Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II

1 września 1971 roku

Wstałam rano i szybko się przebrałam. Byłam już od dwóch dni spakowana do nowej szkoły, bardzo nie mogłam się doczekać. W całym sierocińcu było pusto, bo wszyscy byli już na rozpoczęciu roku w okolicznej podstawówce czy gimnazjum. Przez wakacje przeczytałam wszystkie podręczniki po co najmniej dwa razy! Naprawdę nie mogłam się doczekać magicznego świata. Miałam je wszystkie w małym paluszku, nie chwaląc się. Tak, oprócz docinek z powodu wyglądu i zdolności, to nazywano mnie „kujonem". Zeszłam do cichej, pustej stołówki na śniadanie. Właśnie jadłam sobie spokojnie tosta, aż tu nagle dopadła mnie pani Miriena. Zaczęła mnie tulić tak mocno, że nawet trochę zaczęłam się dusić w jej uścisku.

- O matko, Agatko, tak bardzo będę tęsknić! Pamiętaj, że cię kocham, bardzo! Uważaj na siebie, poznaj jakiś fajnych kolegów i koleżanki, nie daj sobą pomiatać i nie pozwalaj by ciebie wyśmiewano! - Wycałowała mnie przy okazji po całej głowie.

- Dobrze, ja też panią kocham, ale przecież nie żegnamy się na zawsze... - Zaśmiałam się cicho z jej pożegnania.

- Oczywiście, że nie! - Zaśmiała się również, ale głośniej i raczej nerwowo. - Ale będę tęsknić! To taki długi czas, dziesięć miesięcy!

- Też będę za panią tęsknić! - pisnęłam i kątem oka zauważyłam za oknem wielkiego człowieka. Domyśliłam się że to Hagrid. - Muszę już iść. Do widzenia, proszę pani!

- Pa, Agatko! - Otarła łzy wzruszenia, a ja ruszyłam po bagaże, a następnie wypadłam przez ogromne drzwi sierocińca na zewnątrz. Skierowałam się w stronę olbrzyma. Tak, olbrzyma. Miał z co najmniej trzy metry i był też okrągły, że tak powiem, by nie być uszczypliwą. Na głowie miał puszystą, czarną czuprynę i rozległą brodę tego samego koloru, sięgającą klatki piersiowej. Mimo wszystko wzbudzał bardzo dobre wrażenie, miał takie wesołe, małe oczka i okrąglutki nosek!

- Witam, czy pan to Hagrid? - zapytałam prosto z mostu.

- Tak, to ja, a ty to zapewne Agata! - Pochylił się nade mną, podpierając swoje boki.

- Tak, to ja! - odparłam z szerokim uśmiechem.

- To ja wezmę twoje bagaże i idziemy na dworzec, co? - Potknęłam mu głową, więc wziął moje dwie walizki w ręce, a wzięłam koszyk z marudzącym Romim.

Szliśmy kilkanaście minut przez londyńskie uliczki i gawędziliśmy sobie miło. Weszliśmy na dworzec i ku mojemu zdziwieniu musiałam wbiec w ścianę pomiędzy peronem dziewiątym a dziesiątym. No to było dla mnie ciężkie do uwierzenia, ale po namowach, tak zrobiłam i już miałam mieć twardą randkę ze ścianą, ale nic się nie stało, po prostu ją przeniknęłam! Zaraz po mnie wyszedł ze ściany wyszedł Hagrid. Na peronie 9 3/4 ujrzałam pełno uczniów i ich rodziny. Oczywiście wszyscy byli poubierani byli w te dziwne szaty, oprócz niektórych, prawdopodobnie też żyli w „moim świecie". Przy peronie stał wielki pociąg z przepiękną czarno-czerwoną lokomotywą.

- Agatko, ja muszę już lecieć. Poradzisz sobie? - Spojrzał na mnie zatroskany Hagrid.

- Jasne, do zobaczenia! - Pomachałam mu.

- No pa, pa! - odmachał mi, prędko odchodząc. Następnie wszedł do kominka i... „spalił" się w zielonym ogniu, domyśliłam się, że się gdzieś teleportował. Trochę mi zajmie przyzwyczajenie się do tego świata...

Po tym jak zniknął, postanowiłam od razu wejść do  pociągu. Trochę zajęło mi się dopchanie do wejścia, ale dałam radę! Znalazłam nawet pusty przedział. Gdy odłożyłam Romiego na siedzenie, sama usiadłam i zaczęłam patrzeć na ludzi na peronie, którzy się żegnali albo już wsiadali do pociągu. Musiałam być naprawdę mocno w nich wpatrzona, bo nie usłyszałam, że ktoś wchodzi do przedziału. Zorientowałam się dopiero, gdy ta osoba szturchnęła mnie lekko w ramie. Okazała się to być niska, rudowłosa dziewczynka o pięknych, zielonych oczach. Wyglądała ,jakby była w moim wieku.

- Hej, można się dosiąść? - zapytała mnie z nadzieją w głosie.

- Jasne! - odpowiedziałam wesoło, a ona uśmiechnęła się, odłożyła bagaż i usiadła na przeciwko mnie. - Jak masz na imię? - zapytałam.

- Lily Evans, a ty?

- Agata Riddle, miło mi! - Wyciągnęłam do niej dłoń.

- Mi również! - Uścisnęła ją. - Mam dosyć dziwne pytanie i może nie na miejscu...

- Pytaj śmiało - zachęciłam ją.

- Jesteś taką rodową czarownicą czy z niemagicznej rodziny? - spytała niepewnie.

- Nie wiem jacy byli moi rodzice, ale wychowywałam się w zwykłym sierocińcu. A ty?

- Jestem z niemagicznej.

- Uff, bałam się, że będę sama! - Zaśmiałam się.

- Wiesz, że ja też? - Spojrzała na mnie wesoło i tak zaczęła się nasza znajomość, bardzo dobrze nam się rozmawiało.

Hogwart Express powoli ruszał, a my już się zaprzyjaźniłyśmy. Naprawdę żadna nie mogła przestać gadać! Minęło trochę czasu i nagle do naszego przedziału wpadło czterech chłopaków, którzy zapytali się czy mogą z nami usiąść. Zgodziłyśmy się bez większych problemów. Gdy rozkładali się, przyjrzałam się im. Normalnie zdębiałam!

- James?! - pisnęłam zaskoczona tym, że wcześniej go nie zauważyłam.

- Agata?! - On najwyraźniej również.

- Cześć! - przybiłam z nim piątkę i wskazałam na Lily. - To jest Lily Evans, jest w naszym wieku.

- Hej! - Pomachała reszcie uśmiechając się przyjaźnie, ale trochę niepewnie. Od razu, gdy James ją ujrzał, to zaniemówił i wpatrywał się w nią jak w obrazek. Lily ze śmiechem machała mu przed oczami, ale to nic nie dawało. W końcu jeden jego kolega o czarnych włosach go obudził.

- James, może nas przedstawisz? - Klepnął go w ramie i na nas spojrzał.

- CO?! - krzyknął zaskoczony, ale po chwili ogarnął, co się dzieje wokół niego. - A, tak dziewczyny to są: Peter Pettigrew, - wskazał na niskiego i przy kości blondyna, który pomachał nam ciastkiem - Remus Lupin - wskazał na wysokiego blondyna, który nieśmiało pomachał nam książką, którą właśnie czytał - i Syriusz Black. - Wskazał na czarnowłosego, szczupłego chłopaka.

- Miło poznać, białowłosa księżniczko - uśmiechnął się nonszalancko i próbował pocałować moją dłoń. Lily kompletnie olał.

- Nie nazywaj mnie tak! - Zdenerwowałam się i zabrałam rękę. NIKT nie będzie mnie tak nazywał, nawet w sierocińcu nie zniżyli się do takiego poziomu.

- A to czemu, Bialuśka? - zapytał z zawadiackim uśmiechem, który mówił: "żadna mi się nie oprze".

"Oprócz mnie": pomyślałam.

- Bo nie podoba mi się to! Dla mnie to tak, jakbym ciebie nazwała szczypiorem! - warknęłam w jego stronę, z tym szczypiorem to była w sumie prawda, ale JA nie wytykam takich rzeczy. Syriusz się wyraźnie zbulwersował z powodu mojej uwagi.

- Ja szczypiorem?! - chyba komuś nadepnęłam na dumę...

- Hej, spokój! - ryknął zdziwiony James.

Jednocześnie usiedliśmy obrażeni na siebie na dwóch różnych końcach przedziału, co wywołało salwę śmiechu u wszystkich. Nie mam pojęcia co ich tak śmieszyło, ale dla mnie to takie zabawne to nie było. Żałosny chłopak, już coś czułam, że on będzie mi uprzykrzał życie, a miałam wytrzymać z nim siedem lat w murach jednego budynku! Dalej już był spokój, a jak się zaczynała kłótnia czy jakieś docinki, to James lub Lily nas uspakajali. Tak sobie gawędziliśmy w grupce, aż to nagle ktoś znowu wpadł do naszego przedziału.

- Cześć, Lily! - Czarnowłosy, chudy jak patyk i wysoki jak drzewo chłopak o bladej cerze przywitał się z rudowłosą, ale jak zauważył, że siedzi z czwórką chłopaków, to zbladł jeszcze bardziej, nie spodziewałam się, że to możliwe.

- Cześć, Sev! - Uśmiechnęła się i mu pomachała, ale po minie kolegi zauważyła, że jest coś nie tak...

- O, witaj, Smarku - przywitał się z nim James, po prostu zdębiałam.

- Może chcesz do nas dołączyć? - Syriusz podłożył mu haka, a Peter popchnął go, przez co się przewrócił. Potem jeszcze James "przypadkowo" się o niego potknął.

Po prostu nie wierzyłam z kim ja siedzę! Spodziewałam się czegoś innego po nich. Z Lily podniosłyśmy chłopaka z podłogi i postanowiłyśmy (jakbyśmy sobie czytały w myślach) wyjść stąd, póki mamy na tyle silnej woli, by chłopaków nie rozszarpać.

- Kretyni! - powiedziałyśmy na odchodne i wyszłyśmy trzaskając drzwiami. Takie zachowanie było bardzo żałosne moim zdaniem, wiem co czuje ten cały Sev.

Reszta podróży minęła mi dosyć nudno, bo Lily głównie gadała z Severusem, a ja jakoś nie miałam z nimi tematu do rozmowy. Po dłuższym namyśle stwierdziłam, że nie polubię jakoś bardzo tego chłopaka. Niby go broniłam, ale to tak z zasady i wydaje mi się, że to nie to. Będę musiała pogadać z chłopakami, nie chcę tracić od początku kontaktu przez różnicę „poglądów", że tak powiem. Podróż trwała ładne parę godzin, ale w końcu mogliśmy wysiąść! Stacja Hogsmeade wyglądała w sumie jak taka najzwyklejsza, wiejska stacja. Dużo roślinności, nie za duży peron, drewniana chatka obok. Rozglądałam się jeszcze chwilę i po chwili usłyszałam znajome wołanie.

- Pirszoroczni do mnie! Pirszoroczni do mnie! - Wszystkich pierwszorocznych wołał Hagrid!

Podeszliśmy do niego i nie mogłam powstrzymać śmiechu, gdy zauważyłam jak Syriusz się go przestraszył. Ten tylko zgromił mnie wzrokiem i potem wypiął się dumnie jak paw. Następnie olbrzym zaprowadził nas nad jezioro i okazało się, że ku chwale tradycji mamy przepłynąć nimi aż do Hogwartu. Nigdy nie pływałam na czymkolwiek, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Jak podpłynęliśmy bliżej szkoły, to zaniemówiłam. Był to cudowny widok! Majestatyczny zamek wywarł na mnie takie wrażenie, że... aż nie miałam słów. Był oświetlony, ogromny i przewspaniały! Prawie wypadałam z łódki, ale na szczęście Lily i Sev mnie przytrzymali. Było naprawdę niesamowicie, ale niestety usłyszałam TEN irytujący głos...

- Hej, Bialuśka! Tylko nie wpadnij. szkoda potwora, który by cię zjadł! - krzyknął do mnie wyszczerzony Syriusz oparty obiema rękami o prawą burtę.

- Ty już się o mnie nie martw, Syriuszku! - krzyknęłam z wrednym wyrazem twarzy.

- Syriuszku?! - ryknął zaskoczony i zirytowany, a w tym samym momencie jego ręka się pośliznęła i wpadła po ramię do wody. Minę miał bezcenną! Myślałam, że pęknę ze śmiechu, a on spalił takiego buraka, że ho, ho! Zapamiętam to na długo. On chyba też...

Niestety wysiedliśmy z łódek i Hagrid zaprowadził nas do zamku, a przed wielkimi wrotami przejęła nas czarownica w długiej, bordowej szacie i czarnej tiarze. Okazało się, że była to wicedyrektor Minerva McGonagall. Wytłumaczyła nam to i owo, a po tym weszliśmy do Wielkiej Sali, by przydzielono nas do poszczególnych domów. Wielka Sala, jak wskazuje nazwa, była ogromna. Nad naszymi głowami lewitowały świece, a przed nami na podeście znajdował się długi stół, za którym siedzieli nauczyciele, na samym środku siedział i uśmiechał się wesoło profesor Dumbledore! Od razu jak go zobaczyłam to uśmiech wpełz na moją twarz. Po bokach znajdowały się po dwa stoły dla uczniów, a my szliśmy środkiem sali. Na początku podestu stał stołek, na którym leżała Tiara Przydziału. W skrócie była to stara tiara, która umiała mówić i przydzielała uczniów do domów. Z uczniów, których znałam na pierwszy ogień poszedł Black. Tiara miała wielką zagwozdkę przez jego pochodzenie, ale ostatecznie trafił do Gryffindoru. Parę uczniów potem była Lily i Remus, później Peter i James i cała czwórka trafiła również do Domu Lwa! Teraz miałam naprawdę stresa, ponieważ teraz chciałam być tylko w tym jednym domu, w którym już mam jakiś znajomych.

- Agata Riddle! - krzyknęła pani profesor na całą salę. Podeszłam do stołka, widząc, że nauczyciele naprawdę dziwnie natarczywie mi się przyglądają. To przeraziło mnie jeszcze bardziej... Usiadłam i profesor Minerva położyła mi na głowie tiarę, która spadała mi trochę na oczy, ale i tak widziałam, że Lily i chłopaki trzymają za mnie kciuki.

- Hhm... bardzo trudne, bardzo... Córka dwóch sprzecznych sobie osób! Zdolności raczej po ojcu, ale i po matce i ten typowy dla niej charakter! Och, ten ognisty charakter, to po niej nie wątpliwie... Ale ten spryt ojca... Trudne, ale niech będzie... GRYFFINDOR!

Przeszczęśliwa podbiegłam do stołu Gryfonów, po tym jak zdjęto mi tiare. Wszyscy mi gratulowali, to było takie super! Gdy się wszyscy uspokoili, spojrzałam na Dumbledore'a. Był szczęśliwy i pokazał mi kciuki do góry, na co odpowiedziałam niemym: "Dziękuję" i wesołym śmiechem. Ze znajomymi usłyszeliśmy, że jakaś dwójka chłopaków ma to samo nazwisko co ja, ale stwierdziliśmy, że to przypadek. Następnie zaczęła się uczta. Jedzenie było przepyszne, nawet nie wiedziałam, że mogę tyle zjeść. Po niej prefekci domów zaprowadzili nas do naszych „siedzib". Szłam obok Lily, której było bardzo przykro, że Severus trafił do Slytherinu. No ja za nim nie płakałam, ale rozumiałam ją. Obok nas szli chłopcy. Ogarnęłam, że mam jak się odwdzięczyć Blackowi za „Bialuśką". Suriuszek. Ha! Przez całą kolację go tak przezywałam, bo on do mnie mówił ciągle Bialuśka. Ja to jakoś znosiłam, ale on... trochę gorzej. No cóż sam się prosił.

Gdy byliśmy przy portrecie Grubej Damy, jeden z prefektów powiedział hasło. Następnie weszliśmy do Pokoju Wspólnego. Był wystrojony w gobeliny, obrazy i dywany, głównie w kolorze bordowym i innych ciepłych barwach. Było tu bardzo przytulnie i miło. Najbardziej mi się spodobał kominek! Myślę, że często będę się wymykać w nocy, by sobie przy nim posiedzieć.

- Dobrze, to jest pokój wspólny Gryffindoru. Chłopcy mają pokoje po lewej, a dziewczynki po prawej stronie. Miłego wieczoru! - oznajmił prefekt i polazł za pewne do swojego dormitorium.

Razem z Lily podekscytowane poszłyśmy do naszej sypialni. W środku były już nasze rzeczy. Miałam łóżko obok Lily! Po drugiej stronie nie było łóżka tylko drzwi przez, co się troszkę obawiałam, nieważne... Podeszłam do niego i prawie padłam ze śmiechu. Mianowicie zobaczyłam Romiego z miną strasznie pokrzywdzonego "dziecka", bo był w koszyku, w którym jechał. Ten kot strasznie był wybredny, ale i tak go kochałam bardzo mocno. Gdy zobaczył, że się śmieję to popatrzył na mnie morderczym wzrokiem, mówiącym: "Haha! Bardzo śmieszne! Teraz mnie wypuść, a jak to zrobisz to się obrażam na ciebie". Zlitowałam się nad czarnym i otworzyłam koszyk, a ten od razu skoczył mi na łóżko i się zaczął na nim wylegiwać. Pokręciłam głową z myślą, że w nocy jak będzie mi właził w moją przestrzeń osobistą, to go po prostu zrzucę. Przebrałam się i siedziałam na na materacu, gdy do pokoju wparowały dwie dziewczyny, które prawdopodobnie były naszymi współlokatorkami. Jedna była dosyć wysoka i miała czarne włosy i wyglądała na dosyć energiczną, a druga była nieco niższa i miała krótkie, brązowe włosy.

- Hej! Jesteśmy Lily i Agata! - przedstawiła nas ruda.

- Hej! - odezwała się czarnowłosa. - Ja jestem Dorcas, a to - wskazała na brązowowłosą - Alicja.

- Hejka! - przywitała się.

Nagle usłyszałyśmy dosyć głośny krzyk profesor McGonagall, opiekunki naszego domu.

- Chyba musimy zejść - mruknęłam.

- My zaraz dojdziemy, bo nie chcemy paradować ciągle w mundurkach - powiedziała Alicja, pokazując na swój strój.

Z Lily zeszłyśmy na dół. Okazało się, że opiekunka naszego domu chciała nam tylko dać plany lekcji. Z dobroci serca wzięłyśmy jeszcze po jednym dla Dorcas i Alicji. Och, jakież my uczynne! Dziewczyny nam podziękowały i zaczęłyśmy oczywiście co? Gadać! To są naprawdę fajne dziewczyny, szybko się z nimi zaprzyjaźniłam. Gadka trwała do północy. Potem poszłyśmy spać, nie wiem, jakim cudem zasnęłam z tego podekscytowania.

Syriusz

Syriuszek?! Matko, co to za przezwisko?! Jak ona mnie wkurza, najpierw nie daje się na mój podryw, a później mi dokucza! Pfff! Syriuszek! Ja Bialuśkiej pokaże! Jeszcze się zdziwi, jak uprzykrzę jej życie. Jeszcze nikt mnie tak nie upokorzył i nie dam się tej dziewczynie. Jeszcze zapamięta sobie Syriusza Blacka!

Agata

Obudziłam się strasznie wcześnie, bo o piątej. Dziwne, ale może to przez podekscytowanie? Może. No cóż i tak już nie zasnę. Stwierdziłam, że sobie poczytam na dole, w pokoju wspólnym. Wzięłam "Hobbita" i zeszłam. „Mugolskie" książki zawsze będą w moim sercu. Zeszłam do pokoju wspólnego i oczywiście nie mogłam usiąść na kanapie jak normalny człowiek tylko na stole. No jakoś tam było wygodniej. Byłam zatopiona w lekturze, gdy do pokoju wspólnego wszedł Peter.

- Hejka, Peter! Co tak wcześnie? - zagadnęłam.

- Yyyy... No.. Ja... no dobra, idę szukać kuchni. - Zmieszał się.

- O! Ale za półtorej godziny jest śniadanie. - Przechyliłam głowę w geście zdziwienia.

- Ale ja jestem teraz głodny i nie chcę czegoś takiego zwykłego tylko słodkiego... - Uśmiechnął się rozmarzony.

- Dobrze, nie powiem nikomu. - Roześmiana puściłam mu oczko.

- Tobie też coś przyniosę! - obiecał i pobiegł.

Uśmiechnęłam się pod nosem i znowu się zaczytałam... ale jednocześnie czułam kogoś wzrok na sobie. Nikogo nie było w pokoju, a obrazy spały (dziwne, że się nie pobudziły). Gdy było dziesięć po szóstej to przyszedł Peter i dał mi parę ciastek. Podziękowałam mile zaskoczona i postanowiłam pójść się przebrać. Już w mundurku, znowu poszłam poczytać i przy okazji poczekać na śniadanie. Tym razem usiadłam na kanapie. No trzeba pokazać, że jest się w miare normalny, gdyby ktoś postanowił zejść do pokoju wspólnego. Poczytałam z dobre pół godziny, gdy dosiadł się do mnie jakiś starszy chłopak.

- Hej, co czytasz? - Uśmiechnął się, gdy na niego spojrzałam. Miał miły wyraz twarzy, która była trochę kwadratowa. Miał głębokie brązowe oczy i włosy podobnej barwy.

- Cześć, Hobbita. Jak się nazywasz? - zapytałam zamykając książkę, akurat skończyłam rozdział.

- Rupert Johnson, ale wszyscy mówią mi Rupi. – Wyciągnął do mnie dłoń.

- Ja jestem Agata Riddle. - Potrząsnęłam nią.

- Jesteś na pierwszym roku, nie? Ja na trzecim.

- Tak. Czekasz na śniadanie?

- Tak.

- Ja też od piątej godziny. - Zaśmiałam się.

- Uau, no ja takim rannym ptaszkiem nie jestem. - Też się zaśmiał.

Gadaliśmy i jak już było można to poszliśmy na śniadanie. Na nim też rozmawialiśmy. Naprawdę ciekawy człowiek z niego. Grał w reprezentacji Gryffindoru w quiddithu. Po jakimś czasie, ja poszłam z dziewczynami na lekcje, a on coś jeszcze gadał z kolegami ze swego rocznika w Wielkiej Sali.

Na pierwszej lekcji miałam transmutację i usiadłam na niej z Lily. Z początku było spokojnie, ale OCZYWIŚCIE KTOŚ musiał gadać i jeszcze wkurzyć profesorkę przy okazji. Postanowiła "ktosiów" (czytaj: Jamesa i Syriuszka) rozsadzić i niestety musiała zrobić to nami. Na szczęście do Blacka trafiła Lily, a do mnie Potter.

- Czemu mnie to nie dziwi? - zapytałam cicho Jamesa.

- Nie wiem, ale szkoda, że nie siedzę z Lily, - dostał w żebra ode mnie - ale ty mi też pasujesz, choć chciałbym zobaczyć wasze zachowanie, jakbyś siedziała z Blackiem!

- McGonagall by tego żałowała! - pisnęłam cicho.

- Owszem, ale byłoby zabawnie! - Zaśmiał się.

Reszta lekcji minęła spokojnie, tak samo jak parę miesięcy. Co do nauki, to bardzo dobrze mi szło ze wszystkiego! Tak samo Lily, ale jeśli chodzi o chłopaków to... no tylko Remus się dobrze uczył. Nastała zima, a z nią przerwa świąteczna. W tej szkole jest naprawdę super i nawet nie wiem, kiedy to tak zleciało. Lily nie znosi mojej ulubionej czwórki gryfonów, bo dokuczają Severusowi. Na początku próbowałam załagodzić sytuację, ale nic to nie dawało. Ja natomiast ciągle się kłócę z Syriuszem, no jak widzę jak on się zachowuje, to aż mnie świerzbi ręka.

Odprowadzałam dziewczyny na peron w Hogsmeade, ponieważ wracały do domu na święta. Remus i Peter też, więc ich odprowadził Black i Jamie (tak nazywałam Jamesa i nawet mu się spodobało). Z Gryffindoru zostałam tylko ja, oni i paru uczniów ze starszych roczników. Kiedy wracałam z peronu nagle poczułam coś zimnego na łopatce. Odwróciłam się i zobaczyłam moich "kochanych" przyjaciół, którzy szczerzyli się bezczelnie. Rzuciłam w obu jednocześnie śnieżkami i jakimś cudem obaj dostali po twarzy. To oznaczało wojnę, ale i tak byłam z siebie dumna! Do szkoły wróciliśmy cali mokrzy i rozchichrani. Niestety (albo właśnie stety) wpadliśmy na panią Pomfrey, niską, ale energiczną i stanowczą medyczkę, która jak nas zobaczyła to od razu wzięła z kieszeni fartucha jakiś eliksir i kazała wypić po łyku, marudząc coś pod nosem. Był na odporność. Ona była chyba gotowa na każdą sytuację.

Dwudziestego czwartego, po południu byłam u Dumbledora, by dać mu prezent na święta. Postanowiłam mu podarować paczkę przepysznych mugolskich czekoladek. Gdy byłam niedaleko wejścia do jego gabinetu, zauważyłam wychodzącą z nieho kobietę. Miała białe włosy sięgające jej do szczęki, były w lekkim nieładzie. Była szczupła, średniego wzrostu i o dziwo nosiła mugoslkie ubrania! Nie widziałam dokładnie jej twarzy, ponieważ od razu gdy wyszła z zaułka z kamiennym ptakiem (tam były schody prowadzące do gabinetu dyrektora), to skręciła w przeciwną stronę. Nie wiem czemu, ale wydawała mi się bardzo znajoma... Po chwili zamyślenia, weszłam do gabinetu i dałam prezent Dumbledore'owi i wyszłam, by wyszykować się na wieczerzę świąteczną.

Na wigilii było super! Wszyscy się śmiali i nie było żadnych konfliktów, nawet z Syriuszkiem nie było najgorzej! Poznałam na niej pewnego platynowłosego ślizgona i wydawał się być miły, jak na razie. Nazywał się Lucjusz Malfoy, słyszałam o nim co nieco, ale mnie nie wydawał się być taki zły.

Następnego ranka do mojego pokoju wpadł Jamie i przerzucił mnie przez ramię i wywlókł pod choinkę w pokoju wspólnym. Było pod nią mnóstwo prezentów. W trójkę otwieraliśmy je, rozmawialiśmy i dużo się śmialiśmy. Jamesowi dałam książkę o quddithu, a Syriuszkowi dziennik, na którym było napisane: "Syriuszek Black". Jak to zobaczył zgromił mnie wzrokiem, ale olałam go i się zaśmiałam. Od nich dostałam tą samą książkę, co James ode mnie, i jakiś horror. Jednak pod choinką leżał jeszcze jeden prezent, który był zaadresowany do mnie. Było to małe, bordowe pudełko, w którym była bransoletka. Skromna, srebrna z małym kryształkiem w kształcie serca. Pod wieczkiem znajdował się malutki liścik...

Agatko!

Kochamy Ciebie i zawsze o tym pamiętaj, nawet jakby się tak nie wydawało! Pamiętaj o tym...

E. i T.

Nie wiedziałam kto to "E. i T.". Ale skoro tak było napisane, to będę to pamiętała. W tym momencie znowu stanęła mi przed oczami ta kobieta z wczoraj, dziwne. Postanowiłam założyć tę bransoletkę i starać się jej nie zdejmować, tak mi proponowało serce. Gdy zapięłam ją na nadgarstku, to właśnie w sercu poczułam miłe ciepło. Czułam się ,jakbym już nigdy nie miała być samotna...

Rok szkolny mijał prawie normalnie, jednak „prawie" robi różnicę. Czasami mogłam nawet nie musiałam wymawiać zaklęcia, a nawet nie używać różdżki, a ono i tak zadziałało. Niby to było ciekawe, ale się bałam, że mogę coś komuś zrobić, ale na szczęście do czegoś takiego nie doszło. Zauważyłam też, że Remus znika, co miesiąc. Niepokoiło mnie to, bo nie wierzyłam w historie o chorej matce, która regularnie, co miesiąc potrzebowała pomocy.

Na koniec czerwca odbyły się egzaminy z całego roku, które, nie chwaląc się, poszły mi znakomicie. Nawet mi się spodobały... Chłopaki się z tego śmiali, naprawdę nie rozumiałam czemu. Lily miała podobne zdanie, przez co nawet Dora i Alicja się chichrały. Co do Ali to zaprzyjaźniła się z takim Frankiem. Fajny gość i tak często ze sobą rozmawiają i tak słodko ze sobą wyglądają, że wszyscy myślimy, że będzie z tego coś więcej niż przyjaźń...

Był już prawie koniec roku i zauważyłam, że Remus znowu źle się czuje. W sumie tak jak co miesiąc. Nie je, jest zielony, niewyspany, marudliwy, cichszy niż zwykle, no ewidentnie coś jest nie tak. Kiedy raz nie mogłam spać i patrzyłam sobie na piękny i okrąglutki księżyc. No i ja patrzę i widzę jak on sobie idzie (wlecze) przez błonia. Dziś pewnie też to zrobi, postanowiłam sprawdzić, co się dzieje, bo tak być dalej nie może. Czekałam schowana za fotelem w pokoju wspólnym. Otworzyły się na pięterku drzwi od dormitorium chłopaków i wyszedł z nich mój blond przyjaciel. Bezszelestnie poszłam za nim. Choć nawet jak bym się darła w cały świat, to by się nie zorientował. Taki był przymulony, że nie zauważyłby słonia w składzie porcelany. Szłam przez cały Hogwart, aż nagle wyszedł na dwór. Trochę się przeraziłam i naszła mnie myśl, że on... jest wilkołakiem. Pełnia, złe samopoczucie i w ogóle... No cóż musiałam to sprawdzić i mu na wszelki wypadek pomóc. Szliśmy kawałek przez z błonia, aż do Bijącej Wierzby. Wszedł do dziury przy niej, a ja oczywiście polazłam za nim. Kroczyłam ciemnym i wilgotnym tunelem, aż do starych drewnianych schodów. Zaskoczyło mnie to, ale weszłam nimi na górę. Był to jakiś bardzo stary dom pełen kurzu, pająków i starych, praktycznie rozpadających się mebli. Zauważyłam, że Remus wszedł do jednego z pokoi i chyba usiadł na czymś w stylu kanapy, bo usłyszałam podobne skrzypnięcie. Weszłam powoli za nim. Spojrzałam w jego ogromne z przerażenia oczy...

- Co tu robisz?! - Wstał, a głos mu zadrżał w trakcie pytania.

- A ty? - Spojrzałam na niego z niepokojem.

- Nieważne... - mruknął i obrócił twarz w bok.

- Remus, ważne! Znikasz, co miesiąc, wracasz w złym stanie! Zrozum, martwię się... - Chciałam go złapać za rękę, ale się wyrwał.

- Agata, jestem potworem! Zadowolona?! - wykrzyknął ze łzami w oczach w moją twarz. - A teraz idź zanim się przemienię.

- Wilkołak?

- Tak - odpowiedział, szepcząc.

- Remus, ty nie jesteś potworem i nie myśl, że ciebie teraz porzucę!

- Proszę, schowaj się albo wracaj! Nie chcę, żeby ci się coś stało..  - Spojrzał na mnie oczami, które wyrażały tylko błaganie.

Przytuliłam go tylko i wyszłam ze łzami w oczach. Po drodze jednak mnie olśniło... Wilkołaki są agresywne dla ludzi, ale nie dla zwierząt! Animagia! Nawet pamiętam inkantacje (no czasem się weszło do Działu Ksiąg Zakazanych, ale to szczegół). Wiem, że nauka trwa lata, ale pamiętam, że kiedyś tak się przestraszyłam jednego chłopaka, że aż się znowu coś dziwnego stało. W tedy strasznie się bałam, bo był wielki i agresywny. Uciekałam i skręciłam w małą uliczkę i pofrunęłam! On tego nie widział i nie mógł mnie znaleźć. Po chwili uspokoiłam się i znów stałam się człowiekiem. Aż do teraz myślałam, że to musiał być sen, ale skoro magia istnieje, to chyba to musiało być prawdziwe! Weszłam do innego pokoju, w którym było stare, poobijane lustro. Stanęłam przed nim i patrząc na siebie, wypowiedziałam inkantacje i znowu poczułam to dziwne uczucie... Znacznie zmalałam i ujrzałam swoje odbicie... Byłam feniksem! Naprawdę nim byłam. Pomachałam swoją ręką/skrzydłem, by sprawdzić, czy to na pewno ja i to byłam ja! Po chwili usłyszałam krzyk, który przemienił się w okropny ryk. Gdy wszystko ucichło, poleciałam do Remusa. Był wilkołakiem i jak mnie ujrzał to zrobił zabawnie zdziwioną minę. U wilkołaka wyglądało to naprawdę komicznie.

- To ja, Agata - upewniłam go. On zdziwiony aż upadł na podłogę, zaskomlał coś. Niestety nie umiałam wilkołaczego, ale na szczęście on mnie rozumiał. - Tak, jestem animagiem, dosłownie przed chwilą to sobie uświadomiłam! - Zaśmiałam się.

Resztę nocy byliśmy na błoniach i w Zakazanym Lesie. Było super. Niby tak z zewnątrz wilkołak, a w środku dla zwierzęcia ciągle ten sam Remus. Biegaliśmy całą noc, goniliśmy się, oglądaliśmy cuda lasu, a jak przyszło co do czego, to starałam się go odciągać od ewentualnej ofiary. Postanowiliśmy nic nie mówić chłopakom. Znaczy on postanowił, a ja uszanowałam jego wolę, choć uważałam, że powinni wiedzieć.

Reszta roku minęła już raczej spokojnie. W ostatni dzień szkoły chodziłam sobie samotnie po Hogwarcie, oglądałam obrazy, mury i nieświadomie wylądowałam przy gabinecie Dumbledore'a. Stał przed swoim gargulcem, a jak mnie zauważył, strasznie się ucieszył. Z uśmiechem przywołał mnie ręką. Podeszłam i stanęłam przed nim.

- Agatko, co taka jesteś ponura? - zapytał trochę zmartwiony.

- Ano, myślę, co będzie w sierocińcu... - mruknęłam.

- Nie masz się czym martwić!

- Naprawdę? - zapytałam sceptycznie, podnosząc brew.

- Wiesz coś o swoich rodzicach? - zapytał spokojnie, tak mi z gruchy, nie z pietruchy.

- Pani Miriena mówiła, że zginęli w wypadku.

- Doprawdy? - zaskoczyło go to lekko. - Kochana, a co byś zrobiła jakbyś miała poznać, na przykład swoją matkę?

- Ucieszyłabym się i zrobiła wszystko, by z nią zostać... - odpowiedziałam rozmarzona, patrząc przez okno.

- Chodź ze mną do gabinetu, proszę... - Pokazał ręką na schody. Weszliśmy po nich i dyrektor otworzył drzwi gabinetu, a tam... stała ta kobieta. Ta, którą widziałam w wigilię. Już wiedziałam, gdzie ją widziałam... Była identyczna do tej, która ukazała mi się we mgle u Ollivandera, ale co się tu dzieje? Nic z tego nie rozumiałam... Gdy mnie ujrzała stanęły jej łzy w oczach, to jeszcze bardziej zbiło mnie z pantałyku.

- Agatko, to jest Emily Riddle, twoja matka... - Dumbledore przedstawił ją tak spokojnie, jakby była po prostu jakimś przechodniem, przypadkowo spotkanym znajomym.

- Słucham?... - Mój głos tak drżał, że nawet nie wiem, czy mnie ktokolwiek zrozumiał. Nagle, jakby strzelił we mnie piorun, przed moimi oczami pojawiła się jakaś wizja. Była w niej Emily i jakiś mężczyzna w czarnym płaszczu z kapturem, który zakrywał mu praktycznie całą twarz. Kłócili się. Nie rozumiałam o czym mówili, słyszałam ich tak, jakbym była pod wodą... Nagle mężczyzna rzucił na nią zaklęcie, przez które padła na podłogę nieprzytomna. On wziął mnie na ręce z kołyski i chciał mnie zabrać ze sobą, ale Dumbledore mnie uratował. Następnie zobaczyłam budynek sierocińca. Profesor zapukał do drzwi, a w nich pojawiła się pani Miriena. Rozmawiali o czymś, ale dalej nic nie mogłam zrozumieć... W momencie, w którym za dyrektorką ze mną na rękach zamknęły się drzwi, obudziłam się z tej wizji. Zszokowana spojrzałam na kobietę, która stała przede mną... Na moją matkę!

- Mama... - wydukałam. Z emocji nie mogłam się ruszyć.

- Matko, Agatka! Ty żyjesz! Kochanie... - Podbiegła do mnie i wzięła w swe ramiona. Ścisnęła mnie bardzo mocno, ale nie przeszkadzało mi to. Sama przytuliłam ją najmocniej, jak tylko mogłam. Nie mogłyśmy powstrzymać łez szczęścia, obie się poryczałyśmy równie mocno. Dumbledore przyglądał się nam z uśmiechem i wzruszeniem. Po dłuższej chwili wypuściłyśmy się z objęć i jednocześnie spojrzałyśmy na profesora.

- Albusie, - zaczęła Emily - ale jak... jak ona przeżyła? - zapytała, wstając z klęczek, ale dalej obejmowała mnie ręką.

- Gdy byłaś nieprzytomna, przybyłem i zabrałem ją z jego rąk tam, gdzie by jej nie szukał - odpowiedział spokojnie.

- Dziękuję ci! - Uśmiechnęła się lekko i znów spojrzała na mnie... z miłością.

- Emily, może chcesz zabrać Agatkę na wakacje? - zapytał wesoło Dumbledore.

- Jeśli tylko się zgodzi... - Spojrzała na mnie z nadzieją.

- Ja... - Zawiesiłam się na chwilę. We mnie była istna burza emocji. - Oczywiście, że się zgadzam! - odpowiedziałam w końcu cała szczęśliwa, a moja mama przytuliła mnie ponownie.

Miałyśmy się dostać do domu dzięki sieci Fiuu. Szybko pobiegłam po Romiego, który będzie znowu marudził i oczywiście musiałam się pożegnać z przyjaciółmi. Spotkałam chłopaków w pokoju wspólnym, ale najpierw postanowiłam pożegnać dziewczyny, które były w naszej sypialni.

- Dziewczyny, niestety musimy się już pożegnać, bo nie jadę pociągiem... - Uśmiechnęłam się do nich niepewnie.

- Co?! Ale jak to? - krzyknęły chórem.

- Okazało się, że moja mama żyje i wracam z nią do domu - odpowiedziałam i łzy wzruszenia znowu chciały wypłynąć z moich oczu.

- Och, to cudownie! O, nawet się popłakałaś. - Zauważyła Lily, ocierając moje policzki.

- No ja też bym płakała na jej miejscu, Lily! - powiedziała Dorcas.

- O matko, będę strasznie za wami tęsknić! - pisnęłam.

- My też!

- Dobra wielki przytulas! - zarządziła Dorcas po chwili. Po nim wyprzytulałam wszystkie z osobna, zgarnęłam Romiego i zeszłam do pokoju wspólnego.

- Hej, chłopaki- zagadnęłam ich, podchodząc.

- Co tam? - zapytał James. - Czemu trzymasz Romiego?

- Wracam wcześniej, chciałam się pożegnać.

- Jak to? A nie będziesz w pociągu? - Zdziwił się Remus.

- No nie - odpowiedziałam.

- Ufff, będzie cisza! - Odetchnął z ulgą Syriusz.

- Ale dlaczego jedziesz wcześniej? - pisnął Peter ze zdziwienia.

- Bo odnalazłam mamę i wracam  z nią już teraz. - Uśmiechnęłam się łagodnie.

- Ale super! Będziemy tęsknić! - Remus mnie przytulił.

- Pa, pa! - Peter powiedział ckliwie i też się przytulił.

- A jak wracasz? - zapytał Black.

- Siecią Fiuu.

- To się zgub, Bialuśka! - Zaśmiał się i klepnął mnie mocno w plecy tak, że jeszcze trochę, a runęłabym jak długa.

- Ach, te wakacje będą piękne bez ciebie, Syriuszku! - Oddałam mu niestety trochę lżej.

- Syr...! - już chciał się kłócić, ale przerwał mu James.

- Nie! Ja nie chcę tych kłótni teraz! A ty, Agusiu, trzymaj się. Będę tęsknić!

- Ja też, Jamie!

Chciałam go przytulić, ale ten mnie podniósł, okręcił wokół własnej osi, przydusił i dopiero puścił. Po tym wzięłam Romiego, a następnie pobiegłam do mamy, która czekała w gabinecie. Dyrektora już nie było, ponieważ miał coś do załatwienia. Chyba omawiał kwestię prowadzenia uczniów na pociąg z Hagridem.

- I co, gotowa? - zapytała mama, podnosząc brew.

- Tak! - pisnęłam podekscytowana.

- Krzyknij: „Malachitowy Gród" i rzuć proszek. Dasz radę?

- Tak, czytałam o tym, nie może być trudne!

Ona zaśmiała się tylko i patrzyła na mnie dalej. Wzięłam do ręki szary proszek z glinianej miseczki i stanęłam w kominku z kotem w koszyku pod pachą. Obróciłam się w stronę mamy, a ona uśmiechnęła się do mnie. Oddałam uśmiech i krzyknęłam: „Malachitowy Gród", rzucając pod siebie proszek. Znalazłam się w zielonych płomieniach, tak jak Hagrid pierwszego września na peronie 9 ¾. Szarpnęło mną i nagle przed sobą miałam duży salon, który był w kolorach ciepłego brązu i pomarańczu. Wyszłam niepewnie i nie czekałam długo na moją mamę, ponieważ dosłownie sekundę potem wyskoczyła z rudawego kominka.

- Twoje bagaże przywiozę z King's Cross później, Dumbledore je wsadzi do pociągu. - Spojrzała na mnie matczynie. Bardzo mi się to spodobało. - Witaj w domu, kochanie! - Uśmiechnęła się szeroko, ukazując swój śliczny uśmiech.

Następnie pokazała mi pokój gościnny, w którym miałam mieszkać póki nie uszykujemy mojego własnego. Potem usiadłyśmy w salonie i przy herbacie zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że profesor zaplanował wszystko wcześniej i miałam już tu zostać na zawsze, nawet wytłumaczył wszystko pani Mirienie. Zauważyłam, że co jakiś czas Emily patrzyła na moją bransoletkę i miałam wrażenie, że ten widok ją boli, ale jednocześnie miała taki dziwny błysk w oku, po którym miałam wręcz przeciwne wrażenie, że wspomina coś naprawdę szczęśliwego...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro