Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4.

Pov. Sylvia

Od razu zajęłam się pracą, jak do tej pory nic nie zniszczyło mi humoru. Mimo że to była praca papierkowa, która niszczy dobry humor i sprawia, że chce się skoczyć z mostu. Peggy jakiś czas temu wyszła chyba na przerwę, coś mówiła, że wychodzi, ale nie słuchałam. Ciągle myślałam o Jamesie. O tym przystojnym brunecie z pięknymi niebieskimi oczami... Znaczy co? Urzekł mnie swoim zachowaniem wobec mnie i charakterem. Tak się zamyśliłam, że nie usłyszałam, jak ktoś wchodzi do gabinetu.

- Witaj, Sylvia- powiedział tajemniczy głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam brunetka, o którym tak myślałam. Spadł normalnie z nieba. Zauważyłam, że był ubrany w mundur wojskowy.

- Hej, Bucky. Co ty tu robisz? Nie powinno cię tu być-powiedziałam zaskoczona.

- Nie zdradzę swojej tajemnicy-powiedział, uśmiechając się zalotnie i puścił mi oczko. Zarumieniłam się.

- Dostałeś się już?- zapytałam, zmieniając temat.

- Tak. Właśnie przed tobą stoi Sierżant James Buchanan "Bucky" Barnes-ukłonił się teatralnie. Zaśmiałam się. Sierżant James Barnes jak seksownie to brzmi... Co się ze mną dzieje?!

- Wow, moje gratulacje-powiedziałam, podchodząc do niego i go przytulając przez chwilę. Odwzajemnił ten uścisk. Jeju, jaki ona ciepły i miękki... Opanuj się idiotko.
Wyrwałam się z jego uścisku-Przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby się pochwalić, że dostałeś się? - zapytałam się.

- A no tak... Przyszedłem też zaprosić cię na kolację w ramach podziękowania, że się mną zajęłaś, jak byłem pijany-odpowiedział. Byłam zaskoczona. Myślałam, że za kilka dni mu to zajmie, a tu proszę! W ten sam dzień!

- Zaskoczyłeś mnie, ale tak chętnie z tobą pójdę-odpowiedziałam, rumieniąc się. Bucky tylko się uśmiechnął, podszedł, całując mój policzek. - Do zobaczenia wieczorem! - krzyknął, wychodząc z biura. Stałam sztywno w jednym miejscu, rumieniąc się. Nagle przez drzwi weszła Peggy, patrzyła na mnie jak na dziwaka.

- Co ci jest? - zapytała się, a ja nie mogłam nic powiedzieć, patrzyłam ciągle w miejsce, gdzie stał Bucky. Peggy podkręciła głową podeszła do mnie i zdzieliła mnie z liścia.

- Ała! Za co to?!- krzyknęłam oburzona.

- Za to, że tak u stoisz, jak słup i nawet się nie odezwiesz.

- Dobra przepraszam, ale się zamyśliłam-po części skłamałam, a po części nie.

- Tak? Na prawdę? - spytała się sarkastycznie.

- No tak.

- Nie umiesz kłamać. Widziałam, jak stąd wychodził pewien brunet-powiedziała, uśmiechając się pewnie siebie. Normalnie teraz zesztywniałam. - Co się tak na mnie patrzysz? Nie spodziewałaś się tego? - zapytała z zadziornym, irytującym uśmieszkiem. A żebyś kurwa wiedziała.

- A żebyś wiedziała, Carter.

- Uspokój się. Złość piękności szkodzi-jak ona mnie irytuje tymi tekstami, aż mam ochotę ją zabić, ale nie mogę, bo wywalą mnie z pracy i dadzą dożywocie za zabójstwo, a ja chcę jeszcze w spokoju pożyć. Już nie zwracają na nią uwagi, wróciłam do pracy, lecz nawet nie zdążyłam wziąć długopisu w rękę, znowu się odezwała.

- Już się poddajesz? Zabrakło ci pary w gębie?

- Nie, po prostu nie będę się zniżać do tego poziomu-odpowiedziałam z sarkastycznym uśmiechem. To ją zgasiło, z czego byłam dumna. Nic nie mówiąc Peggy, zajęła swoje miejsce i wróciła do pracy już się, więcej do mnie nie odzywając. Wiedziałam, że długo nie da rady, tylko teraz udaje, że jest na mnie obrażona. Przywykłam do tego. Zbliżał się koniec pracy i ta cisza między nami mnie dobijała, nawet jak na chwilę wszedł tu Pułkownik, to się zdziwił, że jest u nas tak cicho, jak zawsze nie potrafiłyśmy przestać trajkotać. Zawsze to Peggy pierwsza się poddawała i odzywała, ale chyba teraz nadszedł czas, abym to ja się poddała.

- Dalej nie możesz przełknąć swojej porażki?

- Bądź cicho, Smith.

- Peggy... - śmieję się, kręcąc jednocześnie głową. - Złość piękności szkodzi-użyłam tej samej broni co ona mi.

- Przestań.-powiedziała, śmiejąc się.

- Ale co mam przestać? - zapytałam, udając głupka.

- Po mnie powtarzać.

- Nie wiem, o czym mówisz-powiedziałam tonem niewiniątka. I znowu się nie odezwała. Szach mat, kurwa. - Zabrakło ci pary w gębie?

- Nienawidzę cię.

- Też cię kocham, Margaret-nie mogłam już wytrzymać i zaczęłam się śmiać, a w moje ślady poszła Peggy. Podeszłam do niej i się przytuliłam, co szybko odwzajemniła. Mam szczęście, że mam taką przyjaciółkę. - Mam do ciebie prośbę.

- Jaką? - zapytała się Carter.

- Chciałabyś mi pomóc wybrać, w co mam się ubrać na takie pewne spotkanie? - spytałam się, specjalnie omijając co to za spotkanie i z kim. Agentka Carter zgodziła się bez zająknięcia, nawet nie dopytywała się co to za spotkanie i ruszyłyśmy do mojego mieszkania. Od razu po przekroczeniu drzwi mojego mieszkania zaproponowałam Carter coś do picia, jakiegoś dużego wyboru nie było-woda, kawa, herbata-wybrała herbatę więc zaczęłam szykować kubki, herbatę i wodę. W międzyczasie Peggy poszła do mojej sypialni, aby poszukać w mojej szafie jakiejś stylizacji na dzisiejszy wieczór. Kiedy woda się zagotowała, zalałam ją herbatą i zaniosłam do sypialni wraz z łyżeczkami i cukierniczką. Peggy wybierała jakieś sukienki i rzucała na stertę, które mogą się nadać do założenia na ,,randkę". Podałam mi pierwszą sukienkę i kazała mi iść się w nią przebrać, więc poszłam do toalety, włożyłam, tę sukienkę i byłam do niej sceptycznie nastawiona niebieska sukienka w białe drobne plamki, która miała krótki rękaw, cztery srebrne guziki i była za kolano. Wyszłam z łazienki i poprosiłam o kolejną. Podała mi kolejną i z powrotem ruszyłam do łazienki. O zgrozo ta była gorsza od poprzedniej. Czerwona sukienka z krótkim rękawem, za kolano z białymi groszkami. Kategorycznie nie. Przymierzyłam jeszcze kilka sukienek, mimo iż kilka mi się spodobało, to dalej było nie to.

- Możemy zostawić sukienki w spokoju? Nie za dobrze się w nich czuję-wyznałam.

- Dobrze sukienki z powrotem do szafy. A co powiesz na to? - powiedziała i podałam mi brązową koszulę i granatowe jeansy. Od razu lepiej. Poszłam się przebrać, w to czułam się w tym lepiej, ale dalej to było nie to. Podała mi kolejne ubrania, czyli białą koszulę, czarną sweterkową kamizelkę, zielone jeansy i brązowy pasek przebrałam się w to i postanowiłam, że w tym pójdę. Wyszłam przebrana do Peggy, a kiedy zobaczyłam, która jest godzina, to się przeraziłam. O cholera, zaraz Bucky przyjdzie! Zaczęłam lekko panikować i musiałam wygonić Peggy z mieszkania, wiem, że to niegrzeczne, ale jak zobaczy, z kim wychodzę, na spotkanie to nie da mi żyć w pracy.

- Wiesz co, Peggy? Już późno się robi i chyba powinnaś pójść do siebie i odpoczać-zaczełam szybko mówić i ciągnełam ją do wyjścia.

- Dobrze, ale po co się tak śpieszysz?

- Musisz odpocząć przed jutrem i patrz jak ciemno za oknem-wskazałam na okno. - Dziękuję ci za to, że pomogłaś wybrać mi kreację, miło było, następnym razem ja ci pomogę wybrać. Miłego wieczoru i spokojnej drogi do domu-powiedziawszy to, otworzyłam drzwi, aby wypchnąć za nie Carter, ale zobaczyłam bruneta z bukietem czerwonych róż, który rękę miał w powietrzu, jakby chciał zapukać. - Cześć Bucky-powiedziałam i odwróciłam głowę w stronę Peggy, ale szybko ogarnęłam, co się przed chwilą stało. - O mój Boże Bucky! - szybko zamknęłam drzwi tuż przed jego nosem i oparłam się o drzwi, z przerażeniem patrząc na Carter. Teraz nie da spokoju.

- A więc to taki spotkanie. Dobrze to ci nie przeszkadzam, już idę-powiedziała, uśmiechając się zadziornie i ruszyłam w moim kierunku, przesunęła mnie, aby mogła otworzyć drzwi i wyjść. Jeszcze zanim otworzyłam drzwi, odwróciła się w moim kierunku i powiedziała.

- Tylko się zabezpieczcie jakoś-patrzyłam na nią w szoku, a ona wyszła, jakby nic się nie stało. Jeszcze chwilę byłam w szoku, ale ogarnęłam się i otworzyłam drzwi, za którymi stał nadal Bucky.

- Hej, przepraszam, za to, co wcześniej zrobiłam.

- Nic się nie stało-zapewnił mnie. - Proszę to dla ciebie-podał mi bukiet róż, który od razu przyjęłam.

- Dziękuję, tylko wstawię je do wody i możemy iść-poszłam po jakiś wazon, nalałam do niego wody i wstawiłam tam kwiaty. Poszłam po płaszcz i ruszyłam w kierunku Bucky'ego. - To gdzie nas prowadzisz? - zapytałam.

- Przekonasz się-powiedział z tajemniczym uśmiechem.

--------------------------------------------------------

1271 słów

Przepraszam was za to, że tak długo musieliście czekać na kolejny rozdział. Wina leży po mojej stronie przez lenistwo i oczywiście braku weny. Jak na razie jest to najdłuższy rozdział, ale zobaczymy jeszcze w przyszłości.

Życzę wam miłego wieczoru/ nocy lub nawet dnia <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro