Rozdział Trzydziesty Trzeci.
*Można włączyć piosenkę*
Niechętnie wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi.
- Katniss? Wiem, że tam jesteś. Proszę, otwórz.
Dotknęłam klamki, ale w ostatniej chwili się wycofałam. Usłyszałam jak Peeta głęboko westchnął.
- Nie chcesz ze mną rozmawiać, dobrze. Rozumiem. Ale jestem...byłem twoim chłopakiem, nie unikaj mnie. Pomimo tego, że zerwaliśmy i kłócimy się częściej niż normalnie rozmawiamy to... przepraszam cię za dzisiaj, zmieniłem się i dobrze o tym wiem. Wszyscy mi to mówią, ale ludzie się zmieniają, a skoro mnie kochasz... - Peeta zawahał się, a ja odwróciłam się plecami do drzwi i oparłam się na nie, ciężko oddychają. - Powinnaś mnie zaakceptować, tak jak ja akceptuję ciebie, bo na tym polega miłość, Katniss.
Wzięłam głęboki oddech, otarłam łzy, które w międzyczasie zdążyły spłynąć po moich policzkach i otworzyłam drzwi. Peeta był ubrany w obcisły biały koszulek, przez który było widać jego mięśnie, które zdążył już sobie wyrobić oraz spodnie od piżamy. Opierał się o framugę i wyglądał na zrezygnowanego.
- Wiem co to jest miłość, Peeta - powiedziałam pewnym siebie głosem. - I wiem również kogo nią darzę. Ale twoja zachowanie jest d z i w n e...
Przez dłuższą chwilę panowała między nami niezręczna cisza, która wydawała się trwać i trwać.
- To się nigdy nie skończy prawda? - dodał szeptem. - Nigdy nie będziemy potrafili ze sobą normalnie rozmawiać? Bez wyzywania się?
Pokręciłam prawie niezauważalnie głową. W głębi duszy wierzyłam, że to się zmieni, miałam nadzieję. Jednak życie nauczyło mnie, że nadzieja nic nie daje, jest kłamcą, ona zawodzi, a potem wszystko boli jeszcze bardziej.
- Tak myślałem. Dobranoc, Katniss.
- Peeta. - Chwyciłam go za rękę, przez co się obrócił i znowu staliśmy twarzą w twarz. Widziałam w jego oczach ból i żal, zobaczyłam w nim siebie. Szybko puścił moją dłoń i zamknął się w pokoju.
**************
- Hop, hop.. tajemnicza nieznajoma... gdzie jesteś?
Chodziłam w kółko w poszukiwaniu tej dziewczyny, jak jakaś debilka, od około dwóch godzin. Nie chciało mi się wierzyć, że zniknęła, bo przecież stąd nie ma wyjścia! Zrezygnowana oparłam się o drzewo i wtedy ją zauważyłam. Siedziała na najwyższej gałęzi, zupełnie jakby się ukrywała. Tylko przed kim? Przecież jestem tutaj tylko i wyłącznie ja.
- Wiesz, że to miejsce się rozpada? A ty razem z nim. Czas ci się kończy.
- Co masz dokładnie na myśli? - spytałam zainteresowana.
Dziewczyna prychnęła:
- Zginiesz.
- Jak mogę ci wierzyć skoro nawet cię nie znam?
Rudowłosa skoczyła z drzewa i sprawnie wylądowała na ziemi.
- Jestem Ty. Jestem dziewczyną, którą zabiłaś jako pierwszą.
Spojrzałam na nią sceptycznie.
- Nadal cię nie kojarzę.
Ty odrzuciła swoje rude włosy.
- Nie musisz. Skoro już tyle osób zabiłaś, trudno zapamiętać swoją jedyną sojuszniczkę na arenie...
- Tylor... -wyszeptałam i uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. - Kiedy zmieniłaś imię?
- A od kiedy mnie nie pamiętasz?
- A czy to ma znaczenie? I tak zginę, jak to mówisz.
Na jej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech.
- Zawsze myślałam, że jesteś moją przyjaciółką, ale później ci odbiło i... mnie zabiłaś. Pamiętasz? - pokręciłam głową. - Mogłam się tego spodziewać... w każdym bądź razie teraz ja ciebie zabiję i będziemy kwita.
- Nie możesz mnie zabić.
Ty zaśmiała się głucho.
- Owszem, mogę. Nikt już nie ma nade mną kontroli, zresztą oni cię i tak już nie uwolnią, a czas masz tylko do zachodu słońca.
- Skąd wiesz?
- Bo wraz z tym miejscem zniknę i ja, a chyba wiem, jak się coś ze mną dzieje.
Tylor wyjęła z buta kołek:
- Innej broni nie miałam, ale jak myślisz? Nada się? Przynajmniej jak na niego będziesz patrzeć, to będzie ci przypominać o siódemce.
- Jesteś szurnięta - wysyczałam przez zęby. - Co ci to da, że mnie zabijesz?
- Satysfakcję.
Tylor rzuciła się na mnie, ale w porę odskoczyłam. Byłam zszokowana. Spodziewałam się tego, że zginę, ale nie że zabije mnie osoba, która już nie żyje.
- Gdyby nie ty wróciłabym do domu i do mojej córeczki - kontynuowała, po czym znowu mnie zaatakowała i przygwoździła do ziemi. W prawej ręce trzymała kołek, który niebezpiecznie zbliżał się do mojego serca.
- Miałaś córkę? - próbowałam odwrócić czymś jej uwagę.
- Owszem, miałam - drewno dotknęło mojej klatki piersiowej, a ja czułam jak oddycha mi się coraz ciężej.
- Jak miała na imię?
- Kelsy, miała 2 miesiące, kiedy ją zostawiłam.
- Przykro mi, ale to była tylko cholerna gra. Ja również chciałam wrócić. Każdy chciał.
- Cóż, ty już pożyłaś, więc możesz już zginąć.
- Nie.
Uderzyłam ją głową, w głowę, co na chwilę ją oszołomiło i zaczęłam uciekać. Wspinanie się po drzewie odpadało, bo umie to lepiej ode mnie. Broni również nie mam. Zacisnęłam zęby i biegłam dalej, chodź wiedziałam, że mnie dogoni. Ale biegłam, bo znowu chciałam żyć. Nagle coś powaliło mnie na ziemię i wbiło kołek w brzuch.
- Teraz jesteśmy kwita. - To powiedziawszy, sama przebiła sobie serce i zniknęła.
Poczułam jak z kącika oka wypłynęła mi łza. Nie mogłam tak zginąć, miałam nadzieję, że dożyję starości i będę miała wnuki, które będą mi siadać na kolanach i będę mówić im jak bardzo je kocham.
Ale nie. Zostałam zabita w jakimś alternatywnym świecie, przez nieżyjącą dziewczynę.
Zaczęłam sobie odtwarzać wszystkie rzeczy, te dobre i te złe z mojego życia. Moje dzieciństwo, moją mamę. Miałam wrażenie, że trzyma mnie za rękę i mówi, że wszystko będzie dobrze, że to wszystko się zaraz skończy, tak jak wtedy, kiedy przychodziła do mnie do pokoju, kiedy miałam koszmary.
- Kocham Cię mamo - wyszeptałam ostatkami sił. - I przepraszam. Przepraszam za wszystko co uczyniłam. Nie chciałam...
Mój oddech stawał się coraz płytszy, a powieki coraz cięższe. Wiedziałam, że nie mogę ich zamknąć. Wiedziałam, ale jednak to zrobiłam, a wtedy nie było już nic. Przestałam odczuwać ból. Przestałam należeć do tego świata.
********************
Siedziałam na krześle w laboratorium, w którym Matthew bezskutecznie próbował ocucić Johannę. Peeta chodził niespokojnie po pokoju, a Luke stał w kącie i miał wzrok utkwiony w jakimś martwym punkcie. Wyczuwałam, że coś się dzieję.
- Peeta, włącz proszę monitor. Muszę się upewnić... - powiedział w końcu Matt. Peeta posłusznie podszedł do komputera i zobaczyłam miejsce, w którym przebywała Johanna.
- Katniss... - mój były chłopak próbował wyprowadzić mnie z pokoju, ale ja już to zobaczyłam. Zaczęłam krzyczeć, Luke kopnął krzesło i usiadł na podłodze, płacząc. Matthew ukrył twarz w dłoniach, a Peeta po kilku nieudanych próbach odciągnięcia mnie, podszedł do Jo i chwycił ją za rękę.
Na ekranie widniała moja przyjaciółka. Leżała na trawie martwa, z zamkniętymi oczami i łzą na jej policzku. Na bluzce miała wielką, czerwoną plamę krwi. Wyglądała przerażająco pięknie na tle zachodzące słońca. Ale moje myśli zaprzątała tylko jedna wizja. Wizja życia bez Johanny.
|Jeśli rozdział się spodobał zostaw ★ i/lub komentarz|
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro