A Lonely Night | S. Leyhe
Hej, ja też tego nie chciałam. Nie chciałam, żebyś był wobec mnie tak oschły, zimny i obojętny. Może to dlatego, że żyłam dla twojego uśmiechu i tej otoczki iluzji, w której się znalazłam. Może żyłam od nocy do nocy, tęskniąc za twoimi słowami, kiedy wreszcie oddawałeś mi trochę cennej uwagi. Nie miałeś dla nas dużo czasu. Żyłam w skazaniu tylko i wyłącznie na to. Sztuka jakiegokolwiek kochania, a zwłaszcza ciebie stawała się czasem męczarnią. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że powinnam odpuścić i pozwolić mojemu sercu na wyjście z tej czerwonej strefy.
Powtarzałam sobie, że zawsze będę dla ciebie, bez względu na wszystko, chyba nawet cię wesprę swoją nijaką obecnością.
Odpychałeś mnie.
Melissa położyła się. Brzmiało to banalnie prosto. Banalnie łatwo. Banalnie. Oparła głowę o na pozór miękką poduszkę, a ramieniem wsparła ciężką głowę. Trudno było jej teraz myśleć o czymkolwiek innym niż o nim. O jego upadku. O jego ostatniej ignorancji, kiedy wcześniej spędzali razem czas – noc. To było, jak niezłe uderzenie. Wstrząsnęło nią, gdy powiedział, że nie chce z nikim rozmawiać. Nawet z nią.
Wstrząsnęło nią, gdy prosił, aby została. Kiedy dotykał jej skóry, a potem szeptał, że tak, wszystko się jakoś ułoży.
Chyba nie powinna za nim płakać ani tym bardziej tęsknić.
Cholernie tęskniła, a przynajmniej za tymi dobrymi momentami. Mimo, że zachowywał się, jak skończony dupek.
Czasem zastanawiała się, jak to możliwe – w końcu coś do niego czuła, mimo tego ciągłego chłodu, życia od momentu do momentu i próżnych obietnic. W końcu zamierzało być lepiej. Chciała w to wierzyć, ale coś nie pozwalało jej odejść. Miała wrażenie, że to nie minie, a ona powinna się w końcu poddać. Uderzyło ją to dokładnie tak, jak podmuch świszczącego na zewnątrz wiatru. Zdawała sobie sprawę z faktu, że już nie zaśnie. Znów będzie rozpamiętywać jedną sytuację, a potem rozdrabniać ją na malutkie kawałeczki.
W świetle księżyca jej włosy wydawały się zdecydowanie bardziej rude niż zazwyczaj. Wcześniej przypominały odcień kasztana. Nie miała już nawet siły na to, aby płakać. Jej poczucie spadało niżej i niżej, aż została sama, całkowicie wyprana z emocji.
Ciągle czuła jego zapach, zwłaszcza na swoich ubraniach. Chyba odchodziła już od zmysłów, a kiedy kładła się na ciemnym prześcieradle, trafiał ją szlag.
Wstała. Tęskniła za Stephanem Leyhe mimo, że nie chciała. Nawet nie zamierzała. Czasem czuła się, jak dodatkowa obarczająca kula u nogi. Nie miała pojęcia czy bardziej była zła na siebie, czy też na niego i tę cholerną obojętność.
Może to już nawet podchodziło pod desperację?
Akurat oglądała z Luisą te cholerne zawody w Trondheim. Oczami wyobraźni już widziała bruneta na podium tych morderczych zmagań. Naprawdę się cieszyła, widząc go w tej szczególnie dobrej dyspozycji. Nie musiał wygrywać, i tak czuła dumę. Jednak jemu to i tak nie wystarczało. Chciał być najlepszy, a presja wciąż pchała go do coraz to różniejszych czynów.
Tonący brzytwy się chwytał.
Rozmawiała z nim wiele razy i prosiła o zdrowy rozsądek, ale chyba miała wrażenie, że ta konwersacja przypominała mówienie do ściany. Nie potrafiła się uspokoić, kiedy zobaczyła go leżącego na skoczni. Na zimnym, twardym śniegu, a wokół cały sztab, który próbował mu pomóc. Nie wstawał, a ona zaczynała popadać w letarg.
Od dawna nie było między nimi aż tak źle, jak w tamtym okresie. Kibicowała mu, wspierała go najbardziej na świecie, ale nie potrafiła powiedzieć co poszło nie tak. Ich relacja opierała się w dużej mierze na ogniu i studzącej go wodzie. Nic nie wydawało się stabilne, a przynajmniej nie na tamten moment.
Przeraziła się. Martwiła się o niego. Mogła przepłakać milion nocy, przejść w stan obojętności, ale wciąż widzieć w nim coś, czego nie potrafiła do tej pory zrozumieć. Czekała na jakąkolwiek wiadomość i ujmę dumy, którą naprzemiennie ukazywał.
Wiedziała, że już nie zaśnie.
Wtedy drzwi do jej sypialni delikatnie zaskrzypiały. Były już stare i dobrze wiedziała, że powinna je wymienić. Potrafiły się poruszyć przy najmniejszym podmuchu wiatru, ale teraz... na jej ramionach pojawiły się ciarki. Stephan zamierzał zostać wypisany ze szpitala dopiero za dwa dni, poza tym ostatnio robiło się coraz gorzej. Jednak co najważniejsze, dochodziła północ. Przyłożyła swoją zimną dłoń do ust, a potem rozpoczęła nasłuchiwanie. Ciche na pozór kroki po jej mieszkaniu wcale takie nie były. Tak, jak i udawana obojętność. Znów poczuła, jak cała jej pewność siebie podupada. Wystarczył ten jeden, krótki moment.
Oddychała szybciej i płycej. Bała się poruszyć czy nawet odwrócić głowę. Co, jeśli ten ktoś zamierzał ją właśnie zabić? Melissa zdrętwiała. Powinna zadzwonić na policję.
I wtedy drzwi się otworzyły, a jej szkliste oczy się rozszerzyły. Nie potrafiła w to uwierzyć ani chociażby przez chwilę spojrzeć na jego osobę bez troski. Bez zaskoczenia. Już nie potrafiła dłużej udawać, że jej to wszystko nie obchodzi. Nie potrafiła udawać, kiedy łzy same się pchały, a ona się tak szczerze starała. Martwiła. Nie umiała mu tego powiedzieć.
Stał tam i wpatrywał się w nią swoimi ciemnymi tęczówkami i bladszą niż zazwyczaj twarzą. Czy, aby na pewno istniał? Czy oni oboje potrafili egzystować na innej płaszczyźnie, gdzie zachowywali się, jak zwykli, dorośli ludzie? Gdzie nie kłócili się o to, kim dla siebie są?
Poczuła narastające zimno, a potem gorąc. Może faktycznie miała gorączkę i wariowała.
– Josef postanowił wypisać mnie wcześniej. Nie chciałem tam być – powiedział swoim ochrypłym głosem. – Nie chciałem cię przestraszyć.
Pokręciła ledwie zauważalnie głową. Widziała smutek na jego twarzy. Oboje czuli się zawiedzeni, tylko właściwie... czym? Nie odzywała się. Patrzyła tylko na jego zmierzwione włosy, kadrową bluzę i zmęczoną twarz. Nie potrafiła nic z siebie wydusić.
– Pójdę się położyć na...
– Nie chcę, żebyś znowu mnie zostawiał, Stephan – powiedziała cicho.
Zdecydowanie zbyt cicho. Z nadmiernym załamaniem się głosu. Znów na nią spojrzał. Właściwie, przez cały czas utrzymywali kontakt wzrokowy. Tym razem nie pojawiło się w nim nic cierpkiego. Mężczyzna pokiwał głową, przełykając ślinę, a potem kolejno zacisnął wargi mocniej.
– Przepraszam.
Krótkie, przelotne, ale jakże głębokie i wymowne. Chciała mu tak wiele powiedzieć – jak cholernie za nim tęskniła, jak bardzo się martwiła. Tylko bez płaczu. Czy to w ogóle było możliwe? W tamtym momencie atmosferę można było wręcz kroić nożem.
– To nie twoja wina, Mel.
Chciała to usłyszeć. Dopiero wtedy podniosła na niego swój zmęczony wzrok. A on wykonał kilka kroków do przodu, tylko po to, aby usiąść na brzegu łóżka i wypuścić z ust resztki mroźnego powietrza.
Bardzo, bardzo powoli podniosła się. Opierając się na obu rękach, próbowała się do niego zbliżyć. Chciała, aby jej serce nie biło tak szybko, jak teraz. Sen odszedł w niepamięć. Ostrożnie dotknęła swoją dłonią jego ramienia. Szczerze, nie miała najmniejszego pojęcia co robić. Jak się zachować. Było źle, ale czy bywało gorzej? Brakowało jej jego obecności i znów czuła się, jak egoistka.
– Chodźmy spać – znów szept.
On wpatrywał się w nią. Wręcz niezauważalnie westchnął, a potem skinął głową. Wahał się, widziała to na jego twarzy. Znów nie wiedział czy postępuje dobrze i co tak naprawdę może się wkrótce wydarzyć. Czy skończy się tak, jak zwykle, a oni oboje zapomną – tego nikt nie potrafił przewidzieć.
Nie była mu potrzebna. Może tylko czasem. Każde z uczuć się kumulowało, a napięcie trwało. Było już nieco trochę po północy.
Stephan miał ograniczone pole manewru, głównie ze względu na swoją kontuzję. Nawet, jeśli chciał ściągnąć z siebie ubranie wierzchnie, szło mu to opornie. Chciała mu pomóc, ale coś jej nie pozwalało. Znała jego upór i dumę. Wiedziała, że zawsze "wyjdzie na jego". Jednak, ten jeden raz...
– Pomogę ci.
Nie pokręcił głową. Nie poirytował się. Może oboje stali się już całkowicie wyprani z emocji. Nie protestowali na wzajemne słowa. Teraz już tylko akceptowali każdy z wyborów.
Melissa nie odzywała się już więcej. Nie powiedziała żadnego słowa, kiedy przypadkowo musnął opuszkami palców jej policzek. Nie zaoponowała. "Chodźmy spać" okazało się kolejnym kłamstwem, jakiego się dopuścili. Potrzebne było cokolwiek więcej?
Oboje tęsknili. Oboje nie potrafili się do tego przyznać.
Znów słyszała jego oddech przy sobie, a to sprawiało, że i ona czuła się bezpieczniej. Jak w domu.
Żyli w obłudzie, ale nawet to polubili. Mimo, że słowa raniły ich wzajemne ego, a dotyk parzył, nigdy nie potrafili przestać.
Nienawidzili samotnych nocy.
***
Amen, kolejny shot poszedł. Możecie dać znać co w sumie uważacie i czy taka forma się Wam podoba, czy chcielibyście kogoś następnego, a jeśli tak to kogo + czy wolicie na przykład opowiadanie podzielone na rozdziały, choć wątpię, że póki co, cokolwiek takiego napiszę. Dobrej nocy x
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro