15
*perspektywa Karola*
Spałem, gdy nagle usłyszałem głośny huk i krzyki oraz poczułem jak ktoś szarpie mnie za ramię.
- Wstawaj! Uciekamy! - usłyszałem głos Masterczułka. Wstałem z kanapy, a chłopak szarpnął mnie za rękę dając tym samym do zrozumienia, że mam się pospieszyć.
Po chwili siedziałem już w samochodzie wraz z Sarą i całą siódemką. Brakowało tylko Sheo i Luny.
Samochód ruszył.
- Koleś co ty robisz?! A Maciek i Wilczyca? - krzyknąłem na Czułka, który prowadził. Nie tyle martwiłem się o Lunę, co o jej brata. Prawdę mówiąc cieszyłem się, że blondynka wreszcie zdechnie pożarta przez żywe trupy.
- Zamknij się Kaiko. - odezwał się Dąbrowski.
- Co z wami ludzie?! Pojebani jacyś jesteście czy co?! TO WASZA PRZYJACIÓŁKA I JEJ BRAT!
- Dadzą sobie radę. Nie dramatyzuj. - powiedział do mnie Czułek.
- Nie wierzę, że on przeżył dłużej niż tydzień zmanipulowany uczuciami. - Mruknął Jan do siódemki.
Byłem zdezorientowany. Wcześniej wyglądali na przyjaciół, ekipę nie do zniszczenia, a teraz? Oni byli jak Wilczyca. Zimni jak lód, bez uczuć, obojętni.
Jechaliśmy bardzo szybko. Widziałem jak potrącamy te potwory, a resztki ich ciał wpadają nam na maskę samochodu. Sara była przestraszona, a Marta próbowała ją jakoś uspokoić. Ja myślałem tylko i wyłącznie o tym, co z Ejsmontami. Z jednej strony nienawidzę Luny i cieszę się, ze jej tu nie ma, a z drugiej mam nadzieję, że przeżyje i razem z Maćkiem pojawią się tu niedługo.
Po kilku godzinach wjechaliśmy na spokojną ulicę, a słońce zaczęło wstawać.
- Wytłumaczy mi ktoś co się stało? - zapytałem z irytacją.
- No dobra... słuchaj... wszyscy posłuchajcie... - odezwał się Dąbrowski.
Kilka godzin wcześniej...
*perspektywa Janka, tego cwela*
Usłyszałem niepokojący huk i ryki. Ruszyłem na dach by zobaczyć co się dzieje. Zobaczyłem Lunę i Sheo strzelających do nieumarłych.
- Jasiek! Obudź wszystkich. Uciekajcie. Ja i Maciek pójdziemy drzewami, odciągniemy ich. Powiedz Dezemu, że spotkamy się przy południowej bramie granicznej.
- Na pewno dacie radę?
- Tak! Leć już! - powiedziała i zeskoczyła z dachu na najbliższe drzewo, a w jej ślady poszedł Maciej.
Biegiem ruszyłem do domu zamykając za sobą okno dachowe. Na początku skierowałem się do pokoju Czułka przekazując mu wszystko, a następnie rozdzieliliśmy się bym ja obudził Naruciaka i Rudą, a on Sarę i Kaika.
Teraz.
*perspektywa Karola, jeszcze większego cwela*
- (...) a resztę to już chyba znacie.
- Czyli, że jedziemy na południe?
- A co kurwa myślałeś, że na północ?! Koleś jedziemy do strefy bezpiecznej, a nie do siedliska tej zarazy! - odpowiedział mi krzykiem Adam. Po raz pierwszy widziałem go aż tak wkurwionego.
- Spokojnie Adaś nic jej nie będzie. - uspokajała go Ruda - Też się martwię o Lunę, ale wiesz dobrze, że nasza siostra jest silna. - powiedziała pokrzepiająco, mimo że sama ogromnie się martwiła co widać było patrząc na nią.
- Na przejściu będziemy bezpieczni. Luna tam do nas dołączy. - powiedział bez uczuć Janek. Jemu chyba zależy na niej jeszcze mniej niż mi. No chyba, że tak dobrze ukrywa uczucia, ale patrząc na tego idiotę zastanawiam się czy on cokolwiek potrafi dobrze zrobić [Mraaaał... Jak oni się lubią <3].
- A co jak Wilczyca i Maciek nie wrócą. - Sara zadała chyba najcięższe z możliwych pytań.
- Dezy wraz z ekipą i Karolem zabiorą cię do strefy bezpiecznej sami. - odpowiedział jej Dąbrowski nadal pusto patrząc przed siebie.
- A ty Jasiu? Pojedziesz z nami? - Dezydery popatrzył znacząco na bruneta wyraźnie coś mu komunikując.
- T-tak. Oczywiście.
- Sara może lepiej będzie jeśli prześpisz się trochę. Musisz mieć dużo siły. - powiedziała do Maliny Marta, która chyba próbowała odciągnąć temat od rodzeństwa. - A wy nie pozabijajcie się. - popatrzyła na mnie i chłopaków.
- Bez Luny ciężko będzie utrzymać porządek. - zawtórował Rudej Dezy.
Czytasz? Skomentuj i zostaw gwiazdkę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro