Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II.i z tej to właśnie, z tej przyczyny.



❝So are you happy now?

You got exactly what you wanted

You try to break me down

Destroy me piece by piece❞

gone

jesteś wredna

królowo pszczół

         Jej szpilki uderzały zadziwiająco mocno o szpitalną podłogę z białych desek. Ostatni raz tak panikowała w dniu, gdy jej matka zostawiała ją z niezbyt ogarniętym ojcem, którego często nie było w domu, a kiedy już był i tak musiał zajmować innymi rzeczami, więc wpychał ją w najdroższe ubrania, pod najdroższy dach, ściany i z najdroższymi meblami. Dostawała luksusy, gwiazdki z nieba, a w zamian za to milczała. I tylko gdzieś w środku, między jednym okrzykiem radości, a drugą przerwą w sporządzaniu kolejnej listy potrzebnych rzeczy, czuła ból, który z czasem zaczął narastać i w końcu stał się tak wielki i wybredny, że tylko dowartościowanie się kosztem innych potrafiło go zagłuszyć.

          Teraz ból przekraczał wszystkie znane jej granice; rozchodził się po całym ciele, zaszczepiał w każdym kawałku i wyjadał z niej całą radość. I tym razem nie dało się wypędzić go, bo stworzone przez Marinette sumienie zabraniało Chloe kogokolwiek poniżać, a nawet gdyby się odważyła, to i tak nie było się na kim wyżyć, bo nie dość, że każdy był niczym ten leżący, w równie beznadziejnej sytuacji, to jeszcze w całej tej bieganinie po Paryżu i w ratowaniu czego się dało, nikt nawet nie zwracał uwagi na niezbyt wysoką blondynkę w podartej sukience. Przechodzili obok, czasami trącili ją niechcący łokciem, krzyczeli do siebie przed jej twarzą, ale jednocześnie byli ślepi na jej obecność. A to zaś mogłoby być całkiem zabawne w każdej innej sytuacji, w końcu zazwyczaj budziła w ludziach jakieś skrajne emocje – nienawiść, gdy była po prostu Chloe i podziw, gdy była Queen Bee.

         Teraz jednak nie miała ochoty nawet na drobny uśmiech. W jej umyśle panował chaos, jedyna myśl goniła drugą, trzecia potykała się o czwartą, a piąta biegła w tył i podskakiwała dziwnie dotykając szóstki i ósemki, bo siódemka gdzieś się zapodziała. Chyba umarła pod dziewiątką.

         Ale wszystkie myśli miały wspólne źródło – pokonanie Władcy Ciem i straty w tym poniesione. Oczywiście Chloe wiedziała już, gdy szli walczyć, że nie wrócą tacy sami, że będą musieli oddać tylko... dlaczego to musiało być tak wiele? Dlaczego to musiały być życia? Czemu ich bańka zwana idealnym życiem musiała tak szybko pęknąć? Czy światu nie wystarczało, że przez te lata i tak zrobiła się ogromna, a w jej ściankach pojawiły się dziury zwane rodzinnymi problemami i dylematami moralnymi? Czy myśl o tym, że mistrz Fu nie wie, co robi, nie mogła być ostatnią złą rzeczą w ich życiu?

        Nienawidziła dawnej siebie, czuła odrazę, gdy przypominała sobie każde słowo skierowane do Marinette i każdy dzień, w którym patrzyła w lustro i specjalnie nakładała więcej makijażu, byleby wyglądać jeszcze sztuczniej, niczym wredna lalka, ale... ale wtedy przynajmniej jej mózg nie był skalany wizją zakrwawionych ciał, chmary czarnych motyli i potwornym labiryntem, w którym błądzili chyba tydzień. W sumie nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło. Poczucie czasu zostało z niej wyrwane, gdy tylko oficjalnie wypowiedzieli wojnę Władcy Ciem... a potem poszli do Marinette i jakby nigdy nic zajadali się słodyczami, oglądali horrory i żartowali, że jutro wszystko się skończy i już każdy ich dzień będzie taki... że ich kwami będą jedynie towarzyszami w codziennych dniach, a miraculum ozdobami, symbolami zwycięstwa. Nawet mistrz Fu ich wtedy odwiedził, ale jak zwykle nie udzielił dobrej rady, nie zasugerował treningu, a jedynie uśmiechnął tajemniczo, wysłuchał ich planów i odszedł życząc powodzenia. Bo dorośli, gdy nadchodziły burzowe chmury i odzywały się trąby wojenne, musieli okazywać się bezużyteczni.

dużo w tobie nienawiści

królowo pszczół

         Tamtego dnia była samotna. Trzymając w dłoni miraculum pszczoły doświadczała pierwszych problemów związanych z byciem bohaterem. Po raz pierwszy walczyła, a właściwie to wymachiwała rękami bez żadnego konkretnego celu, później rzuciła jakieś dziwne słowa, o których wcześniej mówił jej Pollen i już tylko patrzyła, jak Biedronka wszystko załatwia, a kiedy przyszedł czas na powrót do prawdziwej formy, zdała sobie sprawę z tego, że jej ciało trzęsie się i wcale nie chce wracać do stanu absolutnej bezbronności i latami pielęgnowanej nienawiści ze strony całego wszechświata, ani do przyjaciółki, w której ciało świadomie wtłoczyła same toksyny, zwane okrutną, fałszywą przyjaźnią z korzyściami tylko dla jednej strony. Nie chciała wracać do grzechów Chloe i do myśli o tym, że od teraz jest kolejnym celem Władcy Ciem i już nie może zwalić odpowiedzialności na Biedronkę i Czarnego Kota, bo stała się częścią ich świata... i znowu musiała milczeć.

          Tamtego dnia po raz pierwszy dłoń spoczęła na jej ramieniu, a przy uchu usłyszała szept:

        — Chcesz porozmawiać? Alya siedziała przy niej. Wesoło podrzucała swój telefon, ale to nie to zwróciło uwagę Chloe. O nie. Ją zdecydowanie bardziej zaciekawił naszyjnik, którego wcześniej nie widziała i sposób w jaki Alya wypowiadała swoje słowa. Jakby wiedziała.

         Po opuszczeniu szpitala, kiwaniu głową i udawaniu, że rozumie, co do niej mówią lekarze, chociaż tak naprawdę ich głosy zagłuszało wciąż dudniące w niej echo wrzasków, i w końcu po powrocie do pustego, trochę zniszczone domu, znów czuła samotność. Dokładnie taką, jak wtedy. Nawet milczenie trochę się zgadzało, bo nawet krótka rozmowa z Marinette nie pomogła, wręcz przeciwnie – miała po niej wyrzuty sumienia, bo chociaż nie obraziła, nawet się nie skrzywiła, to wciąż źle jej było z tym, że zawracała głowę dziewczynie, że w ogóle ośmieliła się przypomnieć o swoim istnieniu i przerwać Marinette jej własną żałobę i jeszcze wbiła jej kilka igieł podpisanych „więcej cierpienia".

        Ale teraz nie czuła dłoni na ramieniu, a jej telefon nie zadzwonił tak, jak robił to przez ostatnie lata, gdy była smutna.

          Alya, o której nie posiadając kwami nigdy by nie pomyślała w taki sposób, nie odzywała się. Jej dom był pusty i zimny, niezwykła biedronka nie dotarła do niego, więc Chloe w pewnym momencie miała przed swoimi oczami zawaloną ścianę w kuchni, rozbite szyby w oknach i mnóstwo, mnóstwo spalonych mebli, które cudem ktoś ugasił. Nie miała pojęcia, co z rodziną Alyi, mogła jedynie wierzyć w to, że trafili do szpitala i pod skalpel albo siedzą teraz tam, gdzie inni ludzie, którzy stracili domy... chociaż ich życie oznaczałoby, że w przyszłości będzie musiała się z nimi spotkać i wyjawić pewne bolesne prawdy.

        Ale to dopiero w przyszłości... bardzo dalekiej przyszłości — pomyślała, ściskając miraculum lisa i pozwalając na to, by Pollen usiadł na jej głowie.

no dalej

zniszcz moje życie

królowo pszczół

         Lubiła pocałunki. Lubiła lepką szminkę przylegającą do jej skóry i czasami mieszającą się z jej własną, różową. Lubiła to, bo zawsze wyglądało nie tak, jak sobie wyobrażała, gdy jeszcze w głowie miała pewnego blondyna. Tamto było paskudnie idealne, a przez to oderwane od rzeczywistości i karykaturalne. To zaś miało dziwne błędy, chaotyczne ruchy, dużo śmiechu i otoczkę balansującą na granicy dziecinnych żartów, a całkiem dorosłych pragnień. I przez to było lepsze, bardziej fascynujące i za każdym razem w jakimś stopniu nowe.

         Lubiła dziewczęce dłonie – zadbane i delikatne, sunące po jej skórze i zdecydowanie prawdziwsze oraz pewniejsze, od tych wyimaginowanych i należących rzekomo do Adriena.

         Lubiła wplatać palce w idealne włosy, by potem przeczesywać je i odkrywać, że gdy leżą obok siebie, one wcale nie mieszają się, nie tworzą jedności, a wręcz robią za uroczy kontrast.

         Ale tak naprawdę, najbardziej na świecie wielbiła i kochała, to, że osoba spoczywająca obok niej nie jest przyjacielem, który gdzieś między dzieciństwem, a byciem nastolatkiem zaczął od niej uciekać, więc prawdziwą wizję zastąpiła wyobrażeniami. O nie. Ona miała przy sobie kogoś prawie nowego. Kogoś, kogo dopiero poznawała. Kogoś, kogo reakcji dopiero uczyła się i kogoś, kogo nigdy nie stworzyła sobie w głowie z dopiskom „ideał".

         Ale dzisiaj znów nienawidziła. Siedząc na pustym łóżku już w czystej sukience i bez makijażu potrafiła jedynie przeklinać cały wszechświat, a potem płakać, zapętlając w swojej głowie tę jedną scenę.

a takie królowe

nie powinny płakać, wiesz?

       Labirynt, do którego weszli miał fioletowe, porośnięte cierniami ściany i śmierdział śmieciami i rozkładem. Nie dało się w nim oddychać, bo każda próba kończyła duszeniem się i łzawiącymi oczami. Po raz pierwszy ich stroje były za lekkie i sprawiały, że marzli.

        — Rozdzielmy się. — Rena Rouge wypowiedziała te słowa, przerywając mdłą ciszę i zwracając tym samym ich uwagę.

        — Nie jestem przekonany, czy to dobry pomysł — wymamrotał Czarny Kot.

       Ich głosy były dziwne, wypełnione pierwszym bólem i pełne powstrzymywanych jęków oraz syków i kaszli.

         — A ja myślę, że to dobry pomysł. — Biedronka uśmiechnęła się i Czarny Kot natychmiast zrezygnował z dalszych protestów. — W końcu to tylko labirynt stworzony przez kolejnego sługusa Władcy Ciem. Przejdziemy go szybko, a w razie problemów przecież możemy się skontaktować — i po tych słowach wybrała sobie ścieżkę. —Idziesz? — spytała, ale jej wzrok nie był utkwiony w Kocie. Ona patrzyła na Queen Bee.

        Blondynka westchnęła ciężko, puściła dłoń Lisicy i ruszyła za Biedronką, jeszcze wtedy mając ten sam pogląd na ich sytuację. Dopiero, gdy oddalili się od siebie, usłyszała paskudne szepty, szelesty i w końcu z każdej strony wyleciały na nich czarne motyle. Ich skrzydła muskały jej skórę, pozostawiały brunatne ślady na jej stroju i sprawiały, że świat wirował, a wszelkie dźwięki zanikały, nim dotarły do jej uszu.

       Nie pamiętała, ile zajęło im znalezienie odpowiedniej drogi i kiedy w ogóle dotarło do niej, że wydostały się, a przed sobą teraz ma dwóch walczących ludzi i krew zdobiącą ściany i podłogę.

        Nie pamiętała, kiedy zorientowała się, że posągi stojące przy ścianach, to tak naprawdę opętani przez akumy ludzie, którzy obserwują ją i są gotowi z a b i ć.

        Za to pamiętała wrzask Biedronki i chwilę nieuwagi Kota. Pamiętała wykorzystanie tego i Władce Ciem rzucającego nim w stronę truchła skryte w cieniu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro