Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Trzydziesty Trzeci.

*Można włączyć piosenkę*

Niechętnie wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi.

- Katniss? Wiem, że tam jesteś. Proszę, otwórz.

Dotknęłam klamki, ale w ostatniej chwili się wycofałam. Usłyszałam jak Peeta głęboko westchnął.

- Nie chcesz ze mną rozmawiać, dobrze. Rozumiem. Ale jestem...byłem twoim chłopakiem, nie unikaj mnie. Pomimo tego, że zerwaliśmy i kłócimy się częściej niż normalnie rozmawiamy to... przepraszam cię za dzisiaj, zmieniłem się i dobrze o tym wiem. Wszyscy mi to mówią, ale ludzie się zmieniają, a skoro mnie kochasz... - Peeta zawahał się, a ja odwróciłam się plecami do drzwi i oparłam się na nie, ciężko oddychają. - Powinnaś mnie zaakceptować, tak jak ja akceptuję ciebie, bo na tym polega miłość, Katniss.

Wzięłam głęboki oddech, otarłam łzy, które w międzyczasie zdążyły spłynąć po moich policzkach i otworzyłam drzwi. Peeta był ubrany w obcisły biały koszulek, przez który było widać jego mięśnie, które zdążył już sobie wyrobić oraz spodnie od piżamy. Opierał się o framugę i wyglądał na zrezygnowanego.

- Wiem co to jest miłość, Peeta - powiedziałam pewnym siebie głosem. - I wiem również kogo nią darzę. Ale twoja zachowanie jest d z i w n e...

Przez dłuższą chwilę panowała między nami niezręczna cisza, która wydawała się trwać i trwać.

- To się nigdy nie skończy prawda? - dodał szeptem. - Nigdy nie będziemy potrafili ze sobą normalnie rozmawiać? Bez wyzywania się?

Pokręciłam prawie niezauważalnie głową. W głębi duszy wierzyłam, że to się zmieni, miałam nadzieję. Jednak życie nauczyło mnie, że nadzieja nic nie daje, jest kłamcą, ona zawodzi, a potem wszystko boli jeszcze bardziej.

- Tak myślałem. Dobranoc, Katniss.

- Peeta. - Chwyciłam go za rękę, przez co się obrócił i znowu staliśmy twarzą w twarz. Widziałam w jego oczach ból i żal, zobaczyłam w nim siebie. Szybko puścił moją dłoń i zamknął się w pokoju.

**************

- Hop, hop.. tajemnicza nieznajoma... gdzie jesteś?

Chodziłam w kółko w poszukiwaniu tej dziewczyny, jak jakaś debilka, od około dwóch godzin. Nie chciało mi się wierzyć, że zniknęła, bo przecież stąd nie ma wyjścia! Zrezygnowana oparłam się o drzewo i wtedy ją zauważyłam. Siedziała na najwyższej gałęzi, zupełnie jakby się ukrywała. Tylko przed kim? Przecież jestem tutaj tylko i wyłącznie ja.

- Wiesz, że to miejsce się rozpada? A ty razem z nim. Czas ci się kończy.

- Co masz dokładnie na myśli? - spytałam zainteresowana.

Dziewczyna prychnęła:

- Zginiesz.

- Jak mogę ci wierzyć skoro nawet cię nie znam?

Rudowłosa skoczyła z drzewa i sprawnie wylądowała na ziemi.

- Jestem Ty. Jestem dziewczyną, którą zabiłaś jako pierwszą.

Spojrzałam na nią sceptycznie.

- Nadal cię nie kojarzę.

Ty odrzuciła swoje rude włosy.

- Nie musisz. Skoro już tyle osób zabiłaś, trudno zapamiętać swoją jedyną sojuszniczkę na arenie...

- Tylor... -wyszeptałam i uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. - Kiedy zmieniłaś imię?

- A od kiedy mnie nie pamiętasz?

- A czy to ma znaczenie? I tak zginę, jak to mówisz.

Na jej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech.

- Zawsze myślałam, że jesteś moją przyjaciółką, ale później ci odbiło i... mnie zabiłaś. Pamiętasz? - pokręciłam głową. - Mogłam się tego spodziewać... w każdym bądź razie teraz ja ciebie zabiję i będziemy kwita.

- Nie możesz mnie zabić.

Ty zaśmiała się głucho.

- Owszem, mogę. Nikt już nie ma nade mną kontroli, zresztą oni cię i tak już nie uwolnią, a czas masz tylko do zachodu słońca.

- Skąd wiesz?

- Bo wraz z tym miejscem zniknę i ja, a chyba wiem, jak się coś ze mną dzieje.

Tylor wyjęła z buta kołek:

- Innej broni nie miałam, ale jak myślisz? Nada się? Przynajmniej jak na niego będziesz patrzeć, to będzie ci przypominać o siódemce.

- Jesteś szurnięta - wysyczałam przez zęby. - Co ci to da, że mnie zabijesz?

- Satysfakcję.

Tylor rzuciła się na mnie, ale w porę odskoczyłam. Byłam zszokowana. Spodziewałam się tego, że zginę, ale nie że zabije mnie osoba, która już nie żyje.

- Gdyby nie ty wróciłabym do domu i do mojej córeczki - kontynuowała, po czym znowu mnie zaatakowała i przygwoździła do ziemi. W prawej ręce trzymała kołek, który niebezpiecznie zbliżał się do mojego serca.

- Miałaś córkę? - próbowałam odwrócić czymś jej uwagę.

- Owszem, miałam - drewno dotknęło mojej klatki piersiowej, a ja czułam jak oddycha mi się coraz ciężej.

- Jak miała na imię?

- Kelsy, miała 2 miesiące, kiedy ją zostawiłam.

- Przykro mi, ale to była tylko cholerna gra. Ja również chciałam wrócić. Każdy chciał.

- Cóż, ty już pożyłaś, więc możesz już zginąć.

- Nie.

Uderzyłam ją głową, w głowę, co na chwilę ją oszołomiło i zaczęłam uciekać. Wspinanie się po drzewie odpadało, bo umie to lepiej ode mnie. Broni również nie mam. Zacisnęłam zęby i biegłam dalej, chodź wiedziałam, że mnie dogoni. Ale biegłam, bo znowu chciałam żyć. Nagle coś powaliło mnie na ziemię i wbiło kołek w brzuch.

- Teraz jesteśmy kwita. - To powiedziawszy, sama przebiła sobie serce i zniknęła.

Poczułam jak z kącika oka wypłynęła mi łza. Nie mogłam tak zginąć, miałam nadzieję, że dożyję starości i będę miała wnuki, które będą mi siadać na kolanach i będę mówić im jak bardzo je kocham.

Ale nie. Zostałam zabita w jakimś alternatywnym świecie, przez nieżyjącą dziewczynę.

Zaczęłam sobie odtwarzać wszystkie rzeczy, te dobre i te złe z mojego życia. Moje dzieciństwo, moją mamę. Miałam wrażenie, że trzyma mnie za rękę i mówi, że wszystko będzie dobrze, że to wszystko się zaraz skończy, tak jak wtedy, kiedy przychodziła do mnie do pokoju, kiedy miałam koszmary.

- Kocham Cię mamo - wyszeptałam ostatkami sił. - I przepraszam. Przepraszam za wszystko co uczyniłam. Nie chciałam...

Mój oddech stawał się coraz płytszy, a powieki coraz cięższe. Wiedziałam, że nie mogę ich zamknąć. Wiedziałam, ale jednak to zrobiłam, a wtedy nie było już nic. Przestałam odczuwać ból. Przestałam należeć do tego świata.

********************

Siedziałam na krześle w laboratorium, w którym Matthew bezskutecznie próbował ocucić Johannę. Peeta chodził niespokojnie po pokoju, a Luke stał w kącie i miał wzrok utkwiony w jakimś martwym punkcie. Wyczuwałam, że coś się dzieję.

- Peeta, włącz proszę monitor. Muszę się upewnić... - powiedział w końcu Matt. Peeta posłusznie podszedł do komputera i zobaczyłam miejsce, w którym przebywała Johanna.

- Katniss... - mój były chłopak próbował wyprowadzić mnie z pokoju, ale ja już to zobaczyłam. Zaczęłam krzyczeć, Luke kopnął krzesło i usiadł na podłodze, płacząc. Matthew ukrył twarz w dłoniach, a Peeta po kilku nieudanych próbach odciągnięcia mnie, podszedł do Jo i chwycił ją za rękę.

Na ekranie widniała moja przyjaciółka. Leżała na trawie martwa, z zamkniętymi oczami i łzą na jej policzku. Na bluzce miała wielką, czerwoną plamę krwi. Wyglądała przerażająco pięknie na tle zachodzące słońca. Ale moje myśli zaprzątała tylko jedna wizja. Wizja życia bez Johanny.

|Jeśli rozdział się spodobał zostaw ★ i/lub komentarz|

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro