Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI

 Wróciłam do domu sama z mamą. Chłopcy pojechali do kolegi, więc byłyśmy tylko we dwie. Pamiętacie tych krukonów z peronu? Pojechali do jednego z nich. Kiedy dotarłyśmy do domu, naprawdę się dziwiłam, że nie zamieniła ani słowa na temat skarg z Hogwartu. Nie było ich wiele, ale jednak nauczyciele znaleźli we mnie sprawcę paru kawałów. O paru bójkach z Blackiem też na pewno była w nich mowa, naprawdę zastanawiała mnie czasem ta kobieta. Od razu po przyjeździe wzięła się za obiad, a ponieważ nie chciało jej się go robić, to zaczęła smażyć naleśniki, najprostsze danie świata. Usiadłam w kuchni i wpatrywałam się w nią spokojnie. Opowiadała mi jakieś niestworzone historie z ministerstwa, z których śmiałam się głośno.

- Mamo? - Zwróciłam się do niej po jednej z takich historii.

- Co tam, Śnieżko? - Spojrzała na mnie z matczynym uśmiechem wymalowanym na twarzy, podając mi talerz z naleśnikami.

- Jak było w Hogwarcie za twoich czasów? - spytałam, biorąc kęsa placka. Na chwilę podniosła głowę w geście zastanowienia nad moim pytaniem.

- Spokojniej - odparła po chwili.

- A ty jaką uczennicą byłaś?

- Eee... - Zarumieniła się lekko. - Byłam naprawdę spokojną i rozsądną kujonką - odparła bez przekonania.

- Nieprawda! Gdybyś nią była, to byś siebie tak nie nazwała. - Zauważyłam jej drobne kłamstwo. - Po za tym,  psotność mamy po tacie, tak?

- O nie... Jesteście po nim tylko sprytni i inteligentni... - Uśmiechnęła się pod nosem. - Dobra, miałaś rację, nie uczyłam się źle, ale kujonką też nie byłam. Aniołkiem również, ale wam trudno dorównać. - Zaśmiała się.

- Poznaliście się w Hogwarcie? - Zapytałam zaciekawiona.

- Kto? - spytała, nie rozumiejąc pytania.

- No, ty i tata.

- Ach, my... - Uśmiechnęła się lekko ponownie pod nosem, ale jej oczy wydawały się smutne. - Tak, byliśmy na tym samym roku, ale w różnych domach. Z początku było z nami ciężko, ale z czasem... coś zaiskrzyło. Kochanie?

- Tak, mamo? - Spojrzałam na nią wielkimi oczyma.

- Nie rozmawiajmy o nim więcej, naprawdę nie ma o czym. - Podeszła do mnie i pocałowała mnie w czoło, a ja pokiwałam głową na znak zgody. Ten temat musiał ją strasznie boleć.

Lipiec minął mi w trymiga! Chodziłyśmy z mamą do mugolskich kin i centrów handlowych. Świetnie się razem bawiłyśmy, ale jutro się jakby wymieniałam z braćmi. Oni przyjeżdżali, a ja dojeżdżałam. No zobaczymy się prawdopodobnie dopiero w Hogwarcie, ale no mówi się trudno, odpoczynek od siebie nam nie zaszkodzi, choć trochę tęsknię... Wracając do mojego wyjazdu, jutro odwiedzam Jamesa! Już nie mogłam się doczekać. Pisał mi, że jego rodzice będą mi dziękować za wyrwanie z doła nauki. No trochu go naprowadziłam na dobrą drogę, on za sobą pociągnął resztę tych nieuków. W te wakacje nie widzimy się większą gromadką, jadę do przyjaciela sama. Pożegnałam się z moją mamą i pojechałam Błędnym Rycerzem do Potterów. Grzecznie zapukałam i drzwi otworzyła mi miło wyglądająca kobieta. Miała brązowe oczy i włosy. Od razu wiedziałam, że to mama Rogasia, są bardzo do siebie podobni.

- Dzień dobry! Jestem... - Chciałam się przedstawić, ale mi przerwano.

- Agatka Riddle! Wiem, proszę, wchodź! - Wciągnęła mnie do środka. - James nie mógł się już ciebie doczekać! - powiedziała wesoło, wprowadzając mnie w głąb budynku.

- Dziękuję - powiedziałam, domyślając się, że entuzjazm on też ma po matce.

- A jeszcze zanim on cie dopadnie, chciałam ci podziękować za pomoc w nauce! - Spojrzała na mnie z wdzięcznością, łapiąc za ręce. - Myśleliśmy, że już nic mu nie pomoże. - Zachichotała z żartu, choć myślę, że była to po części prawda.

- Naprawdę, nie ma za co! - powiedziałam, uśmiechając się do niej szeroko.

- Agi! - Dobiegło do mnie zawołanie przyjaciela.

- Jamie! - pisnęłam szczęśliwa i rzuciłam się przyjacielowi na szyję. Podniósł mnie i okręcił wokół własnej osi. Minął tylko miesiąc, ale on naprawdę sporo urósł. Po chwili odstawił mnie i mogłam mu się dokładniej przyjrzeć.

- Jak wypiękniałaś!

- A ty wyprzystojniałeś! - Naprawdę trochę się zmienił.

- Ja mogę być tylko przystojniejszy - odparł skromnie, za co dostał kuksańca w bok.

- James, zaprowadź gościa do pokoju! - zawołała pani Potter, odchodząc w stronę kuchni.

- A, no tak. - Nagle sobie o tym przypomniał. - Chodź za mną! - Wziął moje bagaże i zaprowadził na piętro.

Po chwili znaleźliśmy się w średniej wielkości pokoju. Kremowe ściany i meble z jasnego drewna sprawiały, że pokój wydawał się niezwykle przestronny i jasny. Bardzo mi się spodobał. James położył moją walizkę na łóżku i usiadł w starym, szarym, ale ślicznym fotelu stojącym w rogu. Ja rozpakowywałam rzeczy, a on mi opowiadał, jak to było w te wakacje z Łapą. Naprawdę czasem łzy same leciały mi z oczu, takie śmieszne i głupie rzeczy wyprawiali! Po odpakowywaniu zjedliśmy obiad i poszliśmy na dwór. Okazało się, że on też ma niedaleko jeziorko. Było prześliczne! Woda była bardzo przejrzysta, a na środku zbiornika była niewielka wysepka. Zaproponowałam byśmy się pokąpali, a ten się zgodził bez żadnych protestów. Tylko jak się kierowałam do domu po strój, poczułam silny uścisk na talii. Oczywiście Rogacz musiał mnie wrzucić. Po co poczekać aż się przebiorę? Po prostu wziął mnie i wrzucił do wody. Przecież mogę pływać w spodenkach i koszulce. Stał na pomoście i się cwaniak ze mnie głośno śmiał, ale nie dałam za wygraną. Poprosiłam by mnie wciągnął na pomost, ale zamiast się wspiąć, to od razu po uchwyceniu jego dłoni pociągnęłam go do siebie i wpadł do wody. Nigdy nie zapomnę jego miny! Następnie zaczęliśmy wojnę wodną, topiliśmy się i w ogóle. Później postanowiliśmy się ścigać na wysepkę. Wygrał jak zawsze najlepszy James Potter! Pomógł mi wyjść z jeziora na brzeg i usiedliśmy sobie i patrzyliśmy sobie na posiadłość Potterów. Było naprawdę miło i miałam w końcu szansę odpocząć. Gadaliśmy, radziliśmy sobie wzajemnie, wspominaliśmy. Najbardziej się śmialiśmy z historii z drętwotą. O zachodzie słońca wróciliśmy do domu cali mokrzy. Gospodyni złapała się za głowę, ale nic nie powiedziała. Następnego dnia poznałam pana Pottera. Zeszłam z Jamesem na śniadanie, a przy stole siedział już właśnie on.

- Emily? - Spojrzał na mnie, jakby zobaczył ducha.

- Nie... - Zaśmiałam się. - To moja mama.

- Ach, no tak! - Mężczyzna klepnął się w czoło. - Przepraszam cię, Agatko. Jesteś tak podobna do matki, jak dziś pamiętam ją z czasów szkolnych! Fleamont Potter. - Podał mi rękę, którą uścisnęłam z uśmiechem.

- Moje imię już pan zna. - zachichotałam cicho. - Znał pan moją mamę? - zapytałam zaciekawiona siadając do stołu.

- Byliśmy na tym samym roku, dogadywaliśmy się dosyć dobrze - odpowiedział, a jego żona prychnęła. - Euphenia, to nie czas na te opowieści! - Ostrzegł kobietę, zanim cokolwiek powiedziała.

Śniadanie minęło w bardzo miłej atmosferze. Z Jamesem opowiadaliśmy wiele o naszych przyjaciołach i szkole, no i o kawałach. Znaczy o tych, o których wiedzieli ze skarg listownych. Pan Fleamont nie mógł wyrobić ze śmiechu, kiedy opowiadałam o zalotach jego syna. Natomiast młodszy Potter próbował mnie udusić w trakcie salonową poduszką, a z kolei niego ścigała pani Euphenia za niszczenie jej koronek na poszewce. Był to naprawdę zabawny poranek, ale o znajomości Potterów z moją mamą nie dowiedziałam się niczego więcej...

***

Syriusz

Wróciłem od Rogacza, przekroczyłem próg mojego domu, a już na powitanie musiałem słuchać wywodów mojej matki o jakże mnie interesujących (czujecie ten "drobny" sarkaźmik?) wywodów o tym, jakim jestem wyrodnym i niewdzięcznym synem. Aż łezka mi z tego powodu mi się w oku zakręciła. Jak ja żałuję, że muszę tu być. Wolałbym sierociniec niż tę rodzinę, naprawdę. Jedyną normalną osobą w niej jest Andromeda, moja kuzynka. Niestety straciłem z nią kontakt. Wydziedziczono ją po tym, jak poślubiła mugola. Nie przejęła się tym zbytnio i dobrze. Przynajmniej jedna osoba potrafiła się sprzeciwić temu psychorodowi. Pewnego wieczoru, gdy było u nas kuzynostwo i ich rodzice (rodzice i siostry Andzi), podsłuchałem, że urodziła córcię Sally. Byłem zadowolony z jej szczęścia. Dokładniej podsłuchiwałem przez dziurkę od klucza, ale moje kuzynki są wszędzie, a szczególnie ta jedna...

- A ty co? - Usłyszałem władczy głos trochę starszej ode mnie dziewczyny. Dzisiaj miała niezły bałagan na głowie. Ach, te jej loki zawsze mnie śmieszyły.

- Nie wiedziałem, że jesteś ślepa Bellatrix - warknąłem do kuzynki.

- Na pewno woli być ślepa, niż być zdrajcą krwi! - Dołączył się do nas mój młodszy i głupszy brat.

- Regulusku, nikomu nie zdradziłem, że masz grupę A Rh+. - Wyszczerzyłem się do niego nieszczerze.

- Idiota! - warknął.

- Lizus! - odpowiedziałem.

- Syriuszu, przestań wyzywać brata! - Rozkazała moja rodzicielka, wychodząc zza drzwi.

- To on... - Chciałem jej wytłumaczyć, ale jak zwykle nie mam prawa głosu.

- Milcz! Do pokoju! Nawet nie pokazuj się na kolacji! - odezwał się ojciec, bohater domu się znalazł.

- Z miłą chęcią - wycedziłem w stronę rodziców i poszedłem po schodach do swojego pokoju.

Wściekły padłem na łóżko. Naprawdę zastanawiałem się szczerze, co ja w ogóle tu robiłem. Tamtego dnia zacząłem myśleć nad ucieczką, ten dom wydawał się dla mnie coraz gorszy. Nie pasowałem tutaj i oni też to czuli... Dni mijały, a ja znów zostałem wysłany do pokoju. Regulus znowu się ze mną pokłócił i oczywiście to była tylko moja wina. Praktycznie dzień w dzień było to samo. Jednak dzisiaj, było jednak trochę inaczej, bo... moja matka nigdy nie przychodziła do mnie do pokoju. Bałem się powodu jej wizyty, szczególnie że patrzyła na mnie okropnie.

- Syriuszu! Mam dość tego! Do ciebie nie docierają żadne kary. Masz ostatnią szansę by przestać być takim... kimś!

- Zawsze będę sobą i nic tego nie zmieni! - warknąłem w jej stronę.

- Zobaczymy... Crucio! - Wymierzyła we mnie różdżką, a ja padłem na łóżko, krzycząc z bólu. Zrobiła to... Naprawdę torturowała własnego syna. Myślałem, że się nie odważy, a jednak. Już nie widziałem w niej ani krztyny matki, była dla mnie potworem. Gdy wyszła, leżałem tak jeszcze z godzinę ledwo żywy. Podjąłem decyzje. Kolejnego dnia musiałem uciec...

Następnego dnia spakowałem i zacząłem schodzić z kufrem, kiedy wszyscy już spali. Postawiłem go na chwile na podłodze, oczywiście cicho, by otworzyć drzwi, ale niestety usłyszałem głos tego idioty...

- Oj, biedny Syriusz ucieka. Aż tak jesteś słaby? - zasadził

- A ty? Zaraz pewnie zawołasz rodziców, lizusie! - warknąłem na niego.

- No i gdzie uciekniesz? - zignorował moje pytanie. - Do Pottera? A może do tej białowłosej? Riddle, prawda? Chyba nie jest mądra, skoro tak was lubi...

- Nie waż się jej obrażać! - Spojrzałem na niego z furią w oczach.

- Ooo, obrońca się znalazł... - Zaśmiał się szyderczo. - Zapomnij o niej, nigdy nie będzie twoja. Każdy widzi jak, cię nienawidzi. - Popatrzył na mnie z politowaniem.

- Może... Ale na pewno wybierze mądrze - odpowiedziałem po słyszeniu gorzkiej prawdy.

- No jasne! - Klasnął z uśmiechem w dłonie. - Lucjusz już jest zajęty, Johnsona nie kocha, więc mam drogę wolną, sądzę, że na pewno wybierze mnie! - Nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego z pięściami. Jeśli tylko ją by tknął, to w sekundę po tym już by nie żył! Biłem go, póki nie poczułem paraliżującego bólu rozlewającego się po całym moim ciele.

- Crucio! - krzyknęła Walburga. Zaklęcie odepchnęło mnie tak, że aż uderzyłem plecami w kufer.

- Przesadziłeś chłopcze! Chciałeś uciec i jeszcze bijesz Regulusa. Pomyśl, co ja i twoja matka... - Ojciec próbował wywołać we mnie wyrzuty sumienia, ale mu to nie wyjdzie, nienawidzę ich.

- Już nie jest moją matką! Ani ty moim ojcem... - warknąłem w ich stronę.

- Crucio! - krzyknęli oboje. Trwało to dla mnie zdecydowanie za długo, był to ból nie do wytrzymania. Kątem oka zobaczyłem przerażenie wymalowane na twarzy mojego „brata", było to dosyć dziwne.

- Niewdzięcznik! - krzyknęła swoim wysokim głosem moja rodzicielka, kończąc chwilowo rzucanie zaklęcia, tak samo jak jej mąż. Ostatkami sił wstałem i wziąłem różdżkę do ręki. Ujrzawszy, co robię, znowu chcieli rzucić na mnie klątwę, ale tym razem ich uprzedziłem.

- Drętwota! - Rzuciłem na nich zaklęcie i upadli parę metrów dalej. Tak szybko na ile pozwalało mi ciało, otworzyłem drzwi i wybiegłem na ulicę. Wezwałem prędko Błędnego Rycerza i z pomocą kierownika jakoś wsiadłem. Na moje szczęście byli szybcy i niezawodni. Mężczyzna patrzył na mnie ze współczuciem, chyba rzadko mu się zdarzało widzieć nastolatka w takim stanie. Miałem rozcięty łuk brwiowy, żuchwę i sporo ran na plecach, klatce piersiowej, brzuchu i rękach. Musiałem wyglądać naprawdę strasznie.

- Gdzie ciebie podwieźć, biedaku? - zapytał facet z autobusu.

- Posiadłość Potterów - wymamrotałem wielce zmęczony i obolały. Nie wiem ile jechaliśmy, ale wiedziałem, że zaraz będę bezpieczny, ta myśl trzymała mnie w garści.

- Posiadłość Potterów! - krzyknął kierownik, a ja ledwo ruszający się i obolały wyszedłem z autobusu i zgubiwszy na trawniku kufer, doczłapałem się resztkami sił do drzwi domu mojego przyjaciela. Rany strasznie piekły, byłem zlany zimnym potem i miałem wrażenie, że zaraz zemdleję. Nigdy tak źle się nie czułem. Ostatkami sił zapukałem kołatką i czekałem opierając się dłonią o framugę. Modliłem się, by James nie spał. Był moją ostatnią nadzieją...

***

Agata

Nie spałam do późna, bo czytałam nową książkę, którą dała mi pani Euphenia. Była za bardzo wciągająca. Kiedy zrobiłam się trochę, senna postanowiłam pójść do kuchni po coś do picia. Było niezwykle cicho, nic dziwnego, skoro wszyscy spali, nawet Jamie. Lejąc sok pomarańczowy do szklanki, usłyszałam cichutkie pukanie w drzwi frontowe. Postanowiłam zobaczyć kto to,  przecież nie będę w nocy budzić gospodarzy tylko po to, by otworzyli drzwi. Jak coś to ich obudzę... I tak wychodzę na złego gościa, ale no musiałam coś zrobić, kto wie, kto tam stoi. Była taka pora, że może ktoś potrzebował pomocy... Pewna swojej decyzji ruszyłam ku drzwiom. Może byłam trochę przestraszona, ale czułam, że nie potrzebnie. Pociągnęłam za klamkę i ujrzałam tam...

- Łapa?! - pisnęłam zdziwiona. Był cały poharatany, miał sińce na twarzy, jego ubranie było przesiąknięte krwią. Byłam przerażona jego stanem.

- Bialuśka... - szepnął zmęczonym tonem i zaraz po tym zemdlał, wpadając mi w ramiona. Pod jego ciężarem musiałam uklęknąć.

- Syriusz, Syriusz, obudź się! - Łzy w trymiga naszły mi do oczu. Nie mógł mi tu teraz zejść!

Nie mogłam go unieść, ale na szczęście mogłam czarować, nie używając różdżki, której teraz nie miałam przy sobie. Wypowiedziałam w głowie zaklęcie i przetransportowałam chłopaka na kanapę. Gdy już tam leżał poszłam po jego kufer, był na trawniku. Postawiłam go w salonie i natychmiastowo poleciałam po rodziców Rogasia. Jego nie budziłam, bo by spanikował i trzepał się bez sensu. Następnie popędziłam do nieprzytomnego chłopaka. Wzięłam z kuchni apteczkę i postanowiłam opatrzeć go. Najpierw zdjęłam jego bluzę z godłem Gryffindoru, by zobaczyć resztę obrażeń. Było ich dużo... o dużo za dużo. Najpierw zajęłam się odkażaniem, a później opatrywaniem. Ręce strasznie mi się trzęsły ze zdenerwowania, ale dawałam jakoś radę. Po chwili przybiegli starsi Potterowie już w pełni przebudzeni.

- Matko! Syriusz... - Pani Euphenia jak go zobaczyła, to zaczęła od razu szlochać.

- Co mu się stało?! - Pan Potter również był zmartwiony i przede wszystkim zdenerwowany.

- Nie mam pojęcia. Ktoś pukał, więc otworzyłam, a tam stał on i prawie od razu wpadł mi w ramiona - opowiedziałam, łkając.

- Dziecko, pomóc ci? - zapytała mnie zatroskana kobieta.

- Nie, dam radę... już prawię kończę - odpowiedziałam zasmarkana.

- Euphenio, zrób Agatce czekolady, ja pójdę do Jamesa i mu wszystko na spokojnie wytłumaczę.

Tak też zrobiła. Ja po jednak dłuższym czasie skończyłam z ranami Łapy. Jak myślałam, że wszystkie opatrzyłam, to znajdywałam nagle następne. Strasznie się o niego martwiłam. Prawie zapomniałam nawet, że jestem na niego obrażona. Wtedy nie było to ważne, ale chciałabym, by kiedyś mnie przeprosił. Cóż teraz to naprawdę nieważne, liczy się tylko jego stan. Niech odpoczywa. Nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam przy nim. Czekolada usypiała doskonale...

***

Syriusz

Obudziły mnie ranne promienie słońca. Ostatnie, co pamiętałem to... Bialuśka. O nie... zemdlałem na nią. No fajnie, fajnie. No cóż jak widzicie i wnioskujecie po rozmowie z lizusem, wciąż mi się podoba. Tak, to prawda i nic z tym nie zrobię. Trudno. Powracając... obudziłem się na kanapie w salonie Potterów. Na jednym fotelu ujrzałem śpiącego Rogacza. Zauważyłem też, że mam opatrzone rany. Dobrze opatrzone, więc nie mógł tego robić on. Spojrzałem na drugi fotel. Spała na nim biała. Ale coś miała na rękach... to było czerwono-brązowe coś. Chyba ona mnie opatrywała, zadziwiające...

- Martwiła się o ciebie. - Pani Potter stała oparta o blat w kuchni, która była połączona z salonem.

- Na pewno nie. - Zaprotestowałam.

- Mój drogi, czuwała całą noc. Dopiero co James ją przeniósł na fotel. Gdyby nie on, zobaczyłbyś ją tuż obok siebie.

- Naprawdę? - Spojrzałem na panią Euphenie, a ona pokiwała twierdząco głową. Ciepło mi się zrobiło na sercu. Mimo tego co jej zrobiłem, to pomogła mi. Muszę ją za tamto przeprosić, szczerze od serca. Chcę mieć z nią relacje, takie jak po tamtej pamiętnej, pierwszej naszej wspólnej pełni. Dokuczaliśmy sobie, ale po przyjacielsku. Kiedy spała, była naprawdę urocza... i bardziej przyjazna dla otoczenia. No dobra, dla mnie.

- Dzień dobry - mruknęła zaspana. Kiedyś musiała się obudzić.

- Witam. - Uśmiechnąłem się figlarnie, nawet zapomniałem o jakimkolwiek bólu na jej widok.

- Syriusz! - Rozpromieniła się na widok mnie przytomnego. Uśmiechnąłem się do niej tylko szczerze, jeszcze szerzej.

- Agatko, radzę iść umyć ręce. - Stwierdziła mama Pottera, a Riddle spojrzała na nie i się zarumieniła...

- A faktycznie... - Pobiegła speszona do łazienki.

- Mówiłam, że się martwiła. - Uśmiechnęła się dumnie kobieta.

- Pani ma zawsze rację.

- Wiem! - Klasnęła.

- Zapamiętaj to na zawsze. Kobiety zawsze mają rację. - Poradził pan Potter, całując swoją żonę w policzek. - Nawet jak jej nie mają! - Zaśmiał się, a za tę uwagę dostał w żebra.

- Oczywiście. - Zgodziłem się z nim.

Jakieś pół godziny później, obudził się Rogaty. Naskoczył na mnie z pytaniami typu "Co się stało?". Myślałem, że sam mi narobi ran od tego swojego skakania, ale na szczęście obeszło się bez tego. Przyjaciel pomógł mi usiąść do stołu i zaczęliśmy jeść śniadanie, w którego trakcie zacząłem wszystko opowiadać. Nie owijałem w bawełnę, nie musiałem przed nimi niczego ukrywać.

- To okropne! Trzeba to zgłosić - wykrzyknął gospodarz.

- Nie! To pogorszy sprawę. Ja mam tylko pytanie, czy mogę tu zostać do puki nie znajdę jakiegoś lokum? - zapytałem trochę skrepowany. Małżeństwo popatrzyło na siebie znacząco.

- Oczywiście, że zostaniesz, ale do czasu skończenia twoich siedemnastych urodzin minimum! - powiedziała władczo pani Potter.

- Ale ja nie chcę się narzucać...

- Nie narzucasz! - żachnął James.

- Ale... - Już chciałem się jakoś wykłócać.

- Syriusz, mówiłem coś o tym, że kobiety zawsze rację mają.

- Tak, ale...

- Bez dyskusji! Ja cię nie puszczę, jesteś dla mnie jak syn, znam cię tyle, że ho ho, a synowi nie dam się nigdzie szlajać! - Czasem pani Potter potrafiła przerażać i teraz nie chciałem się jej narażać.

- Nie masz wyboru! - Bialuśka uśmiechnęła się do mnie cwaniacko.

- Dokładnie. Agatka prawdę ci powie! - Wszyscy wybuchnęli śmiechem, to wspaniali ludzie, uwielbiałem ich.

- No dobrze... Bardzo dziękuję! - powiedziałem trochę zakłopotany, ale szczęśliwy.

Następnie Rogacz zaprowadził mnie do dobrze mi znanego pokoju. Kochałem te szaro-zielonkawe ściany i meble w starym stylu. Okazało się, że pokój był też obok tego, w którym spała nasza młoda gryfonka. W trakcie rozpakowywania Rogacz opowiadał, jak spędzał czas z dziewczyną. Nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy powiedział, że powiedziała o jego problemach z Evans jego tacie. Po chwili jednak mina mi zrzedła. W sumie ja nie byłem lepszy, a nawet śmiem twierdzić, że gorszy.... Trudno przyznać, ale robię bardziej idiotyczne rzeczy. On robi z siebie tylko głupka, a ja pokazuję dziewczynie, na której mi zależy, że nie umiem kochać i nie szanuję uczuć innych.

- Wiem, o czym myślisz - stwierdził James, patrząc na mnie przenikliwie.

- Doprawdy? - Spojrzałem na niego sceptycznie.

- Zastanawiasz się, czemu robisz z siebie casanovę bez serca przed Agusią - powiedział pewny siebie.

- Skąd?... - Chop naprawdę mnie zaskoczył.

- Paczę i widzę, że ci się podoba, ale chcesz za wszelką cenę to ukryć zmienianiem dziewczyny co dwa dni albo jeszcze częściej. Przypomnij jaki był twój rekord?

- Półtorej godziny... - mruknąłem, trochę dumny i trochę zażenowany swoją osobą. - Stary, idź na psychologa.

- Za dużo byś płacił! - Zaśmialiśmy się.

- Muszę ją przeprosić... - Westchnąłem.

- Prawda. - Uśmiechnął się szeroko.

- A ciebie walnąć. - Spojrzałem na niego znacząco.

- Fałsz! - Zaśmiał się i wstał, pokazując na okno.- Jest na pomoście - odparł i wyszedł.

Po skończeniu z ubraniami poszedłem w stronę jeziora. Faktycznie siedziała na pomoście i moczyła nogi. No, trzeba było do niej podejść... przecież nie gryzie. Co najwyżej potraktuje drętwotą. Wiem o jej zdolnościach, trudno tego nie zauważyć, jak się jest z nią blisko albo było. Usiadłem obok dziewczyny po turecku. Jeszcze spojrzałem na dom i ujrzałem tego Łosia w oknie pokazującego kciuki w górę i szczerzącego się głupio do mnie. Zmierzyłem go wzrokiem i na migi pokazałem, że jak wrócę to mu zdrowo przywalę. Byłem już prawie w pełni sprawny. Maści z apteczki pani Potter były dosłownie magiczne.

- Hej - powiedziałem.

- No siemka - odpowiedziała wesoło.

- Yyy... ja... chciałem ci podziękować, że mnie opatrzyłaś... i że w ogóle mną zajęłaś - powiedziałem, bawiąc się palcami.

- No proszę! Syriusz Łapa Black mi podziękował! - Uśmiechnęła się ciepło. - Nie ma za co. Jak rany?

- Praktycznie się zagoiły, ale jest jeszcze coś...

- No co tam? - Dpojrzała na mnie zaciekawiona. Istna oaza spokoju. Jak nigdy.

- No przepraszam za to, że ci przeszkodziłem w randce i jeszcze robiłem wyrzuty, a w sumie nie miałem powodu, by je robić. Wybaczysz mi? - Spojrzałem na nią z nadzieją.

- Dawno ci wybaczyłam. - Zaśmiała się.

- Że słucham, co?! - Otworzyłem szeroko oczy, że zdziwiwnia.

- Po prostu czekałam, aż mnie przeprosisz! - Wyszczerzyła się niewinnie.

- Bialuśka!

- Syriuszek!

- Nie ładnie tak wrabiać... szczególnie mnie w przepraszanie! - Pożaliłem jej się.

- Ja nikogo nie wrobiłam. Po prostu czekałam na należne mi wyznanie. - Podniosła ręce w geście obrony.

- Chcesz należne wyznanie?

- A masz jeszcze jakieś?! - Zdziwiła się.

- Takie zawsze! - Zepchnąłem ją po prostu do wody.

- Syriuszku, to teraz mnie wyciągnij, co? - Zrobiła tak słodkie oczka, wynurzywszy się, że musiałem jej pomóc.

- Zlituję się... - Wyciągnąłem do niej ręce, które złapała, a ona zamiast się na nich podciągnąć, to mnie wciągnęła do wody.

- Jak wy, to ja też. Na bombę! - Nie mam pojęcia skąd się wziął ten Łoś, ale nie wnikałemm. W sumie miałem okazję go utopić. Mimo wszystko to był wspaniały dzień i będzie pewnie taka reszta wakacji. W końcu jeszcze były dwa tygodnie przed nami, nie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro