19. Tradycje
Nie mogła w to uwierzyć. Naprawdę to zrobiła. Opowiedziała swoją historię, wypowiedziała ją na głos, a uszy drugiego człowieka wychwyciły wszystkie jej słowa. Wcześniej samo myślenie o przeszłości wprawiało ją w stany apatii, więc dlaczego?
Odpowiedź była prosta. Chodziło o niego.
Spojrzała na mężczyznę idącego tuż obok. Od momentu opuszczenia cmentarza ich dłonie pozostawały splecione, a zbawienny dotyk pomagał jej wyciszyć się i uspokoić. William nie zadał jej ani jednego pytania. W żaden sposób nie skomentował jej opowieści. Po prostu trwał przy niej i okazywał wsparcie poprzez bliskość.
Dokładnie tego potrzebowała.
Pozwoliła sercu otworzyć się na chwilę i wyrzuciła z niego odrobinę ciężaru, który przeszkadzał mu normalnie pracować. I chociaż w zasadzie jej sytuacja nie zmieniła się w żaden sposób, czuła się... lżej.
Być może złamała niepisaną zasadę i wplotła w ich znajomość swoją przeszłość, ale... cieszyła się, że to właśnie Will był pierwszą osobą, której się zwierzyła.
Patrzyła na jego dostojny profil. Zastanawiała się, co sobie o niej myślał, teraz, kiedy znał już prawdę. Choć łagodny uśmiech i swobodny krok nie dawały jej złych sygnałów... bała się zapytać.
Szli wolno, w milczeniu, a dźwięki ich rytmicznych kroków zdawały się przesadnie głośne w chwilach, kiedy wiatr ucichał. Miasteczko spało, ulice były puste. Domki gnieżdżące się przy wybrzeżu zdawały się emanować ciepłem, mokry asfalt mienił się pod ich stopami, odgłosy morza wypełniała tęskna melodia, a wcześniej czarne jak smoła niebo nabrało barwy głębokiego błękitu wysypanego błyskającymi drobinami gwiezdnego pyłu. Po raz pierwszy od wielu lat Melanie poczuła się tutaj dobrze. Jej palce mimowolnie zacisnęły się mocniej na dłoni Willa.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się łagodnie. W jego oczach zauważyła pytanie.
— Dziękuję, Will — powiedziała nagle, cicho, a jej głos brzmiał jak ciepły okład.
Normalnie ze stresu zaczęłaby się tłumaczyć, ale teraz... Teraz, kiedy trzymał ją za rękę, wszystko było inne. Ona także. Te słowa wystarczyły.
— To ja dziękuję — odparł z większą powagą. — Za zaufanie.
Jego intensywny wzrok i ton sprawiły, że dreszcz spłynął jej po plecach. Dlaczego, ilekroć jej dotykał, ów dotyk wydawał jej się czymś całkowicie naturalnym? Tak naturalnym, że była gotowa sięgnąć po więcej? Chciała wsunąć rękę pod jego ramię i oprzeć głowę na jego barku, a może nawet...
Gdyby nie fakt, że właśnie dotarli pod drzwi jej rodzinnego domu, pewnie by to zrobiła.
Melanie wygrzebała klucze z kieszeni kurtki i już po chwili weszli do pogrążonego w ciszy domostwa. Wszędzie było ciemno — jedynie z salonu biło ciepłą poświatą choinkowych lampek. W powietrzu nadal unosił się zapach jedzenia.
— Zdaje się, że wszyscy już śpią — szepnął Will, kiedy po cichu zrzucili z siebie odzienia wierzchnie i kalosze.
Siłą rzeczy ich dłonie w końcu się rozdzieliły, więc zmysły Melanie znów odbierały świat takim, jak zwykle. Wróciły wątpliwości i niepewność, choć nie tak silne, jak zazwyczaj. Zrodziło się w niej jednak nowe uczucie, coś, czego akurat tego dnia całkowicie się nie spodziewała.
Nie chciała iść spać. Nie chciała, by ten dzień już się skończył. By ta chwila, którą dzielili, ta prywatność, ta niczym niezmącona sfera, w której byli tylko oni, zniknęła. Wraz z nadejściem świtu to wszystko miało zostać tylko wspomnieniem.
— Pewnie chcesz już się położyć... — zaczęła, zerkając na niego niepewnie.
Stał w wejściu do salonu, choć cały czas zwrócony był w jej stronę. Zobaczyła w jego wzroku... nadzieję? Dlaczego?
— Właściwie to w ogóle nie jestem śpiący — przyznał z zakłopotaniem. — Nie tak łatwo wyjść z trybu sowy.
Zaśmiała się cicho i mimowolnie zrobiła krok w jego stronę. Nie dotykał jej już, ale jakaś niewidzialna siła przyciągała ją do niego. W myślach gorączkowo wertowała pomysły na przedłużenie tej chwili, na kradzież jeszcze godziny, albo chociażby kilku wspólnych minut. Aż wreszcie wymyśliła:
— Chciałbyś... zobaczyć mój pokój? Wcześniej nie było okazji...
Skinął głową, więc udali się na górę. Wchodząc po skrzypiących schodach, starali się poruszać najciszej jak się da.
— Nie przestrasz się, wystrój pamięta lata mojej szkoły — ostrzegła szeptem, gdy wspięli się na piętro.
Po korytarzu niosły się odgłosy chrapania, dochodzące z pokoju Sylvii. Melanie otworzyła drzwi do swojego i wpuściła Willa do środka. Ostrożnie je zamknęła, żeby mogli w miarę swobodnie rozmawiać, choć i tak wiedziała, że ściany jej domu są cienkie. Nie zapaliła światła, bo ich oczy zdążyły przyzwyczaić się do ciemności, wystarczył im blask księżyca.
Melanie w lekkiej tremie obserwowała Willa, który z założonymi na plecach rękami prześlizgiwał wzrokiem po kątach jej pokoju. Zauważyła, że na niektórych obiektach skupiał się dłużej niż na innych. Na przykład na tapecie w różowe róże, której kolory w tych warunkach przypominały szarości i błękity, albo na sfatygowanym biurku, na którego widok się uśmiechnął.
— Z biurka na Wolf Rock też intensywnie korzystałaś, hm?
Podeszła bliżej i spojrzała na kilkuletnie plamy po wylanej kawie. Kiedy jeszcze potrafiła oddać się pracy przy komputerze, spędzała przy nim długie godziny. Nawet na wyspie miała okres, w którym dorabiała sobie na projektach stron internetowych. Od powrotu na stały ląd nie potrafiła już wykrzesać z siebie najmniejszej inicjatywy.
— Nie tak, jak z tego — odparła.
Will odwrócił się i obrzucił spojrzeniem resztę pokoju.
— Hm, gdzie mogłabyś spędzać najwięcej czasu? — zapytał, choć jego ton wskazywał, że nie czeka na odpowiedź.
Podszedł do odsłoniętego okna i wpatrzył się w coś za szybą. Melanie dołączyła do niego i podążyła za jego wzrokiem. Patrzył na migające światło latarni.
— Tutaj, prawda? — odgadł ciszej.
Stali blisko siebie, praktycznie stykali się ramionami. Melanie znów poczuła to dziwne przyciąganie.
— Mhm — przytaknęła. — Ilekroć zachodzi słońce, siadam tu i patrzę.
— Każdego dnia?
— Każdego dnia.
Nastała krótka cisza. Nie patrzyli już na latarnię, ale na siebie. Czy powinna wyznać, że wiele razy przesiadywała na parapecie aż do białego rana, do chwili, kiedy światło latarni gasło? Że ciąg bezsennych nocy bywał nieraz tak długi, że nie miała na nic sił? I że osobą, która wyrwała ją z pęt tego destrukcyjnego nawyku, był właśnie on? Jego niewinne telefony i czytane na głos fragmenty książek?
Patrzyła mu w oczy i widziała w nich zrozumienie.
— Bardzo za nią tęsknisz, prawda? — zapytał szeptem.
To nie było zwykłe pytanie. Usłyszała w nim podsumowanie wszystkiego, co wydarzyło się na ich wspólnym spacerze. Will znał odpowiedź. I teraz, nareszcie, doskonale rozumiał przyczynę.
Tęskniła, bardzo, ale... Nie w tamtej chwili. Z zaskoczeniem uzmysłowiła sobie, że kiedy William był obok, jej tęsknota przemijała. Nie musiał dotykać jej dłoni, wystarczyła jego obecność. Zupełnie jakby to sama Wolf Rock była przy niej.
— Dziś... nie — odpowiedziała równie cicho.
Jego brwi drgnęły w zaskoczeniu. Uśmiechnął się, zaintrygowany, nie odrywał wzroku od jej oczu. Podniósł rękę i sięgnął do jej twarzy, ale kiedy jego palce już miały pogładzić jej policzek, nagle się zatrzymał. Wyglądał tak, jakby się zapomniał i właśnie dotarło do niego, co o mały włos zrobił.
Chyba po raz pierwszy źle odczytał jej emocje. Ona... tego chciała.
— Ja... — Cofnął dłoń, a jego uśmiech przygasł. — Pójdę już. Nie chcę, żebyś z mojego powodu zarywała nockę.
Już na końcu języka miała potok słów w stylu: "ale mnie się nie chce spać" albo "zostań jeszcze trochę", ale ostatecznie nic nie powiedziała. Skinęła głową na znak zrozumienia, bo przecież nie mogła go tam zatrzymać na siłę.
Kiedy odwrócił się i zrobił kilka kroków w stronę drzwi, a ona rozczarowana własną nieśmiałością powiodła za nim spojrzeniem, zauważyła coś, czego wcześniej nie była w stanie dostrzec w mroku pokoju.
Okazało się, że mama Melanie zawiesiła jemiołę pod wszystkimi lampami w mieszkaniu. W jej pokoju również.
Nie wiedziała, dlaczego to robi, ale jej nogi same zaprowadziły ją pod wspomnianą lampę, a z ust wyrwało się tylko jedno krótkie, nerwowe słowo:
— Will...?
Mężczyzna się zatrzymał i odwrócił przodem do niej tak szybko, jakby wcale nie chciał wychodzić. Melanie stała z opuszczonymi luźno rękami i patrzyła mu prosto w oczy. Pełna napięcia, oczekiwała.
William patrzył na nią w niezrozumieniu, ale potem zauważył gałązkę zwisającą z jednej z żarówek. Konsternacja uleciała z jego twarzy, ustępując miejsca zaskoczeniu. Spojrzał znów na Melanie i przez chwilę zdawał się oceniać, czy dobrze odczytał sygnały.
Melanie przez cały ten czas nie ruszała się z miejsca, a jej serce biło tak mocno, że wstydziła się na samą myśl, że William mógłby je usłyszeć. Dlaczego? Dlaczego czuła tak wielkie napięcie? Dlaczego jeszcze się nie wycofała?
Podszedł do niej. Wolno i spokojnie. Zatrzymał się tuż przy niej, tak, że jemioła prawie dotykała jego rozwichrzonych włosów. Melanie zadarła głowę, by móc dalej patrzeć mu w oczy. Uśmiechał się lekko, prawie niedostrzegalnie. Wtedy poczuła na palcach ciepły dotyk.
Will uniósł wyżej ich złączone dłonie, przesunął kciukiem po wnętrzu tej, należącej do Melanie, a potem poprowadził ją wyżej i położył ją sobie na policzku. Przez ciało Melanie przetoczył się przyjemny dreszcz, kiedy magiczne działanie dotyku Willa podsyciło jej zmysły i wyciszyło negatywne emocje.
Dlaczego więc nadal czuła to uporczywe napięcie?
Patrzyła w jego migocące w ciemności fioletowe oczy, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji, kiedy to jego wolna ręka w podobnym geście dotknęła jej policzka. Przymknęła lekko powieki i wtuliła twarz w jego dłoń, tak przyjemnie ciepłą i delikatnie szorstką. Jego skóra pachniała świeżą, morską bryzą. Tak, jakby przesiąkł życiem latarnika aż po same kości.
Miała ochotę go przytulić. Całkowicie skryć się między jego ramionami. Czuła, że to najbezpieczniejsze miejsce na całej kuli ziemskiej. Zaledwie centymetry dzieliły ją od...
Kiedy otworzyła oczy, pierwszym, co zobaczyła, nie były jego oczy, ale... usta. Nie wiedziała już, czego pragnęła bardziej — przytulenia czy...
Zupełnie, jakby czytał jej w myślach, przybliżył się powoli, a gdy tylko znów zamknęła oczy... pocałował ją.
Przestała oddychać.
Jego ciepłe wargi zdawały się przewodzić prąd, który w chwilę rozszedł się po całym jej ciele. Podobnie do dłoni Willa, jego usta zadziałały na nią jak panaceum, ale kilka razy mocniej. Nie sądziła, że mogła czuć się jeszcze lepiej. Jej serce wyrywało się z piersi, a ręce aż mrowiły, powstrzymywane zaledwie resztkami nieśmiałości przed potrzebą większej bliskości.
Kiedy odrobinę się odsunął i przerwał pocałunek, wszystko wewnątrz niej wciąż drżało. Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Nadal trzymała dłoń na boku jego twarzy, a on dotykał jej policzka, palcami gładząc jej nagle rozgrzaną skórę. Wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale albo nie mógł zebrać się na odwagę, albo po prostu celowo się powstrzymywał. Nie wiedziała. Sama nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa.
W końcu Will zbliżył się raz jeszcze i złożył na jej czole przeciągany pocałunek. Fala przyjemnego ciepła raz jeszcze ogarnęła ją całą. Miała wrażenie, że pod jej wpływem coś się zmienia, coś dawno uśpionego wewnątrz niej wraca do życia, powoli wybudza się z letargu. Co to takiego?
— Dobranoc, Melanie... — Miękki szept rozbrzmiał tuż nad nią.
Zaraz po nim ciepło dłoni zanikło, jej ręka opadła, a Will, idąc tyłem i patrząc cały czas w jej oczy, wyszedł z pomieszczenia. Pokój znów stał się szary i ponury. Wszystko straciło barwę.
Tylko nie to, co czuła. To nowe uczucie, ten mały płomyk, który rozgorzał w jej wnętrzu, nie gasł, pomimo tego, że Willa nie było już w pobliżu. Czuła go nadal, kiedy ogarniała się do snu w łazience, albo kiedy leżała już w swoim łóżku i patrzyła na pęknięcie w suficie. Nie mogła przestać myśleć o tamtym pocałunku, co chwilę dotykała ust, nie docierało do niej, że to stało się naprawdę. Właśnie w takich chwilach najbardziej doskwierało jej to wewnętrzne gorąco, którego nie potrafiła nazwać.
I kiedy już pogodziła się z faktem, że tej nocy znów nie zmruży oka, jej telefon rozjaśnił się na stoliku nocnym i zaczął głośno wibrować. Zaskoczona sięgnęła po niego i z ekranu odczytała dobrze znane imię.
— Will, coś się stało? — zapytała po odebraniu połączenia.
— Gotowa na wieczorne czytanie? — zapytał cicho, a jego ciepły głos połaskotał jej ucho. — Co prawda nie zabrałem ze sobą żadnej porządnej lektury, ale w salonie znalazłem gazetę. Chyba się nada, hm?
Uśmiechnęła się do siebie. Szeroko. Prawie by zapomniała, że dla Willa nie stanowiło różnicy, czy byli blisko, czy daleko, tradycja to tradycja. Nawet jeśli miał jej czytać artykuły z magazynu.
Posłusznie wygrzebała z szuflady słuchawki i kiedy te tkwiły już w jej uszach, opadła z powrotem na poduszkę.
— Gotowa.
— Wspaniale. A więc... — Usłyszała wertowanie kartek, inne niż zazwyczaj. — Wolisz artykuł o pielęgnacji włosów czy o domowych sposobach na wilgoć?
Nie potrafiła powstrzymać krótkiego śmiechu.
— Zdecydowanie o wilgoci — powiedziała przekornie, bo Will najpewniej spodziewał się innej odpowiedzi.
Usłyszała ciche chrząknięcie, po czym bez zbędnych narzekań Will zabrał się za czytanie:
— Wilgoć w mieszkaniu to problem, który może prowadzić do poważnych konsekwencji, takich jak rozwój pleśni...
Słuchała jego poważnego głosu i nie panowała nad wesołością, która ją ogarnęła. William jak zwykle profesjonalnie podszedł do sprawy i starał się intonować tak, by ukołysać ją do snu, ale ten jeden raz skutki były odwrotne. Mimo wszystko nie przerywała mu, tylko czerpała radość z tej głupiutkiej sytuacji.
Artykuł okazał się długi, bo całkowicie wyczerpał temat. Pod koniec lektury powieki Melanie jednak zrobiły się ciężkie. Zasypiała z uśmiechem na ustach, choć ostatnim uczuciem, które nawiedziło ją przed odpłynięciem w sen, był... lęk.
Strach, że znów coś utraci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro