Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Droga przez las

Według mapy skarb był ukryty w starożytnych ruinach, gdzieś w samym sercu wyspy. Właściwie nic trudnego, wystarczy wejść w las i iść cały czas prosto. Akurat! Już po kilku krokach nasi łowcy przygód zorientowali się, że to nie jest zwykły las, ale najprawdziwsza, tropikalna dżungla. Albo panował tu jakiś specyficzny mikroklimat, albo miała w tym udział jakaś siła nadprzyrodzona, bo coś takiego na bałtyckiej wysepce po prostu wyrosnąć nie mogło.

Agentka nie poznawała żadnej z rosnących tam roślin, a te polskie znała niemal wszystkie. Co więcej, niektóre z tych roślin mogły okazać się groźne. Na własne oczy widziała jak jeden piękny kwiat pożarł niczego nie podejrzewającą wiewiórkę. Nie muchę, wiewiórkę! Rekrut Słysz też to zobaczył, bo nagle zaczął się trzymać bardzo blisko niej, licząc zapewne, że go ochroni.

Jakby mało było przedzierania się przez chaszcze, w dżungli pełno było jeziorek, bagienek, a nawet wąwozów tak głębokich, że ich dno ginęło w mroku. Jeden nieostrożny krok mógł się skończyć śmiercią. Większość dało się ominąć, ale w końcu trafili na taki, który wydawał się nie do obejścia. Musieliby zawrócić i spróbować przyjść z drugiej strony, a na to nie było czasu. Zbliżał się wieczór, a po zmroku mogło się tu zrobić niebezpiecznie.

Zwisające z drzew pnącza podsunęły Agentce pewną myśl.

– Oglądaliście Tarzana? – zapytała rekrutów. Ci spojrzeli na nią jakoś dziwnie, potem spojrzeli na liany i załapali jej pomysł. To było takie proste.

– Jeśli któryś z was ma lęk wysokości... – nie zdążyła dokończyć, bo rekruci już się bujali na pnączach wyjąc jak orangutany. Żenada po prostu. Gdyby ktoś ją teraz spotkał i zapytał, czy zna te niedorobione małpiatki, zaprzeczyłaby bez mrugnięcia okiem.

Kiedy rekruci wreszcie skończyli wyć i machali do niej z drugiej strony przepaści, złapała najsolidniej wyglądające pnącze, wzięła rozpęd i skoczyła. I wszystko poszłoby dobrze, gdyby przed wyjazdem nad morze nie zjadła tego ogromnego hamburgera. A może to nie hamburger? Może to zwykły pech? Tak czy inaczej liana pękła, kiedy Agentka osiągnęła najniższy punkt lotu. Nie było szans, żeby doleciała na drugą stronę. Uderzy w ścianę wąwozu tuż poniżej krawędzi i spadnie w przepaść...

Nie pytajcie jak to zrobili, ale to zrobili. Rekruci w ułamku sekundy wymyślili i wykonali manewr, który później autorzy podręczników taktycznych nazwali formacją „zerwany most". Teraz cała czwórka zwisała jak zerwany most właśnie. Na jednym końcu przerażona Agetnka, na drugim Rekrut Niesłysz obejmujący nogami pień drzewa. Zginając się jak gąsienice, wyćwiczeni w tanecznych wygibasach rekruci zdołali wciągnąć nie najlżejszą Agentkę na górę.

Kilkanaście minut zajęło im dojście do siebie. Dopiero wtedy zorientowali się, że są na miejscu. Kilka kroków przed nimi znajdowały się porośnięte mchem starożytne schody, które wiodły wprost do równie starożytnych ruin. Teraz wystarczyło tylko znaleźć wejście, które będzie można otworzyć kluczem.

Pozostałości jakiejś wymarłej cywilizacji tworzyły mały labirynt i znalezienie wejścia mogło okazać się problematyczne. Na szczęście miała do pomocy rekrutów.

– Szukajcie płaskorzeźby z pustym okiem – powiedziała podchodząc do jednej ze ścian.

– Pustym okiem?

– Jajowatym zagłębieniem, takim jak nasz klucz.

– Skąd wiesz, że to będzie oko?

– Oglądałam Indianę Jonesa i Larę Croft. To zawsze jest oko.

Rekruci rozeszli się po ruinach. Rekrut Słysz szybko wrócił. Niósł jakieś wyschnięte coś mieniące się różnymi odcieniami zieleni.

– Jest tego więcej – powiedział podekscytowany. – Mógłbym sobie z tego zrobić kurtkę, albo coś.

Tak. To, co rekrut trzymał w ręku wyglądało rzeczywiście na mocny, wodoszczelny materiał. Z czymś się jej nawet kojarzył, ale nie mogła sobie przypomnieć...

– Dużo tego jest? – zapytała nerwowo.

– Mnóstwo – odpowiedział rekrut, i natychmiast zaprowadził ją do miejsca swego znaleziska.

To co zobaczyła, sprawiło, że zbladła, a głośny syk, który usłyszała za sobą zmroził jej krew w żyłach.

– Znalazłem! Znalazłem! – rozległo się wołanie rekruta Marszella.

– Tutaj! Szybko! – krzyknął Słyszu, jakimś zdławionym głosem. Marszell z Niesłyszem przybiegli do niego i stanęli jak wryci. Agentka Małek znajdowała się w uścisku ogromnego, kilkunastometrowego węża.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro