Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Bezpieczna w nadmorskim kurorcie, po odespaniu wszystkich przygód i zjedzeniu porządnej obiadokolacji Agentka postanowiła dowiedzieć się, jak doszło do tego, że tym razem to krasnale uratowały ją, a nie ona krasnale. Odpowiedź była prosta: przypadkiem.

Krasnale Bob, Trzmielu i Berry–Jagódka, który miał uprawnienia kapitana, wybrali się na żagle. Mazury im się trochę przejadły, więc postanowili spróbować sił w na Bałtyku. Nieszczęśliwym zrządzeniem losu pierwszą wachtę pełnił Trzmielu, który jak zwykle zasnął. Silny prąd morski zniósł ich na pełne morze i nie wiadomo, jak daleko by dopłynęli, gdyby nie zderzyli się ze statkiem piratów. Zbudzeni, czy też raczej wprowadzeni w stan międzysnu, wyszli na pokład, a potem przeszli na statek piratów myśląc, że to port.

Kapitan Berry–Jagódka potwierdził kiwając mocno głową, a Trzmielu zachrapał głośno, bo od pięciu minut spał już w najlepsze. W tym momencie Marszell, który próbował rozgryźć szyfr ze skrzyni, metodą chybił trafił, krzyknął:

– Tombola!

Runy zajaśniały złotym blaskiem, a potem wyparowały, kufer natomiast otworzył się samoczynnie ukazując...

– Zwoje? Ryzykowaliśmy życie, dla jakiś starożytnych książek? Przecież są wakacje!

Rekruci byli tym faktem bardzo zniesmaczeni, a Agentka trochę zawiedziona. Ona też liczyła na jakieś bogactwa, choćby odrobinę złota. Marzyło jej się, że resztę urlopu spędzi na Hawajach. Cóż, Dąbki musiały jej wystarczyć. I tak miała szczęście, że nie trafiła na żadną kolonię.

– Jeżeli pozwolicie, to przekażemy te zwoje Doktorkowi. On lubi takie rzeczy, a jeśli znajdzie w nich coś, na czym można zarobić, na pewno da wam znać. Jemu na pieniądzach nie zależy.

– Pewnie, róbcie, jak uważacie. Przy okazji możecie go od nas pozdrowić.

Agentka już chciała zamknąć skrzynię i oddać krasnalom, gdy dostrzegła jakiś błysk. Po wewnętrznej stronie wieka przymocowane były cztery złote monety. Czyli była przynajmniej nagroda pocieszenia.

– Po jednej dla każdego – powiedziała, rozdając je rekrutom. – Taka pamiątka musi nam wystarczyć.

– Na twoim miejscu bym uważał. Takie skarby mogą być przeklęte.

– Spokojna głowa, mam przy sobie wykrywacz okultystyczny. Nawet jeśli skrzynia izolowała pole magiczne, to teraz pewnie by zapikał. O, zobacz. Zero przecinek zero. Skarb jest czysty.

– Skoro tak twierdzisz. Pozwól tylko, że zrobię zdjęcia tym monetom. Na wszelki wypadek, gdyby się okazało, że to jakiś klucz potrzebny do odczytania zwojów.

Agentka zgodziła się bez wahania. Kiedy Bob zrobił fotodokumentację, pożegnał się z Agentką i wraz z towarzyszami odpłynął w siną dal. Pech chciał, że nie przyjrzał się uważnie wskazaniom wykrywacza. Gdyby to zrobił, dostrzegłby małą kropkę, mrugającą w rogu ekranu. Kropka ta oznaczała, że obwody wykrywacza uległy awarii wskutek silnego pola okultystycznego. Nieświadoma niczego Agentka poszła wraz z rekrutami przywitać się z Laurą, która uprzejmie udawała, że za nimi tęskniła.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro