Rozdział Trzydziesty Drugi.
Jedyne co mi teraz pozostało to tylko nicość oraz pustka, która wypełniała mnie od środka i wyżerała wszystko co było we mnie dobre. Miałam jedynie nadzieję, że szybko wydostanę się z tego przeklętego miejsca.
- Nie wydaje mi się.
Odwróciłam się na pięcie w duchu przeklinając osobę, od której pochodził ten głos.
- Co Ci się nie wydaje? - powiedziałam do dziewczyny.
- Że szybko opuścisz to miejsce, naprawdę jesteś taka głupia?
Spiorunowałam ją wzrokiem.
- Najwyraźniej jestem - złożyłam ręce na piersi.
- Wierzyłaś, że jak ich zabijesz to ot tak, on Cię wypuści? Przecież on ma plan, a ciebie będzie trzymał tutaj tak długo aż go nie zrealizuje.
- Dlaczego niby mam Ci wierzyć?
Dziewczyna tylko uśmiechnęła się ironicznie i zniknęła za drzewami.
--
Wyszłam z łazienki, ale nie zapłakana, tylko wściekła. Zrobię wszystko, żeby Johanna żyła.
Minęłam Haymitcha oraz Effie, którzy siedzieli na krześle i trzymali się za ręce. Dopiero teraz zauważyłam, że również cierpieli. Peeta nigdzie nie było, ale dla mnie to nawet lepiej.
- Katniss gdzie idziesz? - usłyszałam głos mojej mamy.
Wzruszyłam ramionami.
- Jak to gdzie? Do domu.
To powiedziawszy zaczęłam się oddalać. Mogłam sobie tylko wyobrazić ich miny. Uśmiechnęłam się w duchu. Miałam plan, a oni o nim nie wiedzieli. Po raz pierwszy byłam o krok przed nimi.
Doszłam do drzwi wyjściowych, pchnęłam je i od razu powitał mnie mroźny powiew, styczniowego wiatru. Owinęłam się mocniej swetrem, który miałam na sobie.
- Wells? Gdzie jesteś! - krzyknęłam. - Do cholery, pokaż się!
Matthew wyszedł z zaułku, uprzednio gasząc papierosa. Byłam w szoku, że pali. Jeszcze nigdy nie widziałam osoby, która by to robiła. Policzki i nos miał całe czerwone, co oznaczało, że było mu równie zimno jak mi. Przyznaję, że wyglądał uroczo, jak mały chłopiec, w którym drzemie demon:
- Zgadzam się. Na wszystko co tylko chcesz, tylko błagam uratuj Johannę - powiedziałam chłodnym głosem.
Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech, który ujawniał jego idealnie białe zęby.
- Oczywiście, że uratuję moją księżniczkę, umowa to umowa... więc jak? Gotowa na odzyskanie tego co powinno być nasze, Everdeen? - dodał.
- Nie wiem o czym mówisz, ale tak, jestem gotowa, Wells.
Wziął mnie pod ramię i razem zaczęliśmy się oddalać w stronę samochodu. Skończyłam z małą, biedną Katniss, którą zawsze trzeba ratować, tym razem będę działać na własną rękę.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Nie do końca wiem kim jesteś, Everdeen - powiedział, kiedy wsiedliśmy do auta.
- W jakim sensie? - powiedziałam z szokiem na twarzy.
- Jeszcze przed chwilą się mnie bałaś, wręcz byłaś przerażona, a teraz się do mnie psychicznie uśmiechasz.
Prychnęłam.
- Mój uśmiech jest taki jaki ty jesteś, Wells.
Matthew o nic więcej nie pytał, chociaż wiedziałam, że tysiąc pytań nasuwało mu się na język, podobnie jak mi.
- Wells, powiesz mi chociaż gdzie jedziemy? I co tam tak chrzęści w bagażniku? - odważyłam się przerwać ciszę.
- Jak co tam tak chrzęści? Nie zastanowiło cię, ani przez moment dlaczego jedziemy Suv'em z przyciemnionymi szybami? - pokręciłam głową. Matt westchnął. - Zanim mi zaczniesz pomagać, będziesz się jeszcze musiała dużo nauczyć.
Wbiłam w niego wzrok i czekałam na odpowiedź:
- Dobra, poddaje się. Tam jest Johanna.
- Że co?! - prawie wstałam z fotela.
- Za przeproszeniem, ale jak ty sobie to wyobrażałaś?! Przecież oni by ją pochowali, a wtedy byśmy już nic nie zrobili, dlatego dogadałem się z Peetą... - przerwałam mu.
- Co zrobiłeś?! - krzyknęłam cała roztrzęsiona. - Co Peeta ma z tym wspólnego?! Wells...
Matthew wzruszył ramionami.
- To on to wszystko wymyślił. To był jego plan - powiedział jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Nie wierzę... - powiedziałam bardziej do siebie niż do niego.
- Ile razy mam Ci mówić, że jesteś człowiekiem małej wiary?
- Czy to, że on omal nie umarł... to..
Chłopak gwałtownie przyhamował.
- Tak, to również była jego sprawka. I uprzedzając twoje dalsze pytanie- tak, Gale również o tym wiedział - Matthew odpiął pas i wysiadł z auta.- Nie wychodzisz?
Spojrzałam na niego w osłupieniu.
- Dlaczego? Dlaczego on to zrobił?
- Za chwilę będziesz mogła się go sama o to zapytać, a teraz już chodź. Mamy mało czasu.
Z niechęcią wyszłam z samochodu i poczłapałam za Wellsem.
- Everdeen, witaj w naszej posiadłości - powiedział i wskazał dłonią na to co znajdowało się za nim.
Był to ogromny budynek, wykonany z marmuru, z licznymi łukami i kolumnami. W oknach powiewały firanki wykonane z jedwabiu, a przed posiadłością znajdował się ogród z licznymi krzakami i małym labiryntem, w którym znajdowała się ławka. Całość prezentowała się przepięknie:
- Jak już wiesz, mój ojciec był dosyć bogaty - kontynuował - i pomimo tego, że nigdy się o mnie nie troszczył, a dzieciństwo spędziłem w trzynastce, zapisał mi tą posiadłość, która teraz stała się siedzibą naszych spotkań.
- Super się urządziliście, nie ma co - mruknęłam. Matt zaśmiał się.
- Nie bądź tak sceptycznie nastawiona, nic ci tutaj nie grozi.
- Nie ja zabiłam moją przyjaciółkę.
Matthew tylko przewrócił oczami i otworzył drzwi do posiadłości.
W środku powitał mnie bardzo ostry zapach środków chemiczny. Domyśliłam się, że zapewne mają wynajętą sprzątaczkę, w końcu nawet w czwórkę, nie byliby w stanie utrzymać tutaj tak nieskazitelnego porządku. W podłodze, która była wykonana z marmuru, można było się przeglądać jak w lustrze. Na suficie wisiał ogromny żyrandol, który oświetlał całe to ogromne pomieszczenie. Meble zostały wykonane z mahoniu, który rozpoznałabym zawsze i wszędzie. Całość zdobiły ogromne schody, które rozchodziły się na wschód oraz zachód. Pomieszczenie było w kształcie kwadratu.
- Witaj, Katniss.
Głos dochodził z góry schodów, spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam Peetę w eleganckim garniturze i przylizanych włosach. Weszłam po schodach do niego i rozczochrałam mu jego nienaganną fryzurę:
- Katniss.. co ty.. - posłał mi zdziwione spojrzenia.
- Ja nie...przepraszam.
Speszona zeszłam na dół i dołączyłam do Matthewa, karcąc w duchu swoją postawę.
- Nawet nie wiesz ile razy chciałem mu to zrobić. - Wells szepnął mi do ucha i puścił oko, co trochę podniosło mnie na duchu.
- Więc co dokładnie powinna zrobić? - powiedziałam już pewniejszym głosem.
- Najpierw powinniśmy obudzić Johannę, nie wiem ile czasu nam zostało - powiedział Peeta, który dołączył do nas.
- Jak to? Myślałam, że możecie ją tak trzymać w nieskończoność...
- Wszystko ma swoje luki, których nie da się uniknąć - posłałam mu błagające spojrzenie. - Katniss, ten lek ma...- wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze. - Za parę godzin jej serce na dobre przestanie bić, a co za tym idzie...
- Umrze - dokończył za niego Matt. - I to już na dobre.
- Peeta ty wiedziałeś, prawda...? Ona ci zaufała! - podniosłam głos, nie potrafiłam opanować zażenowania.
Zobaczyłam jak Wells opuszcza korytarz i udał się do samochodu. Byłam mu wdzięczna za to, że zostawił nas samych.
- Przecież jej nie zabiłem! - On również zaczął krzyczeć, a nasze głosy rozchodziły się echem po pomieszczeniu.
- Zdradziłeś... oszukałeś, okłamałeś! A to tak jakbyś ją zabił! Nie poznaję cię, Peeta.
- A ja nie poznaję ciebie! Czy to takie złe, że chociaż razem chcę zrobić coś dla siebie?!
- Nie, ale krzywdzisz wszystkich wokół! Nie widzisz tego?!
- Ty jakoś również to robiłaś, jednak zawsze ci wybaczałem... - dodał już ściszonym głosem, po czym odszedł zostawiając mnie samą.
Usiadłam na kanapie w salonie, który był również wystawny jak korytarz. Ogień radośnie buchał w kominku, a po moich policzkach spływały smutne łzy. Nie wiem dlaczego, ale ostatnie słowa Peeta mocno mnie zabolały. Najgorsze było to, że miał rację.
- Panno Everdeen... - ktoś położył rękę na moim ramieniu. - Jestem May Kilfwood, pracuję tutaj - uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Mów mi Katniss.
- A więc Katniss, chyba nie zamierzasz spędzić całej nocy, na tej niewygodnej kanapie?
Wzruszyłam ramionami.
- Chodź, zaprowadzę cię.
May'a pomogła mi wstać i pokazała mi pokój, naprzeciwko Peeta.
- Ciekawe, dlaczego akurat ten - wymruczałam pod nosem. Pokojówka albo nie usłyszała, albo udawała, że nie usłyszała. Kiedy opuściła pokój, opadłam zmęczona na łóżko i już miałam się oddać w niespokojny sen, kiedy usłyszałam ciche puknięcie do drzwi.
*************
Piszcie jak wam się spodobał ten rozdział, bo trochę się go obawiałam... ;/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro