Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Na Łosiowej Polanie

To zadziwiające, jak wiele różnych odmian może mieć choroba lokomocyjna. Ta najzwyklejsza przejawia się zazwyczaj gorszym samopoczuciem, a w wypadkach skrajnych kończy się radosną twórczością malarską przy użyciu poprzedniego posiłku. Dla rekrutów Słysza i Niesłysza mdłości stanowiły najmniejszy problem. Na Łosiową Polanę dotarli co prawda żywi, ale z wyraźnymi objawami wstrząśnienia mózgu, oczowstrząsu, rękodrgawicy i stopopląsu. Na szczęście tego dnia w WySzkoKu, czyli Wyższej Szkole Krasnoludzkiej przyjmował lokalny znachor, dr Atlantis. Rekrutów zaprowadzono prosto do jego gabinetu, Agentka Małek zaś została przy portierni, żeby dopełnić formalności. I tu napotkała pierwsze problemy.

Krasnal, który pełnił funkcję portiera wydawał się być mocno spięty, jakby się czegoś bał. Agentka zaczęła tłumaczyć kim jest, w jakiej sprawie przybyła, i dlaczego powinna jak najszybciej dostać klucze i kartę magnetyczną z dostępem do wszystkich pomieszczeń. Im dłużej mówiła, tym krasnal był bardziej przerażony, zasłaniał usta i kręcił przecząco głową. Zniecierpliwiona Agentka już miała włamać się do ciasnego pomieszczenia i obsłużyć się sama, ale wyręczył ją Gwiazdek, krasnal jaśniejący cnotami niczym gwiazda na nocnym niebie, a przy okazji stary znajomy Agentki.

Gwiazdek bez słowa otworzył krasnoludzkim sposobem pozbawione klamki drzwi i wszedł jak gdyby nigdy nic. W momencie, gdy przekroczył próg portierni, siedzący za biurkiem krasnal zemdlał, co oszczędziło Gwiazdkowi czasu na wyjaśnienia, które i tak byłyby nieskuteczne.

- Wybacz, ale po ostatnich wypadkach zaostrzono zasady bezpieczeństwa. Z jednej strony to dobrze, bo zwiększa nasze szanse na wypadek kolejnego ataku z zewnątrz. Gorzej jeśli niebezpieczeństwo przyjdzie z wewnątrz. Wtedy znajdziemy się w pułapce.

- A ten tam, czemu zemdlał?

- To co teraz robię – powiedział kompletując klucze i karty magnetyczne – zostało wpisane do naszego wewnętrznego kodeksu karnego jako...

- ... przestępstwo gospodarcze! - ostatnie słowa wypowiedział piskliwym głosem okrąglutki krasnal w siwych włosach, obciętych na jeżyka, który akurat pojawił się w drzwiach wejściowych.

Gwiazdek w okamgnieniu znalazł się na zewnątrz, chowając za plecami „skradzione" klucze. Agentka próbując ratować sytuację wyciągnęła rękę do starszego krasnala i przedstawiła się.

- Agentka Małek, zostałam przysłana...

- Tak, wiem, Lord Spartakus o wszystkim mnie poinformował. Nazywam się Rodo, i jestem zarządcą tego obiektu. Proszę wybaczyć pewne niedogodności, ale rozumie chyba pani, że troska o ten dom i jego bezpieczeństwo to dla mnie sprawy priorytetowe. W moim rozeznaniu pani misja nie wymaga dostępu do wszystkich pomieszczeń. Jestem pewien, że wystarczy pani strefa zielona. W razie potrzeby, ale musi to być naprawdę nagląca potrzeba, Gwiazdek wprowadzi panią w strefy podwyższonego bezpieczeństwa. Kazałem też naszym kosmetyczkom przygotować dla pani i pani towarzyszy wygodne komnaty w części zamkowej naszej uczelni. Zapewniam, że są równie przytulne jak pokoje w naszej części WySzkoKu. Niestety, chwilowo panuje tam mały zamęt, a my w tym wszystkim nie możemy sobie pozwolić na dodatkowy powód do niepokoju. Myślę, że pani to rozumie

- Oczywiście – odpowiedziała Agentka, z trudem powstrzymując się z powiedzeniem na głos, co myśli o tak jawnym utrudnianiu śledztwa. Na szczęście potrafiła sobie radzić nawet w bardziej przykrych sytuacjach.

- Doskonale. Oto klucze. Komnaty znajdują się na czwartym piętrze. Gdyby miała pani ochotę na kawę, to w Sali Rycerskiej znajduje się czajnik i palenisko. Bardzo tylko proszę o ostrożność podczas przechodzenia obok eksponatów. Zbroje są już stare, a miecze podrdzewiałe. W razie wypadku może się to skończyć śmiertelnym zakażeniem.

Ostatnie słowa brzmiały wręcz jak groźba, ale ich również nie zdążyła skomentować, bo akurat wrócili rekruci. Byli już w nieco lepszym stanie. Gwiazdek natomiast niechętnie oddał Rodo klucze i karty, które zabrał z portierni i zaprowadził gości do ich komnat, gdzie czekały na nich bagaże przysłane przed nimi przez agencję. Znajdowało się w nich wszystko, co było potrzebne w czasie tego typu misji – od laserów na zimną plazmę po skarpetki na zmianę. Brakowało tylko serum prawdy, ale taki gadżet nigdy nie był Agentce potrzebny. Kłamstwo wyczuwała na odległość kilku kilometrów, a postawiona w widocznym miejscu śmierdzibomba sprawiała, że nawet najzatwardzialszy przestępca mówił prawdę i tylko prawdę.

Po rozlokowaniu się w komnatach cała trójka spotkała się w Sali Rycerskiej, by przy kisielu omówić plan działania. Rodo mocno ich ograniczył, ale jeżeli sprawa rzeczywiście jest tak poważna, jak ją Gwiazdek przedstawił w liście, to zarządca bardzo szybko będzie musiał odstąpić od swoich zarządzeń. Pozostawało mieć nadzieję, że zrobi to, zanim kolejnemu krasnalowi stanie się z tego powodu krzywda.

Nagle Agentka dostrzegła kątem oka jakiś ruch. Przyjrzała się uważnie stojącym pod ścianą zbrojom. Czy one nie stały wszystkie na baczność? Bo jedna wyglądała teraz, jakby zrobiła krok do przodu. Zaciekawiona bardziej niż zaniepokojona podeszła do niej, żeby lepiej się przyjrzeć. Zajrzała nawet przez przyłbicę do środka, ale zobaczyła tylko ciemność. Nagle zbroja obok obróciła głowę w jej stronę. Zaskoczona Agentka, krzyknęła, zrobiła krok w bok i potknęła się o wysuniętą nogę pierwszej zbroi, która przewróciła się na nią z hałasem zdolnym obudzić głuchego. Rekruci rzucili się jej na ratunek, ale zamiast pomóc, pogorszyli sytuację przewracając niechcący kolejne zbroje.

- To nie my! - krzyknęli zgodnie, kiedy Agentce udało się wreszcie wypełznąć spod kupy zardzewiałego żelastwa. Całe szczęście, że miecze były tępe, bo mogłoby się to dla niej źle skończyć.

- Na co się patrzycie? - zapytała Agentka. Wyglądała, trochę, jakby właśnie wydostała się z przytępionej maszynki do mięsa, ale rekruci nie powiedzieli tego na głos. Chyba się jednak domyśliła, bo oprócz doprowadzenia Sali Rycerskiej do porządku, kazała im wypucować wszystkie zbroje na błysk. Sama zajęła się przyrządzaniem porcji kisielu o smaku melisy, dla ukojenia zszarganych nerwów. Odwrócona plecami nie zauważyła, jak zza jedynej nieprzewróconej zbroi wymyka się tajemniczy Cień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro