7. Próba generalna
Agentka siedziała na widowni teatru Kobywood i z obrzydzeniem zajadała naturalne krzemiany, potocznie zwane piaskiem. W ciągu tego dnia próbowała już wielu odmian gleby, włącznie z ziemią ogrodową, ale najsmaczniejszy i najskuteczniejszy okazał się piasek plażowy. Oczywiście starannie przesiany – przy pierwszej porcji omal nie złamała sobie zębów na pięciozłotówce, a przecież na plaży można się natknąć na znacznie groźniejsze albo obrzydliwsze rzeczy.
Próba generalna, na którą została zaproszona przez Kobolda przypominała raczej paraolimpiadę dla krasnali. Pchełek wyszedł na scenę po to tylko, by krzyknąć z bólu i zaraz z niej zejść. Uparł się, że da radę, ale chyba w końcu dotarło do niego, że naprawdę musi zrobić sobie przerwę. Na jego miejsce wskoczył sprzedawca biletów, który radził sobie całkiem nieźle jak na kogoś, kto miał tylko kilka dni na nauczenie się roli. Utnij też nie wypadł najlepiej. Niby wszystko było w porządku, ale poruszał się tak ostrożnie, jakby za chwilę znów miał urodzić.
Szybko przestała zwracać uwagę na to, co się dzieje na scenie. Wolała zaczekać na premierę, kiedy wszystko będzie idealne (na razie krasnale zachowywały się, jakby to była ich pierwsza próba). Przyszła tu tylko dlatego, by dopilnować, żeby ta premiera rzeczywiście się odbyła. Dlatego zamiast skupiać się na spektaklu wnikliwie obserwowała otoczenie, szukając czegoś podejrzanego. Nie musiała długo czekać.
Nagle, ni stąd ni zowąd zaczęło mrugać światło. Spod sufitu rozległo się rozpaczliwe „aaargh" i na scenę spadł Kupidynek, który odpowiadał za oświetlenie. To znaczy, prawie spadł. Jego noga zaplątała się w kable i zatrzymała krasnala w połowie drogi. Ta prowizoryczna asekuracja nie mogła wytrzymać zbyt długo. Nie przy obecnym ciężarze Kupidynka, który ostatnimi czasy nieco przytył. Za to Agentka miała wystarczająco dużo czasu, by rzucić się na scenę i w ostatniej chwili uchronić Kupidynka przed upadkiem. Na szczęście piasek rzeczywiście skutkował, bo gdyby znowu potknęła się o własne nogi, trzeba by było szukać nowego oświetleniowca, a na to stanowisko nie każdy się nadaje.
Upewniwszy się, że krasnalowi nic nie jest, agentka rzuciła się w stronę drabinki i wspięła się nad scenę. Światło znowu zaczęło mrugać, tym razem jednak w regularnych odstępach, jakby ktoś bawił się pstryczkiem i udawał zamulony stroboskop. Było to może lepsze od całkowitej ciemności, ale za to bardzo rozpraszało. Agentka z trudem wgramoliła się na wąską półkę, podwieszoną na stalowych linach pod sufitem. Miejsca było niewiele, a przemieszczanie się dodatkowo utrudniały reflektory i plątanina kabli. Czołgając się w tej elektrycznej dżungli Agentka miała nadzieję, że wszystkie kable są wystarczająco dobrze zabezpieczone, bo nie była niestety elektroodporna.
W połowie drogi zatrzymała się gwałtownie. Na drugim końcu deski stał Cień. Pierwszy raz miała okazję zobaczyć go z tak bliska. Gdyby nie te kable dotarłaby do niego w mniej niż sekundę i obezwładniła, a dla pewności wybiłaby mu wszystkie zęby, które lśniły z daleka niczym perełki. Za to kiedy spojrzała w oczy, przekrwione i jarzące się piekielnym żarem, straciła nieco na odwadze. Zamiast przyspieszyć i ruszyć w stronę Upiora albo próbować się wycofać, tkwiła w miejscu, jak sparaliżowana. Szybko się okazało, że była to opcja najgorsza z możliwych.
Światło zgasło całkowicie, a agentka usłyszała przed sobą zgrzyt, jakby ktoś piłował metal. Nie mogąc się obrócić bez ryzyka upadku, zaczęła powoli wycofywać się rakiem, ale było już za późno. Podpiłowane wcześniej linki szybko ustąpiły i półka przechyliła się niebezpieczni w dół. Agentka zaczęła zaczęła się powoli zsuwać, ale nie to było najgorsze. Upadek może by przeżyła, chwyciłaby się na oślep jakiejś belki, filara, albo kurtyny. Najgorsze były elektryczne iskry z poprzecinanych kabli, które zaczęły błyskać na końcu drogi. I były coraz bliżej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro