Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Nareszcie w komplecie

Zaskoczony Hawkins zamrugał kilka razy, aż w końcu zreflektował się i podszedł bliżej. Wraz z Melanie przekroczyli próg domu, gdzie czekali już na nich Gianna i Jowan.

— William Hawkins — przedstawił się. — Bardzo miło mi państwa poznać.

Mel patrzyła z boku i nie odzywała się słowem. W pełnym napięciu obserwowała mowę ciała całej trójki, ich twarze i spojrzenia, w poszukiwaniu jakiegokolwiek negatywnego sygnału. Jej rodzice wyglądali na nieco spiętych, Will zresztą też.

Małżeństwo zgodnie wyciągnęło dłonie do gościa, a ten uścisnął je, choć Melanie nie umknęło jego chwilowe zawahanie. Po zetknięciu się z palcami Williama, twarze matki i ojca nagle rozjaśniło nowe uczucie — zaciekawienie i nieznaczne zaskoczenie.

Znów to zrobił, pomyślała Melanie. Była ciekawa, czy używał swoich zdolności z premedytacją, czy działo się to za każdym razem, gdy po prostu kogoś dotykał.

— Cieszymy się, że zasiądziesz z nami do wigilijnego stołu. Nikt nie powinien spędzać świąt samotnie. — Gianna potarła pokrzepiająco ramię Willa i uśmiechnęła się szeroko. Zwróciła się w stronę schodów. — Syl, Aaron! Zejdźcie na dół, mamy gościa!

— Gdyby nie Melanie, spędziłbym ten dzień jak każdy inny — odpowiedział i posłał jej ciepłe spojrzenie. Po chwili utkwił wzrok w Jowanie. — Niemniej, dziękuję za tę możliwość.

— Melly nieźle nas zaskoczyła, bo... — zaczął ojciec, ale w momencie, kiedy Mel już chciała zgromić go spojrzeniem, do sieni zeszli Sylvia i jej mąż.

Starsza siostra nie potrzebowała dotyku dłoni Willa, żeby na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie. Jej wzrok przeskakiwał z latarnika na młodszą siostrę, zupełnie jakby próbowała rozwikłać jakąś zagadkę.

W małym przedsionku zrobiło się tłoczno, kiedy nowoprzybyli podeszli bliżej i przywitali się z gościem. Wymienianie się uprzejmościami wkrótce zaczęło robić się sztywne i krępujące, więc tym razem to Mel postanowiła uratować sytuację:

— Mamo, może pokażemy Willowi jego pokój? — zaproponowała, kiedy odwiesili kurtki na wieszak.

Mama machnęła ręką z zakłopotaniem i skinęła na Williama, by ruszył za nią. Melanie niczym cień dołączyła do nich. Przeszli przez udekorowany salon, gdzie Hawkins z nieukrywanym podziwem zarejestrował obecność okazałej choinki. Zatrzymali się tuż przy dużym stole ustawionym przy szerokich oknach wychodzących na pola za domem. Po prawej stronie, przy gablotce wypełnionej pamiątkową zastawą, ukryte były wąskie drzwi. Gianna otworzyła je i we trójkę zajrzeli do środka.

Małe pomieszczenie, które kiedyś robiło za składzik, dziś stanowiło pokój gościnny. Pojedyncze, schludnie zaścielone łóżko stało pod skosem schodów, a przy niewielkim oknie ustawiona była stara komódka, na której leżały złożone w kostkę świeże ręczniki.

— Ciasno, ale na krótki pobyt jak znalazł, prawda? — zagaiła mama z dozą zakłopotania. Wyglądało na to, że chciała dobrze wypaść.

William wszedł do środka i odłożył swoją torbę na wolne miejsce na blacie.

— Łazienka jest na górze, jeśli chciałbyś się odświeżyć — mówiła dalej, a Melanie drgnęła, bo dołączył do niej tata i także zajrzał do środka. — Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty?

— Albo cydru? — wtrącił się ojciec. — Mam w piwnicy kilka beczek, moglibyśmy...

Ale jego żona nie pozwoliła mu skończyć. W chwilę znalazła się tuż przy nim i już chciała pacnąć go w ramię, ale w porę się opanowała.

— Żadnego pijaństwa w święta! Po moim trupie! — syknęła do niego pod nosem, a potem spojrzała w stronę Willa i przywdziała sztuczny uśmiech. — Rozgość się, mój drogi. Będziemy w kuchni, jakbyś czegoś potrzebował.

— Dobrze — odparł ze spokojem. — Dziękuję, pani Penrose.

— Przecież mój cydr jest jak sok, nie upije... — zaczął Jowan do Gianny, ale ta już pociągnęła go w stronę kuchni, wyrzucając z siebie ściszone reprymendy jak z karabinu.

Dla Melanie zachowanie rodziców było czymś normalnym, ale nie miała pewności, jak widział to Will. Spojrzała na niego z przestrachem, bo oczekiwała, że ujrzy na jego twarzy zakłopotanie albo inną oznakę dyskomfortu. On jednak wyglądał, jakby powstrzymywał rozbawienie.

— Ma temperament, prawda? — powiedział cicho i się uśmiechnął.

Od razu podłapała, że mówił o jej mamie. Pokiwała głową i bezwiednie podeszła bliżej.

— Jeszcze nie widziałeś jej w akcji — szepnęła z udawanym przejęciem.

Oj, tak. Jej mama potrafiła być jak żywioł. Spokojny ojciec stanowił dla niej odpowiednią przeciwwagę. Melanie od zawsze podejrzewała, że to dzięki charakterowi jej taty, związek rodziców przetrwał tyle lat. To zawsze on jako pierwszy wychodził z inicjatywą, żeby rozmawiać na temat problemów, a nie dąsać się po kątach.

Nagle zorientowała się, że stoi obok Williama, a wokół nich nie ma już miejsca na swobodę. Ciasny pokoik sprawiał to fałszywe wrażenie bliskości. Policzki Melanie zrobiły się cieplejsze i już obejrzała się w kierunku drogi ucieczki, ale zatrzymały ją słowa latarnika:

— Chciałbym ci coś powiedzieć.

Zaintrygowana, spojrzała znów na niego i od razu przypomniała sobie sytuację przed drzwiami domu. Już wtedy Will próbował przekazać jej jakąś informację, ale nie zdążył. Teraz patrzyła na jego spokojne oblicze, na którym dostrzegła powagę.

— Tak? — podjęła, ale nie czuła strachu.

Jakoś... przy nim nigdy się nie bała. Nie obawiała się złych wiadomości, fałszu, krzywdy... Miała świadomość, że to naiwne podejście. Nie miała pewności czy uodporniła się już na kolejne ciosy od życia, czy po prostu to Will wzbudzał w niej takie zaufanie.

William spojrzał w kierunku otwartych drzwi, wyminął Melanie i po cichu je zamknął. Wrażenie intymności zrobiło się jeszcze silniejsze.

— Wszystko w porządku? — zapytała, kiedy zwrócił się znów w jej stronę.

— Jeśli podczas mojego pobytu tutaj zauważysz, że... wyglądam na zmartwionego albo nie wiem... zmęczonego, nie przejmuj się tym, dobrze? — mówił z pochyloną głową. — Po prostu... już tak mam.

Zmarszczyła brwi. Zaciekawił ją. Zmęczenie była w stanie sama sobie wytłumaczyć, ale zmartwienie?

— Już tak masz? — podjęła, choć nie lubiła być wścibska.

Przytaknął, ale pod wpływem jej wyczekującego spojrzenia, wyjaśnił:

— Widzisz — podniósł ręce i pokazał dłonie z obu stron — mój ukryty talent nie skupia się tylko na nich.

Ilekroć poruszał temat swoich wyjątkowych umiejętności, zainteresowanie Melanie stawało się wręcz widoczne.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytała ze szczerą ciekawością.

— Jestem wyczulony na emocje ludzi, którzy mnie otaczają — wyznał, ze spokojem wpatrując się w Melanie. — Przy jednym czy dwu nie mam problemu, ale gdy znajdę się w grupie, gdzie tych emocji jest dużo... — westchnął i uśmiechnął się przepraszająco. — Czasem jest mi ciężko uporać się wewnętrznie z taką mieszanką.

Od razu przypomniała sobie jego słowa wtedy, w latarni. Już wiedziała, dlaczego życie wśród ludzi go przytłaczało. Nigdy by się nie spodziewała takiego wyjaśnienia.

Ubodły ją wyrzuty sumienia. Gdyby tylko wiedziała, nie zaprosiłaby go do domu, na spotkanie z mamą, kobietą, która emocji miała w sobie za dziesięciu. A inni? Siostra? Archie i... ona sama? Z całą pewnością czekał go ciężki wieczór.

— Ja... wybacz, Will, nie miałam pojęcia... — zaczęła z zakłopotaniem, ale on jej przerwał:

— Gdybym nie chciał tu być, odmówiłbym. Jestem świadom tego, co mnie czeka. Nie masz mnie za co przepraszać, Melanie.

Odpowiedziała delikatnym uśmiechem. Przez chwilę stali w milczeniu i patrzyli na siebie, ale kiedy cisza zaczęła się przeciągać, a poruszony temat oddalił się na dalszy plan, atmosfera znów dziwnie się zagęściła. Melanie doświadczała tego coraz częściej, ilekroć przebywała w pobliżu Willa. Czuła tę wewnętrzną potrzebę bycia... blisko.

Pukanie, a potem pisk zawiasów wyrwały ich z tego osobliwego stanu, a kiedy się obejrzeli, zobaczyli Sylvię, która taksowała ich badawczym wzrokiem.

— Idziecie? Czekamy tylko na was — powiedziała i otworzyła szerzej drzwi.

Przytaknęli w milczeniu i wyszli z pokoju. Kiedy Melanie przechodziła obok siostry, ta posłała jej pytające spojrzenie. Melanie nie wiedziała, o co jej chodzi, więc wzruszyła tylko ramionami.

Gdy w końcu dotarli na miejsce, przywitał ich prawdziwy rozgardiasz. Rodzice krzątali się przy kuchennym blacie zastawionym masą półmisków, pojemników z mąką, cukrem i innymi składnikami potrzebnymi do pieczenia. Z piekarnika biło gorącem i zapachem słodkiego ciasta. Z małego, ustawionego na lodówce radio płynęły dźwięki włoskich kolęd, którym co chwilę wtórował głos Gianny.

— No, nareszcie! — rzuciła, kiedy spostrzegła w pomieszczeniu trzy nowe osoby. — A gdzie Aaron?

— Mamo, trochę ciszej — poprosiła Sylvia ze srogą miną. — Aaron usypia Archiego, to jego pora na drzemkę.

Na wzmiankę o dziecku Will zerknął na Melanie. Nigdy nie wspominała mu o synku siostry, więc miał prawo się zdziwić.

— Och, no cóż, później do nas dołączy — rzuciła mama, wzruszywszy ramionami. Jej wzrok padł na młodszą córkę. — Mel, zapoznałaś Willa z naszą coroczną tradycją? — zapytała, a potem z uśmiechem spojrzała na mężczyznę.

— Ozdabiamy razem ciastka — wyjaśniła Melanie nieco zawstydzona.

— Liczy się kreatywność — wtrącił Jowan, którego dłonie pokrywała mąka. — Im dziwniejsze, tym lepsze.

— Pierwsza tura już na was czeka. — Gianna wskazała na ustawiony pod oknem stół.

Spoczywały na nim rumiane ciastka maślane w różnych świątecznych kształtach: gwiazdki, dzwonki, kokardy i choinki, wszystkie całkiem spore. Obok stały posypki i różnokolorowe polewy w tubkach.

Podczas gdy państwo Penrose zajmowało się produkcją kolejnych wypieków, młodsze pokolenie zasiadło do stołu i skupiło się na pracy artystycznej. Ku zadowoleniu Melanie, Will szybko dał się wciągnąć w to z pozoru dziecinne zajęcie. Każde z nich co chwilę zerkało na dzieła innych i początkowe nieśmiałe pytania wkrótce przerodziły się w pełne śmiechu komentarze na temat kolejnych natchnionych tworów. Gwar rozkręcił się najbardziej, kiedy dołączył do nich Aaron, który słynął ze swojego zamiłowania do żartów.

Choć atmosfera w kuchni daleka była od napiętej czy nieprzyjemnej, myśli Melanie co jakiś czas uciekały za ciemną zasłonę poczucia winy. Ilekroć z jej ust wyrywał się cichy śmiech, coś w środku, jakiś okropnie nieustępliwy głos karcił ją, przypominał jej, że nie wolno jej czuć się dobrze. Że jej pokuta nigdy się nie skończy.

W takich momentach błękitne oczy Willa odszukiwały jej, a w ich spokoju odnajdywała zrozumienie. Teraz wiedziała już, że wyczuwał to, co działo się w jej wnętrzu, a targające nią emocje musiały być dla niego tak wyraźne, jak dla niej silny zapach świeżych ciastek, od którego powoli zaczynało ją mdlić.

Melanie nie chciała dokładać Willowi emocjonalnego ciężaru i choć całym sercem pragnęła dotknąć jego dłoni, jakimś cudem udawało jej się opanowywać nawracającą melancholię samodzielnie.

— Aaron, serio? W zeszłym roku Avengersi, a w tym Minecraft? — podjęła Sylvia z rozczarowaniem.

Szwagier Melanie był nerdem i się tego nie wstydził. Wypiął pierś, z dumą zerkając na swoje kanciaste malunki.

— Wcale nie jesteś lepsza. Co to jest, Psi Patrol? — Wskazał na ciastka swojej żony. — Cała ekipa nawet!

Ta obruszyła się, ale widać było, że tłumi zawstydzenie:

— A-Archie lubi tę bajkę!

— Co to Minecramps? — zapytał nagle Jowan.

Nastała nagła cisza, po której nastąpił wybuch śmiechu. Sylvia i Aaron uronili nawet kilka łez, bo to oni śmiali się najmocniej. Gianna robiła dobrą minę do złej gry, bo wszyscy widzieli, że była tak samo zagubiona, jak jej mąż.

Melanie z uśmiechem spoglądała na swoich krewnych, kiedy nagle ich uwaga skupiła się na jej ciastkach.

— Mel, co ty tam nabazgroliłaś? — Głos mamy przebił się przez śmiech tamtej dwójki, pewnie tylko po to, żeby zmienić temat.

— Zaraz, czy to... kod? — podjął William, z zaciekawieniem odczytując nieestetyczne, lukrowane litery, cyfry i symbole.

Onieśmielona Melanie potwierdziła jego przypuszczenie skinieniem głowy.

— Kod? Do czego? — rzuciła ponownie zagubiona Gianna.

— Informatyka, mamo. Wiesz, komputery i te sprawy — wyjaśniła jej Sylvia, ale jej mama nie ustępowała.

— Kod do komputera? W sensie, że hasło?

— Najprościej mówiąc, każdy kolor można opisać ciągiem liter i cyfr — zabrała głos Melanie i wzięła do ręki jedno ze swoich ciastek, na którym białym lukrem nakreśliła wcześniej kilka znaków. — Ten napis sugeruje na przykład, że ciastko powinno być niebieskie.

Poczuła na sobie zaskoczone spojrzenie Willa. Odwzajemniła je, choć nadal czuła się zawstydzona. Sylvia to zauważyła, więc postanowiła się wtrącić:

— Will, Mel ci nie powiedziała? — zaczęła, na co młodsza siostra posłała jej zaalarmowane spojrzenie. — Przed latarnią, Mel projektowała zawodowo strony internetowe. Języki programowania ma w małym palcu.

— Bez przesady, znam tylko... — zaczęła Melanie na swoją obronę, ale Sylvia najwidoczniej wiedziała już, że powinna przystopować ze zdradzaniem faktów na temat siostry, dlatego zmieniła temat:

— Will, a co jest na twoich ciastkach?

Wszystkie pary oczu zwróciły się w stronę dzieł latarnika, na których namalowane były bliżej nieokreślone zawijasy. Melanie przyglądała się lukrowanym ścieżkom i choć nic jej nie mówiły, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w jakiś sposób zachowywały sens.

Tym razem to Williama złapało onieśmielenie. Najwidoczniej nie lubił być w centrum zainteresowania.

— Wygląda jakby to były... litery — zauważył Aaron. — To coś oznacza?

— To... zwykła abstrakcja. — Will wzruszył ramionami, a Melanie znała go na tyle, że potrafiła rozpoznać jego niechęć do ciągnięcia jakiegoś tematu.

Tym razem z pomocą przyszedł... Archie. Jego płacz przebił się przez ściany, muzykę i brzęczenie wiekowego piekarnika, alarmując wszystkich w kuchni. Aaron jak na komendę podniósł się z krzesła i bez słowa udał się na górę.

— Willy — odezwał się nagle Jowan, jak zwykle zdrabniając po swojemu kolejne imię. Kiedy latarnik spojrzał na niego, zaproponował: — Oprowadzę cię po gospodarstwie, co ty na to?

William wstał, a Melanie w ślad za nim.

— Mel, pomożesz mi w tym czasie posprzątać — zarządziła Gianna, która krzątała się już przy zlewie.

Spojrzeli na siebie. Ona w lekkiej panice, a on badawczo, zmartwiony, zupełnie jakby bał się ją zostawiać choćby na minutę. Czego się obawiał?, zastanawiała się. Rozmowy z jej ojcem, czy tego, że bez niego będzie jej ciężko?

Melanie wbiła wzrok w tatę. Przelała w to spojrzenie błagalną prośbę, niemą, ale bardzo wyraźną: „nie mów mu nic, czego sama bym nie powiedziała".

Nie wiedziała, czy zrozumiał, bo nie minęła chwila, kiedy obaj mężczyźni wyszli z kuchni. Melanie została sama z mamą i siostrą. Machinalnie zabrała się za mycie blatów, bo jej uwaga całkowicie skupiała się na nasłuchiwaniu. Usłyszała strzępki głosu taty, a potem trzaśnięcie tylnych drzwi. Miała przed sobą okno wychodzące na obejście za domem, więc co chwilę ukradkiem wyglądała na zewnątrz w nadziei, że w końcu ich zobaczy.

Nagle poczuła, jak ktoś trącił ją w bok łokciem. Oprzytomniała i spojrzała na uśmiechającą się pod nosem mamę, która energicznie myła naczynia.

— Zawsze musisz być taka skryta? — podjęła kobieta i zerknęła na córkę z ukosa.

— Skryta? — Melanie zamrugała w niezrozumieniu.

— Tak! Myślałam, że pływasz na wyspę, bo tak ci tęskno do latarni. Byłabym spokojniejsza, gdybym wiedziała, że się z kimś umawiasz. — Gianna jak zwykle nie przebierała w słowach.

W momencie, gdy ponownie wezbrała w niej panika, zauważyła na zewnątrz tatę i Willa ubranych w kurtki przeciwdeszczowe i wysokie kalosze. Przechodzili przez błotnistą połać, aby dostać się do zagrody przy oborze. Rozmawiali.

— Bo tak jest, odwiedzam latarnię, a Willa przy okazji. Nie umawiamy się — odpowiedziała, ale jej głos zdawał się słaby, niepewny.

— A co, brakuje mu czegoś? — zażartowała mama. — Jesteście chyba w podobnym wieku, jest grzeczny, spokojny i całkiem wyględny...

— Jesteśmy tylko przyjaciółmi, mamo — ucięła jej sugestie, bo w środku czuła się coraz bardziej zawstydzona.

— Przyjaciele nie patrzą na siebie w ten sposób — wtrąciła się nagle Sylvia, ale jej głos był całkowicie poważny.

Melanie spojrzała na nią przez ramię i już chciała zaprzeczyć, odrzucić kolejne bezpodstawne domysły, ale... czy na pewno bezpodstawne? Czy sama mogła z całkowitą szczerością stwierdzić, że jej uczucia wobec Willa były wyłącznie przyjacielskie? Być może, gdy na niego patrzyła, w jej oczach pojawiało się coś, nad czym nie miała kontroli? Coś, co wypływało z najgłębszych zakamarków jej podświadomości, o czym nawet nie śmiała nigdy świadomie pomyśleć?

Wtem poczuła gorąco powoli napełniające policzki, więc zwróciła się znów w stronę okna. Sylvia, która nie doczekała się odpowiedzi, stwierdziła, że pomoże Aaronowi przy dziecku i poszła na górę. Mama za to, jak gdyby nigdy nic, wróciła do porządków i śpiewania kolęd.

Melanie obserwowała mężczyzn na podwórzu. Stali w wejściu do obory — starszy wskazywał na coś i opowiadał, młodszy zaś uważnie słuchał. Po chwili jednak rozmowa zmieniła ton i Melanie z całą pewnością mogła stwierdzić, że nie rozprawiali już o gospodarstwie. Patrzyli na siebie, obaj co chwilę coś mówili, a ich twarze znaczyły emocje.

W pewnej chwili Will wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu jej ojca. Ten zamarł na moment, a potem jego usta wygięły się w spokojnym uśmiechu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro