Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Premiera

- To na pewno bezpieczne? - zapytała Agentka Doktorka, który beztrosko wrzucał do ogniska wszystkie znalezione w Rodolatorium odczynniki.

- Zaufaj mi, jestem naukowcem.

- A nie lepiej byłoby oddać to jakimś wojskom chemicznym?

- Niektóre z tych specjałów są silnie okultystyczne, narobilibyśmy im tylko kłopotów. Święty ogień spali to wszystko.

- A co ze środowiskiem? Za to chyba grozi mandat. Palisz substancje szkodliwe, a nie masz nawet komina z filtrem.

- Filtry? Drzewa sobie z tym poradzą.

- Te które wyciął Bizi?

Zapadła chwila ciszy.

- Wiesz co, chodźmy lepiej na spektakl. Ja muszę się przebrać, a ty powinnaś już zająć wygodne miejsce na widowni. Tylko pamiętaj wyciszyć telefon. Jeszcze nie zdarzyło się, żeby nam jakiś telefon z widowni nie zadzwonił.

- Dobrze, będę pamiętać.

Spektakl okazał się naprawdę niezły. Prawie nie było widać tych wszystkich wpadek związanych ze zmianami scenariusza na ostatnią chwilę.

Po przedstawieniu czekała ją mała niespodzianka. Na scenę wyszedł Magnificencjusz, najważniejszy krasnal w WySzkoKu i zaprosił ją i rekrutów, aby osobiście podziękować. Wprawdzie zamiast Agentka Małek z Lubina, przedstawił ją jako Agentkę Wałek z Lubinia, ale takie drobne przejęzyczenie można mu było przebaczyć. W końcu wręczył jej kwiaty. I żelki...

Kurtyna została szybko zasłonięta, żeby skryć przed oczami pozostałych widzów pożerającą żelki Agentkę. Magnificencjusz z rekrutami natomiast udali się za kulisy na kawę i zapiekanki. Gdzieś w oddali słychać było wycie syreny strażackiej. Musiało palić się gdzieś w pobliżu, bo dźwięk wyraźnie się zbliżał. Doktorek skojarzył fakty akurat w chwili, kiedy pił kawę. Bryznął napojem przed siebie, a potem chwycił koc gaśniczy, który zapobiegliwe krasnale zawsze noszą ze sobą i wybiegł, jakby się gdzieś paliło.

Ani rekrutom, ani Agentce nie spieszyło się specjalnie do Akademii Małek, tym bardziej, że na wieczór zaplanowano dla nich pożegnalnego grilla. Krasnal Bizi dwoił się i troił, żeby towarzystwo dobrze się bawiło. Przynosił napoje, dorzucał do ognia, a kiedy skończył się opał, pobiegł szybko po piłę łańcuchową i przyciął nieco kilka drzewek w kształt, który do złudzenia przypominał patyk wbity w ziemię.

Wreszcie przyszedł czas pożegnania. Lama Laura, wyczesana i zatankowana do pełna świeżym sianem (również zasługa Biziego) czekała na nich na parkingu. Rydwan również był wyczyszczony i gotowy do drogi. W środku siedzieli już rekruci, przywiązani pasami bezpieczeństwa na wypadek, gdyby chcieli uciec na pociąg. Przyszły też prawie wszystkie krasnale. Nieobecny był tylko Pchełek i Rodo, których odesłano do sanatorium (oddzielnych ma się rozumieć). Klaskali. Płakali. Agentka również się wzruszyła, ale szybko się opanowała. Podziękowała serdecznie za gościnę, wskoczyła na lamę i pogalopowała ku kolejnej przygodzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro