Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Dziewiętnasty.

Usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi. Gale. To na pewno musi być on. Dla pewności odsunęłam się do konta.

-Witaj Kotna. Jak podoba Ci się twoje nowe lokum? -spytał z nie ukrywanym uśmiechem na twarzy. Miałam ochotę go tam rąbnąć.

-Wypuściłeś Effie?! -wysyczałam, omijając jego głupie pytanie.

-Tak. Nie. Może. -zaczął się ze mną droczyć. Ogarnęła mnie złość. Wiedziałam. Widziałam, że tak będzie. On chciał mnie. Ten cały plan był tylko po to, żeby mnie zdobyć.

-Obiecałeś. -rzuciłam się na niego i zaczęłam okładać go pięściami. Gale nadal stał niewzruszony. Jakby mu się to podobało... błąd. Mu się to na pewno podoba. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji i znowu usiadłam w koncie- łkając.

Wszystko nagle we mnie pękło. Śmierć Peety. Uwięzienie Effie. Zmiana Gale'a. Jego dłonie na mojej tali... to było za dużo. To wszystko zdarzyło się tak szybko. W znikomym odstępie czasowym. Życie mnie nie lubi i stara się zrobić wszystko, żebym znowu upadła. Żebym się poddała i to się właśnie stało. Nie mam już siły.

Gale ukucnął przy mnie. Widziałam, że się waha. Po prostu to widziałam.

-Jest jeszcze jedno wyjście.

-J-jakie?

Na twarzy Gale'a znowu pojawił się uśmiech. Klasnął w dłonie i w drzwiach pojawiła się Effie- a raczej jej cień. Wyglądała strasznie. Wystające kości policzkowe, wielkie wory pod oczami. Włosy miała rozczochrane. Nie spodziewałam się takiego widoku, który sprawił, że ponownie się załamałam.

-Miłej zabawy. -powiedział i udał się w kierunku drzwi. Effie została dosłownie wrzucona do pokoju. Jak psa. Nie, to jednak złe porównanie, bo nawet psy traktuje się lepiej.

Szybko przesunęła się do niej i objęłam, kiedy drzwi się zatrzasnęły. Effie płakała, podobnie jak ja. Zaczęłam szeptać kojące słowa- chyba pomogło, bo się uspokoiła. Teraz tylko łkała w przeciwieństwie do mnie.

-Effie... wyciągnę nas stąd. Obiecuję. -mówiłam przez łzy. Chciałam, żeby to zabrzmiało przekonująco, ale jak przekonać do czegoś, jeśli sam nie jesteś tego pewien?!

-Stąd się nie da wydostać.

-Na pewno się da. To tylko jakiś głupi pałac.

-Próbowałam Katniss.

Zamurowało mnie. Zawsze myślałam, że Effie jest zbyt słaba, żeby chcieć uciec. Najwidoczniej nie tylko Haymitch się zmienił- ona pod jego wpływem również.

-W takim razie Gale nas musi wypuścić. Musi. Zrobię wszystko, żeby tak było.

Effie uśmiechnęła się blada i mnie przytuliła. Był to uścisk jaki mama dawała mi, kiedy jeszcze tata żył. Potem już nie. Może uważała, że jestem silna?! Że nie potrzebuję miłości? Teraz wyjechała. Nie ma jej. A ja czuję, że w tym momencie ją odzyskałam. W postaci innego człowieka.

Wtuliłam się w jej ubrania. Pachniała jak zawsze- wanilią. Był to dla mnie w tym momencie największy zapach na świecie.

-Katniss, tylko błagam Cię, nie zgadzaj się na wszystko o co ON Cię poprosi. -skinęłam głową.

-Idziesz już? Myślałam, że ze mną zostaniesz. -Nie chciałam, żeby mnie opuszczała. Nie chciałam zostać sama.

-Muszę wrócić "do siebie". Miałam tylko dwadzieścia minut.
-Gdzie masz pokój? -spytałam.

-W piwnicy. -Effie wyraźnie posmutniała, a mnie ponownie zamurowało. Ten drań przetrzymuje moją przyjaciółkę w piwnicy?! Drzwi się otworzyły, a przez nich wparowało dwóch strażników, którzy kazali Effie opuścić mój pokój. Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenie i drzwi się za nią zamknęły.

Myślałam, że zostanę sama już na zawsze. Jednak moje "marzenie" zostało przerwane przez przez Gale'a.

-Czego znowu chcesz. -wysyczałam, patrząc mu głęboko w oczy.

Wskazał ręką na pełne talerze, ustawione w koncie;

-O to powód. Wstajesz, będziesz jadła ze mną. -podał mi dłoń. Nie przyjęłam jej. Gale wzruszył ramionami i udał się w kierunku drzwi. -Idziesz?

Nie? Jak postanowiłam tak zrobiłam- nie ruszyłam się z miejsca, nadal nie byłam głodna, a nawet jeśli bym była to z tym chamem i tak nie będę jeść.

Mój były przyjaciel opuścił bezradnie ręce. Postanowiłam, że to dobra okazja, żeby wprowadzić mój plan w działanie;

-Wypuść Effie, a zacznę jeść. Nawet z Tobą.

-Szantaż?! Pomyślmy...a jakie miałbym z tego korzyści?

-Zacznę jeść.

-Ty zaczniesz jeść, kiedy ja wypuszczę Effie? Aż tyle, za takie gówno?

-Moje zdrowie uważasz za kał? Dziękuję bardzo.

Gale spiorunował mnie wzrokiem;

-Dlaczego tak Ci bardzo na niej zależy?

-Zależy, bo po pierwsze jest dla mnie jak matka, a po drugie obiecałeś. A obietnic się dotrzymuje. -Uspokoiłam się. Już nie płakałam. Byłam raczej wściekła.

-Dobra, dobra wypuszczę ją, tylko zacznij jeść.

Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

-Obiecuję, ale jest jeszcze jedna rzecz.

-Co znowu?!

-Wypuścisz ją na moich oczach.

-Nie wierzysz mi?!

-Nie za bardzo.

-Okay. -Rzucił mi gniewne spojrzenie, po czym trzasnął drzwiami i wyszedł. Chyba go wkurzyłam. No cóż, mówi się ups.

Około godziny 20/21, strażnik przyszedł po mnie i wyprowadził z pokoju. Doszliśmy do drzwi, przez które jeszcze wczoraj z Haymitch'em wchodziłam do tego pierdolonego pałacu. Effie i Gale już tam byli. Bez zastanowienia podbiegłam do mojej przyjaciółki i ją mocno przytuliłam. Wyszeptała do mnie bezgłośne "dziękuję"- tyle wystarczyło, żebym wiedziała, że postąpiłam słusznie. Mam jedynie nadzieję, że uda się bezpośrednio do Haymitch'a...

-Dobra, koniec tych czułości. -usłyszałyśmy głos Gale'a. - A Ciebie różowa peruko nie chcę widzieć więcej na oczu. Zmykaj.

Effie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Znikła w mgnieniu oka.

-Nie musiałeś jej tak nazywać. "Różowa peruko" co to ma w ogóle być?! -wkurzyłam się.

-Pamiętasz dożynki, na których Prim została wylosowana? Miała taki kolor włosów, więc ją tak nazwałem. -Gale wzruszył ramionami jakby go w ogóle nie obchodziło. Pewnie tak jest. -A teraz idziemy jeść. -podał mi ramię, ale go nie przyjęłam.

Całą drogę szliśmy w milczeniu, a ja patrzyłam na swoje stopy. Nie jestem w stanie znieść widoku pałacu. Obrzydza mnie.

Kiedy weszliśmy do ogromnej jadalni i zajęliśmy miejsca- ja po odwrotnej stronie niż Gale- na stół przyniesiono rozmaite jedzenie. Ślinka mi pociekła, kiedy zobaczyłam te wszystkie potrawy, w tym moją ulubioną.

-Za to uwielbiam Kapitol. -skomentował Gale i zaczął nakładać sobie wszystkiego po trochu. Poszłam w jego ślady- skoro mam spędzić tutaj resztę życia, to co mi szkodzi? Służąca nalała nam do kieliszków wina. Nie wypił ani kropli, cokolwiek by się działo, wolałam pozostać trzeźwa. Jednak Gale się za bardzo tym nie przejmował, bo kończył już swój trzeci, bądź czwarty kieliszek. Spojrzałam na niego z ukosa- wyglądał już na mocno wstawionego.

Po zjedzonej kolacji, bez słowa doprowadzono mnie do pokoju. Drzwi się za mną zamknęły, a ja wykończona opadłam na łóżko. Byłam...szczęśliwa? Jeśli to w ogóle możliwe to na pewno się tak czułam. Effie była bezpieczna. Gale się dzisiaj do mnie nie dobierał. Haymitch dowie się, że jestem cała. Jednak coś nie dawało mi spokoju...

Gale się za łatwo zgodził.

*********

Skończyłam, wreszcie. W sumie myślałam, że wyjdzie gorzej, ale nie jest chyba aż tak źle? Z całego serca dziękuję wam za prawie 6 000 wyświetleń! Nawet nie macie pojęcia jak się cieszę ♥♥. Jeśli wam się notka spodobała możecie ★

Następny rozdział pojawi się w weekend

xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro