Rozdział IX
1 września 1975 roku...
Siedziałam sobie spokojnie w przedziale. Było dosyć wcześnie, więc nikogo praktycznie nie było ani w pociągu, ani na peronie. Nie było nawet moich braci, wrócili wczoraj późno i chcieli odespać. Mamę też dziwiło, że tak wcześnie wybieram się na peron, ale jakoś tak lubiłam być wcześniej i patrzeć z przedziału, jak wszyscy przychodzą, żegnają się. Moje myśli były skierowane w stronę nauki, a dokładnie SUM-ów. Byłam dobrej myśli. Mnie, Lily i Remusowi na pewno pójdą dobrze, Dorze i Ali pewnie też, ale martwiłam się trochę o resztę paczki. Nie radzili sobie dobrze z nauką. No cóż, myślę, że w tym roku się za nich ostro weźmiemy. Byłam tak zamyślona, że z tego wyrwał mnie dopiero przeraźliwy huk. Po chwili nastąpił krzyk, dziecięcy krzyk. Przez okno nie mogłam nic zobaczyć, więc wyszłam sprawdzić, co się stało. Wyskoczyłam z pociągu i z drugiej strony peronu stał jakiś rosły typ w ciemnej pelerynie. Nękał jakieś bezbronne dzieci! Płakały, błagały o litość, a on je tylko dalej bił lub rzucał na nie klątwy. Niedaleko nich leżał jakiś nieprzytomny mężczyzna, pewnie był ojcem tych dzieci. Nie mogłam na to bezczynnie patrzeć.
- Zostaw ich! - ryknęłam do typa, podbiegając i zasłaniając dzieci. - Schowajcie się... - szepnęłam do nich i pobiegły w stronę pociągu.
- Oho! Panienka Riddle... - Uśmiechnął się obleśnie.
- Nie wiem, kim jesteś i skąd mnie znasz, ale lepiej nie nękaj już dzieci!
- Och, przepraszam. Jaki jestem nie kulturalny. Fenrir Greyback... - Skłonił się, rozkładając ręce.
- Czemu nękałeś te dzieci? - warknęłam w jego stronę.
- A po co komu takie małe szlamy?
- NIE WAŻ SIĘ ICH TAK NAZYWAĆ!
- Oj, grzeczniej, grzeczniej i lepiej nie stawaj mi na drodze! - Spojrzał na mnie z wyższością.
- Nie dam ci ich skrzywdzić.
- Skoro tak... Crucio! - Wycelował we mnie różdżką, a mnie opanował niewyobrażalny ból. Krzyczałam na cały głos. W oddali usłyszałam płaczące i błagające o litość dzieci. Nic to nie dało, nie mogły nic zrobić. Czułam, jak robiły mi się rany na całym ciele, powoli traciłam świadomość, ale nagle zaklęcie ustało.
- Drętwota! - Usłyszałam głos, ale nie miałam pojęcia, do kogo należał. Spojrzałam na Frenrira, który leżał parę metrów dalej od miejsca, gdzie stał. Obraz zaczął mi się rozmazywać. Ostatnim, co zobaczyłam, była jakaś postać pochylająca się nade mną...
***
Syriusz
Dzisiaj mieliśmy jechać do Hogwartu. Z Rogaczem jakoś wygramoliliśmy się z łóżek i pan Potter zabrał nas na King's Cross. Będąc niedaleko przejścia, zacząłem się z młodszym Potterem ścigać. Przebiegłem przez ścianę, śmiejąc się z Rogasia, który przegrywał wyścig. Lecz, gdy wyszedłem z przejścia, po prostu zamarłem. Nie potrafiłem się ruszyć, zamurowało mnie kompletnie. Stał tam typ i kogoś torturował. Ta osoba miała śnieżnobiałe włosy. O, nie...
- Agata! - krzyknąłem w końcu, a w tej samej chwili z przejścia wybiegł James.
- Aż tak się za nią stęsk... - Zamilkł, gdy zobaczył to, co ja. - Nie! - ryknął. Rzuciliśmy nasze bagaże na bok i zaczęliśmy biec z pomocą dziewczynie.
- Stójcie! - Pan Potter złapał nas za ręce, ale ja się jakoś wyrwałem. Sprintem znalazłem się niedaleko nich.
- Zostaw ją! - ryknąłem, ale ani drgnął. - Drętwota! - Rzuciłem zaklęcie i na szczęście trafiło. Odleciał parę metrów dalej.
- Black! Znalazłeś sobie kogoś swojego pokroju... Zdrajca! - Splunął w ziemie, dając mi znak, że brzydzi się mną. Wstał i skierował swoją różdżkę w moją stronę, ale nie rzucił zaklęcia, tylko spojrzał wściekle na ludzi, którzy właśnie się pojawili na peronie. Byli to aurorzy. Greyback uciekł. Po jego zniknięciu uklęknąłem przy Agacie i spojrzałem na jej poharataną twarz.
- Bialuśka, nie zamykaj oczu! - Patrzyła na mnie nieprzytomnie. - Nie waż się! - Prawie płakałem. Nie mogłem znieść tego widoku. - Bialuśka! - Wydarłem się, jak tylko mogłem, ale zamknęła oczy. Straciła przytomność. W tym momencie łzy zaczęły spływać po moich policzkach.
- Aga... - Przytuliłem ją mocno do siebie. - Trzeba ją ratować! - krzyknąłem do ludzi, którzy się tylko na nas gapili.
- Syriusz, weź ją na ręce. Zawieziemy ją moim motocyklem do pani Pomfrey - powiedział, podchodząc, dobrze znany mi olbrzym.
- Hagrid, ale zdążymy? - zapytałem załamany.
- Oczywiście. - Uśmiechnął się pokrzepiająco, ale również miał łzy w oczach.
Gdy szliśmy do pojazdu, zobaczyłem Rudą Furię, która płakała, była całkowicie zdruzgotana. Stojący obok niej James patrzył na nas nieprzytomnym wzrokiem, nie mógł uwierzyć... Ruda pod wpływem smutku wtuliła się w niego. On po prostu ją bardziej do siebie przycisnął i również zaczął cicho łkać w jej włosy. Remus pocieszał Petera, Rolo Dorcas, Frank Alicję, a Dezjon nieprzytomnie ze łzami w oczach patrzył na swoją małą siostrzyczkę. Wszyscy się o nią bali. Jest taka młoda, a dostała bardzo wielką dawkę Cruciatusa. Nawet ja takiej nie miałem. Mam nadzieję, że nie... umrze od tego. Była taka krucha. Bezbronna... Tyle bym dał, by teraz się na mnie darła, bym ją puścił. To okropne... Po chwili wsiadłem z Hagridem do jego magicznego motocykla. On prowadził, a ja kurczowo przytulałem do siebie Bialuśką. Po maksymalnie pół godzinie byliśmy już w Hogwarcie. Po wylądowaniu, poprułem ile sił w nogach do Skrzydła Szpitalnego.
- Syriusz?! Co ty tu robisz? - Zdziwiła się.
- Proszę pani, Agata, ona na peronie porządnie dostała Cruciatusem... - Wytłumaczyłem jej drżącym głosem.
- Mój Boże! Szybko kładź ją na łóżku! Możemy mieć niewiele czasu... - Pospieszyła mnie i zaczęła szukać jakiś leków.
- Proszę, niech pani ją uratuje... - powiedziałem przez łzy.
- Zrobię, co w mojej mocy... Teraz pójdź do kuchni i poproś skrzaty o gorącą czekoladę. Pomoże ci, a następnie odpocznij. - Spojrzała na mnie czule.
- Bardzo dziękuję... - szepnąłem i wyszedłem. Szedłem mozolnie przez wiele korytarzy, aż dotarłem do kuchni. Skrzaty chętnie zrobiły mi gorącą czekoladę i dodatkowo dały mi paczkę karmelków. Po wizycie w kuchni skierowałem się do pokoju wspólnego. Siedziałem tam aż do przyjazdu przyjaciół. Żadne z nas nie poszło na ucztę, siedzieliśmy w milczeniu i czekaliśmy na odpowiedź...
Siedzieliśmy w pokoju wspólnym i graliśmy w Eksplodującego Durnia. Minął tydzień, a nic nie wiedzieliśmy. Nikt nie wpuszczał nas do skrzydła szpitalnego, nawet jak specjalnie złamaliśmy Łosiowi rękę, to profesor Dumbledore nastawił ją na korytarzu. Naszą grę przerwała McGonagall wpadająca do pomieszczenia.
- Proszę pani, pająki to nie nasza sprawa! - krzyknął z marszu ten idiota, Potter.
- Dzieci, już stan Agatki jest stabilny - powiedziała uśmiechnięta, ale po chwili jej mina zmieniła się diametralnie. - Zaraz, jakie pająki? - zapytała, mając już niebezpiecznie ogniki w oczach.
- Żadne! James ma urojenia... - Pisnął szybko Peter.
- Dokładnie! - Potwierdziła Lily.
- Możemy ją odwiedzić? - spytałem, kończąc dyskusję o pająkach.
- Tak. - Westchnęła pani profesor.
Pognaliśmy, jakby kto nas z bicza strzelił. Po naprawdę krótkiej chwili znaleźliśmy się w skrzydle. Prawie wyważyliśmy drzwi, przez co pani Pomfrey na nas nakrzyczała. Grzeczni i już cichutcy podeszliśmy do łóżka przyjaciółki. Ja usiadłem na stołku po prawej i złapałem białą za rękę. Z jej drugiej strony usiadł Dezjon, a reszta stanęła wokół łóżka.
- Nie bądźcie za długo. Jest wyczerpana. - Upomniała nas jeszcze magomedyczka.
- Dobrze, bardzo pani dziękujemy - powiedziała Alicja.
- To ona walczyła, ja tylko pomogłam - odparła skromnie kobieta.
- Zrobiła pani wiele... - Zauważyła Lily.
- Ja mam pytanie! - Przerwałem im. - Kiedy się obudzi? - zapytałem zmartwiony.
- Tego nie wiem, kochaniutki - odpowiedziała i zostawiła nas z nią samych. Siedzieliśmy przy niej ładne parę godzin, ale zaczęła nas wypraszać pani Pomfrey, ale pozwoliła zostać tylko mnie, ruda jej coś szepnęła do ucha.
- Proszę, nie siedź za długo. A jak nie posłuchasz i zostaniesz, to powiedz, jak się obudzi - powiedziała mi, klepiąc mnie lekko po ramieniu.
- Dobrze, dziękuję.
Poszła prawdopodobnie do gabinetu. Siedziałem przy dziewczynie całą noc, ale nie wiem o której, zasnąłem. Śnił mi się znowu ten koszmar, jak była torturowana. Już któryś raz mi się to śniło, zawsze ten sen mnie przerażał. To uczucie potęgował jeszcze jej pobyt w Skrzydle Szpitalnym. Nagle obudziłem się i spojrzałem znowu na jej twarz. Najpierw pojawił się na niej grymas, a następnie zaczęła otwierać oczy. Mrugnęła nimi parę razy, dopóki nie przyzwyczaiła się do światła słońca. Potem spojrzała na mnie.
- Syriuszek? Wyglądasz koszmarnie... - powiedziała, robiąc kpiącą minę. Zignorowałem jej uwagę i szczęśliwy przytuliłem ją mocno.
- I tak wiem, że mnie kochasz Bialuśka... - szepnąłem jej do ucha ze cwaniackim uśmieszkiem wymalowanym na twarzy, ale i łzami w oczach, tak się bałem.
- Nie życz mi takich koszmarów! - Zaśmiała się.
- Wyspałaś się? - zapytałem, siadając z powrotem na stołku.
- Nie.
- Kobieto, tydzień spałaś! - powiedziałem zdziwiony.
- Eeee... nieprawda... tydzień walczyłam o życie? - Spojrzała na mnie z miną niewiniątka.
- Ale na śpiąco - mruknąłem ze śmiechem.
- Oj, cicho! - Klepnęła mnie w ramię, również się śmiejąc
- Wiesz, że nie mogę zamilknąć! - Wyszczerzyłem się.
- Marzyć zawsze można. - Wzruszyła ramionami.
***
Agata
Do szkoły wróciłam po trzech dniach. Codziennie mnie odwiedzali przyjaciele i oczywiście dawali mi lekcje, które od razu nadrabiałam. Nie było źle. Szczerze powiem, że zdziwiło mnie to, że pierwszą osobą, którą zobaczyłam był Black i co jeszcze dziwniejsze... byłam zadowolona, że był to akurat on. Naprawdę miło spędziłam wtedy z nim czas, cieszę się, że mam takiego przyjaciela, naprawdę. Aktualnie szłam z przyjaciółmi na OPCM, droga mijała nam bardzo wesoło. Po tym jak weszliśmy do klasy doznaliśmy lekkiego zaskoczenia, ponieważ w klasie był tylko Drops.
- Witam, moi drodzy! - Uśmiechnął się do nas szeroko. - Zapewne się dziwicie, czemu tu w ogóle jestem. Dzisiaj będzie omawiane zaklęcie Patronusa, ze mną. Nie jest ono łatwe, ostrzegam, ale ale warto je umieć. Chroni ono przed dementorami... Może wie ktoś, kim one są? - Lily od razu podniosła rękę. - Panno Evans, proszę!
- To mroczne stworzenia, które sprawiają, że człowiek jest smutny. Wysysają duszę. Pocałunek dementora oznacza coś gorszego niż śmierć. Oznacza, że traci się duszę, a nie ciało, staje się imitacją człowieka.
- Bardzo dobrze, piętnaście punktów dla Gryffindoru! Patronus właśnie was przed nimi chroni. Może się niedługo przydać... - dopowiedział trochę ponuro, a my zamarliśmy. - Zaklęcie brzmi: Expecto Patronum, wspomina się najszczęśliwsze wspomnienie i pewnie wymachujemy różdżką. O tak... - Pokazał nam już z pogodną twarzą. - Expecto Patronum! - Zamachnął się i z jego różdżki wyleciał feniks. Nastąpiła salwa "uau", na co Drops się zaśmiał.
- Do roboty! - Klasnął w dłonie, a my zaczęliśmy.
Wszyscy próbowali, ale dużo z tego nie było. Ja nie byłam lepsza. Myślałam ciągle o pierwszej wyprawie na pokątną lub o spotkaniu mamy. Pojawiała się tylko mgiełka. Troszkę zniechęcona spojrzałam na przyjaciół... Lily zamknęła oczy i wypowiedziała zaklęcie. W tym samym czasie zrobił to Jamie. Normalnie to był jakiś cud! Lily miała łanię, a Rogacz jelenia (nikt tego się nie spodziewał, kompletnie). Lily się zarumieniła, a on zaczął skakać i krzyczeć o ich przeznaczeniu. Remiemu nie szło tak samo jak mi. Peter... pomińmy to, co on robił. Spojrzałam jeszcze na braci. Udało im się! Dejzi miał geparda, a Rolo lamparta. Ja spodziewałam się, jakiego będę miała Patronusa, ale najpierw trzeba było go wyczarować. Spojrzałam na Łapę... najpierw miał grymas, a później uśmiech. Wyczarował wielkiego psa, ponuraka. Teraz mi przyszło na myśl skrzydło szpitalne, gdy obudziłam się i ujrzałam zaniedbanego Syriuszka. Postanowiłam spróbować. Zamknęłam oczy, pomyślałam o tamtej rozmowie, o jego dłoni trzymającej moją, o jego szczęściu w oczach, gdy się obudziłam. Mój puls zwolnił, a ja się uśmiechnęłam.
- Expecto Patronum... - Otworzyłam oczy i z mojej różdżki wyleciał feniks. "Czyżbym była powiązana z Dropsem?": zaśmiałam się w myślach. Mój patronus jednak był trochę inny... był taki silny i piękny. Inni patrzyli na niego z zachwytem. No prawie... Syriusz tylko zerknął, a następnie zaczął się śmiać. Spojrzałam na zwierzę... ptak gonił się z ponurakiem. Wybuchłam śmiechem, a w moje ślady poszli nasi przyjaciele oraz dyrektor.
Dni mijały i wielkimi krokami zbliżały się święta. Jadłam właśnie śniadanie w przekonaniu, że zostajemy z braćmi w szkole, bo mama chciała kogoś tam odwiedzić. Przyszła poczta. Sowa mojej mamy przyniosła list do mnie i braci. Oni go zauważyli i usiedli po moich obu stronach.
- Dlaczego, jak wysyła listy do nas, to ty je dostajesz? - zapytał Dejzi.
- Zapomniałeś? Przecież to ta mądra! - Rolo poczochrał mnie po włosach.
- Prawda boli, co?
- Przynajmniej umiemy patrzeć! - krzyknęli ze śmiechem.
- A ci znowu swoje...
- Dobra, czytaj już!
"Drogie dzieci!
W tym roku musicie wrócić na święta. Przyjeżdża ciotka Cecylia i powiedziała, że jeśli nie przyjedziecie, to sama po was pojedzie. Koniecznie chce poznać ciebie, Śnieżko. Dawno też nie widziała Dezjona i Roliona. Myśli również nad wyprawieniem balu z okazji odnalezienia Agatki. Mówiłam, że to za dużo zachodu, ale się uparła. Koniecznie chce zapoznać was z "ważnymi" rodami czarodziei "czystej krwi". Tak Śnieżko, ciotka ma fioła na tym punkcie. Na szczęście bal odbędzie się u nas w domu, więc nigdzie nie musimy jechać. Strasznie was przepraszam i was całuję
Mamiś"
- Ale ja nie chcę! - krzyknęłam przerażona.
- My też nie. - Potaknął Rolo.
- To nie kobieta... to monstrum! - stwierdził Dezjon tak, jakby był zahipnotyzowany.
- Nie możemy wrócić! - pisnęłam naprawdę zestresowana.
- Co się dzieje? - zapytał podchodzący Jamie.
- Baluśkiej złamał się paznokieć? Trzeba z tym do pani Pomfrey! - Udał wielce przejętego.
- Ha ha! Bardzo śmieszne... - warknęłam.
- Wiem! - Wypiął dumnie pierś.
- Musimy jechać na święta do domu... - Zaczął Dezjon.
- A tam będzie ciotka Cecylia! - Skończył Rolion.
- James może nas przygarniesz na święta? - spytałam, patrząc na niego wielkimi oczami.
- Sorry, ale nie. - Pokiwał głową.
- Ale ja nie chcę na bal! - Pisnął Rolion jak dziewczyna.
- Ja nie chcę być swatana! - Pisnęłam również jak dziewczyna, ale ja miałam prawo.
- Nie było o tym mowy w liście... - Zauważył Dejzi.
- Znając wasze i mamy opowieści, to bardzo możliwe... - mruknęłam smutna.
- Jaki bal? - spytał zainteresowany Black.
- Z okazji mojego odnalezienia...
- Co z tego, że to było około pięć lat temu? - Rolo podniósł ostentacyjnie ręce do góry.
- James, twoja mama mówiła coś o balu... - mruknął Syriuszek.
- Cecylia, powiadacie? - powiedział jakby do siebie.
- Tak.
- Tak! My też na to idziemy. - Wyszczerzył się Jamie.
- Będziecie mnie jakby co ratować? - Złapałam obu za łapki i spojrzałam za nich wzrokiem pełnym nadziei.
- Pewnie będzie tam Regulus, więc z chęcią będę ciebie bronił! - Stwierdził Syriusz.
- Dzięki... Syriusz, możemy pogadać na osobności? - spytałam niepewnie.
- Yyy... Tak? - odpowiedział zdziwiony.
- Chodź, przejdziemy się na błonia. - Wyszliśmy z Wielkiej Sali i ubraliśmy kurtki, a po tym wyszliśmy wrotami na dwór. Padał śnieg, więc podskakiwałam lekko wśród płatków. Szliśmy w ciszy, ale nie krępującej, tylko takiej przyjacielskiej. Przechodziliśmy właśnie przez most, gdy Syriuszek przerwał ciszę.
- Ciekawe, że chciałaś ze mną pogadać sam na sam... - Stwierdził, a ja tylko się zatrzymałam przy barierce i patrzyłam w dal.
- Wiem, że ten temat jest trudny, a nie pogadasz o tym z Rogasiem - powiedziałam, spojrzawszy na niego.
- O czym? - Podniósł jedną brew.
- Boisz się jechać na ten bal? - Walnęłam prostu z mostu.
- Czemu miałbym?...
- Tak czy nie? - Przerwałam mu.
- Hmmm... Przed tobą nic się nie ukryje, co? Tak, obawiam się go. Tam na pewno będą moi... ro-rodzice. No i Regulus... tamtego wieczoru pierwszy raz zobaczyłem go tak przerażonego. Nie wiem o czym myślał. Pewnie o tym, że jego też to może go spotkać. Raczej nie przerażała go myśl, że prawie mnie zabili... Boję się też, że ci wariaci zrobią awanturę Potterom. Miałbym wielkie wyrzuty sumienia, przecież to tacy dobrzy ludzie... Boję się też o...- Nagle zamilkł.
- Kogo? - zapytałam zaintrygowana.
- Mam pytanie i masz odpowiedzieć szczerze. Boisz się balu? - Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Tak. Nie chcę poznawać tych wszystkich rodów i nie chcę by ciocia szukała mi potencjalnego męża... ja chcę... wyjść za mąż z miłości. Nie obchodzą mnie inni. Nie obchodzi mnie, co sobie pomyślą. Nikt nie będzie mną rządził. To o kogo się jeszcze boisz?
- Dobra, ale się nie śmiej... - Zawstydził się lekko.
- Jeśli boisz się o Jamesa, by Lily nic mu nie zrobiła, to będę!.
- Ha ha... Nie o niego... o ciebie.
- Czemu? - Podniosłam brew najwyżej, jak umiałam.
- Regulus mi mówił, że chce być z tobą, bo jesteś dobrego rodu i jesteś ładna. No coś takiego. Nie chcę by ktoś złamał serce mojej przyjaciółce... - Zarumienił się. Co miałam zrobić? Po prostu go przytuliłam. Trochę się zdziwił, ale delikatnie odwzajemnił uścisk.
- Dziękuję - szepnął.
- To ja tobie dziękuję - odszepnęłam. - Może lepiej chodźmy. Jeszcze coś sobie pomyślą.
- A niech myślą. I tak będą mówić, że nas do siebie ciągnie. A po za tym, chcesz już ode mnie uciec?
- Tak - odpowiedziałam prawie szczerze.
- Jakie to miłe... - mruknął, wywracając oczami.
- Dla ciebie zawsze. No to pa! - Pobiegłam w stronę zamku.
Black tylko pokręcił głową i ruszył za mną. Resztę dnia spędzałam na nauczeniu czegoś tej mniej mądrej trójki Huncwotów. Remus i Lily też to robili, więc jakoś poszło. Coś mają w tych głowach, przynajmniej miałam taką nadzieję.
Poszłam z ekipą na peron, z którego miałam pojechać do domu. Chodziłam ciągle zamyślona... Lily coś tam gadała o... czymś tam. Nie słuchałam. Strasznie się przejmowałam tym balem i spotkaniem z tą całą ciotką Cecylią. No po prostu nie chciałam! Wsiedliśmy do pociągu i znaleźliśmy jakiś wolny przedział. Ja usiadłam przy oknie i tonęłam dalej we własnych myślach. Reszta zajęta była jakąś super rozmową... nie miałam humoru na takie rzeczy. Miałam tak pierwszy raz w życiu chyba. Nagle Dejzi zaczął mi machać przed twarzą...
- Agiś jesteś tam? - spytał się głupio.
- Teraz tak - mruknęłam.
- Oj nie martw się. Nie dam ciebie swatać przez ciotkę. No przynajmniej nie z jakimś idiotą... - Przytulił mnie do siebie mocno.
- Dzięki - mruknęłam i również go mocno ścisnęłam.
- Czy ty nie spałaś całą noc? - spytał z troską.
- Nie mogłam zasnąć i czytałam przed kominkiem...
- No to teraz się zdrzemnij.
- Okej. - Ułożyłam się mu na kolanach i zasnęłam. Czułam, że bawił się moim warkoczem. Ten to nie miał, co robić... Przespałam całą drogę, więc w końcu wyspałam się. Z bliźniakami wyszłam z pociągu i podeszliśmy do mamy. Po prostu ją przytuliłam, a ona odwzajemniła uścisk. Wiedziała, o co się martwię.
- Spokojnie, Śnieżko... Nikt ciebie do niczego nie zmusi - powiedziała cicho, głaskając mnie po włosach.
- Wiem... - Uśmiechnęłam się do niej lekko. Siecią Fiuu dotarliśmy do mojego ukochanego domu. Nakle usłyszałam krzyk albo pisk, nie wiem...
- Och, nareszcie ujrzę Armenię!
- Armenię? - Zdziwiłam się.
- Kiedy się urodziłaś, ciocia ubzdurała sobie, że wyglądasz na Armenię. Nie zgadzała się na Agatę, więc tak do ciebie mówiła. Na początku ją poprawialiśmy, ale ona i tak robiła swoje. Na szczęście tylko ona tak ciebie nazywa... - Westchnęła moja mama.
- Armenio. Miło ciebie w końcu ujrzeć ... ale, co to za strój? - Spojrzała na mnie zdegustowana.
- Yyy... - Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć.
- O matko i wysłowić się porządnie nie potrafi! Emily, jak ty wychowałaś córkę?! - Spojrzała na nią karcąco.
- Jak powinnam i niech ciocia się nie wtrąca - odpowiedziała stanowczo.
- Ale ona ubiera się prawie jak chłopak! - Wskazała na mnie ręką.
- Mam do tego prawo i po prostu tak lubię. - Również użyłam stanowczego tonu.
- Co za brak ogłady! Nie wiem jak ja ciebie wyprawię porządnie za mąż z takim charakterem.
- Ciociu! - Zwróciła jej uwagę mama.
- Och! - Wyszła obrażona z pokoju.
- Czemu ona w ogóle ma z nami kontakt? - zapytałam z ciekawości.
- Moja mama mnie o to prosiła... Cecylia jest samotna.
- Nie dziwię się...
- My też... Nie łatwo jest podpaść aż tak małej tylko przy przywitaniu. - Zauważył Rolion.
- Na razie dokonał tego tylko Syriuszek. - Uśmiechnęłam się złośliwie.
- No już nie. Dobra, idźcie się rozpakować i zaraz po tym zejdźcie na kolację.
- Się robi! - powiedzieliśmy jednocześnie i zasalutowaliśmy.
Każde poszło w swoją stronę. Gdy weszłam do pokoju ujrzałam piękną zieloną suknię... pewnie na jutrzejszy bal. Domyślałam się też, że ciocia ją mi podarowała, bo były to barwy Slytherinu. Tak, ciocia była niegdyś w tym domu. Nie dziwię się, że jest taka. Na kolacji późniejszej kolacji panowała cisza. Nikt nie chciał jej przerywać. No prawie... ciotka coś tam mamrotała pod nosem. Dużo mnie to nie obchodziło... Wieczorem siedziałam u chłopaków i graliśmy w Eksplodującego Durnia. Śmialiśmy się, co chwila. Następnie umyłam się i poszłam spać.
Następnego dnia obudziłam się o dziewiątej. Bal zaczynał się o piętnastej, więc miałam trochę czasu. Ubrałam bluzę z logiem Durmstrangu i czarne jeasny. Na śniadaniu ciotka tylko gadała do mamy, jak to ja będę pięknie wyglądała w barwach Domu Węża i tak dalej. Zbulwersowałam się na jej uwagi i wyszłam nad jezioro. Patrzyłam na spokojną taflę wody i wspominałam czasy w sierocińcu. W sumie to nie miałam za złe innym za wyśmiewanie mnie. Ciekawe, co ja bym zrobiła na ich miejscu. No może bym się nie naśmiewała, ale... no może bym podeszła, zagadała. Nie wiem. Nie jestem mściwą osobą (pomińmy drętwotę rzuconą na Syriuszka). Odwiedzę dzisiaj ich, bo czemu nie? Może nasze relacje się poprawią? Pobiegłam do domu i zmieniłam bluzę, by nie zdradzić magicznej szkoły w Bułgarii. Założyłam zwykłą, czarną. Powiedziałam o moim pomyśle mamie i pojechałam Błędnym Rycerzem na miejsce. Podeszłam do wysokich, dębowych drzwi i zapukałam. Otworzył mi... Robert? Matko, prawie go nie poznałam, naprawdę się bardzo zmienił.
- Agata? - zapytał, nie dowierzając.
- Cześć. - Uśmiechnęłam się niepewnie.
- Co tu robisz?
- Chciałam was odwiedzić.
- O, to wchodź, zapraszam! - Wpuścił mnie. - Nie jesteś na nas zła, obrażona? - zapytał, prowadząc mnie do salonu.
- Nie. Rozumiem was w sumie... Dziwna dziewczyna, która nie walczyła o koleżeństwo z wami, nieśmiała wtedy... Wybaczyłam wam.
- Uau, to super... wiesz, nawet tęskniliśmy. Chłopaki się zorientowali, że źle robili i brakowało im ciebie. Jak coś zawsze im pomagałaś.
- A dziewczyny?
- Po twojej wizycie były jeszcze bardziej zazdrosne. - Zaśmiał się.
- Ha ha, o co?
- Nie mam pojęcia! - Wzruszył ramionami. Następnie, weszliśmy do salonu. Byli w nim chłopcy i dziewczyny. One na mnie patrzyły, jakbym była ich największym zagrożeniem, bawiło mnie to. Za to płeć przeciwna patrzyła na mnie bardzo zdziwiona i w sumie chyba szczęśliwa.
- Hej, co tam? - zapytałam, machając im.
- Cześć! Siadaj. - Zaprosili mnie.
- Dzięki.
- Agata, chcielibyśmy ciebie przeprosić... - Xaczął John skruszony.
- Nie powinniśmy z ciebie drwić... - Kontynuował Charles.
- Wybaczysz nam? - A skończył Miles.
- Jasne! - Wyszczerzyłam się do nich szczęśliwa.
- Super! - krzyknęli uradowani i przytuliliśmy się wszyscy.
- Ale wyrośliście! - Byli naprawdę teraz przystojni.
- A ty wypiękniałaś! - Pochwalił mnie John.
- No! - Chłopcy mu potaknęli.
- Miło mi. - Uśmiechnęłam się do nich szczerze. Znowu.
Tak gadaliśmy z trzy godziny. Niestety, musiałam wracać do domu, by się uszykować. Fajnie, że się pogodziliśmy. To byli naprawdę fajni ludzie. Szkoda, że nie mieli takiego szczęścia jak ja... Na pewno ich jeszcze odwiedzę.
W domu znalazłam się około trzynastej trzydzieści. Stałam przed szafą i patrzyłam nienawistnie na powieszoną na drzwiach mebla sukienkę. Przypomniały mi się dzisiejsze słowa ciotki. Nagle postanowiłam ją wkurzyć. Tam gdzie był kolor zielony, zmieniłam na szkarłatny, a gdzie srebrny, na złoty. Tak, to są moje barwy. Kochany Gryffindor... Będę dumnie nosić jego barwy! Nie obchodziło mnie to, że nie mogę używać magii poza szkołą. Za takie zaklęcie nie zamkną mnie w Azkabanie. Założę się, że Rogaś i Łapcia regularnie łamią ten przepis. Po małej przeróbce zrobiłam drobny makijaż i uroczystego koka. Następnie założyłam sukienkę i nie za wysokie szpilki. Gdy szłam już na korytarzu, zatrzymała mnie mama i powiedziała, że mam wejść dopiero wtedy, gdy ciotka mnie zapowie. Więc stałam jak ten słup i czekałam. Niestety musiałam się wsłuchiwać w jej przemowę...
- ... Przedstawiam córkę mojej siostrzenicy... Armenię! - powiedziała donośnie, a ja otworzyłam drzwi i stanęłam dumnie obok niej. Jak zobaczyła moją sukienkę, to prawie dym jej leciał z uszu, taka była wściekła.
- Ja, Agata, - specjalnie podkreśliłam moje imię - życzę wam miłej zabawy! - Zakończyłam, swoją mowę i zeszłam do gości. Ludzie albo zaczęli tańczyć, albo poszli coś zjeść i rozmawiać, ewentualnie napić się czegoś dobrego. Ja, kompletnie ignorując karcące spojrzenie Cecylii, podeszłam do braci. Próbowali zakryć swój chichot, ale im się to średnio udawało.
- Mała, to było piękne! - Rolo otarł łzę śmiechu.
- Armenio, czy zaszczycisz mnie tańcem? - Drugi z braci wystawił dłoń w moją stronę.
- Naturalnie, Dezjonie! - odparłam i dygnęłam lekko, a następnie złapałam jego rękę i poszliśmy na parkiet. W trakcie tańca zauważyłam Lucjusza i Narcyzę. Ładna z nich para. Potem wzrokiem znalazłam Regulusa, Syriusza, który dyskretnie chował się za Jamie'im. Po tańcu chciałam podejść do przyjaciół i z nimi porozmawiać, ale przeszkodziła mi w tym starsza, czarnowłosa kobieta.
- Witam cię, Agatko, jestem Walburga Black! - Podała mi rękę, którą lekko uścisnęłam. - A to mój syn, Regulus. - Sztucznie się uśmiechnęła, pokazując młodszego ode mnie, ale znacznie wyższego, chłopaka. Miał piękne brązowe oczy i ułożone, czarne włosy. Ledwo sięgałam mu do ramienia, przez wzrost sprawiał wrażenie, bardzo szczupłego człowieka.
- Witam... - Ucałował grzecznie moją dłoń, mruknąwszy przywitanie. Coś mi tu nie grało.
- Może z nim zatańczysz? - Zachęciła mnie pani Black, nie zwracając uwagi na wolę syna.
- Jeśli sam tego chce... - Spojrzałam na niego, a on usilnie unikał mojego wzroku.
- Ależ oczywiście, że chce! - odpowiedziała za niego.
- Regulusie? - spytałam, w końcu złapawszy jego wzrok.
- Tak... - odpowiedział lekko nieobecny, niepewny.
- Wspaniale! - Ucieszyła się jego matka.
Udaliśmy się na parkiet i zaczęliśmy się kręcić w rytm muzyki. Był taki przygaszony, w ogóle nie przypominał samego siebie sprzed lat. Wtedy był taki prześmiewczy, śmiał się z mugolaków, był arogancki i pewny siebie, a teraz... Stał się taki cichy i niepewny. Spojrzałam na chłopaków, którzy już się szykowali do interwencji, ale pokazałam im ręką, by przystopowali. Czułam, że powinnam porozmawiać ze ślizgonem. Miałam wrażenie, że bardzo tego potrzebuje...
- Regulus? - zagadnęłam delikatnie.
- Przepraszam za matkę... Ma fioła trochę... no wiesz- Zaczął się tłumaczyć.
- Spokojnie. - Uśmiechnęłam się. - Gdyby nie ona, to moja ciotka wkroczyłaby do akcji, a tego byśmy nie chcieli! - Zaśmialiśmy się.
- Tak... - Zachichotał jeszcze raz lekko.
- Hej, odkąd Syriusz uciekł jesteś jakiś przygaszony... Co się dzieje? - spytałam zaniepokojona.
- Nic...
- Uwierz mi, wygadanie się pomaga. - Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Może masz rację... - W końcu sam spojrzał mi w oczy. - Ale nie tutaj.
- Chodź nad jezioro. Ono uspokaja. - Założyliśmy ciepłe płaszcze i wyszliśmy przez taras na dwór. Spacerowaliśmy sobie powoli po śniegu. Gdy dotarliśmy do brzegu, zatrzymaliśmy się.
- To co ciebie trapi? - zapytałam.
- Boję się. Pewnie powiedział ci, co o tobie wtedy mówiłem. - Przytaknęłam. - Przepraszam... Wtedy byłem inny. Z sekundy na sekundę się zmieniłem.... Teraz nie chcę być taki. Zobaczyłem, jak go to boli. Byłem przerażony. Pierwszy raz się martwiłem o niego. Coś we mnie pękło. Straciłem nieodwracalnie mojego brata, jedyną osobę normalną w moim domu. Dopiero wtedy to zrozumiałem, niestety. Nie czuję się już tam bezpiecznie. Powiedziałem też rodzicom, że... Czarny Pan chce mnie w swoich szeregach. Oni się tak się ucieszyli i kazali mi się zgodzić. Kiedyś też bym to robił, ale on jest straszny. Ja nie chcę... - Wyznał mi wszystko ze łzami w oczach. Samej mnie zachciało się płakać, to było straszne. Tak mi było go szkoda...
- Spokojnie, Reg, nikt cię do tego nie zmusza... - Złapałam go za ramię, by dodać mu otuchy.
- Zmusi. - Spojrzał na mnie przerażony. - Powiedział, że... zabije go. Agata, że zabije Syriusza. Muszę to zrobić! - Jego głos coraz bardziej się załamywał.
- Och... - Przytuliłam go. - Coś poradzimy.
- Mnie już nikt nie uratuje.
- Może chcesz, bym z nim pogadała? - Zaproponowałam, cofając się o krok od niego.
- Mogłabyś? Chcę przed tym wszystkim się z nim pogodzić.
- Zrobię co w mojej mocy.
- A i przekaż Lily, że ją przepraszam. Naprawdę mi przykro...
- Przekażę, a może ona też ci pomoże.
- Ja już nic nie wiem...
- Chodźmy już, bo chłopaki zaraz cię oskarżą o porwanie. - Zażartowałam, by rozluźnić trochę atmosferę, co mi się udało. Zaśmialiśmy się i wróciliśmy. On poszedł do Lucjusza, a ruszyłam do przyjaciół.
- Nic ci nie zrobił? - spytał zmartwiony Syriusz, łapiąc mnie za ramiona.
- Nie zaraziłaś się wredotą? - Dołączył się Rolo.
- Nie namawiał cię do czegoś? - James.
- Czego z nim w ogóle tam poszłaś? - Dejzi.
- Musiałam z nim pogadać - odpowiedziałam najspokojniej w świecie.
- O czym?! - Zdenerwował się Black.
- O... czymś ważnym- mruknęłam wymijająco.
- A więc tak... To leć do niego i spędź super wieczór! - krzyknął, wymachując ręką w jego stronę.
- Syriusz, to nie tak... - Zabolały mnie jego słowa, ale chciałam go uspokoić, złapałam go za ramię, by się opanował.
- Daruj sobie! - Wyszarpnął się i odszedł.
- Black! - krzyknęłam za nim, ale nie odwrócił się.
- Aguś, zostaw go. Musi sobie przemyśleć parę rzeczy... Chodź, zatańczymy. - James wziął moją rękę i zaciągnął na parkiet.
W trakcie tańca opowiedziałam mu o tym, co muszę powiedzieć Syriuszowi. Nie mówiłam mu o Voldemorcie, tylko o tym, że młody Black martwi się o brata. Zgodził się ze mną, że trzeba mu pomóc. Jeszcze go zapytałam, czemu Syriuszek tak zareagował. Ten mnie zbył tym, że po prostu nie znosi swojego brata. Ja czułam jednak, że to nie prawda, ale jaka ona była? Było to naprawdę zastanawiające. Resztę wieczoru spędziłam z Rogasiem, a chłopcy z Syriuszem. Szkoda, że się rozdzieliliśmy, ale nie był to jakiś zły wieczór. Nawet potańczyłam z Lucjuszem i miło porozmawiałam z Narcyzą i Bellą. Nie wiem, czemu ślizgoni byli tak do mnie dobrze nastawieni, ale cieszyło mnie to.
Wróciliśmy do szkoły i wszystko wróciło prawie do normy. W wolnym czasie pogadałam z Lily o Regu. Jak się domyślałam, wybaczyła mu i chciała pomóc, ale jak? Tygodnie mijały, a ja głównie się uczyłam do SUMów. Chciałam dobrze zdać te egzaminy. Niestety w trakcie nauki nic mi nie przyszło do głowy w związku z młodym Blackiem, miałam pustkę w głowie. Syriusz się do mnie nie odzywał i randkował z jakimiś dziewczynami. To on był tym „prawie", naprawdę zachowuje się jak baba w ciąży. Czasami miałam wrażenie, że on specjalnie na moich oczach się liże z tymi wszystkimi dziewczynami. To irytujące i żenujące, miał do nich zero szacunku. Byłam na niego zdenerwowana, ale musiałam z nim w końcu pogadać. Dla Rega. Dzisiaj miałam do tego idealną okazję, bo z dziewczynami umówiłyśmy się z Huncwotami na wspólną naukę. Zeszłam do pokoju wspólnego trochę wcześniej, mając nadzieję, że Łapa będzie tam i z nim pogadam. No i był. Lizał się z jakąś czwartoklasistką. Żałosne, naprawdę żałosne. Oni swoje, a reszta już zeszła. Odchrząknęłam taktownie, by para oderwała się od siebie. Z trudem przestali, ale w końcu mogliśmy zacząć się uczyć. Niestety ona została, nie wiem, po co. Gdy my się próbowaliśmy uczyć, ona ciągle się chichrała, nie wiadomo z czego i całowała się z Syriuszem. Takie króciutkie pocałuneczki, och, jakie to romantyczne! Godne pięciolatka. Po pewnym czasie znoszenia tego, moje oczy zrobiły się już pewnie krwistoczerwone, a moje nerwy by poszarpane.
- Możecie przestać?! - warknęłam, patrząc na nich jak bazyliszek na swoje ofiary.
- A przeszkadza ci to? - Zaszczebiotała. - Może jesteś zazdrosna o mojego Łapcię?
- Nie jestem zazdrosna, ale to irytujące jak się chichrasz co chwila bez większego powodu - warknęłam ponownie.
- Ależ mam powód! - Klasnęła w dłonie. - Twoje włosy i twarz sprawiają, że nie mogę się pohamować, prawda kochanie? - Znowu zachichotała do swojego ukochanego. Zaraz jej bym urwała ten zatapetowany łeb
- Przynajmniej nie muszę nosić tony tapety by jakoś wyglądać - warknęłam. Znowu. Zaraz zostanę chyba jakimś nieprzyjaznym psem-ludojadem.
- Bialuśka, możemy pogadać? - spytał mnie stanowczo Black.
- O czym to chcesz gadać?! - krzyknęłam, wymachując rękami.
- Możemy?! - Podniósł na mnie głos, patrząc prosto mi w oczy.
- Tak - burknęłam. Wstaliśmy i weszliśmy do mojego dormitorium. U chłopaków się nie da normalnie rozmawiać, jest tam niezły syfiks. Stanęliśmy na środku pokoju i przybraliśmy postawy prawie bojowe.
- O, co ci chodzi?! - zapytał pierwszy.
- Mnie? - dopytałam zdziwiona. - O nic, tylko irytuje mnie to, że co chwila się liżesz z jakąś panną na moich oczach!
- A więc o to chodzi! Przynajmniej wiesz, co JA czułem, gdy na balu ty się tuliłaś do Regulusa! - ryknął, pochylając się nade mną.
- Ja się do niego nie tuliłam!
- Nie, w ogóle nie staliście na jeziorem w świetle księżyca i nie wyznawał ci czegoś ważnego!
- A ty myślisz, że co mi wyznawał?!
- Miłość! - krzyknął głośno, jakby to było oczywiste.
- Zdurniałeś do reszty?! Wcale nie wyznawał mi miłości, ty idioto. Powiedział mi, że się boi! Boi o TWOJE życie. Wyznał mi, że nie czuje się bezpiecznie, że mu ciebie brakuje, że tęskni! On się zmienił, nie widzisz tego?!
- Ta jasne i jeszcze hipogryfy do tego! On nie potrafi tęsknić, nie potrafi kochać, a w szczególności MNIE!
- Zapomniałeś już, jak przerażony na ciebie patrzył?! On się bał o CIEBIE. O twoje życie. Teraz jeszcze musi zrobić to, co mu matka każe byś TY był bezpieczny. On tak bardzo żałuje, że dopiero wtedy to zauważył! - Przez tę całą kłótnie miałam łzy w oczach. Łzy wściekłości i smutku.
- Jak mogłaś się tak omamić?! O taki nie jest! On jedynie martwi się swoje siedzenie! Pewnie skacze z radości przez to, że jest przyszłym Śmierciożercą!
- On nim będzie, bo mu grożono, że ciebie skrzywdzą, rozumiesz?! Robi to dla twojego bezpieczeństwa.
- Aha, jasne! On jest taki jak reszta mojej rodziny! Myślałem, że nie jesteś taka naiwna! - Te słowa mnie strasznie zabolały. Jak on mógł?...
- Jesteś straszny! Jesteś ślepy! Myślałam... - Zaczęłam, ale bałam się dokończyć.
- Co? - zapytał, patrząc na mnie wściekle. - Co myślałaś?! - Ponaglił mnie.
- Że masz serce... - powiedziałam cicho, a raczej wychrypiałam. Łzy mi spływały po policzkach i to przez nie było mi tak trudno mówić. Spojrzał na mnie, nie dowierzając. Zrobił krok w tył i miał zamiar wyjść, ale go wyprzedziłam. Wybiegłam zapłakana z dormitorium, nie słuchałam nikogo, po prostu wybiegłam na błonia. Nie chciałam nikogo widzieć.
Syriusz
Jak mogła? Jak mogła powiedzieć, że nie mam serca?... Wierzyła temu ślizgonowi zamiast mi... swojemu przyjacielowi. Gdy dotarły do mnie jej słowa, prawie straciłem czucie w nogach. Zrobiło mi się strasznie przykro, to tak strasznie zabolało! Nie chciałem uwierzyć w to, co powiedziała. Ukrywałem swoją zazdrość o nią w innych jakiś laskach. Myślałem, że jest z Regulusem. Jak ja się myliłem... Ale ona też nie była święta! Była za naiwna, by zobaczyć jaki on jest naprawdę. Wybiegła załamana, a ja zaraz potem poszedłem do swojego dormitorium i nie zwracałem uwagi na moją dziewczynę. Ta się obraziła i chyba ze mną zerwała. I lepiej, będę miał chociaż spokój. Walnąłem się na łóżko i nie wstawałem przez jakieś sześć godzin. Jak w końcu zwaliłem się z łóżka zszedłem do pokoju wspólnego, tam wciąż siedziała moja paczka. Mieli nietęgie miny, dziwne...
- Hej , co jest? - Spojrzeli na mnie jak na kosmitę.
- Nie no ja zaraz mu przywalę! - Zdenerwował się Dezjon i już zaczął podwijać rękawy.
- Za co?!
- Agata zniknęła, kretynie! - oznajmiła „delikatnie" Lily.
- Nigdzie jej nie ma od sześciu godzin - powiedziała zmartwiona Al.
- Co ty jej powiedziałeś? - warknął Rolo w moją stronę.
- Ja słyszałam! - Podniosła rękę jego dziewczyna, jakby zgłaszała się do odpowiedzi. - Ona mu powiedziała o tym, że Regulus jest załamany i się boi o niego! On się uparł, że to nie prawda i powiedział , że jest naiwna. Ona mu na to powiedziała, że jest ślepy i nie ma serca.
- Człowieku, to prawda! - Uświadomił mnie James.
- Nie znacie go tak jak ja!
- Stop! Trzeba znaleźć Agę! - Zarządził ostro Remus. Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby krzyczał. Naprawdę się mocno o nią martwił.
- Ale nigdzie jej nie ma... - Załamał ręce Glizdogon.
- A błonie? - spytała nas Alicja.
- Nie sprawdziliście? - spytałem zdziwiony.
- Nie, bo nic nie brała na siebie... - Wyjaśniła Ruda Furia.
- Nie no, ona zachoruje! Przecież w takich chwilach nigdy nie myśli o ubiorze, tylko biegnie prosto do naszego drzewa! - krzyknąłem zdenerwowany. Jeśli siedziała tam od sześciu godzin... Wolałem nawet tak nie myśleć. Ubrani pobiegliśmy na błonia. Już z daleka było ją widać. Oczywiście nie ubraną, bo po co? Po chwili zobaczyliśmy ogromną postać podchodzącą do niej. Był to Rubeus, na szczęście.
- Może zostawmy ją... Hagrid sobie poradzi - powiedział James. Reszta mu potaknęła i ruszyli do zamku. Ja patrzyłem w dal jeszcze chwilę i wróciłem. Na kolacji też jej nie było. Ja nic nie zdołałem przełknąć. Przyjaciele już się odgniewali, na moje szczęście. Teraz kazali mi jeść, ale nic z tego. Nic nie przechodziło mi przez gardło. Wyszedłem wcześniej z posiłku i poszedłem prosto do łóżka spać. Byłem wyczerpany i psychicznie, i fizycznie.
Agata
Siedziałam pod naszym ulubionym drzewem długo, z parę godzin co najmniej. Najgorsze było to, że nic mi to nie pomogło, dalej było mi przykro i nie mogłam nic sobie poukładać w głowie. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Spojrzałam przed siebie i ujrzałam mojego wielkiego przyjaciela. Dosłownie. Hagrid podszedł do mnie i spojrzał na mnie tymi swoimi pięknymi, małymi oczkami.
- Cholibka, mała zaraz tu zamarzniesz, chodź na herbatę! - Zabrał mnie do swojej chatki i zaparzył herbaty. Była przepyszna, ale ciastek wolałam nie ruszać. Tak dla bezpieczeństwa moich zębów. Dopiero u przyjaciela w domu uświadomiłam sobie, że się nieźle wyziębiłam i dodatkowo przeziębiłam. Gdy skończyłam pić gorący napój, Hagrid zaprowadził mnie do pani Pomfrey. Powiedziała mi długie kazanie o ubieraniu się odpowiednio do pogody, dała jakieś eliksiry i wysłała prosto do łóżka. Na tydzień.
Był marzec, a gdy ja leżałam chora, gdy za oknem rozkwitały pierwsze kwiaty. Słońce było coraz dłużej na horyzoncie i robiło się coraz cieplej. Mną zajmowały się dziewczyny, a Remus dawał notatki. Niedługo egzaminy, więc w łóżku praktycznie tylko się uczyłam. Napisałam też do mamy, Felicji i Stanislava. W liście od niego chwalił się, że ma dziewczynę. Bardzo mnie to cieszyło. Napisał również, bym też sobie kogoś znalazła. Odpisałam mu, że będę miała dwanaście kotów. Szkoda, że nie zobaczę jego miny, kiedy to przeczyta.
Pewnego dnia normalnie wróciłam na lekcje. Normalna rutyna. Siedziałam głównie z Lily, Jamesem i Dezjonem. Do Blacka się nawet nie zbliżałam, Ala i Dora spędzały czas ze swoimi miłościami, a Remus coraz częściej był spotykany w towarzystwie Nimfadory. Byli tacy uroczy. Więc, tak sobie mijał czas, a ja z Lily miałam jutro pisać SUMy. Uczyłyśmy się, a James razem z nami. On później wszystko przekazywał reszcie. Te egzaminy miały też pomóc nam wybrać przyszłą pracę. Ja chciałam zostać nauczycielem. OPCM lub astronomii. Takie życie, jakoś mnie do tego ciągnęło. Ruda chciała być uzdrowicielem. Nadawała się do tego, choć jej temperament mógł czasem przerażać. Już ją sobie wyobrażam na stażu u pani Pomfrey. Może ta jej stanowczość się przyda jednak w tym zawodzie. Następnego dnia rano ubrałam mundurek, zjadłam śniadanie i poszłam na pierwsze egzaminy. Najpierw te ważniejsze przedmioty, przerwa i te dodatkowe. Dobrze poszło i wyszłam pierwsza z sali. Poczekałam na Lily i postanowiłyśmy pójść na błonia. Po drodze jeszcze gadałyśmy z Dumbledorem o tym, jak nam poszło i w ogóle. W trakcie rozmowy Huncwoci poszli na zewnątrz. Po miłej pogawędce poszłyśmy na dwór. W oddali zobaczyłyśmy Huncy dokuczających Severusowi.
- Uduszę... - Zaczęła Lily.
- Pomogę... - Dokończyłam. Nie lubiłam znęcania się nad nikim. Szybko podbiegłyśmy do nich.
- Potter, zostaw go! - ryknęła ruda.
- Evans, umówisz się ze mną? - spytał, głupio się do niej uśmiechając.
- Prędzej wybrałabym wielkiego pająka niż ciebie!
- Oj nie daj się prosić.
- Puść go! - Znowu ryknęła.
- Na rozkaz... - Machnął różdżką i Snape spadł na głowę. Syriusz na niego rzucił jakieś zaklęcie.
- Black! - krzyknęłam, ale zignorował mnie.
- Masz szczęście, że są tu dziewczyny, bo inaczej... - Syriusz wycedził w jego stronę, ale nie dane mu było skończyć.
- Nie potrzebuję pomocy brudnej szlamy i zdrajczyni krwi! - warknął i splunął. Z Lily stałyśmy jak wryte... Miałam nadzieję, że się przesłyszałam.
- Odszczekaj to! - krzyknęli James i Syriusz. Sev nic nie odpowiedział.
- Przeproś! - krzyknęli ponownie.
- Nie każcie mu nas przepraszać! - Rozkazałam.
- Wy nie jesteście lepsi o niego - oznajmiła Lily.
- My nigdy... - Próbowali się bronić.
- Dręczycie bezbronnych...
- ...bez większego powodu!
- A ty, Smarkerusie, módl się, byśmy nie stały się twoim koszmarem! - Zwróciłyśmy się do niego równocześnie. Potem odwróciłyśmy się i odeszłyśmy. Skończyłyśmy egzaminy i poszłyśmy się pakować. Już mam dość tego roku, chciałam jak najprędzej wrócić do domu. Następnego dnia Siedziałam w przedziale z Lily. Obie nie byłyśmy w humorach.
- Lilka, ja pójdę na chwilę do Rega - oznajmiłam, na co przytaknęła. Szłam zaglądając do przedziałów, aż znalazłam ten właściwy. Razem z młodym Blackiem siedział Smarkerus, który patrzył na mnie żałośnie. Zignorowałam to i pomachałam Regulusowi, by pokazać, żeby wyszedł.
- Co tam? - spytał całkiem pogodnie jak na niego.
- Gadałam z twoim bratem... - powiedziałam cicho, wyginając ręce ze stresu.
- I co? - spojrzał na mnie z odrobiną nadziei.
- On mi nie wierzy... Uważa, że jestem naiwna, skoro ci wierzę. Tak mi przykro... - Pogłaskałam go po ramieniu.
- To ja przepraszam, że się pokłóciliście...
- I tak by do tego poszło... Miłych wakacji, Reg. - Przytuliłam go mocno.
- Wzajemnie. - Oddał uścisk. Gdy mnie puścił, uśmiechnęłam się do niego ostatni raz i wróciłam do Lily. Już nie mogłam się doczekać peronu 9 ¾. Zdecydowanie musiałam odpocząć od tego wszystkiego...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro