce to usłyszeć. Widząc moją nie pewność, James uśmiechnął się do mnie w uroczy sposób, roztopił tym moje serce.

Od kiedy takie rzeczy są dla mnie urocze? Nie, dobra mam inne pytanie. Czemu mu tak szybko uległam?

- No dobra powiem-biorę głęboki wdech. - Cóż to nie są moi rodzice biologiczni. Adoptowali mnie, kiedy miałam 15 lat i miałam niebywałe szczęście, że do nich trafiłam, to są wspaniali ludzie. Mama Mary robi pyszne jedzenie, a tata Joseph nauczył mnie jak naprawiać. Wiem, że kobiecie nie przystoi naprawiać, ale ja to lubię. Howardowi trochę pomagałam w jego jakiś tam sprzętach i mówił, żebym nie wtrącała, kiedy mu mówiłam, że coś robi źle-zaśmiałam się. Howard Anthony Walter Stark Jr. uparty dureń, ale jednocześnie super przyjaciel.

- Pomagałaś Starkowi? - zapytał Bucky.

- W kilku jego sprzętach pomagałam, ale tak jak szybko zaczęłam, to szybko kończyłam, bo nie mógł przyjąć do wiadomości tego, że kobieta lepiej się zna niż on sam. Idiota.

- Nie doceniał cię.

- Wiem, że mnie nie doceniał. Nie odzywałam się do niego przez kilka dni, dopóki mnie nie przeprosił.

Bucky się zaśmiał i zmarszczył uroczo nosek.

- Ale pewnie jak to facet nie wiedział, o co jesteś zła, co nie? - zapytał się.

- 10 punktów dla Bucky'ego! - zaśmiałam się i pokazałam na niego palcami, Bucky też się zaśmiał.

Atmosfera była taka sama jak wtedy kiedy piliśmy. Rozmawialiśmy na spokojnie, śmialiśmy się i Bucky opowiadał o śmiesznych sytuacjach. Podobała mi się jedna, jak kiedyś wsadził Steve'a na kolejkę górską i ten wymiotował później. Niby nie powinnam się z tego śmiać, ale to było silniejsze ode mnie. Szliśmy tak spokojnie, kiedy zobaczyłam niedaleko wesołe miasteczko.

- Dawaj, pójdziemy do wesołego miasteczka-zatrzymała się i popatrzyłam na Bucky'ego.

- Czy ja ci wyglądam na dziecko? - zapytał.

- Tak. Na taki przerośnięte dziecko w mundurze-uśmiechnęłam się niewinnie. Bucky patrzył na mnie, jakbym zamordowała mu rodzinę. Chyba nie wiele się pomyliłam, bo bardzo możliwe, że zabiłam mu jego ego. - Nie patrz tak na mnie. Po prostu powiedziałam to, co myślę-dalej się uśmiechałam niewinnie, a Bucky tylko przewrócił oczami.

Uznałam to za zgodę, więc złapałam go za rękę i pociągnęłam go za sobą do wesołego miasteczka, słyszałam jak, Bucky się śmieje.

- Z czego się śmiejesz James? - zapytałam poważnym głosem.

- Z niczego.

Westchnęłam tylko i dalej go ciągnęłam za sobą. Weszliśmy na teren wesołego miasteczka i zaczęłam się rozglądać. Było dużo stoisk ze słodyczami, przekąskami, ale i również z grami gdzie można pluszaki wygrać. Nie mogłam się zdecydować gdzie iść, więc chodziłam tam bez celu, a Bucky gdzieś obok mnie się kręcił. Były jeszcze jakieś inne atrakcje, ale z nich małe dzieci korzystały. Nagle Bucky się zatrzymał, podniósł rękę do góry i zaczął nią machać.

- Steve! - krzyknął Bucky, a niski blondyn odwrócił się w naszą stronę, uśmiechną się i zaczął iść do nas. - To jest właśnie Steve, o którym ci opowiadałem-powiedział, kiedy blondyn do nas podszedł. Myślałam, że jest wyższy, a tak naprawdę był niski i bardzo chudy normalnie jak patyk albo makaron.

- Cześć jestem Sylvia-uśmiechnęłam się przyjaźnie i wystawiłam rękę.

- Jestem Steve-uśmiechnął się i złapał mnie za rękę. - Bucky ostatnio mówił, że spotkał fajną dziewczynę i wychodzi na to, że to ty.

- Miałeś tego nie mówić. - powiedział brunet przez zaciśnięte zęby, a Steve go olał.

- Może ja albo ktoś inny. Co ty o tym powiesz James? - powiedziałam poważnym tonem tak, że Bucky przełknął głośno ślinę. Nie wytrzymała i zaczęłam się śmiać a za mną Steve.

- Gdybyś tylko zobaczył swoją minę-powiedziałam między falami śmiechu.

- Była bezcenna-zgodził się ze mną Steve a wyraz twarzy Bucky'ego zmienił się i miał obrażoną minę.

- Jesteś okrutna.

- Wiem o tym James. Nie musisz mi przypominać-uśmiecham się wrednie.

Kiedy w końcu ja i Steve się opanowaliśmy, a Bucky przestał być obrażony, zaczęliśmy chodzić po różnych stoiskach. Kupiliśmy sobie różne słodycze. Steve opowiadał mi historie, jak Bucky był mały i niektóre z nich były słodkie, Bucky udawał, że jest zły, ale nie wychodziło mu to. Z Steve'm bardzo dobrze się gada na temat Bucky'ego, to nie tak, że się z niego śmiejemy. Po prostu był głupim dzieckiem i chyba mu to zostało. Zatrzymałam się przy jednym stoisku i patrzyłam na jednego pluszaka pandę.

- Chcesz tego pluszaka? - zapytał obok mnie Bucky.

- Jeśli go dla mnie wygrasz to tak-uśmiechnęłam się.

Bucky uśmiechnął się szerzej, podszedł do pana, który zajmował się stoiskiem i dał mu pieniądze. Facet dał mu trzy piłki i powiedział, że musi zbić nimi piramidę z puszek. Bucky chyba był zbyt pewny siebie, bo rzucił pierwszą piłką i nie trafił a ja i Steve zaśmialiśmy się. Drugą piłką też nie trafił, a trzecią nie strącił wszystkich puszek. Nie wiem, ile kolejek już minęło, ale nie udało mu się strącić puszek, wkurzyłam się, wzięłam od niego ostatnią piłkę i zbiłam wszystkie puszki. Uśmiechnęłam się dumnie do chłopaków, a pan mi podał misia.

- I ty niby jesteś żołnierzem? Jak ty cela nie masz-śmieję się z niego, a ze mną Steve

- Zestresowaliście mnie. - mówi obrażony.

- Jasne. Wmawiaj sobie.

Jeszcze chodziliśmy po innych atrakcjach, zanim zebraliśmy się do wyjścia. Bucky zadeklarował się, że mnie odprowadzi do mieszkania, więc przy wyjści musieliśmy się pożegnać z Stevem. Miałam nadzieję, że jeszcze go spotkam. Wracaliśmy tą samą drogą, jak szliśmy.

- Cóż to miało wyglądać zupełnie inaczej ale nie było tak źle-odezwał się James.

- Nie było. Było bardzo fajnie, zapomniałam, jak to jest w wesołym miasteczku. A to, co zaplanowałeś, możemy innym razem zrobić-uśmiechnęłam się.

- Zrobimy i wybiorę specjalnie taki dzień, w którym nie będzie wesołego miasteczka-zaśmiał się.

Zaśmiałam się z jego słów. Szybko minęła droga do mojego mieszkania. Pożegnaliśmy się i weszła uśmiechnięta do środka. Peggy nie było, więc to plus to zaczęłaby zadawać pytania, jak było, ale na pewno jak pojawię się w pracy, tak będzie. Poszłam odnieść pluszaka do sypialni i zaczęłam ogarniać się do spania. Umyłam się, przebrałam w piżamę i poszłam spać.

***

Obudziłam się rano i od razu zaczęłam się szykować do pracy i o dziwo byłam wsypana, co nie zdarza się za często. Ogarnęłam się, zjadałam śniadanie i wyszłam. W drodze do pracy ciągle się uśmiechałam, jakbym to nie była ja. Weszłam na teren poligonu, to od razu skierowałam się do swojego biura i niestety wchodząc do biura, musiałam to usłyszeć.

- No i jak było na randce?

***

[1414 słów]

Hejka, dawno mnie nie było i przepraszam za to. Głównie to wina mojego lenistwa, braku weny i chęci, ale powracam.

 Mimo iż Kamizoku zaganiała mnie do pisania to nie pisałam, ale dzięki niej ostatnio wróciłam mi wena. Możesz być z siebie dumna 😘

Dobra, wracam może coś jeszcze napisać, żeby przestała mnie zastraszać

Trzymajcie się

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro