Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział X

 Były wakacje, pada deszcz, a ja siedzę na parapecie i czytam książkę. To ostatnia jakiej nie przeczytałam w domu. Muszę się wkrótce udać do "Esów i Floresów", bo oszaleję w tym domu. Mogę czytać w spokoju, bo chłopaki są załamani pogodą i po prostu śpią. Ta ulewa bardzo źle na nich działała, a trwała już parę dni! Może po obiedzie wyrwę ich na spacer po lesie? To im poprawi humory i w końcu ruszą te swoje dupska z łóżek. Ale jak na razie chcę się napawać piękną czynnością zwaną czytaniem. Po jakiejś godzinie mama nas zawołała na obiad. Niestety nie wiedziałam, co było, bo ta milczała jak grób. Zeszła na dół skocznie, a przy stole siedzieli już chłopaki... Siedzieli to dużo powiedziane, ale ważne, że byli. Usiadłam naprzeciwko nich i wesoło.

- Ej, smętni!

- Cooo? - wymruczał któryś. Nie wiedziałam który, bo mieli mordy na stole.

- Może pójdziemy na spacer po lesie? - klepnęłam ich po tych łbach, by się rozbudzili.

- Wybawicielka! - ponieśli głowy i uśmiechnęli się szeroko.

- No i wrócili bliźniaki Riddle- przybiliśmy sobie piąteczki, a mama przyniosła nam obiad.

- Proszę! - postawiła przed talerze. - To na poprawę humoru-uśmiechnęła się do nas i poczochrała mnie i Dejziego po włosach.

- PIEROGI!!!!! - pisnęliśmy ucieszeni.

- Tak misiaczki- pocałowała jeszcze każdego w skroń i również zaczęła zajadać.

Z zapałem jedliśmy dzieło naszej rodzicielki. Kątem oka zauważyłam, że ma zmartwioną minę. Zaciekawiona spojrzałam do kuchni i zobaczyłam tylko Proroka Codziennego. Ale mama nigdy się nim nie przejmuje, naprawdę dziwne. Cytuję: "Po co czytać przesłodzone kłamstwa, skoro można gotować samą prawdę?". Zjadłam szybko obiad i podeszłam do gazety... Na okładce było napisane: "Kolejne zaginięcia mugolaków i ich rodzin spowodowane grupą czarnoksiężników", "Zabito jednego z pracowników Departamentu Tajemnic. Pochodził z rodziny mugolskiej", "Zginęły dzieci i dorośli pochodzenia "czysto" czarodziejskiego", "Z Instytutu Magii Durmstrang uciekają niektórzy uczniowie... prawdopodobnie by służyć czarnoksiężnikowi zwanym Lordem Voldemortem"... Było jeszcze tego trochę, ale ja nie mogłam czytać dalej. To straszne, a sądząc po minie mamy, to była chyba prawda.

- Co tam mała? Czyżby napisali coś realnego? - Rolion wziął gazetę z moich rąk.

- Daj zobaczyć, Misiu- brat zaczął czytać temu drugiemu przez ramię. Czytali i czytali, a ich miny rzedły. Nagle Rolo upuścił gazetę, a Dezjon odszedł i powoli usiadł na kanapie. Ja obudziłam się jakby z transu dopiero po dłuższej chwili.

- Jadę do Stala! - krzyknęłam przerażona.

- My z tobą! - bracia w moment stanęli po moich dwóch stronach.

- Dzieci... a jeśli on już podjął decyzje? - matka spojrzała na nas zmatwiona.

- Odwiedziemy go od niej! - odpowiedzieliśmy zgodnie.

- To niebezpieczne... - szepnęła, patrząc na nas błagalnie.

- Mamo, nie martw się o nas... - Dezjon złapał ją za ramię i spojrzał głęboko w oczy. - Mamy przecież Agatkę! - zaśmiał się, ale głos mu trochę drżał.

- Ona nas zawsze obroni! - zgodził się Rolo i oparł się o mnie.

- No właśnie- zgodziłam się z nimi.

- Uważajcie... - złapała mnie i Rolo za ręce- i jak coś to go ratujcie i nawet może tu mieszkać. Byle byście nie musieli stawać po wrogich sobie stronach- łzy spłynęły jej po policzku. - To straszne uczucie...

Przytuliliśmy ją i Siecią Fiuu dostaliśmy się do domu Stanislava. Było spokojnie. Niepewnie wyszłam w głąb pokoju, rozglądając się dookoła.

- Halo? Jest tu kto? - zawołałam nie zagłośno. Nagle przede mnie wyskoczył wysoki i rosły mężczyzna z różdżką wymierzoną w mnie...

- Agata? Dejzi? Rolo? - spytał, nie wierząc własnym oczom.

- Stanislav! - rzuciłam się mu na szyję, a on mnie mocno przytulił.

- Martwiłem się o was... - wyszeptał.

- Stary my prawie umarliśmy... - zaczął Dejzi.

- ...po tym, co ujrzeliśmy w gazecie- a skończył Rolo.

- Uczniowie z twojej starej szkoły uciekają i dołączają do Voldemorta. Bałam się, że ty też... - wyznałam i wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.

- Nigdy, Misiu... Nigdy- przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej.

Stala zaprosił nas do środka i zapoznał nas ze swoją narzeczoną. Była to bardzo skoczna i wesoła szatynka, naprawdę się szybko polubiłyśmy. Pracowała w księgarni, więc miałyśmy o czym rozmawiać. Zaproponowaliśmy im pomoc, ale odmówili. Powiedzieli, że na razie dają sobie radę i obiecali nas często odwiedzać, ale pod warunkiem, że też będziemy to robić. Ta wizyta uspokoiła mnie nieco, ale strasznie się martwiłam o Lily... Była mugolakiem, więc mogło jej się coś zawsze stać, ale na szczęście ciągle do mnie pisze, więc wiem, że wszystko w porządku. Na razie... Na szczęście pojutrze ją odwiedzam i zostanę z nią na jakiś czas...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro