Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

07❅poselstwo z krainy jedwabiu

ELLA

          — Wreszcie wróciłeś! Czekaj no, jeśli ty i Borsuk znowu coś degustowaliście...o jejku jejku. — Gdy Bóbr wkroczył do środka, pani Bobrowa — której najwyraźniej nie powiedział, gdzie się wybiera — prędko odstawiła drewnianą miskę na stół. Już miała na dobre rozpocząć awanturę, gdy w progu pojawił się Piotr. Za nim weszły Zuzanna, Łucja i Edmund. Ostatnią wchodzącą była Ella, tak więc to jej przypadło zamknięcie za nimi drzwi.
          Małżonka pana Bobra na moment zaniemówiła.
          — Niemożliwe...nie mogłeś uprzedzić, że zamierzasz przyprowadzić dzieci Adama i Ewy? Mogłabym się odpowiednio przyszykować! Popatrz, jak ja wyglądam!

          — Musiałbym ci o tym powiedzieć tydzień wcześniej, żebyś się wyrobiła — prychnął pan Bóbr i zwinnym ruchem łapy zaprosił gości do swego stołu. Cała piątka zdjęła płaszcze, gdyż w domku było dość ciepło. Do stołu nie zasiadł jedynie Edmund — zamiast tego usadowił się na jednym z trzech stopni, prowadzących do wyjściowych drzwi.

          — Siadajcie, siadajcie! Pewnie jesteście strasznie głodni! Zaparzę wam herbatę i wtedy przejdziemy do rozmów.  — Pani Bobrowa dreptała w tę i z powrotem, stawiając na stole drewniane talerze z kolejnymi potrawami. W większości były to zwyczajne ryby, przyrządzone na kilka różnych sposobów. Na szczęście, herbata nie smakowała jak ryba.

          Dom państwa Bobrów znacznie różnił się od jaskini fauna Tumnusa. Nie znaczyło to, że nie był on przytulny, co to to nie. Zaokrąglone ściany, sufit, a nawet część podłogi zostały wykonane z gałęzi i drewnianych pali, które bobry pierw odpowiednio oszlifowały i przygryzły. Łóżko zostało wbudowane w jedną ze ścian, swym wyglądem przypominając okrętowe prycze. Prócz kilku drewniano-metalowych mebli takich jak stół, bujany fotel, kilka szafeczek, kredens czy kuchenka, nie znajdowało się tu nic nadzwyczajnego. Najciekawszym elementem wystroju były sznury cebuli i szynki, które bobry pozawieszały pod sufitem. Wiele sprzętów — głównie wędki, więcierze, płaszcze przeciwdeszczowe, sieci rybackie, rydle i narzędzia potrzebne do obróbki drewna — zawieszono na ścianach, dzięki wbitym pomiędzy gałęzie haczykom.

         — Czemu nie mogliśmy rozmawiać na dworze? — Piotr wyprostował się i odstawił pustą już filiżankę na spodek. Z jego twarzy Ella wyczytała frustrację, narastającą z braku odpowiedzi na pytania. W tej chwili trwanie w niekomfortowej ciszy i patrzenie, jak Bóbr sączy piwo z kufla były ostatnim, na co najwyraźniej miał ochotę. Właściwie to wcale mu się nie zdziwiła; odkąd tylko Bóbr odezwał się do nich ludzkim głosem, na jej usta pchało się pytanie za pytaniem, zaś z narastającej ciekawości czuła, że lada moment wyskoczy przez sufit i odfrunie.

          — Lasy są pełne szpiegów tej wstrętnej wiedźmy. Nawet część drzew woli z nią trzymać — odparł Bóbr i otarł wąsy z piany. — O tych paskudnych Cudzoskórych już nawet nie wspominając. Nigdy nie wiadomo, czy ma się do czynienia ze szpakiem, czy może z jednym z tych śliskich zdrajców!

          — ,,Cudzoskórzy?" — zapytała z zaintrygowaniem Ella, na co Bóbr splunął w chusteczkę, wyrażając swą jawną pogardę względem indywiduów, o których wspomniał.

          — Przeklęte stwory zmieniające kształty. Ponoć wyglądają jak wy, ludzie, lecz jeszcze nikt z nas nie widział ich w tej formie. Przybierają postaci zwierząt, wchodzą pomiędzy nas i szpiegują. A potem donoszą generałowi Altharowi, on zaś tej przebrzydłej wiedźmie! Gdy wygramy wojnę, ci zdrajcy zapłacą za wszystko, co nam zrobili, ot co!

          — Możemy jakoś pomóc Tumnusowi? — chrząknęła Ella, aby zmienić temat. Oczywiście rozumiała, że od odwiedzin w domu fauna do tego momentu minęło już trochę czasu, lecz nie mogła wyprzeć z myśli wrażenia, że poza Łucją i poniekąd Piotrem żadne z rodzeństwa nie przejmuje się losem porwanego nieszczęśnika. Zuzanna cały czas rozprawiała o tym, jak bardzo chce już wrócić do domu i jak ,,nieroztropnym" jest wędrowanie po krainie, w której bycie człowiekiem to zbrodnia, Edmund zaś...on nie mówił właściwie nic. Odkąd pojawili się w Narnii, stał się bardzo...nieobecny? Cały czas błądził w swych własnych myślach, zachowywał się tak, jakby ze zniecierpliwieniem na coś oczekiwał. Spieszył się gdzieś? Jak tak, to gdzie? W pewnej chwili myślami uciekła do swojej pierwszej wizyty w Narnii. Edmund był sam w lesie, i te ślady po ptasim mleczku...

          — Ehh, dziecino, chciałbym powiedzieć, że tak, ale zabrali go na zamek Białej Czarownicy. Nie znam nikogo, komu udało się stamtąd uciec. Obawiam się, że więcej go nie zobaczymy. — Łucja jęknęła cicho i przycisnęła twarz do ramienia Piotra. Gardło Elli zacisnęło się gwałtownie.

          — Rybka gotowa! — oznajmiła pani Bobrowa, stawiając drewniany talerz z przyrządzonymi dzięki patelni pstrągami na stole. Powiedziała to tylko po to, aby przerwać wypowiedź męża, który zamiast pomóc i pocieszyć dzieci jedynie pogarszał sprawę. Położyła łapkę na ramieniu Łucji, podając jej zieloną chustę. — Nie smuć się, kochanie. Będzie dobrze. Jedzenie jest dobre na smutki. — Po tych słowach zwróciła się do męża, który powrócił do picia piwa. — Może odłożyłbyś to piwo i przestał psuć wszystkim humor?
          Pan Bóbr pierw zakrztusił się alkoholem. Dopiero, gdy zauważył nieprzyjemne spojrzenie pani Bobrowej, którym to małżonka próbowała dać mu do zrozumienia, że musi zmienić nastawienie, odstawił kufel na stół, pochylił się w stronę dzieci i zniżył ton do szeptu.

          — Mam też dobre wieści. — Zrobił pauzę, odkaszlnął, pochylił się jeszcze bardziej i kontynuował, nieco ciszej: — Stary Drozd wyćwierkał mi dziś wspaniałe nowiny. Aslan powrócił.

          — Kto? — zapytał Edmund, podnosząc się ze schodów. Pan Bóbr z rozbawienia aż uderzył łapą w stół. Najwyraźniej uznał, że chłopiec po prostu sobie żartuje.

          — Doskonały żart, Edmundzie! Kim jest Aslan...prawie uwierzyłem, że pytasz na poważnie! — Pan Bóbr przestał się śmiać, gdy zauważył, że dzieci zaczęły wymieniać między sobą pytające spojrzenia. — To był żart, prawda?

          — Raczej nie — oznajmił Piotr, bardzo zmieszany. — Jesteśmy tu dopiero kilka godzin.

          — Co z wami nie tak, dzieciaki? — wykrzyknął Bóbr i z wrażenia aż wstał od stołu. — Aslan jest naszym, jakby to powiedzieć...szefem. Nawet królem. Tak na prawdę to on tu dowodzi, nie Czarownica. Jak możecie być w Narnii i nie wiedzieć, kim jest Aslan? To niedorzeczne! — zawył teatralnie.

         — Mężu! — pouczyła go żona. — Trochę uprzejmości jeszcze nikomu nie zaszkodziło!

         — Inaczej tego wyjaśnić się nie da! — Pan Bóbr wyraźnie nie miał ochoty zaprzestać. Im dłużej Ella na niego patrzyła, tym trudniej było jej wyprzeć wrażenie, iż ich niewiedza wręcz go uraziła. — Córki Ewy i Synowie Adama nie wiedzą kim, jest Aslan! Może mi jeszcze powiecie, że nie słyszeliście o proroctwie? — Dzieci pokręciły przecząco głowami, niczym zsynchronizowane. Bóbr usiadł z powrotem na swoim stołku, nie wierząc w to co właśnie usłyszał i zobaczył. — Żono, trzymaj mnie, bo nie wytrzymam.

         — Skoro nie słyszeli o proroctwie, to może im je teraz przedstawisz? — W przeciwieństwie do pana Bobra, Bobrowa podeszła do sprawy w nieco inny, bardziej wyrozumiały i spokojny sposób. Mąż musiał przyznać jej rację.

         — Innej możliwości nie ma. — Bóbr chrząknął, wyprostował się na swym stołku. — Uważajcie, cytuję. ,,Gdy w Ker-Paravel zasiądą na tronie dzieci człowiecze, a każde w koronie, zło tego świata zostanie zgładzone" — wyrecytował, niezwykle wyniosłym głosem.

         — Dość nieudolne rymy, nie uważa pan? — Zuzanna nie miała takiego zamiaru, lecz swoimi słowami jedynie bardziej poirytowała pana Bobra.

         — Przecież nie chodzi tu o rymy! — zawołał. Ostatecznie pałeczkę przejęła pani Bobrowa, gdyż temat okazał się zbyt nieprzyjemny dla nerwów jej męża.

          — Może ja to wyjaśnię — westchnęła. — Otóż według proroctwa, dwóch Synów Adama i dwie Córki Ewy pokonają Białą Czarownicę i przywrócą w Narni pokój.

          — Momencik — wtrąciła się Ella. — Dwie? Nie chcę wyjść na przemądrzałą, ale nas jest trójka.

          — Proroctwo mówi o dwóch, kochaneczko — wyjaśnił pan Bóbr. Taka odpowiedź wcale nie ucieszyła Elli. Poczuła się trochę tak, jakby pan Bóbr splunął jej właśnie w twarz. Nie taki cel miały słowa zwierzęcia, lecz Ella potraktowała je jako znak, że jest im właściwie w pełni zbędna. A więc była jedynie pomyłką? Osobą, której zupełnie przypadkiem udało się wejść do Narnii? Może ona i jej wujek byli jedynie środkiem docelowym, o którym przepowiednia nie raczyła wspomnieć? Może mieli się jedynie upewnić, że rodzeństwo dotrze do Narnii i pokona Białą Czarownicę? Bobrowa chyba wyczuła, że jej myśli zaczynają wypełniać czarne chmury, bo położyła łapę na jej dłoni i ścisnęła ją czule. — Nic nie dzieje się przypadkiem, moja droga. Tak mawiał Aslan, a on zawsze ma rację. Trafiłaś do Narnii z jakiegoś powodu. Jestem pewna, że odegrasz w tej historii równie ważną rolę.

         — Nie podoba mi się to wszystko — wtrąciła Zuzanna i spojrzała wymownie na Piotra. — Wyjechaliśmy na wieś, aby uniknąć wojny. Powinniśmy wracać do posiadłości.

          — Nie możecie tak po prostu stchórzyć! — Pan Bóbr dał się ponieść emocjom, uderzając łapami o blat stołu, tak mocno, że tym czynem wylał herbatę z filiżanki Łucji.

          — Zuzanna ma rację, to się robi zbyt poważne. Powinniśmy wracać. — Piotr tym razem przyznał rację młodszej siostrze. Wstał od stołu, ale nawet zachowując ostrożność zdołał uderzyć głową w zawieszoną pod sufitem lampę. — Edmund, wstawaj. — Gdy ze strony ciemnowłosego chłopca nie padła żadna nieprzyjemna odzywka czy obelga, Piotr rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie znalazł brata. — Edmund?

          — Nie ma go. — Ella, podobnie jak reszta, wstała od stołu. Sytuacja przestała być zabawna. Teraz zrobiło się bardzo poważnie.

          — Przysięgam, urwę mu łeb! — krzyknął Piotr, czerwony ze złości.

          — Od początku wydawał mi się podejrzany — wtrącił pan Bóbr, podchodząc do Łucji. — Nie zapuścił się tu już przypadkiem? Tak całkiem sam?
          Nie czekając na resztę, Ella zdjęła swój beżowy płaszcz z haczyka i założywszy go wybiegła z chatki. Fala zimna, która naparła na nią tuż po wyjściu, była ostatnim, czego potrzebowała. Na dworze było ciemno i nieprzyjemnie. W takich warunkach znalezienie Edmunda zaczynało niebezpiecznie graniczyć z cudem.

          — Edmund! — Ella zaczęła nawoływać imię chłopca, lecz nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Najwyraźniej był już daleko...albo z jakiegoś powodu wolał unikać odpowiedzi.

          — Patrzcie, ślady! — krzyknęła Zuzanna, gdy po przeszukaniu terenu natrafiła na średniej wielkości ślady w śniegu, prowadzące w stronę wzgórz. — Poszedł tędy!

          — Szybciej! — Ponaglił je Piotr idący do tej pory z Łucją za rękę. Prędko wziął najmłodszą na plecy a gdy Bóbr wybiegł z chaty i dołączył do nich całą piątką rzucili się biegiem za śladami.

          Pogoń za Edmundem okazała się wyzwaniem — od biegu przez zaspy pomiędzy drzewami, poprzez przeprawę przez wąski strumień, po wspinaczkę na zaśnieżone, strome wzgórki. Warstwa śniegu była na tyle gruba, że gdy stawiali kolejne kroki, biały puch sięgał im prawie do kolan — w przypadku Łucji docierał nawet do bioder. Kilka razy jedno z nich zaliczyło potknięcie a w kwestii Zuzanny nawet jedną wywrotkę, jednak dzięki przewodnictwu Bobra zdołali dobiec na szczyt stromego wzgórza, z którego rozpościerał się widok na skutą lodem dolinę. Po środku — na zamrożonym, wielkim jeziorze — piął się wysoki choć wąski, naszpikowany ostrymi jak igły wieżyczkami i kolcami pałac, jaśniejący nienaturalnym, bladoniebieskim blaskiem. Bijący od niego chłód był wyczuwalny nawet z takiej odległości. Ella wzdrygnęła się; jej ciało przeszyły wyziębiające dreszcze.

          — Czy to jest pałac? — spytała Łucja, dla pewności przecierając oczy. Najwyraźniej uznała, że to co widzi było jedynie wytworem jej bujnej, dziecięcej wyobraźni.

          — To siedziba tej Białej Wiedźmy i jej sługusów — oznajmił pan Bóbr, szeptem.

          — Tam jest! Edmund! — krzyknęła Łucja, co spotkało się z ostrą dezaprobatą pana Bobra.

          — Cicho! Bo nas usłyszą! — uciszył dziewczynkę. Piotr postanowił pobiec za bratem, lecz i na to nie zezwolił mu ich opiekun. — Stój! Nie możecie tam iść! Ona tylko na to czeka!

          — Nie możemy go zostawić! — Ella po raz pierwszy odważyła się wrzasnąć na mówiącego bobra. W jej szarganym nerwami i zimnem umyśle perspektywa porzucenia Edmunda nie wchodziła nawet w grę. Pewnie, zdążył ją już dziś zirytować, ale to w żadnym razie nie był powód, aby porzucać go na pastwę władającej magią lodu wiedźmy.

         — Nie rozumiecie? To podstęp! — zawołał z desperacją Bóbr. — Przekabaciła go na swoją stronę, aby was dorwać!

         — Ale po co? — zapytała wreszcie Zuzanna. — Czemu tak bardzo chce nas złapać?

         — Jeśli złapie waszą czwórkę, proroctwo się nie spełni! Zabije was! — Ella machinalnie wbiła wzrok w Piotra, który — podobnie jak jego siostry — zaniemówił. W jego oczach malował się szczery lęk. Łucja, blada choć zaróżowiona od zimna, wcisnęła się w bok brata w poszukiwaniu komfortu. Ich wyprawa miała swoje wzloty i upadki, ale mimo wszystko wciąż pozostawała jedynie niezwykłą przygodą rodem ze snu. Teraz, gdy w grę wchodziło realne zagrożenie życia, przygoda w Narnii straciła dla Elli swoje urokliwe piękno i z każdą kolejną sekundą coraz bardziej przyćmiewał ją dyskomfort. — Młody wie, gdzie jesteście. Musimy uciekać.

          Sprzeczka z panem Bobrem nie miała by żadnego sensu. Zwłaszcza teraz, gdy całą czwórką przyglądali się znikającemu w wielkich, lodowych wrotach Edmundowi a ich ciała — jak na zawołanie — wzdrygnęły się jednocześnie, kiedy zamknęły się za nim z trzaskiem odbijającym się echem po spowitej martwą ciszą lodowatej dolinie.

          — Chodźcie. — Rzucił szybko Bóbr i wszyscy prócz Elli ruszyli w drogę powrotną do tamy. Jedynie Zuzanna zauważyła, że ich przyjaciółka wciąż stoi w miejscu, niczym zahipnotyzowana wpatrując się w lodowe wrota, w których chwilę temu zniknął Edmund. Najstarsza z dziewczynek Pevensie westchnęła ciężko, wróciła się biegiem do krawędzi i nim Ella zdążyła coś dodać, syknęła nań ponaglająco:

          — Ella, na miłość Boską, rusz się!



FAILE

          Złota lira opleciona winoroślą, pięknie błyszcząca na zielonym tle — pełno jej było na witrażach, gobelinach, proporcach i flagach, dumnie powiewających na szczytach białych wież murów pierścieniowych strzegących Sansenel — stolicy, której piękna nie zdołał przyćmić żaden z pięciu pałaców kalormeńskiego Tisroka. Ta sama lira dumnie przyozdobiła szczyt grotmasztu, gdy "Winny Śmiałek" wypłynął z królewskiego portu i skierował się na południe, rozpoczynając długi rejs do odległego, skąpanego w skwarze pustyni Kalormenu.

          Faile zacisnęła dłonie na drewnianej balustradzie i wbiła wzrok w swą rodzinną wyspę; przybywający na Galmę handlarze i śpiewacy powtarzali plotki zasłyszane na jej temat. Powszechnie uważano ją za krainę rodem ze starych baśni, tak kolorową i malowniczą, że niekiedy nie dowierzano w jej istnienie. Pełno tam barwnych winnic, nie kończących się festiwalów wina i konkursów śpiewu, gęstych lasów zamieszkiwanych przez nimfy i jednorożce oraz miasteczek strzeżonych przez błędnych rycerzy na potężnie zbudowanych rumakach. Od jednego z Terebinckich książąt usłyszała raz, że Galma to kraina nieprzemijającego rauszu i wiecznej bachicznej radości. Oczywiście nie było to do końca prawdą, lecz miło jej było słuchać nuty zazdrości, z jaką mówił o jej ojczyźnie. Nie dziwota — Terebintja to wyspa skalista i nader jałowa, zawdzięczająca swój dorobek jedynie okolicznym rafom koralowym, pełnym pereł i białego złota. I soli. Nigdy nie kończących się złóż soli. Nie uświadczy się tam malowniczych zachodów słońca i harców driad, tańcujących o brzasku pośród zielonych łąk.

          — Już dopada cię tęsknota, droga siostro? — Faile prychnęła cichutko i nim zdążyła odpowiedzieć, para skrytych w skórzanych rękawicach dłoni zacisnęła się na burcie, zaś wysoka postać starszego brata wyrosła zza jej pleców. Wiatr rozwiewał rude włosy Daciana, odsłaniając  dumny profil, który śmiało można było bić na monetach. Już same jego kości policzkowe, mocno zarysowane, nadawały mu swoistego majestatu, godnego przyszłego lorda wyspy. Oczy turkusowe niczym wody otaczające Samotne Wyspy spoczęły na niej. Uśmiechnął się i delikatnie szturchnął ją ramieniem. — Jeśli nie chcesz płynąć to powiedz choć słowo, jestem pewien, że mają tu szalupę i wiosła. Jak się pospieszysz, to dopłyniesz do Terebintji przed zmierzchem. Ojcu powiemy, że wyskoczyłaś za burtę i pożarł cię wąż morski. — W odpowiedzi pokazała mu jedynie język. ,,Dobrze, że niania została w zamku", pomyślała. ,,Ostatnie, czego mi potrzeba to kazania, że damie nie przystoi takie zachowanie".

          — Napawam się widokiem, póki mogę.

          — Przecież nie zostaniesz w Kalormenie na zawsze. Cóż, w każdym razie nie teraz. To tylko dwa tygodnie, skończy się okres zalotów, Tisrok oficjalnie obwieści, że znalazł dla swojego syna godną jego krwi żonę, wrócimy do domu i będziemy mieć ich z głowy na kolejne dziesięć lat, może nawet dłużej. — Faile pokiwała jedynie głową.

          Kalormen — kraina piasków, upałów, płatnych zabójców i węży. Już sama wizja życia w kraju, w którym brakło jezior, kolorowych winnic i lasów, w których można się było schronić przed słońcem przyprawiała Faile o ścisk żołądka. Wiedziała jednak, że to małżeństwo zostało zaaranżowane na krótko po jej pierwszym oddechu i nie było w rodzinie nikogo, kto mógłby zająć jej miejsce. Jej starszą siostrę Nellyver wydano już dawno za króla Terebintji, budując morski szlag handlowy między jego krainą a Galmą. Młodszej, Lilyver, nie brano nawet pod uwagę; jako ta adoptowana córka mogła zostać wydana co najwyżej za jakiegoś lorda z Terebintji, może markiza z Archenlandii, ale nigdy nie byłaby tak korzystną partią, jak rodzona córka króla Galmy. Z czasem Faile przywykła do myśli wyjścia za księcia z dalekiego kraju, a gorycz dawniej z tym związaną zastąpiła ciekawość.
          Jaki on był?
          Czy lubił muzykę i śpiew?
          Grał na jakiś instrumencie?
          Jeździł konno czy wolał spacery?
          Jak wyglądał? Wiedziała tylko, że był o dwa lata starszy.
          Był przystojny czy szpetny?
          Lubił kolorowe, bogato zdobione szaty? A może nosił się równie skromnie, co wypowiadał?
          Gardził mieszczaństwem, czy z nim śpiewał i ucztował?

          Pytała więc o to wszystko przybyszy z krainy słońca.
          Kupcy nigdy nie widzieli go na oczy, śpiewacy wychwalali jego piękny głos, koniuszy zachwalał grację, z jaką ujeżdżał kalormeńskie ogiery. Najwięcej wiedzieli o nim posłańcy, przybyli do Sansenel z zadatkiem zaręczynowym dla rodziny branki księcia. Wychwalali pod niebiosa jego umiejętności i czyny, przedstawiali ryciny i płaskorzeźby utrwalające książęce oblicze. Im dłużej ich słuchała, tym mniej sceptycznie podchodziła do kwestii małżeństwa. Czyżby trafiła na ideał w młodzieńczym ciele? Od tamtej wizyty żyła nadzieją, że czeka ją los lepszy, niż ten, który spotkał Nellyver, choć tu nie powinna mieć wątpliwości — Nelly w wieku szesnastu lat została wydana za trzydziestoletniego Króla Pereł i choć był człowiekiem niezwykle honorowym i z pięknym głosem, to różnica wieku skutecznie odrzucała od niego jej starszą siostrę i nawet cztery lata po ślubie jadali posiłki o różnych godzinach.

          Wzięła głęboki wdech; wiatr rozwiewał nutę kwiatów, gdy uderzał w perfumowane żagle.
          Oparła plecy o barierkę i spojrzała na grotmaszt; rzeźbiony na nim motyw winorośli piął się aż po szczyt, wszystkie liście i grona były pomalowane z taką dokładnością, że z daleka wydawały się prawdziwe. Wszystko, co wychodziło spod rąk Galmańskich rzeźbiarzy, łuczarzy, garncarzy, nawet szkutników i kowali było dopracowane zarówno pod względem użyteczności i wytrzymałości, co piękna wizualnego. Zwłaszcza tego drugiego — nie bez powodu tacy choćby koniuszy zakładali spółki z rzemieślnikami i wraz z nimi prowadzili biznesy.
        Nagle wzdrygnęła się, machinalnie skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i potarła palcami odsłonięte ramiona. Wiatr pędzący z zachodu wdarł się na pokład i zaatakował pracujących na pokładzie marynarzy i strażników. Rysującą się w oddali linię brzegu zniekształcały gęste kłęby unoszących się ponad nimi chmur.

        — A w Narnii jak zwykle zimno — westchnął Dacian i odpiąwszy klamrę z konikiem morskim trzymającą srebrny płaszcz na jego plecach zdjął go i zarzucił delikatnie na plecy Faile. — Miejmy nadzieję, że "Winny Śmiałek" jest równie zwinny i zwrotny, co piękny. Piękno nie pomoże na Zmarzlinie.

       — Będziemy przepływać przez Zmarzlinę? — Przez chwilę miała cichą nadzieję, że Dacian jedynie sobie z niej zakpił.
       Nawet ci, którzy nie zajmują się żeglugą wiedzą, że panująca w Narnii zima dosięga poza granicę lądu tego królestwa. Jeśli nie gruba warstwa lodu, ciągnąca się wzdłuż całego Narnijskiego wybrzeża, to gęsta, zimna mgła spowijająca morza aż za Terebintję — a był to kolejny powód, dla którego niewielu chciało tam mieszkać — skutecznie odstraszała żeglarzy i kupców. Innej drogi jednak nie było — wody Wielkiego Oceanu Wschodniego opanowały węże morskie i piraci. Jeśli chcieli dotrzeć do Kalormenu drogą morską, musieli zaryzykować.

          — A i owszem, będziemy, dlatego radziłbym ci się zdrzemnąć już teraz, niezbadane są kaprysy nocnego morza, zwłaszcza spętanego klątwą.

_________________________________
Mały świąteczny maraton jeszcze nikomu nie zaszkodził, a ja wciąż mam wrażenie, że muszę odpokutować za nieobecność.

Jestem w absolutnym szoku, jak szybko udało mi się ogarnąć ten rozdział, zważywszy na to, że zabrałam się za przeróbkę przed północą...Różnica między moim aktualnym stylem a tym starym jest jednak widoczna xd Nie chce przerabiać absolutnie wszystkiego na bardziej szczegółowe, długie teksty, bo mimo wszystko książki samego Lewisa są napisane raczej prostym językiem i chciałabym choć trochę z tego zachować.
Tak czy siak, jest to moment, w którym dołączam trzecią i ostatnią jak na ten akt perspektywę — witamy się z Faile, którą czytelnicy pierwotnej wersji opowiadania znają jako Lorinę Myros i której istnienie uwarunkowane było tylko potrzebom ofiarowania dorosłemu Piotrowi love interesta, co ostatecznie sprowadziło ją do poziomu postaci niemal znienawidzonej 
— dla kontekstu nowych czytelników: Pella (nazwa wymyślona przez nasze małe community) shippers byli w początkach tego opowiadania przeważający, Ellmund (też zasługa community) pojawiło się później. Z racji, iż w zasadzie wszyscy chcieli tu Pellę, gdy doszliśmy do Złotego Wieku i Piotr poszedł w kogoś innego, ludzie raczej średnio to kupili i Lorinie się oberwało. Z racji, iż osobiście bardzo ją lubiłam — poważnie, ta sympatia zaowocowała wreszcie tym, że ją odtworzyłam w moim kanonie z ASoIaF'u pod postacią Visaeli — to postanowiłam rozbudować ją nieco w remake'u. Zaowocowało to jej własną perspektywą, w której przewijać będzie się inna dość istotna dla opowiadania postać, która to z kolei zaskarbiła sobie tytuł "ulubieńca czytelników" (kto czytał, ten wie, o jakim chłopie mówię). Także no, Faile jest na miejscu, cieszy mnie to, widzimy się w kolejnym rozdziale, jeszcze w tym tygodniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro