Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI

1 września 1976 roku...

Siedziałam na uczcie już w kochanym Hogwarcie i wypatrywałam, czy ktoś zniknął... na szczęście nie zauważyłam żadnej nieobecności. Spojrzałam też na Rega. Siedział przygnębiony i czasem spoglądał z żalem na brata. Syriusz był taki głupi i ślepy. Nawet na niego nie spojrzał... idiota. Największy casanova, największy egoista, największy kretyn i gałgan Hogwartu. Niestety, nie wiedzieć czemu, tęskniłam za nim. Za docinkami, zwykłymi rozmowami, zaganianiem go do nauki... Ostatnio nie czułam tylko takiej tęsknoty jak do przyjaciela, ale i jak do kogoś innego... może kogoś więcej? Nawet jeśli to i tak nie realne... on miał swoje dziewczynki, a ja byłam na niego obrażona za to, jak potraktował mnie i Regulusa. Po skończonej kolacji poszłyśmy z dziewczynami do naszego dormitorium. Przebrałyśmy się szybko w pidżamy, usiadłyśmy na podłodze, wyjęłyśmy słodycze i zaczęłyśmy kochany czas na plotki, ploteczki i rozmowy o chłopakach...

- Lily, ale James szczerze cię kocha! - pisnęła Al, szarpiąc ją lekko za ramię.

- No umów się z nim! - Zachęciłam przyjaciółkę.

- On nie jest przecież taki zły! - stwierdziła Dorcas i bardzo słusznie.

- Jeszcze wasze patronusy... - Brązowowłosa Al położyła się na czerwonej już rudej.

- Dobra powiem wam coś, ale po tym kończymy temat- powiedziała, „grożąc" nam palcem.

- No spowiadaj się! - krzyknęłam wesoła.

- Zakochałamsięwjamesiepotterze- wymamrotała najszybciej, jak tylko mogła.

- Co? Nic nie rozumiem - stwierdziła czarnowłosa.

- Zakochałamsięwjamesiepotterze- znów wymamrotała.

- Co? Mów, że normalnie! - wydarłyśmy się na nią.

- Kocham Pottera! - krzyknęła zmęczona już tą rozmową.

- TAK! - Rzuciłyśmy się na nią szczęśliwe. W końcu się przyznała!

- Ale niech nie robi z siebie niedorozwiniętego idioty... - stwierdziła, rumieniąc się lekko.

- Załatwione! - Poklepałam ją po ramieniu.

- Słucham? - spytała, nie zrozumiawszy mojego stwierdzenia.

- No niedługo będziesz z nim. Tak tłumacząc Misia - powiedziała najzwyczajniej w świecie Alicja.

- Ale on sam...

- NIE MARUDŹ! - ryknęła na nią Dora, więc zamilkła.

- Dora, jak tam z Rolo? - zapytała ze złośliwym uśmiechem Ruda Furia.

- Idealnie! - Wyszczerzyła się w jej stronę. - A Frank? - zapytała brązowowłosej.

- No żyje... - Zobaczyła mnie gromiącą ją wzrokiem. - Dobra! Tylko tak nie patrz. No, jesteśmy razem od wakacji.

- Tak! - Rzuciłyśmy się na nią. Dziwne, że żadna jeszcze sobie nic nie zrobiła.

- Misiu, a wiesz, że Syriusz ciągle na ciebie patrzył na uczcie? - Spojrzała na mnie z podniesionymi brwiami Lily.

- Nie - odparłam bez krztyny emocji.

- Był bardzo smutny...

- Nie wybaczysz mu? - spytała mnie Dora.

- Wybaczę, jak przeprosi i zrozumie.

- Ale z ciebie wspaniała osoba, Aga... - wypaliła nagle Al.

- Dlaczego? - Zdziwiłam się na to wyznanie.

- Poświęcasz długoletnią przyjaźń dla chłopaka, którego nie lubiłaś przez cztery lata! - Wyjaśniła Dorcas.

- Wspierasz go i starasz uratować.

- Chcesz by znowu miał starszego brata... - skończyła wyjaśnienia Lily, a mi parę leż wydostało się z oczu i zleciały po moim policzku.

- Dziewczyny, ja... coś czuję chyba do Łapy. To takie straszne, że dopiero teraz to zrozumiałam.

- Oj Misiu... - wszystkie mnie przytuliły. Może to dziwne, ale spałyśmy dzisiaj na podłodze. Nie było nam niewygodnie, było tak przyjacielsko. Był to dosyć ckliwy początek roku.

W listopadzie razem z Lily szykowałyśmy niespodziankę dla profesora Slughorna. Strasznie go lubiłyśmy, to taki pozytywny i miły człowiek. Czekałyśmy na koniec lekcji eliksirów, a następnie dyskretnie rzuciłam na nas zaklęcie kameleona. Był to tak roztrzepany człowiek, że tego nie zauważył. Wszyscy wyszli, a my podeszłyśmy do biurka. Ja wyczarowałam szklaną kulę, a Lily wlała do niej wody. Następnie wrzuciłyśmy do niej po jednym płatku białej i rudawej róży. Pływały sobie po powierzchni wody, a my zostawiłyśmy karteczkę z życzeniami, wyszłyśmy z sali, by pójść sobie na lunch.

Profesor Slughorn

Wracałem właśnie do swojej sali po pysznym lunchu. Podchodząc do biurka, zauważyłem na nim szklaną kule napełnioną do połowy wodą. Po jej tafli pływały sobie dwa płatki róży, biały i taki dosyć rudawy. Nagle zatopiła je woda i zaczęły opadać na dno. Robiły to powoli i spokojnie. Nagle zaczęły się zmieniać. Stały się szersze i okrągłe, pojawiły się płetwy i główka. Zanim kompletnie opadły zobaczyłem dwie malutkie, urocze rybki. Rudawo-złotą i biało-srebrną. To były naprawdę przepiękne czary... Ciekawy byłem, kto to dla mnie zrobił. Spostrzegłem karteczkę przy malutkim akwarium. Napisane było...

Drogi profesorze!

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!

Jest pan wspaniałym nauczycielem!

Lily Evans i Agata Riddle

Och, to moje ulubienice. Wyrosną z nich naprawdę wspaniałe czarownice, wspaniałe. Ciekawe skąd wiedziały, że zawsze chciałem mieć rybkę. Kochane dziewczęta...

***

Agata

Właśnie szłam z Lily i Remusem do biblioteki, gdy nagle zatrzymał nas nauczyciel eliksirów...

- Dzieci! Chciałbym was zaprosić do mojego Klubu Ślimaka dla moich najlepszych uczniów. - Wysapał, gdy już do nas dobiegł.

- To bardzo miłe!

- Jesteśmy zaszczyceni!

- Dziękujemy!

- Och, to ja dziękuję za piękny prezent dziewczynki. - Objął nas ramionami i ścisnął lekko.

- To była przyjemność - stwierdziłyśmy z uśmiechem.

- Bardzo mi miło, że ktoś pamiętał... a i jeszcze jedno! Spotkanie klubu odbędzie się dwudziestego trzeciego grudnia. Czyli już za miesiąc. To będzie taki mały bal. Możecie wziąć partnerów lub partnerki. - Uśmiechnął się do nas wesoło.

- Oczywiście, do widzenia!

- Do widzenia, dzieci! - Pomachał nam i poszedł w drugą stronę. Po tym poszliśmy w dobrych humorach uczyć się. Jednak miałam jedną zagwozdkę... Z kim ja pójdę?

Nadszedł dzień balu u Ślimaka, a ja nadal nie miałam partnera. Naprawdę chyba tylko ja potrafię nie znaleźć partnera przez cały miesiąc. Zeszłam zaspana i zamyślona na śniadanie i usiadłam obok Jamiego. Jego mina była dosyć nietęga.

- Jest coś na temat Śmierciożerców? - spytałam.

- Tak... kolejne porwania i zabójstwa. - Był naprawdę zmartwiony tą informacją. Domyślałam się, o co może chodzić.

- Rogaś... Lily nic nie będzie, jest tu z nami. W Hogwarcie. - Pogłaskałam go po ramieniu, by go uspokoić.

- A co w wakacje i święta? - Spojrzał na mnie załamany. - Wiesz dobrze, że nie zostanie...

- Oj, da sobie radę! - Machnęłam ręką, by rozluźnić sytuację. - Jest silna, a jej cięta riposta powali każdego. - Zaśmiałam się.

- Boję się o nią... - Nadal był zmartwiony.

- Może z nią pogadaj, co? Ale nie w stylu: "Evans, umówisz się ze mną?" tylko, tak po ludzku. - Zaproponowałam.

- Tak jak ty z Syriuszem przed balem?

- T-Tak... - Zająknęłam się i uśmiechnęłam się blado.

- Okej... A jakby co, to mnie opatrzysz? - Spojrzał na mnie już z paroma iskierkami rozbawienia w oczach.

- Jasne! Leć, tam stoi. - Wskazałam z rudowłosą rozmawiającą z Alicją i poklepałam go po plecach dla dodania odwagi.

Rogacz niepewnie do niej podszedł i zaproponował rozmowę na osobności. Lily zgodziła się z nim pogadać, to już jakiś sukces. Alicja od nich odeszła i przyglądała się im, siadając obok mnie. Nic nie mówiłyśmy do siebie, tylko przyglądałyśmy się naszym przyjaciołom. Obie byłyśmy ciekawe, jak to się skończy. Na razie on mówił, Lily słuchała go ze skupieniem, ale uśmiechała się miło. James skończył swój monolog, a ruda pewnie powiedziała, że da sobie radę i... złapała go za rękę! Cud, że nie zaczął skakać z radości. Powiedziała do niego coś, a raczej zapytała, bo Rogacz od razu się zgodził, był po tym bardzo wesoły. Lily pomachała mu na pożegnanie i usiadła naprzeciwko nas. Czy ona właśnie?...

- Czy ty go zapytałaś o bal? - Al mi chyba czytała w myślach.

- Tak - odpowiedziała beztrosko cała w rumieńcach.

- Cieszę się! Widzisz? Nie jest zły... - Puknęłam ją w ramię na znak, że miałam rację.

- Jest uroczy... - mruknęła.

- ...Evans ja to słyszałem! - krzyknął szczęśliwy z drugiego końca stołu, gdzie siedział z chłopakami.

- Na swój dziwny sposób... - Pokazała mu język i zaczęła smarować sobie tosta masłem.

- Ej!

- Cicho! Ciesz się, że chociaż tyle! - Zaśmiałam się do niego, a on szczęśliwy zaczął wszystko opowiadać chłopakom. Black był nieobecny... ostatnio ciągle mu to się zdarzało. Już go nie widuję siedzącego ze swoimi dziewczynami. Dziwne... Nie wiem czemu, ale w tym momencie przyszedł mi do głowy genialny pomysł. Zaproszę na bal Regulusa! Spojrzałam na stół Domu Węża, ale go tam nie było, dlatego spojrzałam na wejście do Wielkiej Sali i na moje szczęście właśnie wchodził.

- Regulus! - Od razu na mnie spojrzał. Wstałam szybko i podbiegłam do niego.

- Agata? - Spojrzał na mnie jak na kosmitę.

- Cześć! - Wyszczerzyłam się do niego.

- Hej... - Spojrzał na mnie jeszcze dziwniej. - Coś się stało?

- Tak. Pewnie idziesz do Ślimaka na bal, nie?

- No raczej tak, ale...

- ...A z kim idziesz? - spytałam, przerywając mu.

- No właśnie z nikim. - Zaśmiał się, drapiąc się po potylicy.

- Wiesz, ja też nikogo nie mam, to może pójdziemy razem tak po przyjacielsku?

- To świetny pomysł! - Rozweselił się.

- Bo mój! - Wypięłam dumnie pierś i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

- Jakaś ty skromna, gryfonko - mruknął z uśmiechem na ustach.

- Jakiś ty spostrzegawczy, ślizgonie. Ale mam warunek. - Wskazałam palcem prosto na niego.

- Jaki? - Zdziwił się.

- Masz się uśmiechać! - Zaśmiałam się.

- Trudne to nie będzie. - Puścił mi oczko, na co zachichotałam. - To przyjdę po ciebie o dziewiętnastej i będę czekał przed portretem Grubej Damy.

- To jesteśmy umówieni, do zobaczenia! - Pożegnałam i poleciałam do dormitorium szukać kiecki.

- Pa! - Zawołał za mną i poszedł coś zjeść.

Poszłam do dormitorium i otworzyłam swój kufer. Poszukałam w tym syfie, jaki w nim był i po jakimś czasie znalazłam suknię. Tę, którą miałam na zeszłorocznym balu. Nadal była dobra, już nie rosłam i na szczęście nie tyłam. Powiesiłam ją na wieszaku i wyprasowałam sztywny materiał. Nic się nie zmieniła, wyglądała jak nowa. Cała czarna, bez ramion z białą przepaską na wysokości mojej klatki piersiowej. Bardzo ją lubiłam. Po ogarnięciu sukni, wzięłam książkę i sobie spokojnie ją czytałam. Do czasu, gdy do pokoju wparowało Rude Szaleństwo. Zwlekła mnie z łóżka i zarządziła szykowanie się do balu. Ona zrobiła nam makijaże, a zajęłam się naszymi fryzurami. Jej zrobiłam koronę z warkocza i powyciągałam niektóre kosmyki, co dodawało dziewczynie uroku. Sobie spięłam wysokiego koka i wyciągnęłam po kosmyku po obu stronach mojej głowy i spuściłam je przed uszami. Dobrze, że Lila mnie popędziła, bo zbliżała się już dziewiętnasta. Ubrałam sukienkę, czarne baleriny i wyszłam z pokoju. Zeszłam do pokoju wspólnego, gdzie siedział starszy Black. Spojrzał na mnie ze smutkiem i zdenerwowaniem w oczach. Odwróciłam od nie wzrok i wyszłam przez portret Grubej Damy na korytarz, gdzie czekał już na mnie Regulus. Uśmiechnęłam się do niego i ruszyliśmy na zabawę. Stawiliśmy się razem w sali, gdzie powitał nas wiecznie wesoły profesor Slughorn. Bardzo się cieszył, że przyszłam razem ze ślizgonem. Po rozmowie od razu poszliśmy na parkiet. Tańczyliśmy do prawie każdej piosenki, przerywaliśmy tylko wtedy, kiedy nie mieliśmy już tchu i musieliśmy się napić. Na szczęście nasza kondycja jakoś dawała radę. W czasie tych przerw ciągle rozmawialiśmy, ale nie na jakieś przykre i poważne tematy. Gadaliśmy w sumie o wszystkim i o niczym, co chwila wybuchaliśmy śmiechem. Przysięgam, że nic nie piliśmy, ale wyglądaliśmy momentami na nieźle wstawionych, ale nie obchodziło nas, co myślą inni, bawiliśmy się dalej. Niestety wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Odprowadziłam w końcu szczęśliwego Rega do dormitorium, a sama wybrałam się jeszcze na samotny spacer po zamku. Jakoś tak naszła mnie ochota. Na jednym z zakrętów zobaczyłam rudą i okularnika. Jak na dobrą przyjaciółkę przystało, skitrałam się za tym zakrętem i zaczęłam ich podsłuchiwać i podglądać. To było tylko dla ich dobra.

- Lily, ja przepraszam za to, że zachowywałem jak dziecko i obiecuję... - Mówił do niej uroczystym tonem James. Nigdy go takiego nie widziałam, naprawdę mu zależało.

- Nie waz się nic obiecywać! Po pierwsze i tak byś nie dał rady. - Oburzył się na jej słowa. - Po drugie to takiego właśnie cię kocham... - wyznała i zarumieniła się.

- Ty mnie... - Nie dokończył z zaskoczenia. Ona tylko przytaknęła. - Lily! - krzyknął szczęśliwy i okręcił ją wokół własnej osi. - Kocham cię! - wyznał i ją pocałował. Odwzajemniła to i tak stali dobrą chwilę. Nie był to obleśny pocałunek, jakim obdarowywał dziewczyny Łapa. Ten był trochę niezdarny, ale bardzo uroczy. Zazdrościłam trochę Lily... Ale cieszyłam się, że jest szczęśliwa. Postanowiłam dać im trochę prywatności i po cichu ich wyminęłam i ruszyłam w dalszą drogę po Hogwarcie. Nogi poniosły mnie w okolice Skrzydła Szpitalnego, a stamtąd ruszyłam do wierzy zegarowej. Stanęłam przed ogromną tarczą zegara i otworzyłam małe okienko, które na niej się znajdowało. Oparłam się o nie i spojrzałam w dal. Było trochę zimno, ale nie zwracałam na to uwagi. To był tak śliczny widok. Było też tak spokojnie, chciałabym, by zawsze tak było... Nagle ktoś otworzył okno obok i również się oparł i oglądał nocne widoki. Był to sam Albus Dumbledore.

- Piękny widok, prawda? - zagadnął mnie rozmarzonym tonem.

- Tak... Będzie mi tego brakować - wyznałam smutna.

- Moja droga, może kiedyś tu wrócisz - powiedział pogodnie.

- Myśli pan, że będę powtarzała rok? - Zaśmialiśmy się na moją uwagę.

- Słyszałem, że masz dużą wiedzę z astronomii. Wiesz... pani Sinitra ma już swój wiek i chciałaby byś po studiach ją zastąpiła. - Popatrzył na mnie z ciepłym uśmiechem.

- To moje marzenie... - Odwzajemniłam uśmiech. Znowu spojrzałam w dal i zaczęłam myśleć o tych wszystkich zniknięciach, zabójstwach. Mina mi automatycznie zrzedła.

- O czym myślisz, dziecko? Masz jakieś zmartwienie? - spytał.

- Martwię się o tych zaginionych i porwanych... Chciałabym im pomóc.

- Mogłabyś, ale to niebezpieczne...

- Słucham? - Spojrzałam na niego zdziwiona.

- Stworzyłem Zakon Feniksa. Jest to organizacja walcząca przeciwnko Voldemortowi. Aktualnie szukamy jego siedziby, ale nikt nie chce przeszukać Zakazanego Lasu. Hagrid jedyny by mógł, ale jego różdżka została złamana i nie ma jak się bronić. Boję się go puścić.

- A ja? Znam ten las jak własną kieszeń i jestem dobra w zaklęciach.

- Nie puściłbym cię. Jesteś za młoda. - Spojrzał na mnie jak na małe dziecko.

- Ale sam pan kiedyś mówił, że moje umiejętności przewyższają mój wiek.- Zaczęłam go błagać

- Agatko...

- Proszę!

- Zastanowię się dobrze?

- Dobrze...

- Dziecko, idź już spać dobrze? Jeszcze cię jakiś prefekt złapie. - Puścił mi oczko, ale nadal był zmartwiony.

- Dobranoc - powiedziałam i odeszłam.

- Miłych snów. - Usłyszałam jeszcze zanim zniknęłam za zakrętem.

Trzynastego stycznia miałam bardzo dziwny sen... Był w nim Regulus i Snape. Spotykali się z tymi typami, których widziałam na jednej w lesie podczas pełni. Pojawiło się jeszcze przed ramię, mroczny znak i słowa: "Nie odwleczesz tego... Tylko bądź przy nim... Dzisiaj będzie tego potrzebował...". Mówił to męski głos, chłodny i spokojny. Znałam go, ale nie miałam pojęcia skąd. Automatycznie się obudziłam zlana potem. To było straszne, a miałam wrażenie, że to się stanie naprawdę. Postanowiłam nikomu o tym nie mówić... Nawet młodemu Blackowi. Nie pozwoliłby mi ze sobą iść, a ja musiałam być przy nim. Jeśli miałam rację, a ten sen był proroczy, to następnej nocy przystąpi do Śmierciożerców...

Cały dzień, wykluczając czas lekcji, obserwowałam Rega. Był niespokojny, bardzo niespokojny. Trochę bardziej niż normalnie, co naprawdę mnie zaniepokoiło i potwierdziło moje domniemania. Wieczorem, skitrana przy Wielkiej Sali, zauważyłam, że po kryjomu wychodził ze Snapem na błonia. Zmieniłam się w feniksa i leciałam za nimi, jak się okazało, do Zakazanego Lasu. Gdy doszli do grupy zakapturzonych postaci, usiadłam wysoko na gałęzi i ich wszystkich obserwowałam. Jak stanęli, wszyscy zdjęli kaptury. Usiadłam na wysokiej gałęzi. Zauważyłam, że widziałam już jednego z tych mężczyzn. Tym razem lepiej się mu przyjrzałam. Był wysokości Rega, miał idealnie ułożone, brązowe włosy i zielone oczy.

- Witajcie, Regulusie Black i Severusie Snape! - Uśmiechnął się wesoło do niego. - Miło, że chcecie dołączyć do naszej rodziny. Chyba wiecie jak mam na imię, ale i tak grzecznie jest się przedstawić. Jestem Lord Voldemort. - Młodzi przytaknęli. A ja się zorientowałam, że to Voldemort się na mnie kiedyś patrzył z tęsknotą.

- Jesteście gotowi?

- Tak - odparli cicho i spokojnie.

- Podajcie lewe przedramiona. - Regulus to zrobił. Voldemort zaczął coś mamrotać, a na ręce zaczęła się pojawiać czaszka z wężem. Widziałam ból w jego oczach... Jak brązowowłosy skończył, ja przez przypadek złamałam jakąś gałązkę.

- Oj, Agatko... Nie ładnie jest podsłuchiwać. - Spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem. - Expeliarmus! - Rzucił na mnie zaklęcie, ale w głowie powiedziałam: "Protego!". Nic mnie nie tknęło, na szczęście. Szybko się teleportowałam do swojej sypialni. Zmieniłam się w człowieka i od razu położyłam się. Gdy on na mnie spojrzał, poczułam z nim więź.... ja go wyczuwałam. Wtedy mocno, a teraz słabiej... Ja naprawdę wyczuwałam, gdzie on jest! Muszę pogadać z Dumbledorem, teraz musi mnie puścić, nie będzie miał wyboru. Najbardziej zastanawiało mnie tylko, skąd Voldemort znał moje imię?

Przez następne trzy miesiące omijałam ślizgonów jak tylko mogłam, a szczególnie młodego Blacka. Szłam właśnie przez dziedziniec, by pójść na ONMS, aż tu nagle ktoś złapał mnie za ramię.

- Agata!

- O, Regulus! Czego chce ode mnie mój przyjaciel? - Udałam, że nie wiem, o co mu chodzi.

- To byłaś ty? - Spojrzał na mnie poważnie.

- Ale o czym ty mówisz? - Trema dawała się we znaki, wykręcałam moje palce we wszystkie strony.

- Aga, proszę...

- Tak... To byłam ja- przyznałam w końcu, rumieniąc się lekko.

- To wyjaśnia czemu się tak nie denerwowałem. Czułem twoją obecność, ale i tak zgłupiałaś! Po co tam szłaś?! - Zdenerwował się.

- Przyjaciół nie zostawia się w biedzie! - wyznałam.

- Ale ty jesteś uparta!

- A ty się niepotrzebnie martwisz!

- No i co i tak jestem zły...

- Jeszcze? To było trzy miesiące temu! - Zdziwiłam się.

- Tak. Teraz żegnam. - Dał mi pstryczka w nos, a ja dałam mu całusa w policzek.

- Może jednak się nie gniewam... - Odwrócił się w moją stronę z głupim uśmiechem na ustach.

- Na mnie się nie da. - Dałam mu kuksańca w bok.

- Dyskutowałbym... - mruknął zamyślony. Dostał teczką i poszedł, ciągle się śmiejąc.

Syriusz

Przez cały rok się do niej nie odzywać, to było takie trudne. Ale jak mogłem uwierzyć w to, co mówiła? To był jakiś absurd. Jednak naprawdę brakowało mi jej docinek, słabych sucharów, uśmiechu, włosów i jej oczu... Wszystkiego! Jeszcze poszła na bal z Regiem, masakra. Miała na sobie tę sukienkę, którą tak uwielbiałem. Patrzyłem na nią smutno, wtedy wspominając tamten bal na czwartym roku... Na nim była z Stalem, ale i ze mną się pod koniec bawiła. To było piękne, naprawdę byłem wtedy bardzo szczęśliwy. Chciałem jej wszystko powiedzieć, ale była taka szczęśliwa, że nie chciałem tego psuć. Teraz chciałbym z nią tańczyć, ale zamiast tego idę na ONMS. Nagle na dziedzińcu ona z nim znowu gada. O jakimś wydarzeniu, na którym miało jej nie być... bo to było niebezpieczne? Zobaczyłem jeszcze jakąś kropkę na lewym przedramieniu. On to zrobił... Gdy odeszła szybko podbiegłem do brata i zabrałem pod dach by z nim pogadać. Nikogo na szczęście nie było w pobliżu.

- Syriusz?! - zapytał zaniepokojony, ale i szczęśliwy? Podwinąłem jego rękaw i zobaczyłem mroczny znak. On naprawdę to zrobił.

- Dlaczego?! - ryknąłem na niego.

- Ty już znasz powód... - powiedział cicho.

- Ja chcę znać ten prawdziwy! - wydarłem się na niego ponownie.

- Nie chciałem, by się tobie coś stało... - mówił wciąż spokojnie i ze łzami w oczach. To nie był Regulus, którego znałem.

- Nie kłam, nienawidzisz mnie od urodzenia! Nie mógłbyś!

- Owszem nienawidziłem! Ale po tamtej nocy wszystko się zmieniło. Bałem się o ciebie, bałem się rodziców, tęskniłem... Dopiero wtedy przejrzałem na oczy. Kiedy już w roku szkolnym ciebie zobaczyłem, cieszyłem się jak głupi, że żyjesz. Byłem spokojny do czasu... - Chłopak prawie płakał. - On zaprosił mnie na spotkanie... Zapytałem się: "A, co jeśli się nie zgodzę?". Wiesz, co odpowiedział? "Zabijemy twego brata. Bellatrix chętnie się tym zajmie". Musiałem się zgodzić. Nie tylko dlatego, że bałem się o ciebie... Bałem jak Aga zniesie twoją śmierć. Ona była przy mnie. Wspierała mnie, ale i tak brakowało mi mojego brata... - Uniosłem rękę, więc myślał, że go uderzę. Zaczął już chować twarz przed ciosem, ale... ja go przytuliłem. Mocno, jak brata. Zesztywniał, ale po chwili oddał uścisk.

- Reg... Ja przepraszam. Byłem ślepy. Możesz mi nie wybaczyć, ale wiedz, że też chciałem odzyskać brata... - wyznałem, czułem jakby mnie olśniło.

- Wybaczam. W końcu...

Odzyskałem mojego brata. To było takie dobre i szczere. Czułem się lekko... Pogadaliśmy jeszcze chwilę i pognałem na lekcje. Jeszcze trzeba było pogadać z Bialuśką... Ją też muszę przeprosić. Agatka prawdę ci powie... Trzeba zapamiętać, bo to najszczersza prawda.

***

Agata

Po lekcjach pognałam do Dropsa. Powiedziałam hasło i weszłam do gabinetu, nawet nie pukałam, po prostu wparowałam do środka.

- Dzień dobry, profesorze - przywitałam się, stanąwszy przed nim.

- Witaj, Agatko. Co cię do mnie sprowadza?

- Pan musi mnie wysłać! - stwierdziłam stanowczym tonem.

- Agatko, już ci tyle razy mówiłem...

- Bo nie wspominałam, że wyczuwam jego obecność.

- Słucham? - Zmieszał się.

- Wyczuwam, gdzie on mniej więcej jest. Po za tym znam ten las i może mi się udać...

Chyba rozmawiał z kimś telepatycznie, bo był bardzo skupiony i nic nie mówił. Po chwili do gabinetu wparowała opiekunka mojego domu. Chwilę po niej do pomieszczenia przeteleportował się jakiś mężczyzna ze szklanym okiem za opaską.

- Agatko, to jest Alastor Moody, jest moją prawą ręką w Zakonie Feniksa. Pani McGonagall też do niego należy.

- Co się stało, Albusie? - spytała zaniepokojona.

- Miałem swoją robotę, po co mnie wezwałeś? - warknął Alastor.

- Agata wyczuwa Voldemorta - wypalił, a im prawie oczy wypadły z oczodołów. - Chce wyruszyć do Zakazanego Lasu odszukać ich siedzibę. Ja jestem przychylny. Jest utalentowana i jutro już będzie miała siedemnaście lat.

- Jestem za... Wiele o tobie słyszałem, panno Riddle. - zwrócił się do mnie Moody.

- Ależ, Agatko... - Pani McGonagall spojrzała na mnie bardzo zmartwiona. Nie chciała, bym to zrobiła.

- Ja już postanowiłam i nikt nie odwiedzie mnie od tego pomysłu - odparłam stanowczo, patrząc prosto w jej oczy. Profesorka mnie tylko przytuliła i wyszła.

- A więc postanowione! - Klasnął Alastor w dłonie. - Kiedy wyruszysz?

- Dzisiaj w nocy. Do widzenia i miło było pana poznać.

- Wzajemnie, do widzenia.

On się teleportował, a ja wyszłam z gabinetu, wcześniej żegnając się z dyrektorem. Postanowiłam iść pod ulubione drzewo naszej paczki. Chciałam pomyśleć w samotności.

Syriusz

Właśnie siedzieliśmy w pokoju wspólnym i opowiadałem przyjaciołom o tym, jak przejrzałem na oczy. Nagle wpadła do pomieszczenia McSztywna ze łzami w oczach. Niecodzienny widok, naprawdę nas zdziwiła. Coś strasznego musiało się stać, ta kobieta rzadko płacze.

- Dzieci! Musicie pomóc! - krzyknęła załamana.

- Co się stało? - spytała zaniepokojona Lily.

- Agatka chce się wybrać na misje. Polega na znalezieniu w Zakazanym Lesie... siedziby Śmierciożerców - powiedziała, a my nie mogliśmy uwierzyć w to, co właśnie powiedziała.

- CO?! Dumbledore się zgodził?! - Bliźniaki się wydarli, a ona przytaknęła. Też byłem wściekły, jak można było na to pozwolić?!

- Nie mógł nic poradzić, wiecie jaka jest uparta... - Westchnęła zrezygnowana.

- Ale czemu? - Chciała Dorcas odpowiedzi.

- Ma dosyć tego wszystkiego... - wyszeptałem. - Ona nie chce więcej ofiar- Spojrzałem na nich przerażony.

- Ale my też jej nie powstrzymamy! - James się załamał ręce.

- Ja tak - powiedziałem pewny siebie.

- Syriusz... - Zwróciła się do mnie, ale nie dałem jej dokończyć.

- ... Nie, Lily! Ona nie może, ja na to nie pozwolę!

- Powodzenia - szepnęła i mnie przytuliła. Oddałem uścisk i pobiegłem do naszego drzewa. Skoro nie ma jej tutaj, to musi być tam. Miałem szczęście, bo znalazłem ją na moście dzielącym zamek i błonia.

- Bialuśka, Bialuśka! - zawołałem, a ona stanęła i patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. Dobiegłem do niej w trymiga.

- Czego?! - zapytała grzecznie, teraz zauważyłem, że była zdenerwowana.

- Jak możesz?!

- Mogę, co?! - Rozłożyła ręce w geście zdziwienia.

- Jak możesz iść na tę misję?! To samobójstwo! - ryknąłem prosto w jej twarz.

- Bo mogę się przydać! Jak nikt nie chce tego zrobić, to ja to zrobię! - krzyknęła, wskazując na siebie palcem.

- Co pomyśli Regulus, co Lily, twoi bracia, Huncwoci?! Nie pomyślałaś o nas?!

- To jednak znasz imię swojego "byłego" brata - warknęła.

- Znam imię mojego brata! Przeprosiłem go, a on mi wybaczył! - powiedziałem przejęty.

- Po prostu zasługujesz na order... - mruknęła i zaklaskała mi.

- Miałaś racje! Zadowolona?!

- Bardzo!

- To teraz marsz do zamku i nie idziesz na żadną misję! - Wskazałem na drugą stronę mostu.

- Czemu aż tak nie chcesz, żebym tam szła?! Przecież ja cię nic nie obchodzę!

- Bo się boję o ciebie, Bialuśka! I obchodzisz mnie i to dużo! - wyznałem szczerze.

- Powiedz mi proszę... Czemu zawsze się mieszasz w MOJE ważne sprawy?! - krzyknęła na mnie wściekła.

- BO CIĘ KOCHAM! - ryknąłem.

- Słucham? - Głos jej zadrżał, a w jej oczach pojawiły się łzy. Jak ona mnie irytowała. Pięć razy trzeba powtarzać. Co ja mogłem zrobić? Powiedzieć jej to jeszcze raz, ale spokojniej. A, co zrobiłem? Pocałowałem ją. Tak, bo czemu nie? Makabrycznie się zdziwiłem, gdy oddała pocałunek... Byłem szczęśliwy.

Agata

- BO CIĘ KOCHAM! - ryknął.

- Słucham? - Głos mi zadrżał, a ja nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. Po prostu zdębiałam. On mnie kocha? Stałam i patrzyłam w jego szare tęczówki. Już prawie coś powiedziałam, ale nie mogłam, bo mnie pocałował. Ale nie tak jak jego lalunie... on to robił czule i ogólnie ten pocałunek (mój pierwszy) mówił więcej niż słowa. Wyrażał jego ból, szczęście, zazdrość i miłość do mnie. Odwzajemniłam to. Od razu stał się szczęśliwszy. Nie wiem ile czasu minęło, ale pocałunek został przerwany. Trzymał moją twarz w swoich silnych dłoniach. Wpatrywałam się prosto w jego oczy, w których były łzy. Sama była bardzo wzruszona.

- Dlatego ciebie nie puszczę... Rozumiesz? Ty nie możesz. Nie chcę by się powtórzyło to z tamtego roku. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.

- Syriuszek... Nic nie zrobisz. Ja muszę i chcę pomóc.

Jego jedna łza spłynęła mu po policzku. Starłam ją, a on się mocno do mnie przytulił. Oparł głowę o moje ramię. Ja oparłam brodę na jego ramieniu. Co jakiś czas ściskał mnie mocniej, jakby bał się, że jak mnie puści, to znowu zniknę.

- Idę z tobą... - wypalił nagle, już chciałam coś powiedzieć, ale nawet mi nie dał. - Nic mnie od tego nie odwiedzie.

Patrzył na mnie, a ja na niego. Wiem, że nic nie zdziałam. Po prostu wzięłam jego rękę i splotłam nasze palce. On się uśmiechnął i pociągnął mnie w stronę zamku. Szliśmy w ciszy. Postanowiliśmy powiedzieć naszym przyjaciołom teraz i pójść po prostu spać. Weszliśmy do pokoju wspólnego. Patrzyli na nas zdziwieni, bo trzymaliśmy się za ręce...

- Idziemy razem - powiedział i mocniej ścisnął moją dłoń.

- Aga... - Lily mnie mocno przytuliła. Doszła do niej Dora i Al. Chłopaki żegnali się? Nie wiem, czy to dobre określenie, ale co innego tu powiedzieć. Możemy nie wrócić. Później nastąpiła zamiana. Bracia prawie mnie udusili, Remi tylko mnie delikatnie przytulił, a Peter powiedział ckliwe słówka i też mnie uścisnął. Jamie podszedł, przydusił mnie i dał całusa w policzek.

- Daj z siebie wszystko albo też nie idź! - Zaśmiał się i dostał w żebra. Pomachaliśmy im i poszliśmy do dormitoriów spać.

Otworzyłam oczy i ku mojemu zdziwieniu nie znajdowałam się w moim łóżku. Stałam samotnie wśród drzew Zakazanego Lasu. Zrobiłam krok do przodu i miałam wrażenie, że porwał mnie czas i przestrzeń. Widziałam drogę jakby w przyspieszonym tempie, lecz po chwili wszystko zwolniła i znów spokojnie stałam o własnych siłach. Stałam na polanie, a po chwili przede mną pojawiła się ogromna, czarna posiadłość. W tym momencie straciłam przytomność. Tak naprawdę się obudziłam, rozejrzałam się wkoło. Dziewczyny spały spokojnie rozwalone w swoich łóżkach. Uwielbiałam ten widok, muszę w przyszłości zainwestować w aparat, by móc je później szantażować tymi zdjęciami. Wstałam i ubrałam się w jeansy, szarą koszulkę i na to założyłam kurtkę. Wsunęłam szybko na siebie trampki i zeszłam do pokoju wspólnego, gdzie spotkałam głupio uśmiechającego się Blacka.

- To co, Bialuśka? Idziemy do lasu. - Podniósł jedną brew do góry, za co dostał w żebra.

- Idiota! - Zaśmiałam się.

- Takiego mnie kochasz...

- Jeszcze tego nie powiedziałam... - Wysłałam mu cwaniackiego całusa. Wyszliśmy ze szkoły i zmieniwszy swoje postacie, pobiegliśmy do lasu. Syriusz biegł za mną, pewnie miał wrażenie, że kręcimy się w kółko, ale ja po prostu szukałam więzi. Nagle wpadłam jakby w trans, zleciałam na ziemie i zmieniłam się z powrotem w człowieka. Łapa poszedł w moje ślady i podszedł do mnie. Stałam spokojnie i nie wiem, na co czekałam.

- Czemu się zmieniliśmy?

- Będzie prościej - odparłam cicho.

- Biała, masz srebrne oczy... - szepnął przestraszony, łapiąc delikatnie moją twarz.

- Wyczuwam go... To pewnie dlatego.- Uśmiechnęłam się do niego. - Chodź, nie jesteśmy daleko. Prowadziłam go przez gęstwiny, co chwilę można było usłyszeć dźwięki przeróżnych stworzeń, ale nic nas nie nawiedziło. Zdziwiło mnie, że nie przyszły do nas centaury, ale może wyczuwały, co się święci. Im dalej szliśmy, tym silniejszą czułam więź, byłam jak zahipnotyzowana. Syriusz próbował ze mną po drodze złapać jakiś kontakt, ale kompletnie go nie słuchałam, byłam zbyt skupiona na drodze. Po pewnym czasie odgarnęłam jedną z gałęzi i zauważyliśmy rzekomo pustą polanę. Z powrotem nas zakryłam i odwróciłam się do Blacka.

- Syriusz, teraz mnie uważnie posłuchaj... - Złapałam go za ramiona i spojrzałam w jego oczy śmiertelnie poważna. - To tu. Teraz przeteleportujesz się do Dumbledore'a i powiesz mu, że znaleźliśmy siedzibę i masz to.- Dałam mu moją kurtkę. - Jest to świstoklik, przeniesie was dokładnie tutaj.

- Nie zostawię cię tu - oznajmił hardo.

- Spokojnie... ja zostanę tu, za drzewem i poczekam. - Uśmiechnęłam się do niego lekko.

- Okej... - mruknął nie za bardzo przekonany. - A czemu nie mogę biec?

- Zgubisz się.

- Wierzę ci. - Zgodził się i po chwili już go nie było. Ja szybko wbiegłam na polanę i zaczęłam mówić jakieś zaklęcie. Nie miałam pojęcia, skąd je w ogóle znałam, wypowiadałam je, jakbym ćwiczyła to całe swoje życie. Nie kontaktowałam podczas inkantacji, ale jak się obudziłam z transu, zauważyłam przed sobą ogromny dwór. Taki sam jak w moim śnie. Bez skrupułów weszłam do środka i zaczęłam szukać jeńców. Biegałam po całym przybytku i o dziwo nie spotkałam żadnego Śmierciożercy. Po chwili znalazłam przerażone dzieci, zapłakane wybiegły za mną na dwór, gdzie zostawiłam je za ścianą drzew i kazałam im czekać na zakon. Wróciłam ponownie, szukać jeszcze jakichś ludzi. W piwnicy znajdowali się dorośli czarodzieje, poinstruowałam ich, gdzie mają pójść, a sama zaczęłam się jeszcze rozglądać z różdżką w gotowości. Nogi poniosły mnie do ogromnego salonu, wystrój był raczej mroczy. W sumie znajdowała się tu tylko czarna kanapa i kominek, tyle było z tego wystroju. Weszłam głębiej, nie wiedząc, czego jeszcze szukać.

- Witaj, Agato... - Usłyszałam za sobą chłodny, męski głos. Podskoczyłam lekko przestraszona i się odwróciłam. Za mną stał nie kto inny jak sam Lord Voldemort.

- Dobry... - mruknęłam lekko przerażona.

- Taka sama jak... Emily. - Westchnął z rezygnacją. Zauważyłam, że miał problem z wypowiedzeniem jej imienia.

- Skąd?...

- Znam imię twojej matki? Och, to była moja... - Nie dokończył. Najwyraźniej była dla niego niemiłym wspomnieniem.

- Nic nie rozumiem... Kim ty jesteś? Kim jest dla ciebie moja matka?!

- Och, nie dziwi cię, że mnie wyczuwasz? Twoje nazwisko jest tak dobrze znane nauczycielom, bynajmniej nie przez twoją matkę - wycedził.

- Mój ojciec chodził do Hogwartu... - mruknęłam.

- A jak miał na imię?

- Przerywasz jak mój brat... - mruknęłam coraz bardziej zdenerwowana.

- Dziwne prawda? - Uśmiechnął się złośliwie. - Jak miał na imię? - Naciskał dalej.

- Nie wiem - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Ciekawe dlaczego nikt nie chce wyjawić ci czegoś więcej oprócz wiedzy o jego nazwisku... Twoja matka, podła zdrajczyni, nie raczyła nawet o mnie wspomnieć... - wycedził ostro przez zęby.

- Co? - Zadrżałam przerażona.

- Zdziwiona? Ty też pewnie nie szłaś z inicjatywą, by mnie poznać...
Sami zdrajcy, Crucio! - Rzucił na mnie klątwę, a ja padłam na chłodną posadzkę. Myślałam, że będzie mnie długo torturował, ale dość szybko przestał.

- Nie raczyła nawet powiedzieć, że jego imię brzmi Tom. - Znowu zaczął mnie torturować.

- Zapomniała wspomnieć, że go ktoś zastąpił. - Gdy mówił, przerywał zaklęcie.

- Ktoś lepszy!

- Ale ona nie chciała już z nim być!

- Nie chciała oddać mu jego córki!

- Nie raczyła powiadomić o synach!

- Sama nie chciała być u boku męża!

- BAŁA SIĘ GO!

- Czemu tak to przeżywasz?! - krzyknęłam, ile sił miałam w płucach, gdy miał znowu coś powiedzieć.

- Agatko, nie przypominam ci kogoś? - Spojrzał na mnie z miną pełną chorej satysfakcji, a ja zamarłam... Przed oczyma pojawiła się wizja, a raczej wspomnienie kupienia mojej różdżki. We mgle widziałam Emily i... niego. Lorda Voldemorta.

- Tom... - wyszeptałam, tylko tyle byłam wstanie, bo gula stanęła mi w gardle.

Podszedł i pochylił się tuż nad moją twarzą, by pewnie powiedzieć coś nienawistnego o mojej matce, ale nagle spojrzał na moją prawą rękę, która leżała bezwładnie tuż przy mojej głowie. Była na niej bransoletka od E. i T. Od Emily i Toma... Jak to w ogóle możliwe? Jego mina zmieniła się diametralnie z wściekłej na pełną żałości i smutku. Wyprostował się i zaczął się cofać, patrząc na nią nieprzytomnie. Nagle w pomieszczeniu pojawił się Dumbledore, towarzysze Voldemorta, chyba aurorzy i Syriusz. Aurorzy więzili Śmierciożerców, a Drops patrzył na czarnoksiężnika ze spokojem, dopiero po chwili Tom zorientował się, co się dzieje. Zaatakował dyrektora, a na Syriusza rzucił się Malfoy. Kompletnie o mnie zapomniano, leżałam obolała i patrzyłam na nich wszystkich nieprzytomnie. Było by tak dalej, gdyby nie pewne zaklęcie... Lucjusz krzyknął głośno: „Sectumsempra!". Zaklęcie miało trafić Blacka, ale na szczęście, ktoś go popchnął i nie trafił. Zaklęcie dosięgło kogoś innego... mnie. Krzyknęłam z bólu, poczułam jak miliony ostrzy przecina moją skórę, było to straszliwe uczucie. Po chwili nie miałam nawet siły krzyczeć, po prostu leżałam, nie mogąc zrobić nic innego. Wszyscy wtedy zwrócili na mnie uwagę, a w szczególności Syriusz. Lord Voldemort patrzył na mnie nieprzytomnie, a po chwili zniknął w kłębie czarnego dymu. Auroszy w porę się zorientowali, co się święci i połapali, kogo mogli. Blady jak ściana Łapa przykucnął przy mnie i wziął mnie w swe silne ramiona.

- Bialuśka, nie zamykaj oczu! - krzyknął w moją stronę, ale ledwo go słyszałam. Z bliska zauważyłam jego samotne łzy spływające po jego twarzy. Nie chciałam, by płakał...

- Syriuszek, paskudnie ci z ranami na twarzy. - Udałam obrzydzenie. - I nie rycz jak baba - mruknęłam i zachichotałam słabo.

- A tobie nie ładnie w krwistoczerwonym. A aktualnie cała w nim jesteś, nie zgadzam się!

- He he, mnie we wszystkim ładnie, ale skoro ci się nie podoba, to co ja pocznę? - Dpojrzałam głęboko w jego piękne, szare oczy.

- Na pewno nie umrzesz! - powiedziałem, przyciskając ją mocniej do piersi.

- Syriuszku... - Położyłam dłoń na jego poranionym policzku, był taki mokry od płaczu. - Nie płacz, wszystko będzie dobrze. - Szeptałam do niego spokojnie, ale po moich licach również zaczęły spływać łzy. - Jeszcze się kiedyś spotkamy... - Powoli traciłam świadomość, moje powieki były takie ciężkie, byłam tak bardzo śpiąca.

- Nie, biała, nie! Nie zamykaj oczu, proszę! - krzyczał do mnie spanikowany.

- Kocham cię... - mruknęłam i zamknęłam oczy.

Otworzyłam je ponownie i... byłam na polu złocistych zbóż. Nie miałam ran, ani nic mnie nie bolało. Nie miałam pojęcia, skąd się tu wzięłam, przed chwilą... Czy ja umarłam. Spojrzałam w bok i ujrzałam anioła. Dosłownie. Obok mnie stała nieziemskopiękna kobieta, która miała wielkie śnieżnobiałe skrzydła i długie do pasa czarne włosy. Emanował od niej istny spokój.

- Witaj, Agato. - Jej głos był taki głęboki, chciało się go słuchać wiecznie.

- Dobry... - mruknęłam ciągle zagubiona w tej całej sytuacji.

- Zabawna jesteś... Mówisz: "Dobry", a w rzeczywistości umierasz. - Zachichotała lekko.

- Każdy ma swoje dziwactwa. - Wzruszyłam ramionami. - Czyli jednak umieram? - spytałam, spojrzawszy prosto w słońce.

- Chodź! Muszę ci coś pokazać. - Kompletnie zignorowała moje pytanie i złapała mnie za rękę. Prowadziła mnie między polami, aż weszłyśmy na nie za wysoki pagórek. Stanęłyśmy na szczycie, a poniżej nas. Znajdował się wysoki dom, składający się jakby z paru innych domów. Był dziwny, ale moim zdaniem był cudowny.

- Gdzie my jesteśmy? - Spojrzałam na nią zaciekawiona.

- W przyszłości. To jest Nora. - Wskazała na ten wspaniały dom. Nagle wybiegła z niego dwójka chłopców z marchewkowymi czuprynami. Za nimi wybiegł czarnowłosy chłopiec, nad jego czołem latał jeden czy dwa białe kosmyki. Kolejny rudy chłopczyk biegł za nimi, a na końcu zauważyłyśmy malutką dziewczynkę. Miała krótkie białe włostki, a jej grzywka była kruczoczarna. Dzieci zaczęły się ganiać i śmiać aż do do rozpuku, były takie rozkoszne.

- Śliczne dzieci. - Uśmiechnęłam się do siebie.

- Tak, to prawda. Te z biało-czarnymi włosami są twoje. - Spojrzała na mnie z podniesionymi brwiami.

- Słucham? - Spojrzałam na nią zaskoczona. - Z kim?

- Obserwuj... - Uśmiechnęła się śmiesznie tajemniczo. Z Nory wyszła pewna para. Znałam ich, spotkaliśmy się na pokątnej. Byli to Molly i Arthur, jedli kiedyś ze mną lody na Pokątnej. Stawiałam, bo przypadkiem ich przewróciłam i chciałam się jakoś zreflektować. Mamy kontakt listowny, są naprawdę bardzo mili. Podejrzewam, że te rude czuprynki, to ich synowie. Oni mieli identyczny kolor włosów. Nagle wyszedł ktoś jeszcze, był to wysoki i przystojny, czarnowłosy mężczyzna. Co tu robił Black?...

- Dzieci chodźcie, mama już ugotowała obiad - zawołał do maluchów. - Obym się nie zatruł - mruknął ciszej do stojącego obok Arthura. Mężczyzna zaśmiał się na jego uwagę.

- Jeszcze pięć minut... - Poprosiła malutka dziewczynka.

- Oj, bo mama nie da deseru. - Syriusz udał poważnego człowieka.

- Już biegniemy! - krzyknęły dzieci pragnące słodyczy. Pognali wszyscy do domu i zapewne rodziny zaczęły jeść obiad zrobiony przez panią Black.

- Czy on jest moim mężem? - spytałam niepewnie.

- Będzie - odpowiedziała prosto z mostu.

- Nie mogę się już doczekać tego obiadu. - Zaśmiałam się.

- Niestety on może nie nastąpić. To jest ewentualna przyszłość. Możesz być jednak pewna, że to będą na pewno twoje dzieci.

- Ale ja umieram... - Spojrzałam na nią bezsilnie.

- Dlatego od ciebie zależy ich istnienie. Jeśli będziesz silna i naprawdę będziesz tego chcieć. - Wskazała na okno, za którym się kłóciłam z Blackiem o to, kto ma nałożyć ziemniaki. To była zabawna kłótnia. Mimowolnie się zaśmiałam. - To dasz radę.

- Dziękuję... A mogę mu powiedzieć o dzieciach? - Uśmiechnęłam się figlarnie.

- Ha ha... Tak.

- No to idę walczyć... Żegnaj.

- Żegnaj.

Zamknęłam oczy. Chciałam je ponownie otworzyć, ale nie mogłam. Czułam tylko straszny, piekący ból. Musiałam walczyć o życie moje i moich nienarodzonych dzieci!

Syriusz

"Kocham cię"

Były to jej ostatnie słowa może w ostatnim spojrzeniu na świat. Czemu zawsze ona musi być tą poszkodowaną? To zaklęcie miało trafić mnie... MNIE! Jak on mógł chybić?! Przez tego idiotę teraz cierpi ONA, a nie JA! Byłem tak załamany. Trzymałem ją kurczowo w swych ramionach i krzyczałem na całe gardło, by otworzyła te cholerne oczy, ale to nic nie dawało. Dumbledore położył rękę na moim drżącym ramieniu i zalecił bym jak najprędzej zabrał ją do pani Pomfrey, pocieszał mnie, że na pewno da sobie radę, że jest silna... Niestety nie byłem tego taki pewien. Była taka mała, krucha, a ulatujące z niej życie tylko do wrażenie potęgowało. Miałem kolana jak z waty, ale jakoś dałem radę wstać i teleportować się do skrzydła. Siedząca przy biurku kobieta nawet nic nie mówiła, wskazała tylko łóżko, na którym miałem położyć Agatę i wygoniła mnie z sali. Nie miałem na nic sił. Oparłem się na ścianie niedaleko i zsunąłem się po niej. Patrzyłem tępo przed siebie, nie wiedząc, co robić. Nie mogłem wrócić do salonu gryfonów, nie miałem sił im to wszystko powiedzieć. Nie miałem sił patrzeć na ich rozpacz. Nie byłem wstanie spojrzeć na bliźniaków... Przez to, że zaklęcie nie trafiło mnie, ich siostra umierała. Wiedziałem, że to nie zależało ode mnie, ale nie mogłem sobie tego wybaczyć. Po jakimś czasie jak burza do skrzydła wparował Smarkeus. Nawet mnie nie zauważył, myślałem, że wyważy te drzwi. Zniknął za nimi i ku mojemu zdziwieniu magomedyczka nie wywaliła go. Niestety nie miałem ani grama sił, by się z nią o to wykłócać. Siedziałem tak ledwo przytomny aż do rana. Dziwne, że nie zmrużyłem oka nawet na minutę. Do rzeczywistości przywróciło mnie trzaśnięcie drzwi. Spojrzałem w ich stronę i zobaczyłem panią Pomrey tachającą pełno pustych buteleczek po eliksirach.

- Proszę pani, może potrzebuje pani pomocy? - spytałem zachrypniętym głosem.

- Nie, dziękuję. Idź lepiej do dormitorium. Zaklęcie Severusa zagoiło głębokie rany, ale skutki typu wykrwawienie i wyczerpanie dalej trzymają mnie w niepewności... - Spojrzała na mnie zmartwiona. - Miejmy jednak nadzięję.

- On jej pomógł? - zapytałem zdziwiony, a ona na to przytaknęła. Naprawdę dziwne...

Za poleceniem pielęgniarki wstałem i powoli udałem się do dormitorium. Naprawdę nie miałem na nic sił. Czemu wszystko potoczyło się takim torem, czemu nie została za tym cholernym drzewem? Z tego powodu byłem trochę na nią wściekły, ale z drugiej strony miałem nadzieję, że się z tego wykaraska. Ona musiała z tego wyjść, inaczej nie wiem, co pocznę. Była taka nieumyślna... Wszedłem do pokoju wspólnego, a tam byli wszyscy nasi przyjaciele, na moje nieszczęście. Naskoczyli na mnie z pytaniami, czy nic mi nie jest, gdzie jest Aga, czemu mam na sobie krew, co się tam stało i tym podobne. Odpowiadałem niedbale, ale zgodnie z prawdą. Nie potrafiłem spojrzeć Riddle'om w oczy. Przebrałem się i usiadłem z nimi przed kominkiem. Nikt nic nie mówił, po prostu chcieliśmy czuć naszą wzajemną obecność, to nas podnosiło na duchu. Mimo, że byłem padnięty, nie mogłem odpocząć, nie póki nie dowiem się, co z moją ukochaną. Po paru godzinach do pomieszczenia weszła pani Pomfrey z nietęgą miną. Dało się wyczuć, że nie przyszła z dobrymi wieściami...

- Przykro mi, dzieci. Możecie iść się pożegnać... - oznajmiła drżącym głosem i wyszła z pokoju. Nie chciała patrzeć na nasze załamanie.

- Nie! - krzyknęła załamana Lily. Wybiegła pierwsza i pierwsza dotarła na miejsce. Uklękła przy jej łóżku i złapała za dłoń. - Coś ty zrobiła?! Jak mogłaś nas zostawić?! Nie pozwalam ci odejść, rozumiesz?! - wykrzyczała, przykładając głowę do jej dłoni. Płakała głośno, a jej całe ciało drżało. Alicja i Dorcas podeszły do Agi z drugiej strony, ale nie były w stanie nic powiedzieć. Po prostu pocałowały ją w czoło i ustąpiły miejsca Peterowi i Remusowi.

- Żegnaj - szepnął Glizdogon i wyszedł od razu z sali.

- Nawet nie wiesz, jak nam cię będzie brakowało, Misiu- wyznał Lunatyk. - Już żaden dzień, żadna pełnia nie będzie taka sama. Nie będzie taka wesoła i piękna, nie bez ciebie... - Pochylił się i pocałował ją w policzek. Nie łkał, jego łzy po prostu spływały po jego policzkach, nawet nie wiem, czy był świadomy, że w ogóle płyną. Następny podszedł James. Uklęknął i złapał ją za dłoń tak samo jak łkająca obok Evans.

- No i jak ja napiszę Owutemy? - Zaśmiał się przez łzy. - Nie możesz nas zostawić, proszę wracaj! - Ucałował jej dłoń, a następnie podszedł do Lily i otulił ją mocno ramiona. Ta tylko wtuliła się w jego tors, ale dalej nie puszczała Agaty.

- Agato... - szepnął Rolion i usiadł na brzegu łóżka. - Wiesz, że powinnaś się słuchać braci? Chyba nie zarejestrowałem momentu, w którym pozwoliliśmy ci się gdziekolwiek wybierać...

- Powinnaś również wiedzieć, że nie lubimy, gdy nas nie słuchasz. - Dezjon stanął obok brata. - Znajdziemy cię i zobaczysz. Ale do tego czasu...

- Będziemy cholernie tęsknić - wyznali równocześnie i przytulili ją mocno. Jako jedyni nie płakali, trzymali się nad wyraz dobrze, ale sądzę, że w środku przeżywają to najbardziej. Spojrzeli na mnie i jakby wyczytali mi z oczu, że chciałbym z nią zostać sam. Zabrali ze sobą Jamesa i Lily, więc zostałem z nią sam. Usiadłem na stołku i złapałem mocno jej dłoń, którą zaraz czule ucałowałem. Jednak nie na długo cieszyliśmy się prywatnością, ponieważ dołączył do nas dyrektor...

- To naprawdę przykre... Wnosiła tyle optymizmu do tego budynku. Potrafiła rozjaśnić każde serce... - wypalił nagle. Od zawsze miałem problem ze zrozumieniem jego przemów, ale tę zrozumiałem całkowicie.

- Oprócz jednego - mruknąłem bez życia. - Voldemort. O ile je ma, to na pewno jest ono z kamienia.

- O nie... On ma takie samo serce jak ty czy ja, tylko okazuje to w znacznie mniejszym stopniu. Widziałeś jego twarz, gdy Agatka dostała zaklęciem?

- Nie... - odpowiedziałem, trochę nie rozumiejąc, czemu zadał takie pytanie.

- Jego twarz wyrażała przerażenie i troskę. Obserwowałem go cały ten czas, póki nie zniknął.

- Jak to? On? Przecież to niemożliwe...

- Możliwe, możliwe, a powód tego poznasz wkrótce. Przynajmniej mam taką nadzieję. - Skinął mi na koniec głową i wyszedł. Jak wcześniej jakoś go rozumiałem, to teraz kompletnie nie wiedziałem, o co mu może chodzić, jednak teraz nie to było najważniejsze. Musiałem w końcu się pożegnać. Zwróciłem się w stronę mojej ukochanej i postanowiłem jej wyznać, co czuję. Może to jeszcze usłyszy...

- Agata, tak, powiedziałem twoje imię, wiem, że będziesz w szoku, ale jednak je znam. - Zaśmiałem się lekko. - Źle zrobiłaś, odchodząc. Teraz wszyscy będą smętni i nikt nie będzie miał siły na nic. Dawałaś ją nam, dawałaś nam humor, dawałaś nam niezastąpioną miłość i przyjaźń. Komu teraz będę dokuczał? Kto będzie mi opowiadał słabe suchary? Kto powie mi teraz szczere „kocham cię"? Nie wiem, co ze sobą wkrótce zrobię, ale teraz muszę ci coś ważnego wyznać. Kocham cię. Kocham cię jak nikogo innego i żałuję, że dowiedziałaś się o tym tak niedawno. Zakochałem się w tobie już w pierwszej klasie. Próbowałem to ukryć za docinkami, jakimiś innymi laskami i to był mój największy błąd, jaki chyba popełniłem w życiu. Proszę, wybacz mi wszystkie krzywdy jakie ci wyrządziłem i wypatruj nas tam z góry. Zawsze będziesz w moim sercu, żegnaj... - Pochyliłem się i pocałowałem ją w czoło, podczas czego parę moich łez skapnęło na jej bladą twarz. Chciałem odejść, ale jej ręka nie pozwoliła mi na to. Jakie było moje zdziwienie, gdy zorientowałem się, że ona mnie trzyma! Usiadłem z powrotem i sprawdziłem na jej nadgarstku puls. Był ledwo wyczuwalny, ale to oznaczało, że jeszcze walczy! Spojrzałem na nią z nadzieją i szepnąłem: - Dasz radę, Bialuśka, wracaj do nas...

Agata

Nie wygrałam tej walki, nie tym razem. Byłam zbyt słaba, zostawiłam ich, nie dałam rady wygrać, by z nimi być. Przegrałam... Po czasie wielkiego bólu nastąpiła kompletna pustka. Nie czułam już nic, wokół mnie była tylko ciemność, lecz nagle rozbłysło w oddali białe światło. Gdy już się do niego przyzwyczaiłam, zauważyłam, że stałam boso w białej sukni do kostek, a moje włosy były uczesane w idealnego koka. Spojrzałam w stronę światła i okazało się ono jakby przejściem gdzieś dalej, a w nim stała tamta anielica. Patrzyła na mnie smutno, ale wyciągnęła rękę w moją stronę. Domyśliłam się, co to oznaczało, więc chcąc, nie chcąc, ruszyłam w jej stronę. Droga wydawała się taka długa, a jednocześnie krótka, fascynujące...

Agata"

Usłyszałam moje imię jakby ze wszystkich stron. Zatrzymałam się i zaczęłam się rozglądać dookoła. Zawołał mnie ten irytujący, aczkolwiek najukochańszy głos na świecie. Jakim cudem go usłyszałam. Spojrzałam na anioła, a ona uśmiechnęła się lekko, spuściła rękę wzdłuż tułowia i spojrzała lekko w górę. Nagle znów usłyszałam głos Syriusza...

tak, powiedziałem twoje imię, wiem, że będziesz w szoku, ale jednak je znam. - Tak, jestem w ciężkim szoku. - Źle zrobiłaś, odchodząc. Teraz wszyscy będą smętni i nikt nie będzie miał siły na nic. - Przesadzasz... - stwierdziłam, a w moich oczach stanęły łzy. - Dawałaś ją nam, dawałaś nam humor, dawałaś nam niezastąpioną miłość i przyjaźń. Komu teraz będę dokuczał? Kto będzie mi opowiadał słabe suchary? - Moje suchary nie są słabe! - zaśmiałam się trochę oburzona, a moje łzy skapnęły przez śmiech na ciemną posadzkę. - Kto powie mi teraz szczere „kocham cię"? - Zakryłam usta dłonią i zaczęłam łkać. Moje łzy już nie czekały na moje pozwolenie, spływały po moich policzkach, by następnie spaść na podłogę. - Nie wiem, co ze sobą wkrótce zrobię, ale teraz muszę ci coś ważnego wyznać. Kocham cię. Kocham cię jak nikogo innego i żałuję, że dowiedziałaś się o tym tak niedawno. Zakochałem się w tobie już w pierwszej klasie. Próbowałem to ukryć za docinkami, jakimiś innymi laskami i to był mój największy błąd, jaki chyba popełniłem w życiu. - Nie zaprzeczę, ale też nie byłam bez winy. - Proszę, wybacz mi wszystkie krzywdy jakie ci wyrządziłem - Wybaczam... - i wypatruj nas tam z góry. Zawsze będziesz w moim sercu, żegnaj..."

- Nie - wypaliłam twardo i spojrzałam prosto do góry. - Nie pożegnam się z tobą, rozumiesz?! - wydarłam się zdeterminowana na cały głos. - Nie będę was wypatrywać z góry! Nie będę na was czekać! Będę z wami tuż obok, rozumiesz?! Nic mnie od tego nie odwiedzie i nic mnie nie powstrzyma! - krzyczałam tak, że aż ochrypłam. Spojrzałam na anielicę z wolą walki wymalowaną na twarzy, a ona uśmiechnęła się do mnie szeroko. Powiedziała: „Walcz!" i cała światłość zniknęła, ustępując miejsca bezkresnej ciemności. Zamknęłam oczy i skupiłam się, ale nie mogłam dalej wczuć się w moje ciało, nadal nie miałam siły. Po chwili udało mi się tylko lekko wyczuć swoją dłoń, którą coś przytrzymałam, ale nic więcej.

Dasz radę, Bialuśka, wracaj do nas..."

Usłyszałam głos Syriusza, najwyraźniej zorientował się, że to jeszcze nie koniec. Jego słowa dały mi tyle siły. Z każdą chwilą czułam coraz więcej. Ciepło, zimno, ciężar kołdry na moim ciele, łóżko i poduszkę, na których leżałam, ciepłą dłoń ściskającą moją. Poczułam krople wody na moim czole i łzy, które teraz naprawdę zaczęły płynąć po moich policzkach. Starałam się, jak mogłam i w końcu powoli otwierałam moje ciężkie powieki. Na początku napadło mnie światło porannego słońca, ale po paru mrugnięciach przyzwyczaiłam się do niego. Spojrzałam w bok i ujrzałam tego, który dał mi siłę żyć. Tego, dla którego miałam żyć...

- Syriusz... - szepnęłam cicho, ściskając delikatnie jego dłoń.

- Agata... - odszepnął zaskoczony, ale szczęśliwy. Jego samotna łza spłynęła po jego policzku, więc delikatnie ją starłam swoją drugą ręką.

- Syriuszku... - Zaczęłam zachrypniętym głosem. - Czemu, gdy zawsze się budzę po walce ze śmiercią, to widzę ciebie w opłakanym stanie? - zapytałam, a po tym zachichotałam szczęśliwa, że go widzę.

- Żebyś nie miała za dobrze. - zaśmiał się lekko.

- Oby nasze dzieci inteligencje odziedziczyły po mnie... - mruknęłam rozbawiona.

- Nawet ci się nie oświadczyłem, a ty już myślisz o naszych dzieciach? - Zdziwił się, w sumie miał do tego prawo.

- Po tym jak zamknęłam w siedzibie Voldemorta oczy, piękna anielica zabrała mnie w przyszłość i pokazała mi nasze dzieci - powiedziałam i uwolniłam dłoń z jego uścisku, by przyłożyć mu ją do jego zarumienionego policzka.

- No i jakie były? - zapytał szczęśliwy.

- Zobaczyłam naszego syna i córkę. Córeczka była piękna i urocza jak ja - odpowiedziałam rozmarzona.

- A syn?

- Przystojnyjakty... - wymamrotałam, by go troszkę zdenerwować.

- Jaki? - dopytał.

- Przystojny jak ty, Syriuszku! - Zaśmiałam się. - Był identyczny. - Uśmiechnęłam się do niego ciepło.

- Bialuśka, czyli jednak uważasz, że jestem przystojny. - Zatańczył brwiami z głupim uśmiechem, ale zaraz się uspokoił i spojrzał na mnie z miłością. - Tak się cieszę, że wróciłaś. - Zaplótł mój zagubiony kosmyk za ucho.

- Ja też - szepnęłam i wtuliłam się w jego ciepłą rękę. - A teraz pomóż mi wstać. - Wypaliłam nagle, odkładając kołdrę na bok.

- A ty gdzie? - spytał oburzony.

- Pokazać się reszcie, ciągle pewnie myślą, że nie żyję - odpowiedziałam, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

- O nie, masz leżeć! - Zarządził.

- Skoro nie chcesz mi pomóc to sama wstanę - żachnęłam się i wstałam, nie słuchając go kompletnie.

Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Wstałam o własnych siłach, trochę chwiejnie, ale jakoś dałam radę. Oczyściłam szybkim zaklęciem swoje ubranie i powoli ruszyłam do wyjścia. Zrezygnowany Syriusz, zauważywszy, że nic na to nie poradzi, wziął mnie pod rękę, bym się nie przewróciła. Po krótkim spacerze po zamku stanęliśmy w wejściu do Wielkiej Sali. Nikt nie zwrócił na nas uwagi, bo wszyscy byli zajęci śniadaniem. No prawie wszyscy, oprócz pewnej grupki gryfonów. Siedzieli smętni i nie tknęli ani trochę jedzenia. Zachciało mi się płakać, jak na nich tak patrzyłam. Lily ciągle łkała pod nosem, a bliźniaki patrzyli nieprzytomnie w stół. Ruszyłam pewnie do przodu i po paru sekundach stanęłam tuż przy nich. Pierwsza zorientowała się Dora, która krzyknąwszy szczęśliwa, rzuciła mi się na szyję. To był moment, w którym znowu się rozkleiłam. Następną przytuliłam Alicję, Petera i Remusa. Jakoś nie czuliśmy potrzeby mówienia czegokolwiek... Lily okrążyła stół i przypatrywała mi się chwilę, nie wierząc w to, co widzi przed sobą. Rozłożyłam lekko ręce, a ona w moment się znalazła w moich ramionach i znowu rozpłakała się głośno. Jamie podszedł i objął nas tymi swoimi długimi łapami, przyciskając do siebie. Wyszeptał: „Moje dziewczyny" i pocałował nas w czubki naszych głów. Po nich przyszła kolej na moich braci. Wzięli mnie w swoje ramiona i prawie udusili, ale nie miałam im tego za złe.

- Nigdy więcej nas tak nie strasz, nigdy więcej - szepnął w moje włosy któryś, a jego łza skapnęła na moje włosy. Potaknęłam tylko w nich wtulona, ale po chwili wypuścili mnie i chciałam usiąść ze wszystkimi do stołu, ale...

- Czekaj! - Syriusz złapał mnie za ramię.

- Co? - spytałam, nie wiedząc, o co mu może znowu chodzić.

- To... - mruknął, złapał mnie w talli, przyciągnął do siebie i pocałował mnie bardzo czule na oczach calutkiej szkoły. Nie protestowałam i oddałam pocałunek, zarzucając mu ręce na szyję. Chciałam, by ta chwila nigdy nie minęła, ale niestety musiała się skończyć. Staliśmy tak i nagle ktoś z nauczycieli zaczął klaskać. Okazał się to być sam dyrektor Albus Dumbledore. Puścił nam oczko zza swoich okularów połówek, a do jego oklasków dołączyła reszta szkoły. Był to zdecydowanie niesamowity dzień.

Aż do ostatniego dnia szkoły nurtowała mnie jedna sprawa. Czy to, co mówił Voldemort, było prawdą. Z tą sprawą skierowałam się do gabinetu profesora Dumbledore'a. Powiedziałam hasło i weszłam do środka. Siedział za ogromnym biurkiem zaczytany w jakieś pergaminy.

- Agato, czemu nie jesteś ze znajomymi? - Uśmiechnął się do mnie, przerywając poprzednią czynność.

- Zastanawiałam się nad tym, co powiedział mi Voldemort... - mruknęłam.

- Opowiedz mi o tym. - Zachęcił mnie i wyczarował mi fotel, w którym usiadłam.

- Mówił o mojej mamie... że nie chciała z kimś być, że nie chciała oddać mnie temu mężczyźnie, że nie powiedziała mu o synach, że się go bała, że nie powiedziała mi o tym, że miał na imię Tom... Było to takie zawiłe. Pytał też, czy nie przypomina mi kogoś... Czy Tom Riddle to...

- ...Lord Voldemort - Uzupełnił. - Tak, ty i twoi bracia jesteście jego dziećmi, a Emily jest jego żoną.

- Mimo wszystko nienawidzi nas... - stwierdziłam z żalem. - Więc czemu patrzył na mnie z troską?

- Nie masz racji, Agatko. On was nadal kocha, ale głęboko to ukrywa i sam przed sobą tego nie przyznaje. Zapaliłaś w jego sercu światło... Powoli przypomina sobie, jak to było kochać. Nie chciał was porzucić. Chciał rządzić razem z twoją matką światem, a ciebie chciał wyszkolić na najsilniejszą czarownicę na świecie, którą i tak masz szansę być. Masz niezwykły dar. Nie jesteście rodziną tylko dlatego, że Emily nie chciała się zgodzić na to, by był zły. To jego żądza i mania was rozdzieliły.

- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się do niego ciepło. - Lepiej zacznę iść na peron.

- Do następnego roku, Agatko - pożegnał się ze mną i wyszłam. W pociągu wyjaśniłam wszystko swoim braciom, powinni wiedzieć, kim jest nasz ojciec...

Właśnie wysiadłam z braćmi z pociągu i od razu pognaliśmy do mamy, która stała akurat niedaleko. Rzuciłam się stęskniona na jej szyję.

- Nigdy więcej masz się nie narażać! - Westchnęła zatroskana, mocno mnie ściskając.

- Nie obiecam, póki mam dla kogo, mamo - wyznałam i wypuściłam ją z uścisku.

- Wiem, ale musiałam to powiedzieć. - Zaśmiałyśmy się.

- Mamo... - Zaczął Rolion.

- Wiemy o tacie. - Skończył Dezjon.

- Dzieci... - Spojrzała na nas przerażona. - Przepraszam, że wam nic nie powiedziałam...

- Nic się nie stało. - Uśmiechnęłam się lekko. - Myślę, że lepiej teraz niż pięć lat temu.

- My też! - zgodzili się ze mną bliźniacy.

- Moje dzieci, jesteście takie cudowne... - szepnęła wzruszona i przytuliła naszą trójkę naraz...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro