Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Trzydziesty Drugi.

Jedyne co mi teraz pozostało to tylko nicość oraz pustka, która wypełniała mnie od środka i wyżerała wszystko co było we mnie dobre. Miałam jedynie nadzieję, że szybko wydostanę się z tego przeklętego miejsca.

- Nie wydaje mi się.

Odwróciłam się na pięcie w duchu przeklinając osobę, od której pochodził ten głos.

- Co Ci się nie wydaje? - powiedziałam do dziewczyny.

- Że szybko opuścisz to miejsce, naprawdę jesteś taka głupia?

Spiorunowałam ją wzrokiem.

- Najwyraźniej jestem - złożyłam ręce na piersi.

- Wierzyłaś, że jak ich zabijesz to ot tak, on Cię wypuści? Przecież on ma plan, a ciebie będzie trzymał tutaj tak długo aż go nie zrealizuje.

- Dlaczego niby mam Ci wierzyć?

Dziewczyna tylko uśmiechnęła się ironicznie i zniknęła za drzewami.

--

Wyszłam z łazienki, ale nie zapłakana, tylko wściekła. Zrobię wszystko, żeby Johanna żyła.

Minęłam Haymitcha oraz Effie, którzy siedzieli na krześle i trzymali się za ręce. Dopiero teraz zauważyłam, że również cierpieli. Peeta nigdzie nie było, ale dla mnie to nawet lepiej.

- Katniss gdzie idziesz? - usłyszałam głos mojej mamy.

Wzruszyłam ramionami.

- Jak to gdzie? Do domu.

To powiedziawszy zaczęłam się oddalać. Mogłam sobie tylko wyobrazić ich miny. Uśmiechnęłam się w duchu. Miałam plan, a oni o nim nie wiedzieli. Po raz pierwszy byłam o krok przed nimi.

Doszłam do drzwi wyjściowych, pchnęłam je i od razu powitał mnie mroźny powiew, styczniowego wiatru. Owinęłam się mocniej swetrem, który miałam na sobie.

- Wells? Gdzie jesteś! - krzyknęłam. - Do cholery, pokaż się!

Matthew wyszedł z zaułku, uprzednio gasząc papierosa. Byłam w szoku, że pali. Jeszcze nigdy nie widziałam osoby, która by to robiła. Policzki i nos miał całe czerwone, co oznaczało, że było mu równie zimno jak mi. Przyznaję, że wyglądał uroczo, jak mały chłopiec, w którym drzemie demon:

- Zgadzam się. Na wszystko co tylko chcesz, tylko błagam uratuj Johannę - powiedziałam chłodnym głosem.

Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech, który ujawniał jego idealnie białe zęby.

- Oczywiście, że uratuję moją księżniczkę, umowa to umowa... więc jak? Gotowa na odzyskanie tego co powinno być nasze, Everdeen? - dodał.

- Nie wiem o czym mówisz, ale tak, jestem gotowa, Wells.

Wziął mnie pod ramię i razem zaczęliśmy się oddalać w stronę samochodu. Skończyłam z małą, biedną Katniss, którą zawsze trzeba ratować, tym razem będę działać na własną rękę.

Uśmiechnęłam się do niego.

- Nie do końca wiem kim jesteś, Everdeen - powiedział, kiedy wsiedliśmy do auta.

- W jakim sensie? - powiedziałam z szokiem na twarzy.

- Jeszcze przed chwilą się mnie bałaś, wręcz byłaś przerażona, a teraz się do mnie psychicznie uśmiechasz.

Prychnęłam.

- Mój uśmiech jest taki jaki ty jesteś, Wells.

Matthew o nic więcej nie pytał, chociaż wiedziałam, że tysiąc pytań nasuwało mu się na język, podobnie jak mi.

- Wells, powiesz mi chociaż gdzie jedziemy? I co tam tak chrzęści w bagażniku? - odważyłam się przerwać ciszę.

- Jak co tam tak chrzęści? Nie zastanowiło cię, ani przez moment dlaczego jedziemy Suv'em z przyciemnionymi szybami? - pokręciłam głową. Matt westchnął. - Zanim mi zaczniesz pomagać, będziesz się jeszcze musiała dużo nauczyć.

Wbiłam w niego wzrok i czekałam na odpowiedź:

- Dobra, poddaje się. Tam jest Johanna.

- Że co?! - prawie wstałam z fotela.

- Za przeproszeniem, ale jak ty sobie to wyobrażałaś?! Przecież oni by ją pochowali, a wtedy byśmy już nic nie zrobili, dlatego dogadałem się z Peetą... - przerwałam mu.

- Co zrobiłeś?! - krzyknęłam cała roztrzęsiona. - Co Peeta ma z tym wspólnego?! Wells...

Matthew wzruszył ramionami.

- To on to wszystko wymyślił. To był jego plan - powiedział jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

- Nie wierzę... - powiedziałam bardziej do siebie niż do niego.

- Ile razy mam Ci mówić, że jesteś człowiekiem małej wiary?

- Czy to, że on omal nie umarł... to..

Chłopak gwałtownie przyhamował.

- Tak, to również była jego sprawka. I uprzedzając twoje dalsze pytanie- tak, Gale również o tym wiedział - Matthew odpiął pas i wysiadł z auta.- Nie wychodzisz?

Spojrzałam na niego w osłupieniu.

- Dlaczego? Dlaczego on to zrobił?

- Za chwilę będziesz mogła się go sama o to zapytać, a teraz już chodź. Mamy mało czasu.

Z niechęcią wyszłam z samochodu i poczłapałam za Wellsem.

- Everdeen, witaj w naszej posiadłości - powiedział i wskazał dłonią na to co znajdowało się za nim.

Był to ogromny budynek, wykonany z marmuru, z licznymi łukami i kolumnami. W oknach powiewały firanki wykonane z jedwabiu, a przed posiadłością znajdował się ogród z licznymi krzakami i małym labiryntem, w którym znajdowała się ławka. Całość prezentowała się przepięknie:

- Jak już wiesz, mój ojciec był dosyć bogaty - kontynuował - i pomimo tego, że nigdy się o mnie nie troszczył, a dzieciństwo spędziłem w trzynastce, zapisał mi tą posiadłość, która teraz stała się siedzibą naszych spotkań.

- Super się urządziliście, nie ma co - mruknęłam. Matt zaśmiał się.

- Nie bądź tak sceptycznie nastawiona, nic ci tutaj nie grozi.

- Nie ja zabiłam moją przyjaciółkę.

Matthew tylko przewrócił oczami i otworzył drzwi do posiadłości.

W środku powitał mnie bardzo ostry zapach środków chemiczny. Domyśliłam się, że zapewne mają wynajętą sprzątaczkę, w końcu nawet w czwórkę, nie byliby w stanie utrzymać tutaj tak nieskazitelnego porządku. W podłodze, która była wykonana z marmuru, można było się przeglądać jak w lustrze. Na suficie wisiał ogromny żyrandol, który oświetlał całe to ogromne pomieszczenie. Meble zostały wykonane z mahoniu, który rozpoznałabym zawsze i wszędzie. Całość zdobiły ogromne schody, które rozchodziły się na wschód oraz zachód. Pomieszczenie było w kształcie kwadratu.

- Witaj, Katniss.

Głos dochodził z góry schodów, spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam Peetę w eleganckim garniturze i przylizanych włosach. Weszłam po schodach do niego i rozczochrałam mu jego nienaganną fryzurę:


- Katniss.. co ty.. - posłał mi zdziwione spojrzenia.

- Ja nie...przepraszam.

Speszona zeszłam na dół i dołączyłam do Matthewa, karcąc w duchu swoją postawę.

- Nawet nie wiesz ile razy chciałem mu to zrobić. - Wells szepnął mi do ucha i puścił oko, co trochę podniosło mnie na duchu.

- Więc co dokładnie powinna zrobić? - powiedziałam już pewniejszym głosem.


- Najpierw powinniśmy obudzić Johannę, nie wiem ile czasu nam zostało - powiedział Peeta, który dołączył do nas.

- Jak to? Myślałam, że możecie ją tak trzymać w nieskończoność...

- Wszystko ma swoje luki, których nie da się uniknąć - posłałam mu błagające spojrzenie. - Katniss, ten lek ma...- wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze. - Za parę godzin jej serce na dobre przestanie bić, a co za tym idzie...


- Umrze - dokończył za niego Matt. - I to już na dobre.

- Peeta ty wiedziałeś, prawda...? Ona ci zaufała! - podniosłam głos, nie potrafiłam opanować zażenowania.

Zobaczyłam jak Wells opuszcza korytarz i udał się do samochodu. Byłam mu wdzięczna za to, że zostawił nas samych.


- Przecież jej nie zabiłem! - On również zaczął krzyczeć, a nasze głosy rozchodziły się echem po pomieszczeniu.


- Zdradziłeś... oszukałeś, okłamałeś! A to tak jakbyś ją zabił! Nie poznaję cię, Peeta.

- A ja nie poznaję ciebie! Czy to takie złe, że chociaż razem chcę zrobić coś dla siebie?!

- Nie, ale krzywdzisz wszystkich wokół! Nie widzisz tego?!

- Ty jakoś również to robiłaś, jednak zawsze ci wybaczałem... - dodał już ściszonym głosem, po czym odszedł zostawiając mnie samą.

Usiadłam na kanapie w salonie, który był również wystawny jak korytarz. Ogień radośnie buchał w kominku, a po moich policzkach spływały smutne łzy. Nie wiem dlaczego, ale ostatnie słowa Peeta mocno mnie zabolały. Najgorsze było to, że miał rację.

- Panno Everdeen... - ktoś położył rękę na moim ramieniu. - Jestem May Kilfwood, pracuję tutaj - uśmiechnęła się pokrzepiająco.

- Mów mi Katniss.


- A więc Katniss, chyba nie zamierzasz spędzić całej nocy, na tej niewygodnej kanapie?


Wzruszyłam ramionami.


- Chodź, zaprowadzę cię.

May'a pomogła mi wstać i pokazała mi pokój, naprzeciwko Peeta.

- Ciekawe, dlaczego akurat ten - wymruczałam pod nosem. Pokojówka albo nie usłyszała, albo udawała, że nie usłyszała. Kiedy opuściła pokój, opadłam zmęczona na łóżko i już miałam się oddać w niespokojny sen, kiedy usłyszałam ciche puknięcie do drzwi.

*************

Piszcie jak wam się spodobał ten rozdział, bo trochę się go obawiałam... ;/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro