Rozdział V
Na peronie w Londynie czekała już na nas mama, była bardzo ciekawa naszych opowieści ze szkoły. W sumie w tym roku dużo się nie działo, ale prawie wszystko jej opowiedzieliśmy. Bardzo ucieszyła się na wiadomość, że Lily przyjedzie. W końcu będzie mogła poznać jakieś koleżanki, a nie samych kolegów, których to sprowadzali jej synowie. Zapowiedziała, że chociaż raz będziemy musiały z nią iść na zakupy, nawet nie mogłam pisnąć słowa w tym temacie.
Nastał sierpień, a wraz z nim miała przybyć moja rudowłosa przyjaciółka! Siedziałam w salonie jak na szpilkach, tak jej wyczekiwałam. Umówiłyśmy się, że przyjedzie na dziesiątą. Nie mogłam się doczekać! Nagle usłyszałam pukanie do drzwi frontowych. Powoli wstałam z zamiarem ich otwarcia, ale chłopcy mnie wyprzedzili. Pędzili jak psu do mięsa... To był mały szok, bo oni raczej nie byli bardzo zżyci z Evans. Stanęłam za nimi zaciekawiona ich entuzjazmem, ale wtedy wszystko zrozumiałam i powód ich szczęścia był dla mnie trochę zaskakujący...
- No siema, Bialuśka! - Pomachał mi wyszczerzony Black.
- Co ty tu robisz?! - warknęłam.
- Agusia! - wykrzyknął James, wyskakując zza niego. Jego mordka od razu mi poprawiła humor.
- Jamie! - Zapomniałam o moim wrogu i rzuciłam się na szyję przyjaciela. - Mam dla ciebie niespodziankę... - Wyszczerzyłam się.
- Jaką? - zapytał, podnosząc brew na swoje okrągłe okulary. Nagle usłyszeliśmy pukanie, więc rzuciłam się do drzwi i je otworzyłam.
- Lily! - krzyknęłam, rzucając się zielonookiej na szyję.
- Agi! - pisnęła szczęśliwa, ściskając mnie mocno.
- Cześć, Evans! - przywitali się chłopcy chórkiem.
- Hej!... - Jak zobaczyła Jamesa, zamarła z otwartą buzią.
- Lily, zamknij buzię, bo połkniesz muchę! - powiedziałam, przymykając jej żuchwę.
- Potter?!
- Och, Evans, też się stęskniłem! - Już chciał ją przytulić, ale zatrzymała go nogą. Tak, wyglądało to przedziwnie.
- Aga, jedziemy jednak do mnie!
- Nie ma mowy! - Nie zgodziła się płeć przeciwna.
- Niestety nie puszczą już nas... - Westchnęłam.
- Ych... - mruknęła, biorąc się za walizki.
Może wyjaśnię, czemu tak Evans nie cierpi Pottera, ale takiego Blacka już w miarę znosi. Mianowicie... już nie chodzi tylko o dręczenie Severusa, ale też o to, że okularnik zakochał się w niej i ciągle zachowuje się jak idiota i to ją bardzo, ale to bardzo od niego odpycha. Jednak to nam nie zaszkodziło we wspólnej zabawie, było bardzo wesoło. Reszta miesiąca minęła głównie przy śmiechu, zabawie, próbach Jamiego na umówienie się z Lily i moich kłótniach z Syriuszkiem. Zabiję moich braci! Gdy się żaliłam mamie z tego, to ona tylko mówiła w kółko, że tto się czubi ten się lubi! Okropne, w nikim nie miałam oparcia! Byliśmy też na Pokątnej. Jedliśmy razem lody, oglądaliśmy witryny, itd. Ekscytowaliśmy się też Hogsmeade, do którego od tego roku będziemy mogli chodzić, a więc będzie można na przykład umówić Rolo i Dorę na randewu! W tym roku też będziemy uczęszczać na dodatkowe przedmioty. Ja zacznę chodzić na opiekę nad magicznymi stworzeniami, astronomię, numerologię i na antyczne runy. Na szczęście razem z Lily. W tym roku będą też nabory do drużyny quidditha. Skąd to wiem? Logicznie myślę. U nas była większość siódmoklasistów, więc przydadzą się jacyś nowo zawodnicy. Odbiegając od tematu, chłopaki powiedzieli, że robią postępy w animagii. Jamie miał już rogi, Syriuszek psie uszy, a Peter pisał, że ma ogon. Wydaje mub się szczurzy. Nawet już ksywy powymyślali. James - Rogacz, Syriusz - Łapa, Peter - Glizdogon. Ja wymyśliłam Remiemu Lunatyka, bo w sumie trochę "lunatykuje" jako wilkołaczek i oczywiście "luna" oznacza księżyc.
Na pociąg pojechali tylko chłopcy i ja, bo Lily wróciła jeszcze na jeden dzień do domu. W pociągu było jak zwykle. Uczta też nie odbiegała od normy. Lekcje też się bardzo nie różniły. Znaczy te stare. Numerologia i runy były spoko, ale astronomia i ONMS przebijały wszystko, naprawdę! Gwiazdy, ich pochodzenie, planety, zjawiska, wszechświat... to mnie tak strasznie interesowało. Chyba już wiedziałam, kim chciałabym zostać w przyszłości. Co do stworzeń, też mnie interesowały, a szczególnie feniksy. Hmm... Ciekawe dlaczego? Pewnego dnia szłam sobie z Dorą na tę oto lekcję i gadałam jej jaki to Rolo jest wspaniały. No jakoś trzeba było zacząć. Włosy miałam spięte w wysokiego koka. Zaraz się dowiecie, dlaczego to wam mówię. No więc czekaliśmy na naszego oryginalnego nauczyciela. Ciągle eksperymentuje ze zwierzętami i... trochę to daje mu się we znaki... ale się tym nie przejmuje, póki stoi w miarę jednym kawałku.
- Bialuśka, uważaj na koczka, bo coś go pomyli ze stokrotką i zje - szepnął mi do ucha Black. Zignorowałam to. Naprawdę? Nic lepszego nie mógł wymyśleć? Ale czego się spodziewać po nim. Mam nadzieję, że nie zarażę się od niego głupotą.
- Witam, drogie dzieci, czy wiecie jakie stworzenie siedzi mi na ramieniu? - zapytał profesor.
- Feniks! - odpowiedziałam, zauważając pięknego ptaka na jego ramieniu.
- Dobrze, panno... - Szukał w głowie mojego nazwiska, kiedyś się nauczy.
- Riddle - dopowiedziałam.
- Naturalnie. Panie Black niech pan powie co one potrafią. - Ale tego to już pamięta...
- Latać? - spytał ironicznie, mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Bialuśka, skoroś taka mądra, to sama powiedz! - Szturchnął mnie w ramię.
- Skoro nalegasz... No więc są to ptaki wieczne, ponieważ po swoim samozapłonie odradzają się z popiołów. Ich łzy uleczą każdą ranę i potrafią przenosić niesamowicie ciężkie przedmioty. Dodatkowo ich śpiew dodaje odwagi.
- Brawo! Dziesięć punktów dla gryffindoru! - Syriusz trochę się zirytował, ale mówi się trudno.
Po lekcjach siedziałam w bibliotece . Czytałam informacje o wynalazcy eliksiru szczęścia. Było całkiem miło, ale ktoś musiał mi przeszkodzić.
- Zgadnij, kim jestem! - Zasłonięto mi oczy.
- Witam ciebie, Rupercie, papugo jedna! - Zaśmiałam się, odwracając do przyjaciela.
- Skąd?...
- Posiadasz dosyć charakterystyczny głos - odpowiedziałam przed samym pytaniem.
- Aha... - Podrapał się po karku lekko speszony, ciekawe.
- Chciałeś czegoś? - zapytałam, chcąc wrócić do lektury.
- Tak! Wiesz, są nabory do drużyny i może byś spróbowała? - odpowiedział, nagle sobie to przypominając.
- A skąd pewność, że w ogóle umiem grać?
- Pani Hooch mi ciebie zaproponowała...
- No... okej i tak miałam spróbować. - Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się miło.
- Super! To staw się jutro o jedenastej na boisku.
- A jeszcze mam pytanie! - Zdążyłam krzyknąć, zanim wybiegł.
- No?
- Jesteś kapitanem, prawda?
- Przed tobą nic się nie ukryje. To miała być niespodzianka!
- Też cię uwielbiam! - Wysłałam mu cwaniackiego buziaka i powróciłam do czytania.
- Do zobaczenia, cwaniaro! - pożegnał się, już uciekając przed panią Pince, która była zdenerwowana jego głośnym mówieniem.
- Pa! - Pomachałam mu ręką. Gdy wyszedł już z pomieszczenia, myślałam, że będę miała w końcu spokój, ale nie mnie to było dane.
- Serio startujesz?
- Po pierwsze: tak, po drugie: nie ładnie jest podsłuchiwać, Peter... - Zaśmiałam się do kolegi.
- To był przypadek! - Podniósł ręce w geście obrony.
- Dobra, dobra.
- Wiesz, że bliźniaki startują?
- Tak, nawet się założyłam z nimi o to, które z nas pierwsze się dostanie.
- Syriusz i James też startują.
- Spodziewałam się tego.
- A wiesz, jak mi się wy kojarzycie? Ty i Syriusz.
- Nieee... - Dpojrzałam na niego zaciekawiona, ale też zaskoczona.
- Z taką parą z mugolskiej książki. Ciągle się kłócili, ale się w sobie nagle zakochali i żyli długo i szczęśliwie.
- Peter! Ty czytasz? - Zdziwiłam się.
- Czasem się zdarzy... - odparł nieśmiało.
- A co do twojego skojarzenia, to masz pięć sekund na ucieczkę przed tym pięciokilogramowym tomem o eliksirach... - Nie zaczęłam nawet liczyć, a już go nie było. Mądrala się znalazł, jeszcze mnie popamięta...
Następnego dnia wstałam o około dziewiątej. Była sobota, więc mogłam spać do woli. Ubrałam się w zwykłe rzeczy i poszłam na śniadanie. Głównym tematem był dzisiejszy nabór. Troszkę się stresowałam, bo chyba byłam jedyną dziewczyną, która będzie startować. Lily, Dorcas i Alicja mnie przytuliły na pocieszenie, Remi mnie pocieszył, że jestem warta więcej niż nie jeden siódmoklasista. Jamie mi życzył powodzenia, ja mu również oczywiście. Do Blacka natomiast nie docierały moje żadne słowa. Od wczoraj milczy. Naprawdę dziwnie się czułam nie, słysząc jego docinek... Trochę mi tego nawet brakowało.
***
Syriusz
Znowu gadała z tym całym Rupertem, no i po co się z nim zadaje? Kompletnie tego nie rozumiałem. Tak, byłem wtedy w bibliotece. Czasem obserwowałem ją, jak czytała. Miała wtedy taki miły uśmiech. Robiłe to od pierwszej klasy. Niestety często się wtranżala ten piątoklasista! Nie widzi, że jej przeszkadza? Idiota. Po nim przyszedł Peter. Nagadał jej o jakiejś zakochanej parze. W sumie w tym momencie pojawił się promyczek nadziei, że mam jakieśkolwiek szanse... ale Bialuśka skutecznie go zgasiła, grożąc blondynowi książką. Było mi przykro, postanowiłem o niej zapomnieć. Po raz kolejny, ale coś czuję że tym razem się uda! Niby coś tam czuję, ale też mam okropną chęć jej dokuczyć. No to nie jest normalne. Chyba znowu zacznę podrywać dziewczyny na prawo i lewo. To mi na pewno pomoże, w końcu jestem Syriusz Łapa Black! Na śniadaniu nawet mi życzyła powodzenia, ale ją zignorowałem. Kątem oka zobaczyłem u niej smutek? Nie, to wyobraźnia płatała mi figle. W sumie, nawet jeśli to prawda to i tak nawet lepiej. Bo o to chodziło! Ja łamałem serca, a nie na odwrót.
Na boisku zebrało się w większości starszych ode mnie i Rogacza i bliźniaków Riddle chłopaków. Oczywiście była też mała, samotna, biała myszka. Przecież ona się sama by zabiła na miotle. No cóż, nie będę płakał...
- Dobra, cześć! Najpierw powiem kogo potrzebujemy! Są to szukający, pałkarze i dwóch ścigających. Najpierw test mają szukający, zapraszam kandydatów do mnie.
James i dwóch z szóstego roku zaczęli sprawdzian. Jakieś dziewczyny z jego fanklubu mu kibicowały, ten nie zwracał jednak na nie uwagi. Wiedziałem, że da radę, ale Bialuśka nie. Trzymała za niego kciuki i coś mamrotała do siebie. Dopiero wtedy zauważyłem, że była dla niego jak siostra. Niesamowite. Zauważyłem też, że nasz Rogacz spogląda czasem na jedną jego nie-fankę. On bardzo by chciał, ale to się raczej nie mogło spełnić.
Następni byli pałkarze. No tera jej kochani braciszkowie rywalizowali z piąto i siódmoklasistami. Nie martwiła się ani troszeczkę. Wręcz przedziwnie, nawet kibicowała wszystkim tylko nie braciom. To było naprawdę dziwne, ale to chyba wszystko przez ten zakład.
Po piłkarzach byliśmy my, ścigający. Johnson musiał coś jeszcze obgadać z bramkarzem, więc mieliśmy jeszcze chwilę dla siebie. Nie miałem nic lepszego do roboty, więc postanowiłem się przysłuchać rozmowie białej z szóstoklasistą, który z nami startował.
- No proszę... Taka mała, a na ścigającą. - Zagadnął ją.
- No proszę, taki duży, a mnie zauważył - mruknęła znudzona.
- Radzę ci zrezygnować, bo i tak się nie dostaniesz - odparł pewny siebie. Nawet u gryfonów występują dupkowie.
- Ooo, jaki troskliwy. Nie skorzystam - odpowiedziała cynicznym tonem.
- A powinnaś. Kompromitacja to nic przyjemnego.
- Słuchaj, jeśli boisz się, że trzecioklasistka ciebie pokona, to twój problem! - powiedziała wyraźnie niechętna do dalszej rozmowy z tym półgłówkiem.
- Skąd taki wniosek?
- Nie umiesz się dyskretnie pozbywać ludzi, złotko. - Uśmiechnęła się nieszczerze.
Chciał jej jeszcze coś odpowiedzieć, ale zawołał nas kapitan drużyny. Po tej rozmowie dowiedziałem się, jaka ona jest jednak twarda. Ten popis był całkiem niezły, ale zbulwersowałem się, bo tylko ja mam prawo ją wkurzać i wmawiać, że nie da rady. Rupert objaśnił nam, co mamy zrobić. Nie było to nic trudnego, mieliśmy dolecieć między przeszkodami do bramki i rzucić kaflem w którąś z poręczy w jak najkrótszym czasie. Pierwszy byłem ja. Dopiero teraz się zorientowałem się, że jest tu też mój fanklub. Trochę się po popisywałem i puszczałem im oczka. One się rozpływały od mojego wzroku, to to ja lubiłem. Prawdziwy Łapa wrócił. Mycha patrzyła na nie i to wszystko zdecydowanie zażenowana. Ha! Niech czuje to, co ja! O to chodziło! Kibicowali mi również bliźniaki i Rogacz. Choć on to był raczej bezstronny, liczył i na mnie i białą, ale Riddle'owie bardzo ostentacyjnie pokazywali ich nadzieję, że to ja przejdę. Pokonałem tor bez przeszkód i rzuciłem celnie w obręcz. Następny był ten z szóstej. Nie był jakiś zachwycający. Przeciętny to odpowiednie słowo. No mnie nikt nie przebije, wiadomo. Ostatnią z nas była Riddle. Niepewnie wsiadła na miotłę i przyjrzała się wszystkim wokół. Popatrzyłem na nią z kpiącym uśmiechem, co zauważyła to i posłała mi swój cwaniacki uśmieszek. Nie wróżyło to nic dobrego... W jednej chwili złapała się pewniej miotły i wystartowała jak z procy. James był dumny, a bliźniaki zdruzgotani. No... ciekawe rodzeństwo, nie powiem. Ale to na pewno przez ten zakład. Ich siostra robiła niesamowite rzeczy z wielką szybkością i zadziwiającą gracją. Mimowolnie wpatrywałem się w nią zachwycony. Skończyła chyba najszybciej. Podbiegł do nas kapitan, pewnie by powiedzieć wyniki, dosyć szybko się uwinęli z resztą dotychczasowej drużyny. Choć w sumie taki idiota i tak nienprotrafiłby za dużo myśleć...
- Szukający: James Potter! - Bialuśka wskoczyła Rogaczowi na szyję bardzo ucieszona, a on ją obkręcił z okrzykiem szczęścia.
- Pałkarze: Luis Prince, Robert Brown!
- No cóż, może następnym razem, moi kochani! - powiedziała ze śmiechem, klepiąc braci pokrzepiająco i z całej siły po plecach.
- Ścigający: - tamten idiota już wypiął dumnie pierś - Syriusz Black i Agata Riddle!
No tego, co się stało w tej chwili, nikt się nie spodziewał. Gdy Agata przytulała swojego "przyjaciela" (czujecie sarkazm?) ze szczęścia, kretyn z zazdrości z całej siły odbił tłuczka w jej plecy. To było straszne! Lepiej jakby to mnie zrobił. Dziewczyna najpierw krzyknęła, nie mogła złapać oddechu, a następnie po prostu zemdlała. Johnson szybko zestresowany zaniósł ją do pani Pomfrey. Jak zniknął w wyjściu ze stadionu, nie wytrzymałem. Rzuciłem się na tego debila. Biliśmy się tak dobre dziesięć minut, ale Rogacz mnie odciągnął razem z McGonagall, która nie wiadomo skąd się wzięła. Dostałem minusowe punkty (on też), ale warto było. Nikt nie może jej wkurzać i robić krzywdę! Oprócz mnie (pamiętacie Petryficulusa?).
***
Agata
Ściskałam Ruperta, gdy nagle poczułam ogromny ból na plecach. Nie wiem, co mnie uderzyło, ale zrobiło to naprawdę mocno. Z początku nie mogłam złapać tchu, ale po chwili straciłam przytomność i nie czułam już nic. Nie wiem ile spałam, ale obudziły mnie jakieś głosy, które dobiegały z każdej strony. Otworzyłam oczy i oprócz rażącego światła zobaczyłam moich przyjaciół, dosyć zaaferowanych.
- Agata! - krzyknęła szczęśliwa Al.
- Boże, obudziłaś się! - Lily złapała mnie nieświadomie mocno za dłoń.
- Mogę tamtemu spuścić łomot? - zapytała Dora w bojowym nastroju.
- My też? - zapytali się bracia jednocześnie.
- Komu? - zapytałam zdezorientowana.
- No Smithowi - stwierdził Rolion tak, jakby to było oczywiste.
- On już dostał i to porządnie! - oznajmił James.
- Co? Od kogo? - zapytałam zdziwiona.
- Nieważne... - mruknął, odwróciwszy wzrok.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytała zatroskana Lily.
- Może książek? - dopytała Al.
- Nie! - wykrzyknęli bracia.
- Cicho! - warknęła Dorcas. Uuu, warknęła na Rolo, robi się groźnie.
- Ile tu leżę?
- Około czterech godzin.
- U, to czas wstawać! - Chciałam to zrobić, ale nie mogłam. Plecy mnie tak zabolały, że... no właśnie nie wiem. Po prostu upadłam z powrotem na poduszkę, sykając cicho.
- Nie wstawaj! - ryknęli wszyscy na mnie. Obracam się w strasznie agresywnych swerach.
- No właśnie! - Zgodziła się pani Pomfrey. - Masz złamane dwa żebra i pięć pękniętych. Na szczęście masz twardy kręgosłup. A i jeszcze siniak do kolekcji! - Wyliczyła.
- Ładna kolekcja. - Zachichotałam lekko. - Ile tu będę?
- Dwie doby. - Zobaczyła moją zgorzałą minę. - Nie patrz tak na mnie, to i tak mało!
I tak miałam spędzić czterdzieści osiem godzin w łóżku, nie mogąc się nigdzie ruszyć, pięknie! Przyjaciele posiedzieli jeszcze trochę ze mną i pewnie by siedzieli dalej, gdyby Pomfrey ich wygoniła. Chłopaki planowali jakiś super kawał na Smitha. No ja im nie pomogę i nawet chyba bym tego nie zrobiła. To oni są od tego, a nie ja. Byli z tego znani przecież! Nagle zorientowałam, że nie mają żadnej nazwy, a powinni! Uno momento! Jak McGonagall ich nazywała po cichu? Hunce? Huncenty... Huncwoci! Tak, to pasowało do nich idealne. Niech tylko ona na nich tak krzyknie i po problemie. Jaka ja mądra. I skromna! Następnego dnia przyszli do mnie Remus i Peter pogadać. Miło nam się rozmawiało, ale Glizdogon musiał iść pilnie do Rogacza i Łapy, a Remus poszedł do biblioteki. Powiedziałam im, żeby zrobili jakiś kawał McGonagall. Zgodzili się bez większego zaskoczenia i problemu. Jeszcze na chwilę był Frank mi pogratulować pozycji w drużynie i powiedzieć, że chłopaki wpadli na genialną nazwę ich paczki. Opowiedział mi o całym kawale dla nauczycielki, a ja w duchu się zaśmiałam. A więc nastała era Huncwotów!
Następnego dnia w końcu mogłam wyjść! Nic mnie nie bolało, więc mogłam się swobodnie poruszać. Pani Pomfrey czyni cuda. Pędem ruszyłam do dormitorium. Medyczka patrzyła na mnie z dezaprobatą, ale co ja poradzę. Nic. Taka jestem. W pokoju wspólnym nikogo nie było, ponieważ odbywały się teraz lekcje. Ja wzięłam książkę do czytania, bo co innego miałam robić? Czytanie jednak mnie szybko znudziło, potrzebowałam ruchu. Poszłam sobie więc na przechadzkę po zamku i błoniach. Wychodząc ze szkoły, usłyszałam ostatni dzwonek lekcyjny na dziś. Spacerowałam sobie i podziwiałam sobie wczesnogrudniowy krajobraz. Przez te dwa dni znacznie się oziębiło. Stałam sobie nad jeziorem i patrzyłam na tafle wody jak zahipnotyzowana. Z tego stanu wyrwało mnie nagłe, drobne zimno na nosie. To był... śnieg. Szybko się rozejrzałam do o koła. Tak, padał śnieg! Cieszyłam się jak dziecko. Śmiałam się i skakałam jak malutka dziewczynka. Po godzinie zachwycania się zjawiskiem pogodowym wróciłam do budynku. Chciałam pójść do biblioteki po książkę, więc po nią ruszyłam. Po drodze napotkałam całującą się parę. Normalnie bym się nie przejęła, ale tam stał... Syriusz. Nie wiem czemu, ale poczułam dziwne ukłucie w sercu. Nie rozumiałam tego i kompletnie zignorowałam. Przeszłam obok nich obojętnie, tylko z lekkim uśmiechem na twarzy. Nawet mnie nie zauważyli... i lepiej. Wypożyczyłam lekturę i pożegnałam się z panią Pince. Reszta dnia minęła zabawnie, bo z dziewczynami grałyśmy w butelkę. Szczegóły tajne.
Święta minęły tak jak ostatnie. Tylko w tym roku została jeszcze Lily. Zostaliśmy, bo mama musiała znowu gdzieś pojechać w delegację. Nauka szła swoim torem. A ja co miesiąc chodziłam z Lunatykiem do Wrzeszczącej Chaty. Tak miało być i dziś. Siedzieliśmy sobie aż tu nagle do środka weszli: szczur, jeleń i czarny pies. Remus się przeraził i zdziwił, a ja mu tylko puściłam oczko. Po chwili zmieniłam się w Fenixa. Luniek też się przeobraził.
- To stąd wiesz tyle o feniksach! - zauważył Black.
- Owszem.
- Cwaniara! - Remus spojrzał na niego dziwnie.
- Spokojnie, Remus. - Usiadłam mu na ramieniu. - To oni, nasze wspaniałe półgłówki
- Ej! - Zaśmiał się Jamie.
- Niespodzianka! - krzyknęli jednocześnie. Remi spojrzał na mnie zdziwiony, ale też i szczęśliwy.
- Jutro się wszystkiego dowiesz! - odpowiedziałam na nieme pytanie. - To chodźcie!
- Gdzie? - zapytał się Peter.
- Do Zakazanego Lasu - odpowiedziałam i wyleciałam z pomieszczenia. Pobiegli za mną i tak skierowaliśmy się do buszu. Peter siedział na głowie Jamesa, a reszta po prostu biegła, fajnie było na nich patrzeć dosłownie z lotu ptaka.
- Bialuśka, ścigasz się? - Zaproponował Syriuszek, patrząc w górę.
- Chętnie!
- To do jeziora! - szczeknął.
I tak się zaczęło. Całą noc się bawiliśmy, ganialiśmy, śmialiśmy. Stało się też niemożliwe. Jakoś naprawdę dobrze dogadywałam się z Syriuszkiem. Ale z tego przezwiska nie zrezygnuje. Zadeklarowałam mu to! On niestety nie zrezygnuje z Bialuśkiej, ale w sumie się przyzwyczaiłam. Cieszę się, że chłopaki są z nami. Dzięki nim Remus aż tak nie myśli o tym, że jest tym kim jest. Było wspaniale, a jemu to na pewno pomogło.
Pewnego dnia lutego zeszłam do pokoju wspólnego i zobaczyłam, jak Black liże się z jakąś blondyną, znowu... Normalnie rzygałam tęczą, nie znoszę jak ktoś się liże na oczach wszystkich. Szybko wyszłam na błonia. Śniegu było jeszcze naprawdę dużo, więc był piękny zimowy krajobraz. Stałam nad jeziorem do momentu, w którym nie dostałam śnieżką z szyję. Spięta z zimna się odwróciłam. Ujrzałam uśmiechniętego od ucha do ucha Ruperta Johnsona.
- O nieee! - krzyknęłam zdenerwowałam.
- O taaak! - odpowiedział rozchichotany.
I zaczęła się wojna na śnieżki. Nagle dostał w twarz, więc nie wytrzymał i zaczął mnie gonić. Mimo iż byłam wysoka i szybka, to on był i tak wyższy i szybszy. Kiedy już miał mnie złapać, potknął się i przewrócił na mnie, no po prostu genialnie... Szczypiorem to on nie był! Gdy tak leżeliśmy spojrzałam w jego zielone oczy. Trochu się zawstydziłam... co zauważył bez problemu.
- Ktoś się tu zawstydził...
- Skąd taki wniosek? - Podniosłam jedną brew do góry.
- Masz piękne, RÓŻOWE oczka, moja droga. - Zrzuciłam go z siebie i siedzieliśmy na śniegu. Bo czemu nie?
- A tera?
- Czekoladowe.
- No i tak ma być! - Chciałam wstać, ale on mnie złapał za nadgarstek i znowu się przewróciłam. Zażenowana spojrzałam na niego. Moje oczy powoli robiły się zielone.
- No nie patrz tak na mnie. Jeszcze tylko jedno pytanie.
- Dajesz. Szybko, bo mi ziomno.
- Pójdziesz jutro ze mną do Hogsmeade? - Uniósł jedną brew do góry.
- No mogę się zgodzić - stwierdziłam.
- Okej, to do zobaczenia!
- Pa! - pomachałam mu i pobiegłam do zamku. Poszłam do pokoju, by się przebrać przed obiadem, byłam dosłownie cała mokra. Zrobiłam to szybko. W sali usiadłam obok dziewczyn. Te oczywiście musiały wszystko wiedzieć...
- Gdzie z nim idziesz?! - Dora mnie napadła.
- Ale z kim?
- Aga... - Lily zmierzyła zażenowanym mnie wzrokiem.
- No dobra... idę z PRZYJACIELEM do Hogsmeade.
- Tak... Tylko z przyjacielem - stwierdziły sceptycznie. Oczywiście chórem.
- Cicho...
Jadłyśmy sobie spokojne, ale coś zawsze musiało przeszkodzić. Mianowicie James darł się na całą salę: "Evans! Umówisz się ze mną?!". Ona na to: "Nigdy Potter! Odwal się!". To było takie szczere. Nie wiem, czemu on robi z siebie takiego kretyna przed nią. Jako normalny może by powstrzymał rządzę mordu w Lily. Zdegustowany usiadł i zabijał kotleta oraz ziemniaka widelcem. Szkoda mi go.
Wychodząc z obiadu, zobaczyłam Dorę i Rolo, gadających. Przyczaiłam się za filarem i jak na przykładną siostrę przystało podsłuchiwałam... TAK! Zaprosił ją do Hogsmeade! Tak jest! No, ci to mądrzy i pomagać nie trzeba. Choć szkoda, że nie spełnię się jako swatka, mówi się trudno. Poszłam sobie skocznym krokiem do dormitorium i tam przed kominkiem w pokoju wspólnym spotkałam smutnego Jamesa zapatrzonego w ogień. Jak melancholijnie...
- Jamie, co jest? - Objęłam go ramieniem.
- Evans. Nie wiem, czemu mnie nie chce... Czy nie widzi, że ją kocham? - Spojrzał na mnie rozżalony.
- Widzi, jak się wydurniasz - odpowiedziałam szczerze, patrząc na niego znacząco.
- Szczera do bólu. - Zaśmiał się z nutką goryczy w głosie.
- James, przestań być tym, kim nie jesteś! Myślę, że może by umówiła się z tym opiekuńczym, zabawnym i miłym Jamesem, którego ja uważam za brata - powiedziałam mu to prosto w oczy. trzymając za ramiona, niech się w końcu otrząśnie.
- Może masz racje... - mruknął z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Agatka prawdę ci powie! - Zaśmiałam się cicho i spojrzałam na niego z braterską/siostrzaną miłością w oczach.
Nic nie odpowiedział. Po prostu się przytulił do mnie mocno. Odwzajemniłam to i zaczęłam go głaskać po plecach. Nagle, przypomniało mi się jak pocieszyłam Łapę. Mimowolnie się uśmiechnęłam na to wspomnienie. Gdy siedziałam tak z Rogasiem, zorientowałam się, że bałam się jutrzejszego wyjścia do Hogsmeade. Jutro Świętego Walentego, a myślę że Rupi nie bez powodu mnie akurat tego dnia zaprosił. Ja... nie czułam do niego niczego oprócz wielkiej przyjaźni. Nie chcę tego zniszczyć. Ja nikogo nie kocham. Szanuję to uczucie i nie chcę się nim bawić. Ale też... nie chcę być samotna. Nie wiem, pożyjemy, zobaczymy.
Rano się przyszykowałam do spotkania. Nie stroiłam się jakoś bardzo, bo nie odczuwałam takiej potrzeby i jeszcze było zimno. To nie czas na sukienki. Rupi czekał na mnie w pokoju wspólnym. Jak wychodziliśmy Huncwoci się nam przyglądali, pokazałam im tylko język i wyszłam. Stalkerzy się znaleźli...
Najpierw poszliśmy do Miodowego Królestwa. Byłam tak zakochana w tym sklepie, wszędzie były słodycze, no to był mój raj! Nakupowaliśmy zapasów! Następny czekał na nas Zonek. Parę rzeczy na dowcipy się kupiło, co tu ukrywać. Po zakupach i krótkim spacerze wylądowaliśmy w Trzech Miotłach. Gdy podano nam piwo kremowe, przyszła czwórka moich przyjaciół. Siedzieli dosyć blisko, ale nie przeszkadzało to nam. Gadaliśmy swobodnie, ale nagle chłopak zaczął temat, którego tak się bałam. Ludzie, po co?...
- Aga, bo jesteś naprawdę fajną dziewczyną i... chciałbym się o coś ciebie zapytać i w ogóle ci coś wyznać... - Zaczął nieśmiało. Pierwszy raz widziałam go tak zawstydzonego.
- No? - Starałam być spokojna i chciałam mieć to już z głowy, więc swoim spokojem chciałam mu trochę pomóc.
- Czy... - Zaczął, ale nie dane mu było kontynuować.
- Bialuśka, chodź na chwilę, bo muszę z tobą porozmawiać. - Przerwał mu z impetem Black.
- Ale... - Rupert próbował mu przeszkodzić, ale znowu mu przerwano.
- Niezwłocznie! - Spojrzał na niego tak przerażającym wzrokiem, że Rupert nawet nie ważył się odezwać.
- Okej... - Zgodziłam się. - Rupert, za chwilę mi powiesz - powiedziałam, uśmiechając się do niego pokrzepiająco. Następnie wyszliśmy na dwór, by nie było żadnych gapiów. Reszta Huncy i tak czatowała przy oknie.
- Co ty w nim widzisz?! - spytał ze wściekłą miną.
- Proszę?!
- To, co słyszałaś! - warknął, coraz bardziej mnie denerwował.
- Przyjaciela! - odpowiedziałam donośnym i zdenerwowanym tonem. Jakim prawem mnie o to pytał?!
- No coś nie wierzę - prychnął.
- O co ci chodzi?! - Rozłożyłam aż ręce ze zdziwienia.
- O to, że się do ciebie przystawia!
- Może! Ale tobie nic do tego!
- Taka pewna jesteś?! - Stanął tuż przede mną tak, że staliśmy twarzą w twarz, znaczy prawie.
- Tak! Jesteś okropny! Jak jakiś chłopak ma ze mną dobry kontakt...
- Dobry kontakt! - prychnął i odszedł parę kroków z „rozbawienia".
- Nie przerywaj mi!... Jak taki ma, to ty od razu robisz mi wonty! To niesprawiedliwe, ja ci ich nie robię jak widzę, że liżesz się po kontach z jakimiś dziewczynami! - ryknęłam wściekła.
- Co?... - chciał warknąć pytanie, ale go uprzedziłam.
- Co mi do tego? Nic! Tylko stawiam ciebie w mojej sytuacji! Zachowujesz się jak hipokryta i powiem ci tylko tyle, że nic przez to nie osiągniesz, a one będą miały tylko złamane serca! Jesteś najbardziej żałosnym człowiekiem, jakiego znam!
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale dałam mu szybko z liścia i pobiegłam do zamku. Nie chciałam już w ogóle na niego patrzeć. Do sypialni wpadłam zdenerwowana, a z moich oczu leciały łzy wściekłości i smutku. Ten idiota tak mnie zdenerwował, że po prostu nie mogłam zrobić nic innego jak rzucić się na łóżko i się wypłakać w poduszki. Krzyczałam, piszczałam, przeklinałam go, ale nikt by nie zrozumiał nic, co mówiłam przez to, że właśnie topiłam się w poduchach. Po chwili przyszła Lily i zaczęła mnie głaskać po głowie i plecach. Na razie nie mówiła nic, dobrze wiedziała, że muszę się najpierw uspokoić, bo teraz i tak bym jej nie słuchała. Po kolejnej chwili do pokoju nieśmiało zajrzeli Rolo i Dora. Musieli widzieć, jak biegłam do zamku. Dori też zaczęła mnie głaskać, bym się uspokoiła, jednak brat odtrącił ich ręce i wziął mnie na kolana i mocno przytulił. Jego bliskość pomogła mi i w końcu się uspokoiłam, a zaraz po tym opowiedziałam o wszystkim.
- Agi, nie warto ronić łez przez Blacka - stwierdziła Lily. - To tylko idiota! - Miała w sumie rację.
- To naprawdę idiota, skoro tak powiedział - żachnęła Dora.
- W ogóle to dziwne, że tak się zachował... - Zauważył Rolo, popijając sok dyniowy.
- Jeszcze muszę przeprosić Ruperta... - mruknęłam zmęczona płaczem.
- Zrozumie, ale na razie odpocznij od obu. - Lily zawsze wiedziała, co poradzić.
- Właśnie, pewnie będzie chciał ci zadać to pytanie, a teraz to nie jest na twoją głowę. - Dorcas poklepała mnie po ramieniu.
- Dobrze - odparłam cicho.
- Dzielna dziewczynka. - Braciszek cmoknął mnie w czółko. Wytarłam to miejsce ręką z obrzydzeniem, na co się wszyscy zaśmiali.
- A może coś ciebie pocieszy... - Zaczęła Dora, znacząco patrząc na mojego brata.
- Co? - spytałam zaciekawiona.
- No... Dorajestmojądziewczyną - powiedział to tak, jakby strzelał z karabinu.
- Co? - spytałyśmy jednocześnie z Lily, nic nie zrozumiałyśmy.
- Aż tak się mnie wstydzisz? - Dora spojrzała na niego z wyrzutem.
- Nie! - Szybko odpowiedział trochę wystraszony.
- Czy wy... - Zaczęłam.
- ... jesteście razem? - a Lily skończyła.
- Tak! - odpowiedzieli.
- Gratuluję! - Rzuciłyśmy się na nich. To info mnie tak uradowało, że już zapomniałam o durnym Blacku. Tak się cieszyłam!
- No! To teraz czekamy na Rogacza i Lily! - Klasnęłam podekscytowana w łapki.
- Dokładnie! - Nowa para zgodziła się ze mną.
- Że słucham, CO?! - Ruda wytrzeszczyła na nas oczy.
- To, co słyszysz!
- Nie! Ja nigdy nie będę z Potterem! - pisnęła.
- Nigdy nie mów nigdy!
- Przeznaczenia nie oszukasz!
- Nie oszukam, bo go nie ma!
- Oczywiście, że jest! - krzyknął entuzjastycznie Potter z salonu. Wybuchliśmy śmiechem. Tak się darliśmy, że nawet Rogaś to usłyszał i odkrzyknął. Zabawne.
W marcu odbyły się pierwsze treningi po zimie. Na nich szło mi świetnie, czułam się jak ryba w wodzie, ale po nich uciekałam, gdzie pieprz rośnie. Jednak raz mi się nie udało i Rupert mnie złapał po jednym z nich...
- Hej, Agata - Przywitał się drapiąc po karku, trochę się denerwował.
- Cześć.
- Wiesz... Wtedy w Hodsmeade chciałem ci powiedzieć, że jesteś wspaniałą dziewczyną i że mi się bardzo podobasz. Chciałem się zapytać, czy zostałabyś moją dziewczyną... - Spojrzał na mnie z nutką nadziei w oczach.
- Rupi... - Miałam plan! Miałam plan! - Bardzo ciebie lubię, jesteś moim przyjacielem, ale nie czuję tego, co ty. - Spojrzałam na niego skruszona.
- Ach, rozumiem... - Już chciał odejść, skubany.
- Ale czekaj! - Obróciłam go z powrotem w moją stronę. - Jest taka Rose Liamir, jest puchonką i zauważyłam, że podobasz się jej. Słyszałam, że to miła, zabawna i urocza osóbka. I co ty na to? - Spojrzałam na niego wesoło i zachęcająco.
- Z ukochanej w swatkę? - Zaśmiał się cicho.
- Tak! No proszę... Chociaż z nią pogadaj! - Zrobiłam oczka szczeniaczka.
- No... - spojrzał na mnie niezdecydowany - dobra! Tylko schowaj te ślepia! - Zakrył mi twarz tą swoją wielką łapą.
- Super! - Zrzuciłam jego rękę z facjaty i rzuciłam mus się na szyję.
Od tej rozmowy często obserwowałam niedoszłą parę. Na początku byli zakłopotani, ale szybko się zakolegowali. Byłam szczęśliwa, że to tak załatwiłam. Ja nie miałam wyrzutów, że mu odmówiłam, a on chyba poznał miłość życia. Skąd wiem? Mam oczy, a to widać na kilometr.
Była już końcówka czerwca, a my jechaliśmy wozami na peron. Smutno mi było, że znów opuszczam to miejsce, ten czas tak szybko minął, ale chociaż zobaczę mamę. Stęskniłam się za nią bardzo. W pociągu postanowiłam usiąść z Lily. Dora siedziała u ukochanego Rolusia, a on z Huncwotami i Dezjonem, a Alicja siedziała z Frankiem. Chcieli się "pożegnać". Ehe, jakie to szczere (czujecie ten sarkazm?). No cóż, nie wtrącam się... Musiałam jednak pogadać z Lilką o Jamie'im
- Lily... - Zaczęłam spokojnie.
- Hmm? - Spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Czemu nie lubisz Jamesa?
- Potter to arogancki, idiotyczny kretyn, który dokucza ludziom.
- Oj kawały to nie dokuczanie... - Chciałam go jakoś wybronić.
- Nie chodzi o to! Ciągle szydzi z Blackiem z Severusa. Jeszcze próbuje się ze mną umówić. Ugh! To takie denerwujące.
- Ale zobacz jak się stara i to od pierwszej klasy!
- Jestem święcie przekonana, że się założył...
- A który święty ci to powiedział?
- Walenty... - mruknęła zawiedziona, że wyśmiałam jej teorię.
- Oj na pewno się nie... - nie dokończyłam, bo do przedziału wpadł właśnie Rogacz.
- Evans umó...
- Wypad, Potter! - warknęła, patrząc przez okno.
- I tak się zgodzisz, kochanie! - powiedział uroczyście, posyłając jej oczko.
- Pogrążasz się, Potter!
- Dobra! Chciałem się zapytać Agusi, jak przyjedzie...
- Błędnym Rycerzem, Potter! - Przedrzeźniłam Lilcię.
- To do zobaczenia, Bialuśka! - Posłał mi jeszcze cwaniackiego całuska, zanim dostał książką. Poszłam po biedną "Inną", która mnie dzielnie broniła. Cwaniak, wie, jak mnie wkurzyć.
- Mówiłaś coś? - Ruda uniosła brew.
- Mówiłam, że się nie założył, ale cię rozumiem. Też bym się nie umówiła z chłopakiem, który udaje niedorozwiniętego emocjonalnie chłopca...
- 1:0 dla mnie! - Podniosła zwycięsko ręce.
- Oj, zaraz dostaniesz order od samego Dumbledora... - Dogryzłam jej.
- A jak z Blackiem?
- Kto to? - Zaśmiałam się.
- Taki, który dzielnie pilnuje serca twego!
- Hhahahahahahahahhahhahah! - Padłam na siedzenia i nie mogłam się ogarnąć.
- Ale tak to wygląda! - Walnęła mnie w ramię, by mnie ogarnąć.
- Hahaha... Doprawdy? - Podniosłam brew ze zdziwienia.
- No! - odpowiedziała tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Ej! A może nie chce, żeby komuś się udało poderwać dziewczyny, której największy casanova Hogwartu nie potrafi, hę?
- No nie wiem... - Przyjęła moją teorię z dezaprobatą.
- No cóż, tylko on zna powód. - Westchnęłam, kładąc się na siedzeniu.
- A rozmawiacie ze sobą?
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie będzie mi bronił z kimś być! Od tego są bracia.
- No tak... - prychnęła.
- Niby już się nie gniewam, bo poniekąd mnie uratował od niezręcznej sytuacji, ale...
- Ale?...
- No... Ty wiesz o co chodzi, bo masz tak z Jamie'im!
- Ha! Czyli jednak mnie rozumiesz!
- Ale i tak do siebie pasujecie!
- A ty mi pasujesz do Syriuszka!
- LILY!
- Czuj się jak ja!
Zaczęłyśmy się bić i w ogóle, ale po dziesięciu minutach wymiękłyśmy, nasze brzuchy wymagały odpoczynku od śmiechu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro