Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Piętnasty.

Annie chyba zobaczyła, że dzieje się ze mną coś niedobrego, bo podeszła i przytrzymała mnie w pasie.

-Dziękuję Annie. -wyszeptałam ledwo słyszalnym głosem, który podobnie jak reszta ciała odmówił mi posłuszeństwa.

-Witaj Johanna, mogę wejść? -spytał towarzysz Annie. Nie odpowiedziałam, tylko gapiłam się na niego więc spojrzał pytającą na Annie;

-Jasne, wejdź do salonu. Mamy chyba parę rzeczy do wyjaśnienia. -spojrzała na mnie i poszli razem w stronę pokoju. -Idziesz?

Nie. Tak naprawdę to nawet jeśli bym chciała, nie potrafię. Właśnie zobaczyłam ducha.

-Taa... tak, już idę.

Zrobiłam krok, potem drugi i jeszcze jeden. Nawet nie wiem jakim cudem udało mi się znaleźć na kanapie.

Siedzieliśmy tak chwilę w milczeniu, kiedy usłyszeliśmy płaci Finn'a. Już miałam wstawać ale Annie była szybsza.

I takim oto sposobem zostałam sama w jednym pokoju z Duchem. Korciło mnie strasznie żeby go trochę poobmacywać. Jeśli będzie duchem moja ręką przez niego przejdzie, a jeśli nie to zatrzyma się na jego klatce piersiowej, ewentualnie udzie, albo głowie. W końcu nie wytrzymałam i cicho spytałam;

-Jesteś duchem, aniołem, demonem? Albo czymkolwiek innych?

Przybysz zaśmiał się pod nosem.

-Człowiekiem. -odpowiedział, ale to nie zaspokoiło moich obaw.

-A... a mogę Cię trochę... podotykać?

Spiorunował mnie wzrokiem po czym skinął głową, a ja przystąpiłam do czynności, jakże potrzebnej w tym momencie. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że ma skórę i mięśnie- trochę mniejsze niż poprzednio.

-Już wystarczy Johanna. -dawny duch odsunął się ode mnie.

-Dziwne, miałeś nie żyć. -wypaliłam. Mam niewyparzony język, oj strasznie niewyparzony.

-Aż tak pragniesz mojej śmierci? -posłał mi ten zniewalający uśmiech przy którym większość kobiet by oszalała, ale nie ja. Nie w tym momencie, zresztą- on ma już kogoś. Kogoś kogo kocha.

-Gdybym jej pragnęła już dawno bym się Ciebie pozbyła.

-Pocieszające, doprawdy.

Do pokoju weszła Annie;

-Mały zasnął. -spojrzała na nas. -I jak, wyjaśniliście sobie wszystko?

-Tak. -odpowiedziałam zanim chłopak zdążył mrugnąć okiem.

-Nie, ale dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy na mój temat. -
wzdychnęłam.

-Jakich na przykład? -Annie drążyła temat.

-A takich, że nie żyje, jestem duchem, aniołem, demonem, według Jo powinien nie żyć... -chłopak zaczął wyliczać na palcach. Lekko szturchłam go w ramię.

-Każdy tak uważał, że nie żyjesz więc nic dziwnego, że się wystraszyłam. No jakby nie było myślałam... -albo nadal myślę. -że zobaczyłam ducha.

-I co podobam Ci się jako duch? -spytał.

-W ogóle mi się nie podobasz. -omiotłam wzrokiem.

-Przestańcie zachowywać się jak dzieci. Oboje. -Annie spojrzała na nas z naganą.

-Ja tam lubiłam być dzieckiem.

-Johanna, błagam nie wydurniaj się, bo to nie jest miejsce do żartów.

-Mówisz zupełnie jak moja mama.
-Jakbym miała takie dziecko jak Ty dawno wylądowałabym w psychiatryku. -ucięła Annie.

Zabolały mnie te słowa, ale nie dałam tego po sobie poznać. Chyba, bo chłopak popatrzył na moją przyjaciołkę z wyrzutem. W dzieciństwie taka nie byłam...owszem, zawsze byłam pyskata i wredna, ale nigdy nie dla mojej rodziny. Mama mnie kochała, podobnie zresztą jak tata czy nawet mój młodszy braciszek.

-Mówisz ale nią nie jesteś. -spojrzałam jej głęboko w oczy, ale ona się tym nie przejęła. -Peeta, może w takim razie zaszczycisz mnie swoją opowieścią o tym jak powrócileś z zaświatów? Jak tam było? -nie przejmowałam się Annie. Szczerze miałam głęboko gdzieś jej zdanie.

-To może ja was zostawię samych... -Annie wstała i zniknęła w swoim pokoju.

-Gdzie jest Katniss? -spytał Peeta.

-Chyba nie o tym mieliśmy rozmawiać, prawda?

Chłopak wyraźnie posmutniał ale przyznał mi rację;

-No więc od czego mam zacząć?

-Najlepiej od początku. -podsunęłam z lekką nutą uszczypliwości.

Peeta wziął głęboki oddech.

-Katniss przyszła do mnie tego dnia, kiedy miała spotkać się z Matthew'em, co pewnie już wiesz -popatrzył na mnie. - i zapewne również wiesz o tym, że dostałam ataku ale to nie wszystko...

-Tak resztę również wiem. O tym, że chciałeś popełnić samobójstwo.

Blondyn popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem.

-O czym... ty mówisz Johanna?

-Jak to o czym... -teraz również ja się zdziwiłam. - no o tym, że podczas ataku podciąłeś sobie żyły.

-Nie, to nie było tak. Nie po to przetrwałem Igrzyska, żeby w ten sposób odebrać sobie życie- nawet podczas ataku.

-Jak?!

-Eh...Lekarz nic wam nie powiedział?

Pokręciłam głową.

-Nic, nic oprócz tego, że nie żyjesz ale w sumie... nawet tego nam nie powiedział, bo Katniss zemdlała. -dopiero teraz to do mnie dotarło. -Ja, ja przepraszam Peeta.

-Za co?

-Za tą moją głupotę! Lekarz nam przecież nic nie powiedział! My po prostu uznaliśmy, że jak lekarz zaczął swoją wypowiedź słowami "Przykro nam bardzo, pani Everdeen..." to już oznacza to co najgorsze.

Chłopak głęboko zmarszczył brwi.
-No tak, to stąd ta twoja reakcja. Myślałaś, że nie żyję. Wszyscy myśleliście.

-Nie Annie...

-Ona również, dopiero, kiedy spotkała mnie w szpitalu zdała sobie sprawę, że to nieprawda.

-Zaraz, zaraz, co Annie robiła w szpitalu? -głupie pytanie.

-Była na jakieś badaniach... nie wiem dokładnie jakich, ale później odwiedzała mnie codziennie, aż do dzisiaj, kiedy wyszedłem. Kazała mi przyjść tutaj.

-Mogła mnie uprzedzić...

-No mogła. -Peeta się zaśmiał.

-No okay, wszytko rozumiem, ale skoro nie chciałeś popełnić samobójstwa, to jak wylądowaleś w szpitalu?

-Em... jakby to powiedzieć... twój "chłopak"...

-Były chłopak. -poprawiłam go.

-No dobra, były chłopak i Matthew przyszli do mnie.

-Po co?!

Peeta wzruszył ramionami.

-Chcieli mnie zabić. Zaczęła się bójka- to pewnie dlatego Haymitch słyszał jakieś hałasy. - Podcieli mi żyły, tak żeby to wyglądało na samobójstwo, jednak lekarz powiedział, że niezbyt im to się udało ponieważ nie odniosłem dużych szkód zdrowotnych.

Słuchałam go w osłupieniu.

-Nie wierze... -powiedziałam bardzie do siebie niż do niego- ale dlaczego?

-Skąd ja mam wiedzieć?

-No tak, racja. Jejku jak ja go nienawidzę. Pragnę jego śmierci. -popatrzyłam mu głęboko w oczy.
-Wdał się w Coin. Nic dziwnego.

Uśmiechnąłam się lekko.

-A tak w ogóle to ty nadal nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie. Gdzie jest Katniss?

-W Kapitolu. Podobno tam znajduje się Effie.

Peeta dokładnie w tym momencie pomyślał o tym samym co ja- albo przynajmniej tak mi się zdaje.

********

Chyba nikt nie myślał, że ja naprawdę zabiłam moją ulubioną postać? ;') Nie, nie on jest mi jeszcze do czegoś potrzeby! :D

Do napisania xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro