Rozdział XIII
Dni szkole mijały bardzo monotonnie. W głowie były tylko Ovutemy, Ovutemy i jeszcze raz Ovutemy. A i Ovutemy. Uczyłam się z rudą jak najwięcej, a nasi ukochani bezskutecznie nam w tym przeszkadzali. Chociaż tyle miałyśmy rozrywki. Na szczęście nadszedł upragniony dwudziesty grudnia, w którym nie musiałyśmy robić nic a nic. Rano zeszłyśmy na śniadanie i gawędziłyśmy sobie miło, ale nasz spokój zakończyła pewna dwójka huncwotów...
- No, Bialuśka, jutro nasz piękny wieczór na balu! - Westchnął szczęśliwy Black, zawieszając się na mojej szyi.
- Ja nie wiem, o czym mówisz... - mruknęłam, ugryzłam tosta z serem i spojrzałam na jego zabawną minę.
- Lila, jutro będzie super! - Zaklaskał Jamie.
- Ja nie wiem, o czym mówisz - stwierdziła tak samo jak ja.
- Słucham?! - zapytali zdezorientowani.
- No żadni przystojniacy nas nie zaprosili. - Wzruszyłam ramionami.
- Jak na razie to wychodzi na to, że idziemy same - oznajmiła, popijając ciepłą herbatkę.
- A my?! - Pisnęli jak dzieci. W sumie są nimi.
- Co wy? - zapytałyśmy chóralnie.
- Nie idziecie z nami przypadkiem? - zapytał James.
- Nie - odpowiedziała mu jego dziewczyna.
- Czemu? - spytał Syriusz z coraz śmieszniejszą miną.
- Przeanalizuj sobie nasze wcześniejsze wypowiedzi. - Nakazałam i pocałowałam go w policzek, a następnie z Lily wstałyśmy i spojrzałyśmy na nich wyczekująco. Chyba coś ogarnęli.
- Serio? - Syriusz się zażenował.
- Tak - odpowiedziałam lekko.
- Naprawdę? - zapytał Jamie.
- Tak. To, że jesteśmy razem, nie oznacza, że jak jest bal, to idziemy tylko i wyłącznie z naszą drugą połówką - oznajmiła Lily.
- A to nie oczywiste?
- Przecież równie dobrze mogę pójść z bratem...
- ...albo przyjacielem.
Zamurowało ich i to całkiem porządnie. Wyszłyśmy z Wielkiej sali, a jak już nas nie widzieli, to przybiłyśmy sobie piątkę i udałyśmy się zadowolone na lekcje. Nie mogą mieć przecież z nami za dobrze, niech się trochę pomęczą. Następnego ranka z Lily poszłyśmy zwyczajnie ubrane do Wielkiej Sali na śniadanie. To właśnie dzisiaj była bal, dlatego sowa dostarczyła mi sukienkę od mamy. Była śliczna, biała. Do tego w pudełku śliczne też białe szpilki na nie za wysokim obcasie. No fajnie, ale ja nie mam z kim iść. BUM! Coś wybuchło nad podestem, na którym siedzieli nauczyciele. Pojawiły się dwie mgły, pomarańczowa i biała. Po chwili zmieniły się w napis, rudy: "Evans! Pójdziesz ze mną na bal?", a biały: "Bialuśka! Pójdziesz ze mną na bal?". Zaśmiałyśmy i już się odwróciłyśmy z zamiarem wstania, ale dwójka przyjaciół klękała przed nami z bukietami czerwonych róż.
- I jak? - zapytali z nonszalanckimi uśmiechami.
- TAK! - Rzuciłyśmy się im na szyję.
Resztę śniadania spędziłyśmy w towarzystwie naszych chłopaków. Syriuszek ciągle chciał zobaczyć, jak wygląda moja suknia, ale się na niego darłam i biłam w rękę, którą chciał otworzyć paczkę. Następnie popędziłyśmy do siebie, przygotowania musiały się przecież zacząć. Miałyśmy się stawić przed Wielką Salą o godzinie piętnastej. Tam mieli na nas czekać nasi ukochani. Jak dla mnie to szmat czasu, ale dla moich przyjaciółek to był wyścig z nim. Ja chciałam poczytać na spokojnie, ale one mnie wyciągnęły siłą z łóżka i się darły, że za Chiny nie zdążę. Tak jakby nie miałam wyboru. Zrobiłam dziewczynom fryzury i sobie też. Lily i Alicja zrobiły nam makijaż, sobie też. Sukienki same sobie założyłyśmy, w tym sobie nie musiałyśmy sobie pomagać, ha ha. Wciągnęłam buty na siebie i czekałam na rudą, która jeszcze coś poprawiała przy sukience. Po sekundzie w końcu była gotowa i mogłyśmy schodzić.
Syriusz
Stałem przed Wielką Salą i czekałem (w końcu) na moją Bialuśką. Rogacz strasznie się denerwował. Skakał z nogi na nogę i coś mamrotał pod nosem. Ja też się obawiałem, ale nie okazywałem tego, przynajmniej nie tak jak on. Spokojnie, nie boimy się balu tylko tego, co się stanie po nim. Najwyżej dostaniemy drętwotą. Znaczy ja, bo z Rudą Furią nigdy nic nie wiadomo... Z zamyślenia wyrwał mnie mój brat.
- Co on tak skacze? - zapytał, wskazując na niego głową.
- Biedny się denerwuje. – Westchnąłem.
- Chyba nie balem, co? - Zaśmiał się.
- Nie! Wiesz... mamy taki mały plan po nim... – Spojrzałem na niego znacząco, mając nadzieję, że zrozumie, o co mi chodzi.
- Chyba wiem, co się święci. Powodzenia, braciszku! – Poklepał mnie po ramieniu. - Ej, spójrz mi na chwilę w oczy.
- Okej. – Wzruszyłem ramionami ispojrzałem się, a on od razu się zaśmiał.
- Niemożliwe! Syriusz Orion Łapa Black się stresuje!
- Ty też byś się stresował – syknąłem ze śmiechem do młodszego brata.
- Tylko niech ci szczena nie opadnie.
- Czemu miałaby opaść? - Ten tylko wskazał głową na schody.
Stała tam dosłownie Królowa Śniegu. Była przepiękna... Jej suknia rozchodziła się we wszystkie strony, nawet jak chodziła, nie można było zauważyć jej nóg. Pasowała do niej idealnie mimo braku kontrastu. Faktycznie szczena mi opadła. Brat ją przymknął ze śmiechem i odszedł, kiwnąwszy jej głową. Dziewczyna pomachała mu i podeszła do mnie.
- Spodziewałem się Bialuśkiej, a nie Królowej Śniegu – mruknąłem zalotnie, łapiąc ją za rękę.
- Oj, stary, to masz spory problem. Nie chciała przyjść, więc mnie tu wysłała. Mówiła, że spotkam tu Syriuszka, a nie eleganckiego pana Blacka. – Zaśmiała się.
- Coś mu wypadło... – Puściłem jej oczko. - Zatańczy ze mną Królowa?
- Oczywiście, panie Black. - Zaśmialiśmy się i poszliśmy na parkiet.
Orkiestra grała wolną muzykę. Tańczyliśmy mozolny, klasyczny taniec, ale był całkiem ładny, jak się później dowiedzieliśmy. Wszyscy patrzyli na nas i Jamesa z Lily z zachwytem. Jakoś tak pierwsi zagościliśmy na parkiecie. Patrzyliśmy sobie w oczy. Nie były zielone, ani czerwone czy jakieśkolwiek inne... po prostu szczeroczekoladowe. To dokładnie w tych oczach się zakochałem. Melodia się skończyła i do Agatki podszedł szanowny dyrektor Drops. Poprosił ją do tańca, więc nonszalancko się mnie zapytała, czy może, a ja z "bólem serca" się zgodziłem. Nie jestem jakimś tyranem, przynajmniej jeszcze. Podszedłem do wielkiego stołu z jedzeniem i wziąłem sobie jakiegoś koreczka na przegryzkę, chwilę później podeszła do mnie mała Tonks.
- Cześć, wujku! - Przywitała się żywo, jest bardzo podobna do matki.
- Witam siostrzenicę! Z kim przyszłaś?
- Z Remusem Lupinem.
- Nie podeptał cię przy tańcu? - zapytałem, wiedząc, że mój przyjaciel jest fatalnym tancerzem.
- Tylko dwa razy. Sama się o to prosiłam, on mi odradzał, ale zaciągnęłam go na parkiet i jakoś poszło. To dobry przyjaciel.
- Zgadzam się z tobą, moja droga! A podoba ci się ktoś? - Poczułem się po tym pytaniu jak jakiś stary dziad...
- Nie – odparła pewna siebie.
- Jejciu... Ja w twoim wieku byłem już choro zakochany - Zaśmiałem się i napiłem się piwa kremowego.
- Remi mi opowiadał. Już myślałam, że jej nie powiesz. Ja bym spróbowała od razu, chyba każdy by tak zrobił.
- Zobaczymy, jak ty się zakochasz. – Klepnąłem ją lekko w plecy, mądrala z niej, nie ma co.
- Nie zakocham... Nie mam w kim. - Wzruszyła ramionami.
- Nie w ogóle...
- Cześć Tonks! - Biała przywitała się z nią.
- Hej! To ja wam już nie przeszkadzam... - Uśmiechnęła się trochę dwuznacznie i wróciła do Remusa.
- O czym gadaliście?
- Mówiła mi, co by zrobiła na moim miejscu w związku z moją miłością do ciebie – odpowiedziałem i objąłem ją ramieniem
- I co? - spytała zaciekawiona.
- Powiedziałaby ci od razu.
- Mądre dziecko, też bym tak zrobiła!
- Wy się chyba zmówiłyście... - Przewróciłem oczami.
- Nie. Po prostu logicznie myślimy. – Spojrzała na mnie tak, jakby to było oczywiste, a nie było. Przynajmniej nie dla mnie.
- A ja tak nie myślę? - zapytałem obrażony.
- Syriuszek, twoja logika jest... twoja i ja się w nią nie mieszam. - Zaśmiała się, klepiąc mnie po głowie.
- Za nią mnie kochasz... - mruknąłem jej do ucha.
- Może... - odpowiedziała, uśmiechając się trochę uwodzicielsko.
- No w końcu się przyznałaś! – Wyszczerzyłem się do niej dumny.
- Po paru latach... Szybko! – Zażartowała i zaciągnęła mnie ponownie na parkiet.
Całą resztę wieczoru spędziłem podobnie. Może po razie czy dwóch tańczyłem z Evans, Dorą i Alicją. Aga tańczyła z braćmi, Rogaczem, Glizdogonem, Regiem i Remim. No sporo tańczyła, była dosyć rozchwytywana. Nawet Slughorn ją zaprosił. Bal powoli się kończył, więc postanowiłem zaprosić Bialuśką na spacer po błoniach. Zgodziła się bez większych protestów, uwielbiała spacery. W międzyczasie gadaliśmy o głupotach, ewentualnie wspominaliśmy dawne czasy... Gdy doszliśmy do pomostu nad jeziorem, Agata pobiegła na sam jego koniec i usiadła na nim po turecku i zaczęła oglądać piękne nocne niebo.
- Nie pobrudzisz sukni? - zapytałem i w odpowiedzi machnęła ręką.
- Pamiętasz jak płynęliśmy łódkami w pierwszej klasie? - spytała rozmarzonym tonem.
- No przez kogoś przez całą resztę wieczoru było mi zimno w ramię! – Zaśmiałem się i dźgnąłem ją w bok.
- Sam się poślizgnąłeś! - Pisnęła z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Oj tam... Wtedy po raz pierwszy mnie nazwałaś Syriuszek. Jak to było? "Ty już się o mnie nie martw, Syriuszku!". - Udałem głos małej dziewczynki.
- Ja wcale tak nie mówiłam! - Pisnęła ponownie.
- Nie, w ogóle... - Znowu udałem jej głosik.
- Syriuszku! - Potrząsnęła moim ramieniem.
- Bialuśka... - mruknąłem i spojrzałem jej głęboko w oczy.
- Jak my się pokochaliśmy?
- Nie wiem... Po prostu los zrobił nam kawał.
- Wiesz... Kiedyś bracia powiedzieli, że ciągnie nas do siebie. Wciąż uważam, że to nie prawda.
- Miło! - Udałem obrażonego.
- Czekaj! Wiesz, co im odpowiedziałam?
- Że jestem przystojny? - Zatańczyłem brwiami.
- Nie, narcyzie! - Dostałem kuksańca w żebra. - Powiedziałam, że nas od siebie odpycha, tylko my siebie uparcie trzymamy przy sobie.
- No uparci to my jesteśmy. Dzięki Bogu, bo bym ciebie jeszcze puścił... - powiedziałem i pocałowałem ją czule. Odwzajemniła to. Byłem już pewny, że chcę jej to powiedzieć. Poprosiłem żeby wstała, co zrobiła. Uklęknąłem przed nią i wyciągnąłem pierścionek z małym białym kryształem. Patrzyła na mnie jak na jakiegoś idiotę. No cóż, mówi się trudno, byleby odpowiedziała.
- Agato Bialuśka Riddle... Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na Ziemi i zostaniesz moją żoną? - Spojrzałem na nią śmiertelnie poważnie. Naprawdę tego chciałem. Patrzyła na mnie jeszcze chwile z otwartą buzią, ale w końcu coś powiedziała.
- Naprawdę zadajesz mi to pytanie? - zapytała, a jej oczy zaszkliły się. Potaknąłem jej tylko. Pomyślała jeszcze chwilę i przyklęknęła i spojrzała prosto w moje oczy. - Syriuszku Orionie Łapo Black, moja odpowiedź brzmi... - westchnęła głęboko. - Tak! – Uśmiechnęła się szeroko, a po jej policzku spłynęła samotna łza szczęścia. Wyszczerzyłem się i przytuliłem ją mocno, a następnie pocałowałem ją bardzo czule. Przerwały nam sztuczne ognie rozświetlające nocne niebo.
- Co to? - zapytała zdziwiona dziewczyna.
- Ruda Furia nie zabiła Rogacza i w dodatku się zgodziła! - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do niej szeroko. Agata pisnęła podekscytowana, wstała z klęczek i zaczęła biec na stały ląd.
- A pierścionek, kto założy? No na mnie jest za mały.
- Zapomniałam. - Podbiegła, włożyła go na palec i jeszcze raz mnie pocałowała. Krótko, ale czule.
Następnie polecieliśmy do przyszłego małżeństwa Potterów. Już byli maksymalnie dwieście metrów od nas. Aga i Lily rzuciły się na siebie, a ja na Jamesa. Krzyczeliśmy i gratulowaliśmy sobie wzajemnie, znaczy dziewczyny piszczały na całe błonia. Później nastąpiła zamiana. Ja poszedłem do Lily, Agata do Jamesa. Przytuliła go i coś mu mamrotała do ucha i nagle zaczęli się nieopanowanie śmiać.
- A już się bałem, że Rogaś będzie w Skrzydle Szpitalnym! – Przytuliłem ją mocno i podniosłem do góry.
- A ja, że będziesz w jeziorze! – Odbiła piłeczkę i zaśmialiśmy się. Po jakiś dziesięciu minutach dalszego spaceru poszliśmy do zamku. Dziewczynom się rozmazały makijaże od płaczu szczęścia, a teraz miały jakąś fazę i się śmiały tak, że nie dało się ich opanować. Musieliśmy je podtrzymywać, by nie runęły w śnieg. Weszliśmy już na dziedziniec, a w wielkich wrotach czekał na nas sam Drops.
- No gratuluję! - Uśmiechnął się do nas wesoło i klasnął w dłonie.
- Ale skąd pan wie? - Lily zapytała się ledwo powstrzymując śmiech.
- Było was słychać w Wielkiej Sali, a teraz lepiej lećcie spać, bo pan Filch nawet świeżo zaręczonym nie odpuszcza. Dobranoc! - Pomachał nam i poszedł w swoją strone.
- Dobranoc! - odpowiedzieliśmy chórkiem jak grzeczne dzieci i udaliśmy się do wierzy Gryffindoru. Na miejscu oddaliśmy nasze szalone i naćpane endorfiną narzeczone Alicji i Dorcas. Powinny sobie z nimi poradzić, chyba...
***
Agata
Nastała wiosna, a dokładnie był już kwiecień. Szłam sobie beztrosko przez błonia i patrzyłam jak młodsze dzieci się bawią. To było takie urocze. Chłopcy grali w piłkę, wspinali się na drzewa, a dziewczynki zbierały kwiatki i zaplatały sobie warkocze. Starsi uczniowie gadali oparci o drzewa albo leżeli na kocykach w trawie. Usiadłam sobie i patrzyłam tak dalej na ten piękny obraz szczęścia. Będę tęsknić za tym miejscem, za nauczycielami, a nawet za Filchem, u którego czasem miałam szlabany, za kawałami, biblioteką... Zacznę nowy rozdział pt. „Dorosłe życie". Pójdę na studia, znajdę pracę... założę rodzinę. Mam nadzieję, że moje dzieci też będą tu chodzić do szkoły. Wyobrażam sobie życie z Blackiem. Co chwila jakieś docinki, śmieszne droczenie się o zrobienie czegoś. Nagle przypomniała się ta przyszłość pokazana przez anioła. Kłóciłam się z nim o to, kto ma nałożyć ziemniaki. Ciekawe małżeństwo z nas będzie, nie powiem. Cieszę się, że nie będę miała monotonnego życia. Myślałam, tak o przyszłości dalej, ale z rozmyślań wyrwało mnie nagłe uczucie chłodu. Trawa i kwiaty wokół zaczęły więdnąć, a ja poczułam jakbym w ogóle już nigdy nie miała być szczęśliwa. Spojrzałam na grupkę jakiś dzieci. Przy nich był jakiś ciemny duch... dementor. Zaczął wysysać pewnej małej blondynce duszę. Wybudził mnie z transu krzyk jej przerażonych koleżanek. Instynktownie się teleportowałam przed dziewczynkę. Stałam twarzą w twarz z ponurą istotą. Była naprawdę przerażająca... Zanim zaczęła wysysać mi duszę krzyknęłam, wyciągając różdżkę przed siebie: „Expecto Patronum!". Nie minęła nawet sekunda, a z niej wyleciał potężny feniks, który przepędził nieproszonego gościa. Odwróciłam się do niespokojnych dziewczynek i położyłam im ręce na ramionach.
- Spokojnie, już dobrze.
- Lisa... ona jest nieprzytomna! - Mała brunetka załkała i przyklęknęła przy koleżance.
- Już zabieram ją do pani Pomfrey... - oznajmiłam i wzięłam blondynkę na ręcę.
- Czy ona da radę ją uratować? - spytała druga jej koleżanka ze łzami w oczach.
- Malutka, ona czyni cuda. Uratowała mnie od śmierci już dwa razy – Uśmiechnęłam się do nich lekko i Teleportowałam się do skrzydła szpitalnego.
- Pani Pomfrey! Dziewczynkę zaatakował dementor!
- Mój Boże! Kładź ją szybko i mogłabyś polecieć do profesora Slughorna po eliksir wzmacniający?
- Oczywiście! - odpowiedziałam i popędziłam do lochów. Teraz chyba mój rocznik miał dodatkowe zajęcia przygotowujące do Ovumentów. No troszkę im przeszkodzę. Zapukałam do klasy i nie czekając na pozwolenie, weszłam do środka.
- Agatko... Co ty tu robisz? - spytał wielce zdziwiony pan Horacy.
- Pani Pomfrey potrzebuje eliksiru wzmacniającego.
- A po cóż jej on?
- Dziewczynkę z chyba pierwszego roku zaatakował dementor - szepnęłam mu na ucho, by nie wzbierać paniki w klasie.
- O jejciu... Już lecę, poczekaj tu chwilę! - I jak powiedział, tak zrobił.
- Aga, co jest? - spytała zaciekawiona Dora.
- Później wam powiem – odpowiedziałam na szybko, bo profesor już mi dał fiolkę z potrzebnym eliksirem. Pobiegłam tak szybko jak tylko mogłam. Na miejscu dałam płyn magomedyczce, a ona od razu go podała dalej nieprzytomnej Lisie.
- Poleży dobę i będzie zdrowa jak rybka. Agatko. – Zwróciła się do mnie.
- Tak?
- Proszę jeszcze o jedno. Za godzinkę pewnie się obudzi. Mnie nie będzie, bo muszę iść do Hogsmeade po zioła. Mogłabyś do niej przyjść z kawałkiem czekolady od skrzatów z kuchni? To pomaga i poprawi jej humor przy okazji.
- Jasne, do widzenia! - Pożegnałam i skierowałam się do swojego dormitorium. Posiedziałam sobie tam, czytając książkę przed kominkiem. Godzinę później poszłam do Lisy z czekoladą, tak jak prosiła pani Pomfrey. Faktycznie się obudziła i podziękowała za czekoladę oraz uratowanie życia. Posiedziałam chwilę z nią, a chwilę później przyszły do niej jej zmartwione przyjaciółki. Zostawiłam je same i wróciłam do pokoju wspólnego, a tam już byli moi przyjaciele.
- Co się stało? - spytał Jamie. Wpierw postanowiłam się wygodnie ułożyć do rozmowy. Poszłam więc na fotel i usiadłam u Dejziego na kolanach. Syriusz zrobił smutną minkę, a ja pokazałam mu język.
- To powiesz? - Ponaglił mnie brat.
- Ech, byłam na dworze i podziwiałam szczęśliwy obraz na dworze, rozmyślając o mojej przedziwnej przyszłości z panem Blackiem.
- Dziwnej, ale pięknej...
- Dyskutowałabym... Na pewno nie monotonnej.
- I dlatego przyszłaś po eliksir wzmacniający? Aż tak ciebie to osłabiło? - Zaśmiał się Peter, a cała reszta z nim.
- Nie, ale to dobre było, Peter.
- EJ! - krzyknął zbulwersowany Black.
- Oj cicho już... Wracając, patrzyłam na dzieci, gdy nagle poczułam chłód. Spojrzałam na grupkę dziewczynek, a tam dementor wysysał duszę jednej z nich. Inne krzyczały i to mnie obudziło z zamurowania. Automatycznie tepnęłąm się przed stwora i wyczarowałam patronusa. Dziewczynkę zaniosłam do skrzydła. – Ta historia trochę ich zamurowała. Dejzi mnie przytulił, a Black mnie mu zabrał, usadził na swoich kolanach i pocałował w policzek oraz również mocno przytulił.
- Hogwart już nie jest bezpieczny... Nawet tu dotarł – wypaliła nagle zmartwiona Lily.
- Dotarł tu już dawno... Ale pierwszy raz wysłał dementora – doprecyzowała Dora.
***
W maju sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej. Ataki dementorów stały się regularne, sprowadzono do Hogwartu nawet wielu aurorów, ale to nic nie dawało. Zakazano nawet wychodzić z zamku po osiemnastej, zarządzono chodzenie co najmniej parami, różne patrole, ale to nic nie dawało. Są też na szczęście dobre wieści. Mianowicie Stanislavowi urodził się syn! Mały Wiktorek... Byłam prze szczęśliwa, ponieważ zostałam taką przyjacielską ciocią i jednocześnie matką chrzestną!
Pewnego wieczoru na uczcie siedzieliśmy sobie jak zwykle w Wielkiej Sali. Nie wiedzieć czemu nagle zaczęły mi ciążyć oczy i po chwili opadłam na kolana Syriusza, tracąc świadomość. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje. Po chwili usłyszałam w głowie znajomy, chłodny głos...
Widzisz jak cierpią inni...
Widzisz jak się boją...
Starasz się ich ratować...
Udaje ci się...
Na razie...
Chcesz, by byli bezpieczni...
Mogą, ale to zależy od ciebie...
Pójdą za tobą...
Jesteś ich autorytetem...
Dajesz im siłę...
Przyłącz się do mnie, a oni pójdą razem z tobą...
Wtedy będą bezpieczni...
Uratujesz ich wszystkich...
Przed moimi oczami zaczęły się pojawiać obrazy wojny, ciała zmarłych, niewyobrażalne tortury na przeróżnych istotach. Zobaczyłam nawet Londyn w ogniu, a na końcu zobaczyłam stos martwych ludzi. Moich ukochanych ludzi...
Co, ty na to, córciu?...
Mogą tego nie doświadczyć...
Do ciebie należy decyzja...
A, co jeśli oni się nie zgodzą, a przejdę na twoją stronę?
Zdrajcy zginą...
Nagle z zewnątrz usłyszałam inny głos, ten który tak kochałam
- Bialuśka, otwórz oczy. Nie wiem, co się dzieje, ale walcz, postaraj się dla nas, nie daj się mu. – Najwyraźniej słyszeli wszyscy moje pytanie, które chyba wypowiedziałam na głos. - Jesteś od niego lepsza, jesteś dobrą osobą, nie opuszczaj nas...
Tatusiu podjęłam decyzję...
Jaką?...
Jesteś głupcem skoro myślałeś, że ich zostawię i będę u twego boku!
Skazałaś siebie i ich na zgubę!...
Krzyknął w mojej głowie i mnie w końcu puścił. Otworzyłam oczy i od razu przytuliłam się mocno do Łapy.
- Dzięki...
- Za co? - zapytał zdziwiony.
- Za to, że w końcu ujrzałam ciebie zadbanego po obudzeniu. - Zaśmiałam się.
- Ty zawsze musisz wszystko zmieniać w żart?
- Tak.
- Och, jakie to piękne! Moja córka i syn Walburgi oraz Oriona Blacków. Niesamowite... - Ponownie usłyszałam Voldemorta, ale tym razem nie tylko ja. Nie wiem jakim cudem, ale wszyscy wiedzieli do kogo należał ten głos.
- Nie gadaj, że to mój teść! – Syriusz spojrzał na mnie wielkimi oczyma.
- No zapomniałam ci wspomnieć... – Zrobiłam zakłopotaną minę.
- Rolo... Fajnie, że mnie też poinformowałeś. – Dora spojrzała na niego tak, jakby już była jego żoną. Groźną żoną.
- Wiem, skarbie. – Brat zrobił identyczną minę co ja.
- Macie być gotowi! Za godzinę przyjdzie przejąć Hogwart cała moja armia. Będzie trudno mnie pokonać.... Nie lubię marnować krwi czarodziejów, ale inaczej nie da rady... Agata podjęła decyzje. - Tłum zamarł. - Spokojnie... Jest jeszcze nadzieja. Gdy przyjdę na dziedziniec będzie można podjąć decyzję. Stanąć przy moim boku... lub zginąć. – Riddle skończył głosić swoją ofertę, a w Wielkiej Sali zaistniała panika.
- Cisza! - Dumbledore ryknął, a w pomieszczeniu zapadła nagła cisza. - Prefekci, zaprowadźcie uczniów poniżej siedemnastego roku życia do lochów, tam będziecie bezpieczni.
Po paru minutach zostali tylko siódmo i szóstoklasiści.
- Kto nie czuje się na siłach, by walczyć z Śmierciożercami niech wstanie! – Wstało około piętnastu uczniów, ale nie bardzo ich kojarzyłam. - Możecie dojść do pozostałych. – Tak też i zrobili. - Wszyscy, którzy będą walczyć! Dziękuję za poświęcenie... Mam nadzieję, że nie zostanie ono zmarnowane. Zaraz przybędą aurorzy. Oni nam pomogą. Teraz udamy się na korytarz i rzucimy zaklęcie na lochy, by były bezpiecznie!
Dumbledore mówił śmiertelnie poważnie, nigdy go takim nie widziałam. Po chwili już wymawiałam inkantację zaklęcia. Gdy skończyliśmy, postanowiłam podejść do moich przyjaciół. Nic nie mówiliśmy tylko zrobiliśmy wspólnego przytulasa. Później wszyscy się rozeszli. Podeszłam do mojego narzeczonego, który popatrzył na mnie smutno, więc na pocieszenie pocałowałam go w czoło i przytuliłam mocno. Też mi dał całusa, tylko że w czubek głowy. Staliśmy tak do puki McGonagall nie powiedziała pewnych strasznych słów.
- Już czas... - szepnęła zmartwiona.
Wyszliśmy na dziedziniec. Przez most szła trochę większa od nas grupka czarodziejów na czele z Voldemortem. Za nim podążała Bellatrix prawdopodobnie ze swoim mężem. Lucjusz, Regulus, Greyback i inni... stanęli. Coś czułam, że to nie wszystko. To by było za proste.
- Minęła godzina... Tak więc jestem i pytam się, czy ktoś jeszcze chce do mnie przystąpić.
Kątem oka zauważyłam Petera, który zrobił krok do przodu, lecz nie poszedł dalej... Może tylko mi się przywidziało.
- Nikt... A ty, Agato? Na pewno nie chcesz walczyć u boku ojca? - zapytał, rozkładając ręce.
- Mój ojciec zginął, przez ciebie... Jedyna pamiątka z nim związana jest na mojej ręce! - Pokazałam bransoletkę. - Zawsze ją nosiłam. Nie chciałam, by dobre wspomnienia z nim zaginęły. Wierzę, że on kiedyś powróci...
- On nigdy nie wróci. Był zbyt słaby, by przeżyć... A więc nikt? - Już wiem po kim umiem „taktycznie" zmieniać temat.
- JA! Ja zmieniam strony... - Regulus wyszedł z szeregu Śmierciożerców.
- Ja też! - Severus do niego dołączył. Przeszli szybko do nas i stanęli u naszego boku bardzo dumnie.
- Zdrajcy! Dementorzy brać ich! - Voldemort ryknął. Wiedziałam! Coś miał w zanadrzu. I to sporo cosiów... Tam była cała armia dementorów! Wyglądali, jak wielka, czarna chmura burzowa. Zbliżali się, a aurorzy zaczęli walczyć ze Śmierciożercami...
- Nie damy im rady! - krzyknął Peter.
- Jest ich za dużo! - Zauważył jakże spostrzegawczy James
- Aurorzy nam nie pomogą... - Załamała ręce Alicja.
- Ani nauczyciele. Wszyscy są zajęci walką.
Dementorzy byli już bardzo blisko, a my pomagaliśmy jak mogliśmy. Dumbledore i Voldemort gdzieś zniknęli, nawet nikt nie zauważył kiedy. Postanowiłam popatrzeć na wszystko z góry. Teleportowałam się i patrzyłam. Próbowałam odgonić pierwsze dementory, ale sama nie byłam na tyle silna... Niektórzy uczniowie byli ranni, inni już martwi. Czarnoksiężnicy też. Walka byłaby wyrównana gdyby nie te czarne stworzenia! Nagle wpadłam na pomysł. Krzyknęłam, by wszyscy, którzy mogą niech na trzy rzucili patronusa. Może fala uderzeniowa ich odgoni...
- Raz... Dwa... Trzy! - krzyknęłam.
- Expecto Patronum! - Przyjaciele wraz ze mną wypowiedzieli zaklęcie.
Z naszych różdżek wyleciała jasna mgła... Wszystkie dementory się cofnęły. Walczyły z barierą, ale byliśmy silniejsi. Przepędziliśmy je! Teraz zostali tylko czarnoksiężnicy. Rzuciliśmy się na nich z dwojoną siłą. Nie mogli odeprzeć ataku. Niektórzy zostali złapani, niektórzy nie przeżyli, a niektórzy uciekli. Trzeba było jeszcze znaleźć dyrektora i Toma... Skupiłam się i wyczułam jego obecność. Pobiegłam na błonia. Walczyli... On słabł, a Dumbledore wygrywał. Po chwili opadł już kompletnie z sił i spojrzał na mnie i innych stojących za mną. Zrozumiał, że przegrał i zniknął. Wróciliśmy wszyscy do zamku. Stałam na dziedzińcu i patrzyłam na to, co zostało. Martwe ciała... Był to tak bardzo przykry widok, chyba najgorszy w moim życiu. Moje zamyślenie przerwały krzyki drących się Śmierciożerców, którzy nie chcieli być zabrani do Azkabanu. Nagle podszedł do mnie Regulus z Severusem.
- Agata, dziękuję. – Zaczął młodszy chłopak i uśmiechnął się do mnie lekko.
- Nie ma za co...
- Dzięki tobie jesteśmy wolni! - Drugi ślizgon położył mi rękę na ramieniu.
- Sami się uwolniliście. – Uśmiechnęłam się do nich. - Reg, widziałam twoich rodziców po jego stronie. Byli wściekli...
- Już nie mają nic do gadania...
- Ale...
- Chodź.
Doszliśmy do dwóch martwych ciał. Okazali się być to jego rodzice. Severus nas zostawił, a ja przytuliłam przyjaciela, była to dla niego bardzo trudna chwila. Po chwili podszedł do nas starszy Black i objął nas.
Po bitwie szkoła szybko została doprowadzona do porządku. Oczywiście napisaliśmy egzaminy i z niekoniecznie najlepszymi humorami zakończyłam z przyjaciółmi Szkołę Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro