Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Dwudziesty.

-Peeta! Haymitch! Ktoś puka! Jak zawsze wszystko muszę robić sama! -wstałam niechętnie z kanapy i doczłapałam się do drzwi.

-Witaj Johanna. -odezwał się cieniutki głosik po drugiej stronie.
-Effie?! Niemożliwe.

-Gale mnie wypuścił- przy małej pomocy Katniss. -uśmiechnęła się nieśmiało. -Mogę wejść?

Zrobiłam jej przejść. Nadal nie wierzę w to co widzę. Gale ją wypuścił?! Może nie jest aż takim zimnym draniem, za którego się podaje.

-Jest Haymitch? -zapytała się i usiadła na kanapie.

-Jest, tylko zasnął i Peeta również. -przewróciłam oczami. -Zupełnie jak dzieci.

Effie się zaśmiała. Pierwszy raz słyszałam jak się śmieje, a śmiała się jak delfin.

-Johanna, mogę u Ciebie przenocować... no wiesz, niby mam swój dom w Kapitolu, ale boję się tam mieszkać. Właśnie stamtąd mnie zabrali.

Zrobiło mi się jej żal- mówiła to wszystko z ogromnym strachem w głosie. Kiwnęłam głową i udałam się do małej kuchni, żeby zaparzyć herbatę. Woda już zaczęła się gotować, kiedy w salonie pojawił się Haymitch. W jego oczach, podobnie jak w Effie, znajdowały się łzy. Łzy ulgi, łzy wzruszenia.

Effie momentalnie zerwała się z kanapy i pobiegła do mentora, który momentalnie ją objął. Wzruszyłam się na ten widok- zawsze chciałam, żeby ktoś mnie tak obejmował. Z miłością. Z tęsknotą. Jednak po tym jak umarł mój narzeczony, nikt nawet nie myślał żeby mnie objąć. Nawet ten głupi Luke.

-Jo, co z tą herbatą? -Haymitch uśmiechnął się do mnie.

-Przecież robię! -nie miałam w tym momencie ochoty na jakiekolwiek współczucie. Wstawiłam jeszcze raz wodę, bo tamta już wystygła.

Tak w sumie to nie wiem dla kogo ją robię, bo Haymitch i Effie zniknęli w innym pokoju. Został mi tylko Peeta, który śpi. Nie ma się co dziwić, bo jest 24.06 a przebyliśmy długą drogę.

Wróciłam z kubkiem gorącego napoju do "swojego" łóżka. Ktoś już tam na mnie czekał.

-Johanna...

-Co? Ty też chcesz herbatę?! Za późno.

-Nie. Słyszałem co Effie mówiła i uważam, że powinniśmy uratować Katniss.

-Eh... wiem Peeta, też tak uważam, ale nie wiem jak. -upiłam łyk herbaty. -Cholera, gorące.

Peeta zaczął się ubierać.

-Co ty robisz?! Chcesz tam iść o wpół do pierwszej w nocy?! Zaczekajmy chociaż do rana.

-Johanna ja nie mogę czekać.

-Ale zaczekasz. Chcę Ci tylko przypomnieć, że jeszcze kilka godzin temu chciałeś wracać. -Peeta chciał mi przerwać, ale ja kontynuowałam. -Oczywiście, że ją odbijemy, ale rano. Dobranoc.

Odłożyłam pusty kubek na stolik nocny i zgasiłam lampkę. Naprawdę, chcę ją uratować. Jest, przecież mają przyjaciółką, a dla przyjaciół zrobi się wszystko.

---------

Jest godzina 11.00. To był właśnie prezent od niego- zegarek. Dostałam go dokładnie 2 godziny i 4 minuty temu- na śniadaniu. Tym razem rozmawialiśmy. Może nie tak jak za dawnych lat, ale podobnie. Opowiedział mi o tym jak się znalazł w pałacu, dlaczego Paylor go wybrała. I TAK MU NIE UFAM. Udaję. Muszę zdobyć jego zaufanie, musi wiedzieć, że go popieram, bo inaczej się stąd nie wydostanę.

-Panno Everdeen... -kogoś głos wyrwał mnie z namysłu-.. ma Pani gości, proszę bardzo za mną.

Niechętnie wstałam, bo kto mógł mnie odwiedzić?! Kogo Gale by wpuścił? Na pewno nie moich przyjaciół.

Razem ze strażnikiem doszliśmy do przestrzennego salonu, o którym nie miałam pojęcia. Cały był z marmuru, w oknach wisiały ciężkie kotary, a meble były mahoniowe. Dokładnie pamiętam jak wygląda mahoń, po tym pamiętnym dniu w pociągu. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Tyle rzeczy się od tego czasu zmieniło.

-Macie 20 minut. -to był Gale. No tak mogłam się tego spodziewać, wszystko musi odbywać się z jego udziałem.

-Bardzo szlachetnie z Twojej strony, że pozwoliłeś nam się z nią zobaczyć, ale teraz możesz już wyjść. Przecież nie zabijemy Katniss, ani jej nie porwiemy. -Johanna?!

Zobaczyłam, że Gale się waha, więc posłałam mu proszące spojrzenie. Uległ.

Kiedy drzwi się zamknęły moja przyjaciółka podbiegła do mnie i mocno przytuliła.

-Jesteś głupia Katniss! Bardzo głupia! Jak mogłaś dać się uwięzić! -szeptała. -I z czego się śmiejesz?! -faktycznie śmiałam się. Był to śmiech ulgi? Rozpaczy? Tęsknoty? Cieszyłam się, że Effie wróciła szczęśliwie do Haymitch'a, bo inaczej nie byłby Johanny tutaj. Cieszyłam się z jej wyzwisk. Cieszyłam się, że chociaz na tą krótką chwilę jest ze mną.

-Z niczego Jo, z niczego. -powiedziałam tylko.

-Uwolnimy Cię. Obiecuję. -wzięła mnie za rękę. -Ładny zegarek.

-Gale mi go podarował.

-Cofam. Jednak jest żałosny.

-Johanna! -kopnęłam ją lekko w kostkę, co wywołało u niej wybuch śmiechu.

-No przepraszam, ale zegarek? Tandetne.

-Nie, jeśli w pokoju, w którym przebywasz go nie ma.

-Masz lepsze warunki niż myślałam, skoro brakuje Ci tylko zegarka. -puściła moją rękę i usiadła na kanapie. Poszłam w jej ślady. -Teraz tylko się nie przestrasz. To nie jest duch... po prostu... on żyje.

-Johan... -urwała, bo za kotary wyłoniła się postać. Blond włosy, niebieskie oczy, średni wzrost. Zrobiło mi się niedobrze. Co do jasnej cholery on tutaj robi?! Pomijając fakt, że przecież nie żył, to powinien mnie nienawidzić.

-Witaj Katniss. -powiedział.

-To ja was może zostaw... -moja przyjaciółka wstała z kanapy.

-Zostań Johanna. -usiadła z powrotem. -Co Ty tutaj robisz?

-Przyszedłem po Ciebie. -mówił pewnym siebie głosem.

-Nie potrzebuje pomocy.

-Owszem, potrzebujesz.

-Nie Peeta. Świetnie daję sobie radę.

-Właśnie widzę... Katniss kocham Cię.

Przygryzłam wargę i podniosłam głowę, po to żeby łzy, które napłynęły mi to oczy nie spłynęły.

-To nie ma sensu. Nie możemy być razem Peeta. Nie po tym co się stało. Ja chyba... nie potrafię.

-Kochasz mnie? -wlepił we mnie swoje niebieskie tęczówki.

-Peeta... to nie jest takie łatwe.

-Okay. Rozumiem.

Powiedział po czym wyszedł trzaskając drzwiami. Był wściekły.

Boże co ja zrobiłam?!

-Katniss.. Katniss... wszystko będzie dobrze. -Johanna lekko mnie tuliła. Chciała mnie pocieszyć, ale na litość Boską, przecież ja go kocham! Kocham najbardziej na świecie. Łzy płynęły, jak górski potok. Szybko, bezlitośnie.

-Johanna. Ja jestem jednak głupia i bez mózgu. -przyjaciółka nic nie odpowiedziała.

Siedziałyśmy tak jeszcze parę minut, kiedy przyszedł strażnik i oznajmił, że czas się skończył. Johanna wyszła bez słowa. Bez pożegnania. Nie wiedziałam za bardzo co to oznacza. Pewnie jest na mnie zła, za to że tak go potraktowałam.

Chcę zostać w tym pałacu. I tak nie mam już po co wracać.

****

Następna notka, będzie w czwartek/piątek, ponieważ w środę idę do okulisty. Jeśli rozdział wam się podobał możecie zostawić ★

Xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro