Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Jedenasty.

To się nie dzieję. Nie, Haymitch się na pewno pomylił. Musiał. Effie, Finnick, Mags, Rue, Prim, a teraz Peeta. Ile jeszcze złych rzeczy musi się przeze mnie wydarzyć? Gdybym z nim nie zerwała, nie leżałby teraz w szpitalu w Bóg wie jakim stanie. Byłby tutaj obok mnie. Spieprzyłam wszystko.

Usłyszałam jak drzwi po prawej stronie się otwierają i pojawia się w nich Johanna, która momentalnie znalazła się obok mnie;

-Katniss... co u licha... -urwała, kiedy zobaczyła mój telefon leżący na podłodze. Na wyświetlaczu nadal widniało imię Haymitch'a. Johanna przyklękła obok mnie i mocno objęła. -Katniss.... spokojnie... to nie twoje wina. -szeptała mi do ucha kojące słowa.

Spojrzałam na nią:

-Moja... moja wina. -wycedziłam przez łzy. Dziwne, że ludzie zawsze jak chcą kogoś pocieszyć mówią, że to nie jest twoja wina, chociaż dobrze wiedzą, że kłamią. Ludzie to kłamcy. Łącznie ze mną.

-Wiesz... co z nim? W jakim jest stanie? -moja przyjaciółka wyglądała na wyraźnie zaniepokojoną... i zmęczoną. Wielkie wory pod oczami podkreślały te wydarzenia, które miały miejsce przez ostatnie dni.

Pokręciłam głową;

-Wiem tylko to, że Peeta jest w szpitalu i chciał się zabić. Zapewne przez ten a..atak, ale nie znam szczegółów.

Moja przyjaciółka posadziła mnie na krześle, które znajdowało się niedaleko drzwi, a później poszła dla mnie po wodę:

-Dziękuję. -powiedziałam, kiedy podała mi kubek;

-Zadzwonię do Haymitch'a. -oznajmiła i weszła do sąsiadującego pokoju. Dziwne, przecież nie musiała przede mną niczego ukrywać. Zanim drzwi się za nią zamknęły upiłam łyk wody i natychmiast tego pożałowałam, moje ciało dostało nagłych odruchów wymiotnych. Niech to szlak.

----------

Po niecałych pięciu minutach, Johanna znowu usiadła obok mnie. Twarz miała jeszcze bardziej zmartwioną niż przedtem. Posłałam jej pytający wzrok;

-Katniss... wiesz, że nie mam przed tobą żadnych tajemnic... -zaczęła. -... i teraz też nie będę miała. Peeta, podciął sobie żyły. Zapewne nie wiedział co robi, w końcu dostał ataku... lekarze dają mu tylko 15% szans na przeżycie. Obecnie znajduje się w stanie śpiączki. Za chwilę będzie miał operację... błagam Cię Katniss! Nie płacz! -powiedziała, kiedy zauważyła, że moje ciało dostało kolejnego ataku spazmy. -Haymitch jest przy nim cały czas! To on zawiadomił pogotowie, kiedy usłyszał jakiś hałas! Wszystko będzie dobrze... wyjdzie z tego! Peeta jest silny... zobaczysz.

Ostatnie słowa wymówiła bez większego przekonania. Starała się mnie pocieszyć, ale nie za bardzo jej to wychodziło.

-Czy... czy wiesz w jakim szpitalu leży?

Johanna kiwnęła nieznacznie głową;

-Wiem Katniss, ale nie możesz w takim stanie tam pojechać, zresztą Haymitch mówił, że nikt nie może go odwiedzać.

-Johanna... błagam...

-Nie Katniss, dalej wstawaj! Idziemy do domu!

Wstałam chwielnie i ruszyłam w stronę drzwi. Johanna trzymała mnie za rękę.

--------
Kiedy przekroczyliśmy próg domu, od razu pobiegłam do siebie. Potrzebowałam chwili samotności, jednak nie tego się spodziewałam.

-Johanna! -krzyknęłam na tyle głośno, na ile pozwalał mój stan.
-Cooo? -Powiedziała, kiedy pojawiła się w moim pokoju. -O cholera.

No właśnie, "O cholera". Mój pokój zamienił się w istne pobojowisko. Szuflady powywalane, poduszki i narzuta również leżały na podłodze, ramki zbite.
-Myślisz... myślisz, że to... -ostatnie słowo nie chciało przejść Johannie przez gardło.

-Peeta? -kiwnęła głową. -Nie, gdyby to był on nie zostawiłby tej kartki.

Podałam ją Johannie:

'Effie. Mówiłem, że się zemszczę.
G.H"
-Znowu on... mało mamy problemów, co Katniss?

-Niby pismo jego, ale na spotkaniu Matthew oznajmił mi to co jest napisane na tej kartce.

Już się trochę uspokoiłam. Ta wiadomość zadziałała na mnie jak kubeł zimnej wody.

-Skoro to nie jest on, ale jest to jego pismo, to myślisz, że on również został porwany?

Cholera o tym nie pomyślałam. Muszę dopisać Gale'a do swojej listy. W kącikach moich oczu pojawiły się łzy, które dopiero co zdążyłam opanować.

-Johanna, wyjdziesz? Muszę to sobie wszystko na spokojnie przemyśleć.

Przyjaciółka opuściła mój pokój bez słowa, a ja rzuciłam się na łóżko. Nie obchodziło mnie to, że znajduje się na nim tylko prześcieradło, bo dla mnie było schronieniem. Prowizorycznym, ale jednak schronieniem. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

-----------
-Katniss.... Katniss obudź się.

Johanna szturchała mnie ramieniem. Miała dziwnie spokojny ... i zapłakany głos. Otworzyłam oczy, intuicja mnie nie zawiodła. Johanna faktycznie płakała:

-Co się sta... stało? -ziewnęłam. -Która godzina?

Johanna nie odpowiedziała mi na żadne pytanie, tylko wpatrywała się we mnie swoimi brązowymi oczami.

-Jo?! Co się stało?!

Wzięła głęboki oddech:

-Haymitch dzwonił... Peeta. Nie wiadomo co z nim, lekarze nie chcą nic mówić, ponieważ mentor nie jest jego rodziną. Musiało się coś stać Katniss... -popatrzyła mi w oczy. -poduszkowiec już leci, za godzinę powinniśmy być w czwórce. -kiwnęłam lekko głową.- Załatwiłam nam również nocleg. U Annie.

----------

Podobno podróż trwała godzinę. Podobno, bo dla mnie i Johanny trwała ona w nieskończoność. Całą drogę siedziałyśmy w milczeniu, żadna z nas nie miała ochoty się odezwać, nie ma nawet o czym rozmawiać.

Drogie Panie, jesteśmy na miejscu.

Głos dobiegał z głośnika. Nie trzeba było nam 2 razy powtarzać, od razu wybiegłyśmy z poduszkowca i po chwili już byłyśmy w szpitalu.

Haymitch siedział na krześle, widać było, że jest zmęczona, a wielkie wory pod oczami jeszcze to potwierdzały. Kiedy mnie zobaczył uśmiechnął się nieznacznie i podszedł mnie przytulić. Wybuchłam głębokim płaczem. Znowu.

-Ekm... pójdę... po lekarza.

Johanna zostawiła nas samych. Pewnie chciała, żebyśmy sobie wszystko na osobności wyjaśnili.

-Haymitch, przepraszam.

-Nic nie mów Katniss... -starał się być silny ale chyba nie za bardzo mu to wychodziło, bo widać było łzy w jego oczach. Nic dziwnego, Peeta był dla niego jak syn. Postanawiam, że na razie nie powiem mu o nowym liście, to go jeszcze bardziej załamie.

-Haymitch, to moja wina i ty oraz Johanna dobrze o tym wiecie. Gdybym z nim nie zerwała, nie dostał by ataku i...i... -to słowo nie chciało mi przejść przez gardło.

-On będzie żył. Zobaczysz.

Oby Haymitch miał rację.

-------

Trochę czasu minęło zanim Johanna wróciła z lekarzem;

-Panna Everdeen? -skinęłam głową i wstałam z krzesła. -Przykro mi bardzo....

Reszty już nie usłyszałam.

**********

Witam, jeśli wam się podobała notka, możecie zostawić po sobie ★! Do napisania ;*

PS Jeśli kogoś to interesuje mój snap to; everlark_07 możecie dodawać! :*




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro