Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Podchody

     Pogoda się zepsuła. Sierpień jeszcze się nie skończył, gdy nad południowo-zachodnią Kornwalią rozszalały się burze. Deszcz lał codziennie jak z cebra, a wzburzone morze ogromnymi falami rozbijało się o podstawę klifu, rozbryzgując się i mieszając z kroplami deszczu opadającymi gęsto na Sennen Cove. Wysuszona ziemia z wdzięcznością przyjmowała dar z niebios, ale Melanie wiedziała, co to oznaczało dla Wolf Rock.

Sztorm. Trwająca bity tydzień morska burza, bezlitośnie poniewierająca bezbronną wyspę, atakująca solidne mury latarni, zalewająca stary dom setkami litrów wody. Melanie nie raz przeżyła ten manifest natury i wiedziała, jak trudny był to czas dla samotnego latarnika. Był to niewątpliwie test dla Hawkinsa, ale ją bardziej przejmował stan Wolf Rock. Martwiła się o swój kurnik, zastanawiała się, czy Hawkins zabrał na ten czas kury do latarni, zadręczała się swoim z całą pewnością zrujnowanym poletkiem, drżała o stare mury i okna domu, który chcąc nie chcąc nadal uznawała za swój.

Skąd mogła zaczerpnąć informacji? Bob miał wyruszyć z zapasami dopiero za półtora tygodnia, więc na pewno nic nie wiedział. Ale... gdyby Hawkinsa pochłonęło morze, czy ktokolwiek zdawałby sobie z tego sprawę?

Postanowiła, że do niego napisze. Tym razem naprawdę miała odezwać się pierwsza. Nie zamierzała jednak być bezpośrednia. Wolała dowiedzieć się wszystkiego „przy okazji".

M: Słyszałam, że przeczytałeś już wszystkie książki, które Ci poleciłam

Chciała dopisać „imponujące", ale się powstrzymała. Dlaczego miałaby go chwalić?

Odpowiedź nie nadchodziła, bo Hawkinsa zwyczajnie nie było online. Dochodziło południe, więc Melanie wywnioskowała, że poszedł spać. Pozostało jej tylko czekać.

Deszcz uderzał w szyby, gdy spędzała kolejne godziny na bezczynnym wpatrywaniu się w krople spływające po szkle. Ostatnie tygodnie jej życia właśnie tak wyglądały. Bezruch. Odrętwienie. Apatia. Nic. Nie działo się nic. Jadła, żeby nie umrzeć z głodu, myła się, żeby chociaż z zewnątrz sprawiać wrażenie względnie normalnej. Dla rodziców. Robiła to dla nich. Absolutne minimum, by nie martwili się bardziej niż to warte.

Czasem z nimi rozmawiała. Starała się, aby tematy zawsze były trywialne. Wiedziała, że wymiana dwóch lub trzech zdań z mamą i zjedzenie niedzielnego obiadu przy stole wraz z rodzicami trochę ich uspakajało. Mama Melanie była prostolinijną kobietą i jej córka miała absolutną pewność, że gdyby znalazła się na jej miejscu, po prostu otrząsnęłaby się z przeszłości i ruszyła dalej. Nigdy długo nie kryła urazy, nie dawała się zagiąć problemom, ale odważnie stawiała im czoła. Wierzyła, że Melanie prędzej czy później też „przejdzie", jak to sama ujęła.

Tata był jednak inny. Bardziej wnikliwy. Bardziej wrażliwy. Obserwował córkę przy każdej nadarzającej się okazji, a mową ciała wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że jest gotów pomóc we wszystkim, o co go poprosi.

Ona jednak nie prosiła. O nic nie pytała. Karmiła się nadzieją, że wróci na Wolf Rock i tylko ta myśl dawała jej siłę udawać, że to, co czuje, to tylko niewielki dół. Prawda była zgoła inna.
Odpowiedź od Hawkinsa nadeszła dopiero po zapadnięciu zmroku, gdy leżała już w łóżku. Chociaż przez wszechobecne deszczowe chmury nie mogła tego zobaczyć, wiedziała, że gdzieś tam na horyzoncie niedawno rozświetliły się lampy latarni.

H: Patrząc na ilość niezbędnej do przyswojenia wiedzy, umiejętność szybkiego czytania powinna być wpisana w ten zawód.

Pomijając dziwacznie oficjalny ton jego wypowiedzi, Melanie z całą pewnością mogła stwierdzić, że żył i prawdopodobnie nie dopuścił do zniszczenia jej ukochanego sanktuarium. Prawdopodobnie.

M: Sztorm już odpuszcza. Dał ci w kość?

Chyba nie zabrzmiało to zbyt troskliwie, zastanawiała się. Nie chciała, żeby ją opacznie zrozumiał. Miała na sercu los wyspy, a nie intruza, który ją zamieszkiwał.

H: W życiu nie widziałem niczego piękniejszego.

Nie no, on musi żartować, pomyślała. Zgrywał się. Za żadne skarby świata nie chciał się przyznać, że dostał po tyłku. Sztorm nikogo nie oszczędzał.

M: A tak na poważnie?

H: Na poważnie to kurnik zgubił gdzieś swój dach.

M: Co?!

Napisała to pod wpływem impulsu, a z nerwów nawet zrobiło jej się gorąco.

H: Spokojnie. Kury są bezpieczne. A jak tylko sztorm ucichnie, zajmę się naprawą.

To ją trochę uspokoiło. Sama zbijała ten kurnik, więc podejrzewała, że mogła spartaczyć robotę. Od zawsze lepiej radziła sobie z logicznymi problemami, a nie manualnymi. Dlatego zajęła się informatyką.

Wtedy telefon zaskoczył ją kolejną wibracją:

H: Czeka mnie długa noc w latarni. Za jaką książkę powinienem się teraz zabrać? Jakieś wskazówki?

M: Jeszcze ci nie dość? Nie jest to górnolotna literatura...

Nie to, co książki, które sama sprowadziła sobie na wyspę. Chociaż w większości pochłaniała lektury z czytnika.

H: Nie, ale doskonale nadaje się do odpędzania natrętnych myśli.

To ją zainteresowało. Natrętne myśli? Powód, dla którego zdecydował się na tę pracę? Czyżby nie chodziło o samą przygodę? Z drugiej strony całkowicie pojęła, co chciał jej przekazać. Ona sama chwytała się czegokolwiek, nawet nudnych książek napisanych archaicznym językiem, aby tylko zająć czymś udręczony rozum.

M: Masz coś na sumieniu?

Nie wiedziała, dlaczego to napisała. Gdyby rozmawiali twarzą w twarz, ton głosu i mimika znacząco zmieniłyby odbiór tego pytania. Mogła pytać z obawą, z powagą albo z figlarnym uśmiechem. Co zobaczy Hawkins, czytając jej słowa?

H: Jeszcze nie.

Teraz to ona zastanawiała się, w jaki sposób mógłby wypowiedzieć tę kwestię. Planował morderstwo? Samobójstwo? Coś... innego?

M: To znaczy?

Ale on już nie odpisał. Czekała długo, co kilka minut podświetlała ekran i sprawdzała, ale wiadomość nie nadeszła. Dlaczego czuła... niedosyt? Zaintrygował ją. Po raz pierwszy od kilku lat inny człowiek zdołał ją choć trochę zainteresować.

Mimo wszystko to wcale nie wzbudzało w niej radości. Bała się swojej ciekawości. Lepiej, spokojniej żyło jej się bez niej.



    Mijały kolejne tygodnie. Sztormowa pogoda ustąpiła miejsca zwyczajnej dla tych terenów wilgoci, niewidocznej zza okien ciepłego domostwa. W życiu Melanie nadal królowała stagnacja. Każdego poranka wykreślała jedną budkę w kalendarzu, odliczając dni do końca pierwszego kontraktu Hawkinsa. Nie chciała żywić się optymizmem i nadzieją, że po pół roku odzyska latarnię, ale nic innego nie zachęcało jej do dalszej egzystencji.

Jedyną zmianą, jaka zaszła w jej pozbawionym jakichkolwiek aktywności życiu, były sporadyczne wymiany zdań z Hawkinsem. Raz na kilka dni zdarzało się, że napisał do niej parę słów; opisał uznanie dla mglistego poranka, albo pochwalił tytuł, który aktualnie czytał, jednak najczęściej donosił na temat Wolf Rock. Te wiadomości zawsze trochę ją uspokajały. Dawały złudne poczucie trzymania ręki na pulsie, posiadania jakiejkolwiek kontroli. Te sprawy już jej nie dotyczyły, ale do niej to zwyczajnie nie docierało. W duchu była mu wdzięczna, choć nigdy by się do tego otwarcie nie przyznała.

Gdy nadszedł czas trzeciej dostawy zapasów na wyspę, Melanie walczyła z wielką ochotą pójścia znów do portu i wypytania Boba o wszystko, czego się dowiedział. Ta chęć przegrała jednak ze strachem. Nie chciała ponownie usłyszeć o nawale pracy, jaką wykonał Hawkins. Nie chciała znów zniknąć w jego cieniu.

W połowie września do Sennen Cove przyjechała Sylvia. Melanie w ogóle nie zdziwiło, że znów pojawiła się sama, bez męża i dziecka. Chyba liczyła na spędzenie czasu z młodszą siostrą, ale ta nie była zainteresowana. Poza zjedzonym wspólnie obiadem i rozmową o pierdołach nie zamierzała poświęcić Sylvii więcej uwagi.

Melanie popełniła jednak mały błąd. Od tygodnia czy dwóch, jeśli już wychodziła z pokoju, zawsze w kieszeni spodni trzymała swój telefon. Nie chciała przegapić żadnej wiadomości z Wolf Rock, po prostu. I może rodzice nie widzieli w tym nic niezwykłego, w końcu Melanie zawsze żyła za pan brat z elektroniką, Sylvia nie była już tak naiwna. Gdy komórka zawibrowała donośnie w kieszeni młodszej siostry podczas kolacji, starsza od razu wychwyciła ów dźwięk i otaksowała Melanie badawczym wzrokiem.

Dziwny wstyd podpalił jej wnętrzności. Wiedziała, o co chodzi. Od miesięcy, nie, od lat ignorowała każdą wiadomość czy połączenie od Sylvii, a ta przyłapała ją teraz na kontakcie z kimś innym. Czy powinna się wytłumaczyć? Wyjaśnić, że tutaj chodzi tylko o pozyskiwanie informacji o wyspie?

Po namyśle stwierdziła, że nie będzie się kajać. Nie zrobiła nic złego. Siostra, tak jak rodzice, na każdym kroku próbowała jej pomóc albo sztucznie odciąć ją od przeszłości, podczas gdy rozmówki z Hawkinsem nigdy nie krążyły wokół tych tematów. Nie znali wzajemnie swoich historii, więc i nie było czego roztrząsać.

Po kolacji już chciała odejść od stołu i udać się na górę, gdy nagle Sylvia zatrzymała ją niespodziewanymi słowami:

— Mel, nie chciałabyś może odwiedzić mnie w Truro?

Melanie spojrzała na siostrę szeroko otwartymi oczami. Jak to sobie niby wyobrażała? Poczuła na sobie wzrok rodziców.

Sylvia uśmiechnęła się niepewnie.

— Aaron zabrałby Archiego do swoich rodziców i mogłybyśmy spędzić babski wieczór. Jak za dawnych czasów. Co ty na to?

Tak, niegdyś często wpadała do Truro, kiedy jeszcze Sylvia i Aaron ze sobą chodzili. Ale w tamtym życiu była kimś innym. Tamta Melanie przestała już istnieć i tylko fizyczne podobieństwo wciąż sprawiało, że wszyscy ją z nią mylili.

— Dzięki, ale... nie — odpowiedziała i od razu odchrząknęła.

Sama wizja oddalenia się o prawie pięćdziesiąt mil od latarni paraliżowała ją od środka. Nie miała ochoty na babskie pogaduchy. Nie miała ochoty na oglądanie mieszkania siostry, gdzie każdy kąt dobijałby ją tęsknymi kolorami i zapachami.

— Powinnaś zrobić sobie przerwę od Sennen, Mel — odezwała się mama. — Odetchnąć innym powietrzem, rozumiesz?

Melanie westchnęła cicho. Domyślała się już, co się święci. Spojrzała na siostrę, znudzona i rozczarowana.

— Długo cię do tego namawiali? — zapytała, obserwując zmianę na twarzy Sylvii.

— Co? Znaczy się... — Zamrugała nerwowo, ale zaraz się opanowała. — To był nasz wspólny pomysł. Naprawdę chciałabym, żebyś mnie odwiedziła.

— Jaki macie w tym interes, tato? — zwróciła się do rodziców. Miała dość owijania w bawełnę.

— Żaden interes, Melly, po prostu... — zaczął ojciec, ale żona weszła mu w słowo.

— Chcieliśmy ci przypomnieć, że świat nie kręci się wokół Sennen Cove — wyrzuciła z siebie, nieco się unosząc. — Tam też jest życie, możliwości i ludzie, o wiele ciekawsi niż tutaj.

— Tak? I co dalej? — wycedziła Melanie.

— Gdybyś tylko chciała spróbować, Sylvia z pewnością by ci pomogła, prawda, Syl?

Starsza siostra ochoczo pokiwała głową.

— Spróbować czego? — naciskała młodsza, chcąc usłyszeć odpowiedź, którą już w zasadzie znała.

— Spróbować życia w nowym mieście. Nowy rozdział, Melly. Chyba już na niego czas, nie sądzisz?

— Popytałam po znajomych i znalazłoby się kilka ofert pracy. W twojej branży, Mel — zawtórowała ojcu Sylvia. — Nie musiałabyś mieszkać u mnie. Moja koleżanka wynajmuje małe mieszkania, więc na pewno znalazłoby się jakieś wolne lokum.

— No, Mel, co ty na to? Bez pośpiechu, nikt nie każe ci się od razu wyprowadzać.

Melanie czuła, jak jej ciało zaczyna drżeć ze złości. Miała po dziurki w nosie tej przesadnej opiekuńczości, tego wścibskiego wtryniania się w jej życie.

— Dlaczego w ogóle nie obchodzi was, czego JA chcę? — mruknęła, zbyt rozczarowana, by unosić głos.

— Melly, latarnia ma już nowego latarnika — odezwał się spokojnie Jowan.

— Nie wyprowadzę się — ucięła jeszcze ciszej, bo słowa ojca, choć tak oczywiste, bardzo ją zabolały.

To jednak zadziałało jak zapalnik na Giannę. Kobieta wyrzuciła ręce w powietrze, wywołując w salonie włoską zawieruchę.

— Pewnie! Siedź w swoim pokoju, gap się w ścianę i marnuj sobie życie, tak, jak to robisz już od ponad dwóch miesięcy! Dłużej! Od trzech lat! Gdyby nie ta przeklęta latarn-

Melanie gwałtownie zerwała się z krzesła, które z łoskotem opadło na podłogę.

— Gdyby nie ta przeklęta latarnia, dziś odwiedzałabyś na cmentarzu nie jeden, a dwa groby, mamo!

Po tych słowach nie czekała już na reakcję, tylko zostawiła oniemiałą rodzinę przy stole, a sama uciekła na piętro i zamknęła się na klucz w swoim pokoju.

Dopadła do łóżka, wślizgnęła się pod kołdrę i cała się pod nią schowała. Zwinęła się w kłębek i kierowana impulsem, wyciągnęła z kieszeni telefon. Ekran rozświetlił mrok, w jakim się znalazła, gdy drżącymi palcami otworzyła zakładkę rozmowy z Hawkinsem i wystukała niecierpliwe, nieskładne słowa:

M: Tęsknie za Wolf Rock

M: Cholernie

M: Tu nie mogę normalnie oddychać

M: Tylko tam

Potem natychmiast wygasiła komórkę i przycisnęła ją sobie do piersi, robiąc co w jej mocy, aby nie poczuć nawet ułamka wstydu, który normalnie ogarnąłby ją w tych okolicznościach.

Wszystko, co napisała, było szczerą prawdą. Ona naprawdę miała wrażenie, że się dusi. Z każdym dniem pętla na jej szyi stawała się coraz ciaśniejsza, tak, jak za dawnych czasów. Wtedy z pomocą przyszła jej praca w latarni. A dziś? Jak dziś miała poradzić sobie z tą... z tą beznadzieją?

Wtem poczuła w dłoniach drżenie telefonu. Znów podświetliła ekran i odczytała wiadomość od Hawkinsa:

H: Możesz  odwiedzić wyspę, jeśli chcesz. Bob przypływa w środę z zapasami, mogłabyś się z nim zabrać.

Otworzyła szerzej oczy w zdumieniu. Przez dłuższą chwilę nie była w stanie zdobyć się na jakąkolwiek odpowiedź. A on pisał dalej:

H: Wiem, że to niewiele. Ale lepsze to niż nic, prawda?

Spełnieniem marzeń byłaby wiadomość, że Hawkins zamierza się zwolnić i zwrócić Wolf Rock w jej ręce, ale wiedziała, że to bujanie w obłokach. Sama myśl postawienia znów stopy na wyspie i przechadzki po znajomym obejściu napełniła ją nową nadzieją. Naiwną, być może, ale prawdziwą.

Byle do środy, myślała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro