Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Trzydziesty.

Rozejrzałam się po prowizorycznej arenie, od której zależało czy obudzę się czy nie. Śmieszne, prawda? W prawdziwych Igrzyskach również chodzi o przeżycie, więc jest to jak powtórka z rozrywki, tylko, że tym razem ja już nie żyję.

W sektorze dystryktu siódmego zobaczyłam mojego przyjaciela. Sojusznika. Brata mojego narzeczonego. W jego oczach dostrzegałam strach, którego nie powinno być. Przecież są tutaj żeby mnie zabić. Nienawidzą mnie.

Na widok Sebastiana w moich oczach pojawiły się łzy. Przez całe życie miałam wyrzuty sumienia z powodu tego, że go zabiłam, niby musiałam, żeby przeżyć, jednak on mógł zrobić podobnie. Mogło mnie już wtedy nie być, jednak wyglądało to tak, jakby się poświęcił.

Czasami się zastanawiam, jak zareagował Zack, kiedy zobaczył topór lecący w stronę JEGO brata, wypuszczony z rąk JEGO narzeczonej.

Nigdy się tego nie dowiedziałam.

Podobnie jak nigdy nie zobaczyłam dumy w oczach mojej mamy. Przynajmniej tak mi się wydaje, że byłaby dumna, mimo tego, że jej córeczka zabiła większość trybutów.

Obok Sebastiana stała dziewczyna z miodowymi włosami, chociaż przy innym świetle wydawały się rude.

Pamiętam jak te włosy opadły mi na twarz, kiedy przebiłam jej serce. Pamiętam, że były posklejane krwią, a pachniały lawendą, której było pełno na tamtej arenie.

Nie poznałam jej imienia. Była jedyną osobą, o której nigdy nie chciałam nic wiedzieć. Wiek, rodzina, przyjaciele. Chciałam, żeby pozostała mi obca.

Większość osób stojących tutaj nie kojarzyłam w ogóle. Co tylko świadczy o mojej psychicznej naturze.

Teraz już byłam pewna, że jestem w piekle, a to co mówił Finnick było brednią.

W piekle twoja dusza nigdy nie dozna spokoju, więc moja będzie cały czas przebywać z osobami, które mnie nienawidzą, których zabiłam.

Zrobiłam krok po soczyście zielonej trawie, która wydawała się zbyt idealna i podeszłam do Sebastian, dotknęłam jego ręki, ale on nawet nie drgnął;

- Sebastian... słyszysz mnie?! - potrząsnęłam nim - Sebastian?!

- Oni Cię nie słyszą, Jo.

Obróciłam się w stronę, z której dochodził ten głos.

- Zack?!

Narzeczony podszedł do mnie i chwycił mnie za moją drobną dłoń;

- Johanna nawet nie wiesz jak mi przykro z powodu tego, że nie wzięliśmy tego ślubu, ale wiem również, że nie kochałaś mnie tak jak ja Ciebie.

- Zack, to nieprawda! Kochałam Cię... zresztą to nie jest odpowiedni moment.

- I nigdy nie będzie, ponieważ ja nie żyję, Jo. Już nigdy się nie zobaczymy.

- Czy wy tego nie rozumiecie?! Ja również nie żyję i jak mam walczyć z osobami, które się nawet nie ruszają? - puściłam jego dłoń.

- Joh....

- Nie - przerwałam mu. - Utknęłam tutaj na zawsze, bo to jest moje piekło! Będę siedzieć tutaj z osobami, które zabiłam, bo jest to moja kara. Mają mnie gryźć wyrzuty sumienia. I wiesz co?! - dotknęłam go palcem w klatkę piersiową - I mnie gryzą. Szczególnie widok Sebastiana. Boli jak cholera, ale się nie złamię, bo nie mam zamiaru spędzić wieczności z depresją.

- Już? Skończyłaś? Muusisz ich zaabić - specjalnie przeciągnął samogłoski.

- Nie będę zabijać osób, które już nie żyją.

- Musisz.

- Od kiedy stałeś się taki bezwzględny?!

- Zawsze taki byłem, tylko ty tego nie widziałaś.

Przegryzłam wargę i podeszłam do przypadkowej osoby. Chłopak miał szare oczy i brązowe włosy. Zapewne dwunastka - pomyślałam i skręciłam mu kark. Mężczyzna upadł na podłogę i po chwili zniknął.

- Nie było to takie trudne - stwierdził Zack.

- Wynoś się - wysyczałam.

- Zawsze chciałem dowiedzieć się, kogo tak naprawdę kochałaś.

- Nigdy się już tego nie dowiesz.

Rzuciłam w niego nożem, który wzięłam od chłopaka, którego zabiłam.

Zack zniknął, a ostrze wbiło się w drzewo.

Chyba oszalałam.
-----
Poczułam jak ręką Johanny drgnęła. Albo mi się tak tylko wydawało. Albo zaczyna mi już odbijać.

- Katniss... muszą ją wynieść - Effie stanęła w progu, znikomy makijaż rozmazał się, przez co wyglądała tragicznie.

- Nie. Siedzę tutaj dopiero kilka minut.... - spojrzałam na nią. - Effie, proszę.

- Katniss, wiesz, że nie jest to normalne, że siedzisz z nieżywą osobą, trzymając ją za rękę? - stwierdził Haymitch, który usiadł koło mnie. Poczułam, że znowu łzy spływają mi po policzkach.

- Unikacie słowa martwa, a przecież ona jest martwa.

Haymitch i Effie wymienili zdziwione i zatroskane spojrzenia.

- Może zechciałabyś porozmawiać ze psychologiem?

Parsknęłam.

- Dzięki, ale wątpię, czy mi pomoże.

Mój mentor wstał i wrócił do swojej wybranki.

- Gdybyś coś potrzebowała... to wiesz, gdzie nas szukać.

- Wiem, Effie. Dziękuje.

---
Bezskutecznie usiłowałam jakoś pobudzić do działania ciało Sebastiana, ale on nawet nie raczył mrugnąć. W końcu zaczęło się ściemniać. Opadłam wyczerpana na trawę, która teraz wydawała się miękką poduszką. Niebo było pokryte gwiazdami, jak na arenie, ale o dziwo, to jest piekło.

- Zawsze lubiłam je obserwować - powiedziałam do Sebastiana. - Jak byłam mała to wyobrażałam sobie, że jestem księżniczką, z piękną różową suknią, a na ramiona opadają mi platynowe, kręcone włosy, zamiast rudych. Tańczyłam na sali królewskiej, w której na suficie wisiały kryształowe żyrandole. Byłam wtedy w zupełnie innym świecie. Moim świecie. Mama od zawsze wiedziała o czym marzyłam, dlatego na swoje piąte urodziny dostałam własnie taką sukienkę, własnoręcznie uszytą, przez moją, jeszcze wtedy żyjącą, babcię. Chodziłam w niej wszędzie, do szkoły, na spacery, nigdy się z nią nie rozstawałam, aż nadszedł czas, kiedy z niej wyrosłam. Do dziś pamiętam jak wtedy rozpaczałam, wydawało mi się, że była to największa tragedia na świecie. Ale wiesz co? - oparłam się na łokciu, przez co mogłam spojrzeć mu w martwe oczy. - Byłam wtedy tylko dziewczynką i mało wiedziałam o świecie. Myślałam, że ludzie są na zawsze, że nigdy nie odchodzą. A trzy lata później umarła mi babcia i przekonałam się, że nic w życiu nie jest stałe, nawet sukienka.

Patrzyłam na jego pięknie wyrzeźbione ciało i wtedy to do mnie dotarło;

- Gadam do jakiegoś manekina! Jesteś manekinem! Odbiło mi kompletnie. Przyznaj to.

- Tak, odbiło Ci.

Zerwałam się na nogi jak poparzona. Rozejrzałam się wokoło, szukając osoby, od której pochodził ten głos.

- Jestem tutaj Johanna, w twojej głowie. Przysłałem ci dwie osoby, które mówiły, że masz zabić tych ludzi. Nawet ułatwiłem ci to zadanie, ale ty mnie nie posłuchałaś.

- Matthew.

- W każdym momencie mogę cię sprowadzić z powrotem. Pamiętaj, zegar tyka, a ty masz coraz mniej czasu.

- Czego ode mnie chcesz? I co mi zrobiłeś

- Od ciebie nic. Chcę wykorzystać twoją przyjaciółkę, a po twojej domniemanej śmierci, spowodowanej lekami na zatrzymanie krążenia, a co za tym idzie również serca, będzie osłabiona i na pewno nie będzie się słuchała osób, których powinna.

- Ale co robisz w mojej głowie?

- To się nazywa telepatia. Można by powiedzieć, że ulepszyłem trochę te leki, tworząc świat, w którym się teraz znajdujesz , połączenie, dzięki któremu teraz rozmawiamy oraz wymyśliłem odtrutkę. Tylko od ciebie zależy czy ją wykorzystać, bo tak jak mówiłem, nie chcę cię zabić, ale jestem już w drodze do szpitala. Gra się dopiero rozpoczyna.

- Nie rób nic głupiego.

W głowie usłyszałam jego metaliczny śmiech.

- Dobrze, księżniczko.

*****************
|Jeśli rozdział wam się spodobał, zostawcie ★ i/lub komentarz!|

Zapewne już do was nie napiszę, dlatego życzę wam wesołych świąt, spędzonych w gronie rodzinnym, smacznego jajka oraz mokrego Dyngusa! No tak, omal zapomniałam. Niech los zawsze wam sprzyja.












Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro