Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Poród

Krasnal Pchełek leżał na podłodze, pojękując od czasu do czasu z bólu. Ze wszystkich możliwych opcji ta była najmniej bolesna. Mógł jeszcze czasami trochę postać, ale siadanie czy leżenie na miękkim łóżku nie wchodziło w grę. Na jego widok Agentce kroiło się serce. Znała krasnala jeszcze z czasów, kiedy zaczynała pracę w agencji. Wkurzał ją wtedy bardzo, ale mimo to go polubiła.

Małek przyjrzała się wynikom badań, które podał jej Doktorek. Faktycznie sprawa wyglądała na beznadziejną. Wypadnięcie dysku mogło unieruchomić krasnala na całe lata. Jedno było pewne – w tym roku Pchełek w przedstawieniu nie zagra. Jak dobrze pójdzie, to może będzie stał na bramce i kasował bilety.

Nagle do pomieszczenia wpadł Gwiazdek z wiadomością, że Utnij rodzi. Doktorek natychmiast rzucił wszystko i razem z Agentką pobiegli za krasnalem. Przed drzwiami improwizowanego szpitalika musiała się zatrzymać. Rodo pokazywał na oznaczenie koloru czerwonego, czyli strefę dla niej zakazaną. Odczekał, aż Gwiazdek z Doktorkiem zamkną za sobą drzwi, po czym udał się w bliżej nie znanym kierunku, zostawiając Agentkę samą.

Odbijając się od ściany do ściany Małek miała wreszcie czas, żeby się zastanowić. A było nad czym. Po pierwsze, jeżeli choroba Pchełka, która przeniosła się na inne krasnale była rzeczywiście pochodzenia wirusowego, to ktoś musiał tego wirusa wcześniej stworzyć i go rozpylić. Przecież zwyczajne wypadanie dysków nie jest zaraźliwe. Po drugie, jakim cudem krasnal może rodzić? To znaczy, ich biologia różniła się nieco od ludzkiej, ale chyba nie aż tak, żeby faceci mogli rodzić. Cokolwiek działo się z Utnij, musiało bardzo boleć, bo dźwięki, jakie do niej dochodziły były straszne. Oczami wyobraźni widziała krasnala przemieniającego się w wilkołaka, który wyje do księżyca, chodzi po ścianach i suficie, by wreszcie próbować przegryźć się wyjątkowo wielkimi zębami przez mur.

Sprawa wyjaśniła się, kiedy w drzwiach pojawił się Doktorek, niosący jakieś zawiniątko. Był cały spocony i przejęty, do tego stopnia, że potknął się o próg i upuścił zawiniątko prosto na nogę agentki.

- Ała! - krzyknęła podskakując na jednej nodze. Krasnal w ogóle się nią nie przejął. Rzucił się za wyjątkowo wielkim kamieniem nerkowym, którego potrzebował do analizy laboratoryjnej.

Tymczasem rekruci udali się na małą wycieczkę. Nie mogli zwiedzić słynnych podziemi WySzkoKu, bo znajdowały się one w żółtej strefie, gdzie wstęp był jedynie za zgodą Rodo i w towarzystwie co najmniej dwóch krasnali. Wybrali za to Ogród Wiewiórek. Był to bardzo ciekawy i wyjątkowy obiekt na skalę krajową, a nawet europejską. Wszystko to za sprawą oryginalnych eksponatów sprzed dwóch tysięcy lat, które staraniem Sir White'a zostały wyprodukowane w Chinach i sprowadzone na Łosiową Polanę. Niestety, założyciel ogrodu był akurat zajęty drukowaniem materiałów promocyjnych (przecież ludzie muszą skądś się dowiedzieć, że nie jest to jakiś tam zwyczajny skalniaczek) i nie mógł ich oprowadzić. Plusem było to, że każdemu eksponatowi mogli poświęcić tyle czasu, na ile zasługiwał.

Szybkim tempem przeszli obok ekspozycji zatytułowanych „Dziesięć cegieł", „Kupa kamieni", „Pusta rama" i „Drzwi otwarte". Ten ostatni ich nieco zastanowił, bo wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu dzieło nie zawierało drzwi, ani samej futryny, ani nawet klamki. Eksponat ten zawierał staromodną miotłę z witek wierzbowych.

Najdłużej zatrzymali się przy pomniku Królowej - opiekunki WySzkoKu i wszystkich krasnali. Było to naprawdę cudowne miejsce, pełne kwiatów, dobrze oświetlone, były nawet zwierzątka – zajączek, lisek i sarenka... Czegoś jednak brakowało, jakiegoś istotnego elementu.

Wtedy za plecami usłyszeli jakiś szelest. Rekruci, którym szkolenie już dało się we znaki natychmiast wykonali manewr zmylający i rozbiegli się w przeciwne strony, by po łuku dotrzeć do źródła hałasu. Słysz i Niesłysz przyjrzeli się uważnie dwóm uschłym krzakom bukszpanu. Połamane gałązki i nieregularności w ułożeniu kamyczków wskazywały, że przed chwilą ktoś się za nimi chował. W powietrzu unosił się jakiś ostry, drażniący zapach, który kojarzył im się z gabinetem dentystycznym i potwornym bólem zębów. I wtedy, w środku dnia, zgasło światło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro