Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Skok

Od mojego małego wypadu do lasu, minął tydzień. No, nawet dwa, bo zaczyna dochodzić osiemnasty sierpnia. Dlaczego dochodzić? Bo jest siedemnasty, a za piętnaście minut będzie północ. Co robię? Śpię w łóżku jakiegoś kolesia, którego rozkochałam na imprezie. Wróciłam chyba ta ja, która znika praktycznie na całe tygodnie. 

Ostatnio cała sprawa z X ucichła. Szczerze, to nie wiem co powinnam o tym myśleć. Cisza przed burzą, czy może chce mnie tą ciszą nastraszyć? Cokolwiek by to nie było, nie boję się. Mam go głęboko w poważaniu. Chociaż w sumie nie no, nie mam. Cały czas się wkurwiam, że ta gnida gra mi na nosie. Max tak samo ciągle chodzi zdenerwowany. Wszyscy w domu są jak tykające bomby. 

Ale nie wiadomo, kto pierwszy wybuchnie. Podniosłam się do siadu, bo serio nie mogę przez to wszystko spać. Już nie pamiętam, kiedy spokojnie przespałam chociażby sześć godzin. Sypiam po trzy, maksymalnie cztery godziny, z czego jest to tylko zliczenie całego czasu, kiedy akurat się w nocy nie budzę. Ile jeszcze minie, aż w końcu będę mogła się najnormalniej w świecie wyspać? 

Przez ostatnie trzy dni ledwo już funkcjonuje i powoli staję się wrakiem człowieka, którym już nigdy być nie chciałam. Wystarczająco dużo musiałam znieść w całym swoim życiu. Wstałam z łóżka, po czym zaczęłam się ubierać. Zabrałam wszystko co moje, aby następnie wyjść z mieszkania tego chłopaka, którego szczerze, nie znam nawet imienia. 

Założyłam kask, po czym odpaliłam swój motor. Po chwili już jechałam ulicą, która była aż przesadnie pusta. Może powinnam brać tabletki nasenne? Chociaż wątpię, aby cokolwiek mi one dały. Nienawidzę się martwić czymś takim. Przecież to bez sensu. Życie jest za krótkie, aby przejmować się takimi rzeczami. Zatrzymałam się na parkingu na jednym ze wzgórz z widokiem na ocean. 

Siedziałam w tym miejscu tak długo, aż nie wstało słońce. Ostatnio Heaven mnie tutaj zabrał i znowu prawie się wtedy pocałowaliśmy. Relacja między naszą dwójką jest dziwna. Niby jesteśmy przyjaciółmi, ale zachowujemy się całkiem inaczej. Trochę jakby łączyło nas coś więcej. Oboje nawzajem przy sobie miękniemy, jeśli mogę tak powiedzieć. Naprawdę nie wiem dlaczego. 

Nie rozumiem tego. Przy Heaven'ie zmieniam się w całkiem inną osobę, choć kompletnie tego nie chcę. A może jednak chcę? Nie! Nie chcę! Stephanie, nie chcesz! Ty sie do nikogo nie przywiązujesz. Szukasz przygód na jedną noc, a nie chłopaka do związku. Odetchnęłam na swoje myśli i się zaśmiałam z samej siebie. O czym ja wogóle myślę? Ja i związek, to dwa całkiem obce sobie rzeczowniki. 

Gdy tylko słońce wstało, ruszyłam w kierunku domu. Gdy tylko się w nim znalazłam, poszłam prosto do kuchni, gdzie spotkałam pozostałych. 

— Wyglądasz jak po ciężkiej nocy... — Zauważył Ashley. 

— Mhm... — Potrzebuję naprawdę mocnej kawy. 

— Czyżby w końcu znalazł się ogier, który jest w stanie cię zaspokoić? — Na słowa Ivy, Steve prawie wypluł na stół to, co akurat miał w ustach. 

— Weźcie nie rozmawiajcie o takich rzeczach przy jedzeniu... — Powiedział po chwili. 

— Sory, sory... I odpowiadając na pytanie, to nie... — Napiłam się kawy. 

Przez resztę jako takiego śniadania, słuchałam o czym akurat rozmawiała reszta. Spojrzałam na nich. Wszyscy na twarzach mieli uśmiechy, co jest dziwne, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że nadal nie wiemy kim jest X. W tym momencie skrzyżowałam swój wzrok z Heaven'em, dlatego odrazu się odwróciłam. Nie wiem czemu tak reaguję. To jest serio dziwne. 

— Dobry wszystkim... — Odezwał się Max, który miał dzisiaj dobry humor. 

Coś się musiało stać. 

— Dobra, gadaj co się dzieje, bo pierwszy raz od dwóch tygodni widzę cię w dobrym humorze... — Powiedziałam odrazu, na co się zaśmiał. 

Ta, zdecydowanie coś jest na rzeczy. 

— Mówiłem ci ostatnio o takim jednym transporcie, który trafia do portu San Francisco... — Kiwnęłam głową po chwili zastanowienia. — Dzięki Archiemu udało się dowiedzieć na kogo jest zarejestrowany ładunek. Zgadnij na kogo... — Wszyscy w kuchni szerzej otworzyli oczy. 

— Na X... — Odpowiedziałam. 

— Bingo! — Napił się swojej kawy. 

— Tak po prostu podpisał się jako X? — Zapytał Heaven. 

— Ta, dokładnie... — Wzruszył ramionami Max. 

— A co jeśli to pułapka? — Zapytałam, a wzrok wszystkich zatrzymał się na mnie. — Nikt o zdrowym rozsądku nie podpisał by się swoim pseudonimem, kiedy wie, że jest szukany... Przecież to by tylko pomogło zaprowadzić nas do niego samego... — Myślałam z palcem założonym na brodę. 

— Heaven... Cofam to co kiedyś powiedziałem... Jednak Stepha umie być poważna... — Powiedział nagle Ashley, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. 

Wywróciłam oczami i zwróciłam je na Maxa, który myślał nad moimi słowami. 

— Możesz mieć rację... To by było zbyt proste, gdyby nagle z niczego postanowił się ujawnić...— Zmarszczył brwi. 

Chyba właśnie mu popsułam humor. Ups? 

— Tak czy siak, trzeba to sprawdzić... Będziemy platrolować doki... Tak samo jak podczas ostatniej misji, będziemy pilnowali portu parami... Każdy zespół inną część... Kto którą się jeszcze omówi... Ładunek przypływa dzisiaj w nocy, więc prześpijcie się... Wszystkich was widzę przytomnych... Jasne? — Zapytał, kiedy to opierał się o blat. 

— Ta jest! — Odpowiedzieli wszyscy. 

Gdy omówił nam szczegóły, wyszedł z kuchni. Każdy sprzątnął po sobie do zmywarki, a następnie ruszył do siebie. Już miałam wychodzić z kuchni, kiedy to ktoś mnie zatrzymał. 

— Stepha... — Usłyszałam za sobą i spojrzałam na Lukę. 

— Coś się stało? — Zapytałam, kiedy zobaczyłam jego skonsternowany wyraz twarzy.

— Nie, nieważne... Już nic... — Coś go gryzie, ale nie chce powiedzieć o co chodzi. 

No cóż, nie wnikam. Ruszyłam do swojego pokoju, gdzie zdjęłam kurtkę i buty, a następnie położyłam się na łóżku. Kilka godzin później, zostałam obudzona przez Heaven'a. Podniosłam się i zaczęłam szykować. 

— Potrzebowałaś odespać, co? — Zapytał, a ja kiwnęłam głową. 

— Kurwica mnie bierze przez tego całego X... Jeszcze trochę, a żeby przestać o nim myśleć będę sobie palce obcinała... — Zaśmiał się. 

— Lepiej tego nie rób, bo ktoś pomyśli, że udało ci się uciec Jakuzie... — Odpowiedziałam mu tym samym. 

— Przecież im się nie da uciec... — Zauważyłam biorąc wszystkie potrzebne mi rzeczy. 

— Fakt... — Otworzył przede mną drzwi, a następnie przeszliśmy przez balkon. 

Znaleźliśmy się na dole, gdzie Max ustalał nasze położenia. To będzie chyba jak narazie najdłuższa misja naszego gangu. Wszyscy chyba zdają sobie z tego sprawę. Po chwili zauważyłam, że nie wzięłam swojego pistoletu. 

— Coś się stało? — Zapytał szatyn.

— Za moment przyjdę... Zapomniałam pistoletu... — Kiwnął głową, po czym ruszył za resztą. 

Weszłam do siebie, gdzie zauważyłam jak gnat leży sobie na półce obok łóżka. Ślepa chyba jestem skoro go wcześniej nie zauważyłam. Zahaczyłam go o spodnie, a następnie pobiegłam do garażu. Heaven czekał na mnie przy czarnym Chevroletcie Camaro. 


— Masz wszystko? — Zapytał, kiedy znalazłam się obok niego. 

— Mhm... — Kiwnęłam głową, po czym usiadłam na miejscu pasażera. 

Po chwili byliśmy już w drodze nad wybrzeże. W sumie to jakby się nad tym zastanowić, to cały czas nad nim jesteśmy, ale mniejsza. Po jakiejś godzinie byliśmy w dokach. Pilnowaliśmy pracowników, jak rozładowują ogromnego towarowca. 

— Ciekawe co to za towar... — Zaczął nagle rozmowę. 

— Narkotyki... — Spojrzał na mnie. — Przewozili po dwadzieścia ton każdego istniejącego narkotyku... Od heroiny, aż do barbiturany... — Powiedziałam. 

— Skąd wiesz? — Zapytał. 

— Max pokazał mi kiedyś dokumenty... Cały ten towar płynął aż z Afryki... — Spojrzałam na niego. 

— Rozumiem... — Wrócił wzrokiem na statek. — Mogę o coś zapytać? — Mruknęłam pod nosem odpowiedź. — Żałujesz, że kogokolwiek kogoś zabiłaś? — Zaskoczył mnie tym pytaniem. 

— Pytasz sie mnie, czy mam wyrzuty sumienia? — Zapytałam, a on kiwnął głową. — Nie... Nie mam... I nigdy nie miałam... — Poprawiłam się w fotelu, kiedy zobaczyłam nadjeżdżającą w naszym kierunku ciężarówkę. 

— Trzeba powiadomić Maxa... — Zauważył, a ja wyjęłam komórkę z kieszeni. 

Odrazu zadzwoniłam do blondyna, który natychmiast odebrał. Włączyłam głośnomówiący, aby Heaven również słyszał. 

— Co jest? — Zapytał. 

— Ciężarówka ruszyła i jedzie w naszym kierunku, co mamy robić? — Zadałam pytanie. 

— Jedźcie za nią i mnie informujcie... — Rozkazał. 

— Jasne... — Po tym się rozłączyłam, po czym spojrzałam na chłopaka. 

Kiwnął głową, po czym gdy tylko ciężarówka przejechała, odpalił samochód. Ruszyliśmy za nią z wyłączonymi światłami. Trzymaliśmy się na odległości około stu metrów za nią, aby nas nie zauważyli. Po jakimś czasie drogi, tylne drzwi ciężarówki się otworzyły. Było tam kilka osób, a w rękach trzymali krabiny. Heaven widząc to odrazu wcisnął hamulec, a samochód zaczął zwalniać z piskiem opon. 

Wycelowali w nas pistolety, a chłopak widząc to złapał mnie i pochylił, jednocześnie osłaniając własnym ciałem moje plecy przed strzałami. Nie wiem ile trwał ten ostrzał, ale po jakimś czasie huki ustały. 

— Heaven? — Odwróciłam delikatnie głowę. 

— Nic mi nie jest... — Podniósł się delikatnie i wyjrzał przez otwór, gdzie jakiś czas wcześniej była szyba. — Zniknęli... — Zmarszczył brwi

Wiem, jestem Polsatem.

Ale cóż na to poradzić?
No po prostu nic.

Mam nadzieję, że rozdział się podobał!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro