17. Odczyniona klątwa
Melanie nie poznawała swojej rodziny. Boże Narodzenie zawsze kojarzyło jej się z nerwami i atmosferą wiszącego w powietrzu konfliktu. Tymczasem jej bliscy, chyba po raz pierwszy od wielu lat, po prostu wyluzowali.
Mama, choć starała się, aby wszystko było perfekcyjne, darowała sobie czepianie się i narzekanie, tata zdecydowanie częściej się uśmiechał i nawet Sylvia odpuściła Melanie i słowem nie wspomniała o kontakcie, który młodsza siostra zerwała na tyle lat. Nikt nikogo nie strofował, nikt nie karał milczeniem, nie stronił od kogoś, słowem — dom wypełniały lekkość i dobre wibracje.
Melanie była tą najcichszą, trzymającą się na uboczu osobą. Nawet gdy spędzali czas w salonie, gdzie Will wreszcie miał okazję poznać najmłodszego członka rodziny, czuła, jakby nie uczestniczyła w sytuacjach, które jej dotyczyły, a raczej stała za tą niewidzialną, ale jakże cieniutką ścianą.
Zadziwiona już od kilku godzin obserwowała Willa, który z łatwością przeniknął do środka wspomnianej bańki. Nawiązał kontakt z wszystkimi bez wyjątku, każdemu poświęcił niezachwianą uwagę i dzięki swojemu niesamowitemu wyczuciu zaskarbił sobie sympatię całej rodziny. Nawet mały Archie wyciągał do niego rączki, gugał i śmiał się, a przecież widział go po raz pierwszy w życiu.
I tylko oczom Melanie nie umknęły sygnały, o których wcześniej rozmawiali. Nie jeden raz dostrzegała zmęczenie na twarzy latarnika, głębokie zamyślenie, nieraz nawet nikłe grymasy bólu.
Jak wiele kosztowało go to socjalizowanie się?
I czy to właśnie wpływ Williama tak bardzo złagodził atmosferę w jej rodzinnym domu? A może sprawił to fakt, że pierwszy raz po kilku latach rodzina Penrose wreszcie spędzała święta w komplecie?
Melanie starała się skupiać na swoich rozmyślaniach, bo widok Willa rozśmieszającego Archiego, zamiast ją rozczulać, stawał się dla niej coraz trudniejszy do zniesienia. Sama obecność chłopca sprawiała jej dyskomfort, którego nie potrafiła pokonać, a patrzenie jak Will bez żadnego problemu angażuje się w zabawę z maluchem, budziło w niej trudne do opisania uczucia. I nie były one pozytywne.
Sennen Cove pogrążyło się w cichej, wilgotnej ciemności. Szykowało się do snu. Z niektórych okien sączyła się senna poświata telewizorów. Spokojne morze kojącym szumem oznajmiało zakończenie dnia, zachęcało do ułożenia głów na poduszkach i zamknięcia oczu.
W całym tym sennym otoczeniu tylko jeden dom tętnił życiem. Z jego szyb padało jasne światło żarówek, kolorowe ozdoby w ogrodzie nadal migały rytmicznie, z komina wartko unosił się dym, a dźwięki rozmów i kolęd rozbrzmiewały pomimo zamkniętych drzwi.
Dom państwa Penrose przez wiele lat pogrążony był w żałobie. Ciężki obłok straty, krzywdy i niezrozumienia bezustannie unosił się nad nim i dławił ciepło, którym niegdyś emanował. Tej nocy jednak... zdawał się taki jak kiedyś. Jakby odrodził się na nowo.
Melanie już prawie zapomniała, że w jej rodzinnych progach kiedykolwiek mogło być tak... lekko. Spoglądała na twarze swoich bliskich, a widok ich roziskrzonych oczu i szerokich uśmiechów dawał jej siłę i motywację do tego, by siedzieć tam z nimi i być dla nich, tak, jak kiedyś. Choć ledwo przypominała siebie sprzed kilku lat, chciała, by poczuli chociaż namiastkę przeszłości.
Często spoglądała na Willa, który siedział tuż obok. Od kiedy przyjechał, jeszcze ani razu jej nie dotknął. Kilka dni temu była przekonana, że bez jego magicznych dłoni nie da rady przetrwać tych świąt. Tymczasem wystarczyła sama jego obecność. Czuła do niego ogromną wdzięczność, dla niego zapewne wręcz namacalną.
I tak było. Za każdym razem, gdy odwzajemniał jej spojrzenie, widziała w jego oczach nieme „świetnie sobie radzisz, Melanie". Zaraz potem jednak jego twarz pogrążała się w krótkiej zadumie. Melanie nie była w stanie zliczyć, jak wiele razy zastanawiała się, jak bardzo jest mu ciężko.
Wigilijny stół, choć duży, uginał się pod ciężarem wypełnionych po brzegi półmisków i talerzy. Gianna jak zwykle przeszła samą siebie. Nikogo oczywiście nie zdziwił widok samych włoskich potraw. Nie umknęło to uwadze Willa.
— Zdaje się, że to nie lokalna kuchnia, prawda? — zaczął, na co mama Melanie wyraźnie się ucieszyła.
— Masz rację, mój drogi. Anglicy nie wiedzą, co to dobre jedzenie — skomentowała bez skrupułów, ale zanim jej mąż zdążył się obruszyć, wstała i zaczęła po kolei wymieniać nazwy potraw: — Baccalà alla Vicentina, Capitone fritto...
Melanie w międzyczasie szeptała Willowi krótkie wyjaśnienia na temat każdego z dań:
— Suszone dorsze gotowane w mleku z warzywami, smażony sum...
— ...Linguine alle Acciughe, Risotto ai Funghi...
— ...makaron z sardelami, risotto z grzybami...
— ...Spaghetti alle Vongole, Insalata di Mare...
— ...spaghetti z małżami, sałatka z owocami morza...
— A na deser podam jeszcze Panettone i Panforte.
— Czyli ciasto drożdżowe i tarta z bakaliami.
I wtedy Will zaskoczył wszystkich, gdy odezwał się, a z jego ust wypłynęły słowa w języku włoskim:
— Wszystko wygląda przepysznie, pani Penrose.
Wszyscy spojrzeli na niego, ale to oczy Gianny rozszerzyły się najbardziej. Wielki uśmiech wykrzywił jej usta, kiedy spoglądała na mężczyznę z nieskrywaną radością.
— Mówisz po włosku, mój drogi? Gdzie się nauczyłeś? — rzuciła do niego.
— Tylko trochę — odparł. — Uczyłem się w domu, sam dla siebie. Włoski to piękny język.
Melanie przysłuchiwała się rozmowie, którą bez problemu rozumiała. Jej mamie zależało, żeby ona i Sylvia znały język swoich przodków na wypadek, gdyby kiedyś zechciały uciec z deszczowych Wysp Brytyjskich i zamieszkać tam, gdzie ich miejsce. Choć żadna z nich nie planowała wyprowadzki, obie całkiem sprawnie posługiwały się włoskim.
— O czym rozmawiają? — zapytał nagle Aaron.
Jowan roześmiał się cicho.
— Też chciałbym wiedzieć.
— Tato, naprawdę, od ponad trzydziestu lat mieszkasz z Włoszką pod jednym dachem, mógłbyś się w końcu nauczyć — skarciła go Sylvia, śmiejąc się. Trzymała na kolanach Archiego, który ze wszystkich sił próbował sięgnąć po pusty talerz, ale miał za krótkie rączki.
— Coś tam przecież umiem. — Zwrócił się w stronę żony. — Prawda, amore mio?
„Jego miłość" zachichotała jak młódka i machnęła ręką na męża, udając zawstydzoną.
— Znasz jeszcze inne języki? — zapytała Melanie, patrząc na Willa ze szczerym zainteresowaniem.
— Kilka, ale tylko podstawy — przyznał. — Angielski jest jednak najłatwiejszy do nauki.
— Nic dziwnego, skoro uczysz się go od urodzenia — rzucił Aaron ze śmiechem.
Will zmieszał się nagle, co nie umknęło uwadze Melanie. Sprawiał wrażenie, jakby przypomniał sobie coś ważnego, zauważyła w jego oczach skrywaną panikę. Zaraz jednak uśmiechnął się znów i przyznał Aaronowi rację. Po chwilowym dyskomforcie nie było śladu.
— Pochodzisz z Londynu, prawda, Will? — podjął ojciec.
— Tak — odpowiedział krótko latarnik.
Melanie wiedziała już, że Will potrafił słuchać jak nikt inny, ale kiedy role się odwracały, mówienie o sobie przychodziło mu z wielkim trudem. Postanowiła więc uratować sytuację:
— To... może zaczniemy w końcu jeść?
— No, no, a może najpierw modlitwa? — rzuciła Gianna i skinęła na męża.
Po krótkiej modlitwie wreszcie nastał czas na posiłek. Jedzenie okazało się doświadczeniem wręcz artystycznym. Nikt nie kręcił nosem na żadną z potraw, nawet mały Archie zajadał się swoim odpowiednim dla maluchów przydziałem. Melanie z zadowoleniem zerkała na Willa, który chyba jeszcze nigdy nie jadł przy niej z tak widoczną przyjemnością.
Wkrótce przy stole znów rozgorzała rozmowa, a potem nawet śpiewy. Melanie cieszyła się, że może tak zwyczajnie uczestniczyć w świętowaniu i nie martwić się tym, jak jej nastrój wpływa na innych. Pierwszy raz od dawna pozwolono jej po prostu milczeć. Nikt nie okazywał z tego powodu dyskomfortu, nikt nie wciągał jej na siłę do rozmowy, nie próbował dotrzeć do niej czy poprawiać jej humor.
Spodziewała się całkiem odwrotnego scenariusza.
Jedynie jeden moment był dla niej cięższy do przełknięcia. Otwieranie prezentów. A konkretnie chwila, kiedy to Archie miał rozpakować swoje. Gdy widziała, jak Sylvia i Aaron klęczą na podłodze po obu stronach malca i pomagają mu rozerwać ozdobny papier, znów dopadło ją to okropne uczucie.
Rozrywający serce żal.
Wtedy też po raz pierwszy tego dnia poczuła, jak palce Willa odszukały jej, ukryte pod stołem. Ledwie musnął wierzchem dłoni jej dłoń, dyskretnie, niewymuszenie, a już ciężar w jej piersi zelżał. Przymknęła na chwilę oczy i odetchnęła. Miała ochotę spleść swoje palce z jego, ale nie chciała, by ktokolwiek spostrzegł, że trzymają się za ręce.
Gdy uniosła powieki, zauważyła, że Will na nią patrzy. Uśmiechał się pokrzepiająco, ale wyglądał na... zadumanego. Zamyślił się? Dlaczego patrzył na nią tak... badawczo?
Po otwarciu prezentów i oddelegowaniu najmłodszego członka rodziny do snu dorośli zabrali się do tradycyjnej gry w tombola. Zabawie towarzyszyło jedzenie, ale tym razem w słodkiej odsłonie. Było mnóstwo śmiechu, ale też nerwów, bo Sylvia od zawsze miała problem z przegrywaniem. Właśnie w takich chwilach najbardziej uwidaczniał się jej włoski temperament.
Świętowanie przeciągnęło się do późnej nocy. Nim się obejrzeli, tarcza zegara wskazywała północ.
— No dobrze, młodzieży, czas spać — zarządził Jowan, jako pierwszy podniósł się z krzesła, a potem ziewnął przeciągle.
— Mały nie dam nam jutro pospać... — jęknęła Sylvia do męża, gdy włóczyli nogami w stronę sieni.
— Bez obaw, kochanie — pocieszył ją. — Wrzucimy go rano dziadkom do łóżka.
— Słyszałam! — zawołała za nimi Gianna, ale mimo wszystko się roześmiała.
Melanie nie czuła się senna. Nadmiar niespodziewanych emocji sprawił, że wewnątrz nadal była niespokojna. Zerknęła na Williama. Sądziła, że nie dostrzeże na jego twarzy oznak zmęczenia — w końcu przywykł do nocnego czuwania. On jednak zdawał się wykończony. Nie tyle fizycznie, ile psychicznie. Widziała to w jego oczach.
— Will, co powiesz na krótki spacer? — zaproponowała nagle, co sprawiło, że wszyscy na nią spojrzeli.
Chciała dać mu okazję do odetchnięcia, do opuszczenia choć na chwilę tych przepełnionych uczuciami murów. Sama również tego potrzebowała.
— Jasne, czemu nie? — odpowiedział William i uśmiechnął się ze zmęczeniem.
Jowan już otworzył usta, żeby zaprotestować, ale ostatecznie się powstrzymał. Melanie nie miała pojęcia dlaczego.
— Tylko uważajcie na siebie — rzucił i popędził wszystkich na górę.
— Założę sweter i możemy ruszać — powiedział Will i zniknął w swoim pokoju.
Melanie została sama. W zadumie spoglądała na światło migających lampek odbijające się w dziesiątkach ozdób choinkowych. Dopiero teraz, pozostawiona sama sobie w ciszy i bezruchu, pozwoliła wyobraźni wyrzucić na powierzchnię obraz, który wiele razy tego dnia próbował wypłynąć. Kiedy tylko go ujrzała, od razu zaatakował ją bezkresny żal. Żal, ale również... wstyd. Tak wiele lat odkładała w czasie tę jedną wizytę...
Wrócił Will, który miał na sobie brązowy, wełniany sweter. Spojrzała na niego półprzytomnie, pogrążona w myślach.
Dzięki niemu przetrwała ten najtrudniejszy dzień. Samo jego nieme wsparcie pozwoliło jej spędzić czas z rodziną w sposób, w jaki sądziła, że już nigdy go nie spędzi. Komu mogłaby bardziej zaufać jak nie jemu?
— Idziemy? — zapytał z lekkim uśmiechem.
Odwzajemniła go nieśmiało, przytaknęła, a potem sięgnęła po małego aniołka zawieszonego na choince. W jego srebrnych skrzydłach zamigotały kolorowe światełka. Kiedy zwróciła się znów przodem do mężczyzny, zauważyła, że patrzy na coś na górze, tuż nad nią.
— Czy to...?
Podążyła za jego spojrzeniem i od razu poczuła ciepło napływające do policzków. Jakim cudem ją przeoczyła? Była pewna, że wcześniej jej tam nie było! Ktoś musiał ją tam zawiesić tuż przed kolacją.
— Jemioła — odpowiedziała prawie szeptem.
Stali pod jemiołą.
W środku liczyła na to, że Will, który dopiero pierwszy raz brał udział w obchodach Bożego Narodzenia, nie znał tradycji związanej z tą rośliną. Wiedziała jednak, że z całą pewnością nie żył pod kamieniem. Wstyd sprawił, że nie potrafiła nic więcej powiedzieć.
Latarnik spojrzał jej w oczy, ale ona odwróciła wzrok. Przez tę nikłą chwilę była w stanie dostrzec w jego spojrzeniu wyraz... chęci.
Dlaczego poczuła naraz panikę i podekscytowanie?
— Chodźmy — szepnęła i się odsunęła. Tym razem nie tak gwałtownie, jak ostatnio w latarni. Tym razem zrobiła to nawet nieco niechętnie.
Will nie wydawał się urażony. Gdy w sieni w milczeniu założyli na siebie kurtki i wsunęli stopy w ocieplane kalosze, Melanie ukryła aniołka w kieszeni. Za drzwiami czekała na nich ciemna noc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro