Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział III

 Po herbacie mama zaproponowała mi, bym rozejrzała się po rezydencji, a ona by się zajęła obiadem. Spieszyło jej się, bo miała jeszcze do załatwienia jakieś sprawy na mieście. Posłuchałam jej i ruszyłam skocznym krokiem w głąb jednego z korytarzy. Ten dom był ogromny, miał salę balową i kilka trochę mniejszych na mniejsze przyjęcia. Sypialni też nie brakowało i łazienek oczywiście. Nie zwiedziłam jej całej, bo samej mi się to trochę znudziło, więc pobiegłam na górę i wparowałam do swojego pokoju i od razu rzucił mi się w oczy czarny kocur na jasnoszarym fotelu. Domyśliłam się, że bardzo się z nim już zaprzyjaźnił, ponieważ spał w najlepsze, tylko co jakiś mruknął zadowolony. Przyjrzałam się lepiej pomieszczeniu. Wszystko w nim było jasnoszare lub błękitne, bardzo mi się tu podobało. Po chwili wzięłam Romiego na ręce i usiadłam z nim na "jego" fotelu. Miauknął tylko, ale wtuliwszy się we mnie, ponownie zasnął w najlepsze. Wyjrzałam przez wysokie okno. Dworek znajdował się na polanie przy lesie, z tego co mama mi opowiadała, to niedaleko było magiczne miasteczko. Do Londynu jednak nie miałyśmy daleko, bardzo mnie zdziwiło to, że mama posiadała mugolskie auto. Przez to, że nie miałam nic do roboty, zeszłam na dół, by popatrzeć, co na obiad robiła mama. W kuchni znajdował się jakby barek z wysokimi krzesłami, z których miało się widok na całą kuchnię, więc usiadłam tam i się przyglądałam.

- Co tam, mała? - zapytała wesoło, bawiąc się ciastem.

- Ano, patrzę sobie - odparłam zapatrzona.

- Twój dziadek też lubił mówić „ano" - zaśmiała się. - Lubisz pierogi?

- Tak! To moje ulubione danie, a w Anglii jest takie niecodzienne - odparłam podekscytowana.

- W tym domu będziesz je często jadła, uwierz mi!- Zachichotała.

Siedziałam tak i patrzyłam. Nie wiem, czemu nie używała magii, przecież jest taka wspaniała nawet w codziennych czynnościach! Naprawdę jej nie rozumiem pod tym względem... Po jakimś czasie obiad był gotowy, a ona umywszy ręce, zwróciła się do mnie.

- Słońce, teraz jadę na chwilkę dosłownie do Londynu, pierogi do mojego powrotu odsiąkną. Proszę cię tylko byś na razie sama nie wychodziła, łatwo się tutaj zgubić, dobrze? - Uśmiechnęła się do mnie lekko.

- Dobrze - mruknęłam i odwzajemniłam uśmiech. Gdy już wychodziła, zakradałam się po tylko jednego pierożka, ale...

-A! I łapy precz od obiadu. - Pogroziła mi palcem ze wzrokiem pełnym iskierek szczęścia.

Z udanym smutkiem poszłam do pokoju, zastanawiając się, czemu była taka szczęśliwa. Nie zastanawiałam się jednak nad tym długo, ponieważ dopadło mnie takie otępienie, że ledwo co doszłam do pokoju. Gdy otworzyłam drzwi, z automatu walnęłam się na łóżko. Na szczęście Romi uciekł zanim upadłam (opisanie jego nastroju jako „wściekły", byłoby wielkim złagodzeniem). Jednak po chwili położył mi się na plecach i tak spaliśmy sobie do czasu... BUMM! Na dole spadło coś ciężkiego z wielkim hukiem na podłogę. Romi podskoczył i uciekł na fotel, po czym popatrzył na mnie zmartwiony. Naprawdę nie wiedziałam, co się dzieje. Po chwili usłyszałam jakieś znajome, chłopięce głosy, a z nimi mówiła chyba mama. Trochę zestresowana przeszłam korytarz i powoli zaczęłam schodzić po schodach i dzięki temu mogłam zrozumieć, co mówią ludzie na dole. Zatrzymałam się już prawie na końcu klatki schodowej i nasłuchiwałam.

- Chłopcy, ciszej, bo niespodzianka padnie na zawał! - syknęła zdenerwowana mama.

- To niespodzianka ma serce?! - pisnął jeden z znajomych/nieznajomych głosów.

- Ja się już boję! - powiedział drugi.

- Ciszej! - syknęła ponownie.

- Dobrze, mamo - odpowiedziały dwa chłopięce głosy naraz.

„Mamo"?!Co tu się dzieje?!! Okej, nie panikujmy, jednak to trochę trudne w takiej sytuacji... Zeszłam na parter i co ja patrzę? Patrzę i widzę mamę i tych bliźniaków z Gryffindoru! Parę razy z nimi gadałam, ale w sumie wyszło tak, że nawet nie znamy zbytnio naszych imion. Wiem, że to dziwne, ale jakoś albo mi wypadły z głowy albo nie wiem! Jeszcze mnie nie zauważono, więc podeszłam i stanęłam przed nimi. Mama uśmiechnęła się do mnie lekko. Chłopaki stali do mnie tyłem, nie wiedziałam kompletnie, co powiedzieć.

- Chłopcy, niespodzianka stoi już za wami. - Uśmiechnęła się do nich uspokajająco i obróciła ich za ramiona. No zdębieli.

- Niemożliwe... W końcu nastał czas, gdy ich zatkało! - Mama śmiała się do łez. Myślałam, że zaraz będzie się turlać na podłodze z tego powodu.

-C-co on-na t-tu rob-bi? - zapytali jednocześnie.

- Mieszka - odpowiedziała jakby nigdy nic.

- Co?! - zapytali ponownie.

- To, że ona będzie u nas mieszkać. - Uśmiechnęła się do nich cwaniacko.

- Ale... - jeden z nich chciał o coś jeszcze spytać, ale brakło mu słów.

- To wasza siostra! - oznajmiła im i mi przy okazji z entuzjazmem.

- To moi bracia? Mam braci? - zapytałam zszokowana.

- Tak, kochanie - odpowiedziała, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. - Zaginęłaś wiele lat temu, ale Dumbledore cię uratował... – Chłopcy w tym momencie spojrzeli na mnie z szczęściem i łzami w oczach. - Wiedzieli, że mieli kiedyś siostrę... - wyjaśniła ich chwilowe zawieszenie.

- Rolion. – Podał mi rękę wyższy z dwójki. Byli identyczni, ale wzrostem się różnili minimalnie. Mieli ciemno brązowe włosy i byli mojego wzrostu. Obaj mieli zielone oczy i bladą cerę, nie byli bardzo podobni do mamy, bardziej ja ją przypominałam.

- Dezjon. – Następnie uścisnęłam rękę drugiemu.

- Agata. – Uśmiechnęłam do nich wesoło i w przypływie emocji przytuliłam obu mocno, odwzajemnili uścisk.

- Och, jakie z was słodkie dzieciaczki! - podjęła nasza uradowana mama i dołączyła się do przytulasa.

- A czego się spodziewałaś? - zapytaliśmy jednocześnie, na co się zaśmiała.

- Dobra, chodźcie na pierogi!

- Tak! - krzyknęliśmy szczęśliwi.

Podała nam danie i zaczęliśmy je zajadać z wielkim smakiem. Tak dobrych pierogów to jeszcze nie jadłam. Podczas obiadu ustaliliśmy, że jak się ogarniemy, to chłopcy pokażą mi okolice. Po około pół godzinie byli gotowi, więc wyszliśmy na dwór i Dejzi (tak go zaczęłam nazywać, trochę dziewczęco, ale mówi się trudno. Na Roliona mówiłam Rolo) zaczął berka. Oczywiście ode mnie, bo czemu nie? Graliśmy tak z dobrą godzinę, aż dobiegliśmy do jeziorka niedaleko w lesie. Rolo nie mógł się powstrzymać i mnie przerzucił przez ramię, a następnie wrzucił mnie do niego! Wybaczyłam mu, bo woda była super! Chłopcy wskoczyli zaraz za mną i zaczęło się. Zabawa była niesamowicie śmieszna. Chlapaliśmy się, ścigaliśmy, topiliśmy trochu... ale tylko trochu. Niestety zaczęło się ściemniać i trzeba było wracać do domu. Gdy doszliśmy do drzwi ogrodowych, a mama nas zobaczyła, to powiedziała tylko do mnie: "Przyzwyczaisz się" i zachichotała. Następnie od razu kazała nam się iść przebrać.

Podobnie minęły mi dwa miesiące. Nie mogłam się nudzić, a szczególnie czytać. Gdy bracia widzieli, że mam książkę w ręku od razu mi ją zabierali albo zabierali mnie jej (da się). Takie życie z nimi. Często chodziliśmy na Pokątną. Dokładniej na lody, do sklepów, itd. Graliśmy też w quidditha i to dość sporo, nieźle mnie przetrenowali. Pokochałam ten sport, który nie chwaląc się, dobrze mi wychodził i założyliśmy się kto pierwszy dostanie się do drużyny. Oni stawiali na siebie, a mi szans nie dawali. To się zdziwią, gdy się dowiedzą, że dawałam im fory. Mama mi kupiła super miotłę i mnóstwo ubrań. Jednym zdaniem, miałam wspaniałą rodzinę! Warto było na nich czekać...

Pewnego ranka dostaliśmy listy z Hogwartu. Dlatego też poszliśmy na ukochaną ulicę Pokątną zrobić zakupy. Najpierw kupiliśmy braciom nowe szaty, później książki i inne potrzebne rzeczy. Mama kogoś spotkała i kazała nam iść na lody czy coś... Jak na nasze rodzeństwo przystało oczywiście poszliśmy do sklepu z rzeczami związanymi z quiddithem. A tam spotkaliśmy Jamesa, Remusa i Syriusza! Na tego ostatniego reakcja była taka:

- Syriuszek, jakże miło to znowu powiedzieć! - Poczochrałam mu włosy, wiedząc, że tego nie znosi, he he. Na szczęście przywitałam się ososbno, jeszcze nie wiedzieli, że jestem siostrą bliźniaków.

- Ach, Bialuśka, mi ciebie też brakowało! - Walnął mnie w plecy tak mocno, że wpadłam w ramiona Jamesa.

- Agi! - pisnął jak baba, okręcając mnie wokół siebie.

- Jamie! Remi!- powiedziałam podskakują do drugiego.

- Heeejj! - przywitał się.

- Siema, chłopaki! - przywitali się bracia, a stanęłam za naszymi kolegami.

- Siema, co tu robicie? - zapytał się Jamie.

- Ano, z siorą przyszliśmy popatrzeć na wystawę – odparł Dejzi.

- A ładna? - zapytał Syriusz z figlarnym uśmiechem, jak to on, wiadomo.

- Aaaa... - Rolion zobaczył, że pokazywałam by nic nie mówił - bardzo!

- Super, a gdzie jest? - zapytał się, rozglądając po całym sklepie.

- A co? - zapytał zaciekawiony Rolion.

- Pewnie byś ją poderwał? - zasugerował drugi bliźniak.

- Jasne! - prychnął pewny siebie Black.

- Zakład? - zapytali, cwaniacy.

- Dobra, o co? - zgodził się młody Black.

- O dziesięć galeonów...

- ... Na łepka!

- To zawołajcie tę piękność! - W trakcie ich rozmowy poszłam na około półek, by wyjść zza braci i przy okazji prawie płakałam ze śmiechu. Taki młody, a już chce podrywać. Tym razem będzie biedniejszy o dwadzieścia galeonów, a nie bogatszy o dziewczynę. Podeszłam do bliźniaków i zawiesiłam się na ich szyjach, uśmiechając cwaniacko do Syriuszka.

- Och, Syriuszku... ja pięknością? Chyba się zarumienię! - Teatralnie schowałam twarz w ramie Dejziego.

- A więc to nie zbieżność nazwisk... - Zauważył Remus.

- Jakim cudem jesteście z tego samego roku? - zapytał zszokowany James.

- Ano, ja jestem ze stycznia, a oni z grudnia. - Wyjaśniłam.

- Tak, teraz Syriusz... pokaż, co potrafisz! - Zachęcili go moi bracia.

- ... - Dokładnie to mu szczena opadła. - ... - O! Chyba się obudził. - Cooo?! To wasza siostra? Przecież ja jej nigdy nie poderwę. Nie mam najmniejszego zamiaru!

- I dobrze, bo nie mam zamiaru słuchać marnych zarywów takiego dzieciaka!

- Ha ha! Bardzo śmieszne. - Czujecie ten jego sarkazm?

- Wiem! - odpowiedzieliśmy chóralnie rodzeństwem.

Pogadaliśmy jeszcze trochę i wróciliśmy do siebie. Za parę dni mieliśmy jechać do szkoły! Pewnie nie będzie się wiele różnił o tamtego, ale i tak się cieszę. Mama jest bardzo radosna, bo dogaduję się z chłopakami i że czuję się dobrze u nich. W swojej prawdziwej rodzinie.

Dwudziestego dziewiątego sierpnia spakowałam się do szkoły i postanowiłam pojechać do sierocińca, by odwiedzić panią Mirienę. Gdy weszłam do środka zauważyłam, że chłopaki którzy niegdyś mi dokuczali, patrzyli na mnie z szokiem. Dziewczyny patrzyły ze złością i zazdrością. Minął tylko rok, a jednak trochę się zmieniło. Gdy byłam już pod drzwiami dyrektorki, zapukałam grzecznie.

- Proszę! - Usłyszałam jej miły głos zza drzwi.

- Dzień dobry! - Weszłam z ciepłym uśmiechem na twarzy do środka.

- Agatka! O matko, jak ja tęskniłam! - Kobieta podbiegła i mnie mocno przytuliła, co odwzajemniłam.

- Mi też pani brakowało...

- Słonko, jak ci jest u nowej rodziny?

- Naprawdę super, mam kochającą mamę i dwóch braci!

- Cieszę się z twojego szczęścia! - Pogłaskała mnie po policzku z uśmiechem wyrażającym szczęście i czułość, dalej mnie kochała...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro