Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Oskarżenia

Przygotujcie się na sporo emocji!

Oboje przepchnęliśmy samochód na pobocze. Obie przednie opony to flaki. Dobrze, że Max zawsze kazał wozić zapasowe koła i sprzęt w bagażniku. 

— Skąd ci ludzie się wogóle wzięli w tej ciężarówce? — Zaczął myśleć, kiedy pompował lewarek. 

— Ja ci na to nie odpowiem, bo nawet nie zauważyłam jak tam wchodzili... — Przyglądałam się temu co robił, ale odrazu odwróciłam wzrok, kiedy na mnie spojrzał. 

— Zadzwoń do Maxa... — Powiedział, a ja kopnęłam obcasem w nóżkę lewarka. 

— A ty najpierw poluzuj śruby, bo inaczej koła nie odkręcisz... — Odeszłam kawałek, a on parsknął śmiechem. 

Wybrałam numer Maxa i wcisnęłam go, aby zadzwonić. Odebrał po pierwszym sygnale. 

— Jak się sprawy mają? — Zapytał odrazu. 

— Jednym słowem: Chujowo... — Powiedziałam odrazu. 

— Co się stało? — Zadał kolejne pytanie. 

— Miał ochronę na pace i trochę nas ostrzelali... Nam nic nie jest, ale ładunek przepadł... — Usłyszałam jak w coś uderzył. 

— Cholera... — Przeklnął. — To był jedyny trop, jaki mieliśmy... — Założę się z kimś, że właśnie przetarł sobie twarz dłonią. 

— Co teraz? — Zapytałam, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, że jesteśmy w czarnej dupie. 

— Wracajcie do domu... — Powiedział po chwili ciszy. 

— Trochę nam to zejdzie, bo mamy przebite opony... — Znowu usłyszałam przekleństwo po drugiej stronie. — Widzimy się w domu... — Powiedziałam i się rozłączyłam. 

Spojrzałam w kierunku Heaven'a, który właśnie zakładał koło na obręcz. Podeszłam do niego. Po jakiejś półtorej godzinie w końcu mogliśmy ruszyć w kierunku domu. Jechaliśmy dobrą godzinę jak nie lepiej, a po drodzę nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Spojrzałam na niego kątem oka, kiedy byliśmy jakieś dziesięć minut drogi od domu. Po prostu się odezwij, przecież cię nie ugryzie. Chyba... 

— Dziękuję, że mnie obroniłeś... — Powiedziałam i poczułam na sobie jego wzrok. 

— Nie ma za co... — Odpowiedział. 

— Jest... — Nagle się zatrzymał na poboczu. 

— Na serio, to nic takiego... X chce dorwać ciebie, a ja mu na to nie pozwolę... — Spojrzałam na niego zaskoczona. 

— Dlaczego tak bardzo ci zależy? — Zdziwił się moim pytaniem, po czym odwrócił wzrok. 

— Nie wiem o co ci chodzi... — Odpowiedział, po czym ponownie włączył się do ruchu. 

Powoli zaczyna wschodzić słońce. Cało nocna akcja. Wczorajsza noc nieprzespana, dzisiejsza tak samo. Czy ja w tym tygodniu wogóle prześpię się o dobrej godzinie? Czytaj, jakiejś może wieczornej? Kto to wie? Chyba tylko ten na górze, który grzeje tyłek na swoim tronie wśród trójcy świętej. Po kilku minutach znaleźliśmy się w domu. Odrazu ruszyliśmy w kierunku przejścia na parter. 

Sądząc po ilości samochodów w garażu, wszyscy już wrócili. Weszliśmy po schodach, a tam natychmiast dało się wyczuć napiętą atmosferę. Zmarszczyłam brwi. 

— Coś się stało? — Zapytał Heaven, kiedy znaleźliśmy się przy kanapach. 

— Fernandes nie żyje... — Oboje się zdziwiliśmy. — Dostał kulkę w łeb... — Spojrzał na mnie. — Bernie go sprawdził... Strzelano do niego z pistoletu o kalibrze czterdzieści pięć... — Opuścił wzrok. — Stepha... Jesteś jedyną osobą w domu, której pistolet ma taki kaliber... — Zauważył. 

— Chyba mnie nie podejrzewasz... — Nie wierzę. — Przecież ci obiecałam, że go nie zabiję... — On mi nie wierzy. 

— Daj swój pistolet... — Wyciągnął rękę w moim kierunku. 

Sięgnęłam po swoją broń, a następnie mu ją podałam. Nie wymieniałam ostatnio magazynka, więc cały czas jest ten sam. Max o tym wie. 

— Brakuje jednego naboju... — Powiedział, gdy wyjął magazynek. 

— Nie zabiłam go... — Zabrałam swój pistolet. 

— Przepraszam Stepha, ale... Nie wierzę ci... Ty i Heaven jako ostatni wyjeżdżaliście z domu... A jeśli dobrze pamiętam, to jeszcze się po coś wracałaś... — Przecież go nie zabiłam. — Dom był zabezpieczony do naszego powrotu, więc nikt by się tutaj nie włamał... Stepha, przykro mi, ale jesteś jedyną... — Już nie wytrzymałam. 

— Nie zabiłam go! — Wydarłam się na całe gardło, a mój głos stał się tak piskliwy, jakbym zmieniła się w małą dziewczynkę. 

Wszystkich zaskoczyłam swoją reakcją. No tak, nie ma innych podejrzanych. Jestem jedyna. I jak zawsze sama niczym palec. 

— Stepha, nie zachowuj się jak dziecko... — Dodał jeszcze Max. 

— Nigdy nim nie byłam... — Powiedziałam cicho, a wzrok wszystkich padł na mnie. 

— Co? — Zaskoczyłam go. 

— Nigdy nie byłam zwyczajnym dzieckiem... Nigdy nie miałam normalnego dzieciństwa, a wiesz czemu? — Podniosłam na niego wzrok, a on zdziwił się kiedy zobaczył w moich oczach czysty ból. — Bo moi „rodzice”, nigdy nie byli moimi prawdziwymi rodzicami... — Wszyscy szeroko otworzyli oczy. — To przez nich jestem, jaka jestem. Jestem popierdoloną dziewczyną, która zabija z uśmiechem na twarzy... To oni doprowadzili do tego, że mam tak nagiętą psychikę. Ja się nie potrafię zachowywać jak dziecko. Zapomniałam o takim zachowaniu, kiedy mój „ojciec” postanowił mnie zgwałcić, bo chciałam jakoś znaleźć swoich prawdziwych rodziców... Ty i reszta byliście jedynymi osobami, które kiedykolwiek uważałam za rodzinę, ale aktualnie jedyne co zrobiliście, to wbicie mi noża prosto w serce... Może rzeczywiście kiedyś powinnam była sobie strzelić kulkę w łeb, żeby w końcu przestać być raniona przez wszystkich wokół... — Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku swojego pokoju. 

— Stepha! — Zawołał za mną, ale nie zwróciłam na niego uwagi. 

— Stepha! — Zawołali za mną jeszcze pozostali, ale skręciłam i wbiegłam po schodach. 

Weszłam do siebie, po czym zamknęłam zamki przy obu parach drzwi. Zasoniłam rolety, aby nie musieć na nikogo patrzeć, a następnie zdjęłam kurtkę i położyłam się na łóżku. Ktoś chciał wejść do mojego pokoju, ale to zignorowałam. 

— Stepha, proszę... Otwórz drzwi... — Usłyszałam głos Maxa, dlatego sięgnęłam po słuchawki. — Stepha... — Odezwał się jeszcze, ale ja zaczęłam słuchać muzyki. 

Zakryłam swoje czoło prawym przedramieniem i gapiłam się w sufit. W jednej chwili wróciły mi wspomnienia z czasów, kiedy to poznałam Maxa. 

Jestem tu już drugi dzień, ale nadal nie wiem co powinnam ze sobą zrobić. W tej chwili usłyszałam, że ktoś wszedł w kałuże, która powstała przez padający deszcz. Złapałam za nóż, który miałam w kieszeni, po czym zwolniłam kroku. Gdy tylko chciał mnie złapać za ramię, odwróciłam się, przy okazji zostawiając na jego dłoni szramę. 

— Spokojnie, nic ci nie zrobię... — Powiedział odrazu, kiedy od niego odskoczyłam. 

W jego brązowych oczach dostrzegłam, że mówi prawdę. Nie chciał mnie skrzywdzić. Widać, że on chce innym pomagać. 

Zamknęłam oczy i położyłam się na boku. Nie zamierzam z nikim o tym rozmawiać. Wbili mi nóż w plecy. Obudziłam się kilka godzin później. Nadal miałam w uszach słuchawki, ale nie leciała już w nich muzyka. Wyjęłam je z uszu, po czym wstałam i podeszłam do szafy. Wcześniej gotowałam się ze złości, a teraz jestem tylko smutna. Przebrałam się w białe jeansy, szarą, o wiele za dużą bluzę kangurka i najzwyklejsze Vansy w szachownice. 

Odblokowałam drzwi na balkon, po czym cicho wyszłam ze swojego pokoju. Zeszłam ze schodów, ale zatrzymałam się przy ścianie, kiedy usłyszałam jak reszta ze sobą rozmawia. 

— Może jednak to nie była ona? — Zaproponował Ashley. 

— Wszystko wskazuje na nią... — Powiedział Max, a mi zrobiło się naprawdę smutno. — ...ale oczy kłamać nie umieją... — Zaskoczył mnie. 

— Co masz na myśli? — Usłyszałam Ivy. 

— Znam Stephę od trzech lat, ale ani razu nie widziałem, aby w jej oczach było aż tyle bólu... — Wszyscy zamilkli. 

— To nie Stepha... — Powiedział nagle Luka. 

— Skąd wiesz? Przecież ona jest zdolna do wszystkiego... — Dodał Tobias. 

— Wiem to, bo... Bo to ja go zabiłem... — Wszyscy ucichli, a ja poczułam jak moje serce zakłuło. 

— Luka, o czym ty mówisz? — Zapytała po chwili Roonie. 

Chwilę trwała tam cisza, którą przerwał Max. 

— X cię szantażował? — Zapytał. 

— Powiedział, że jeśli Fernandes nie zginie, to on zabije Roonie... Co miałem niby zrobić? — Wyjęłam nóż z kieszeni, który natychmiast rozłożyłam. 

Wyszłam zza ściany, a następnie rzuciłam nim w kierunku Luki. Nóż trafił prosto w... 

Ile osób mnie zabije tym razem?
Pewnie wszyscy...

*Szybka zmiana tematu*

Mam nadzieję, że rozdział się podobał!
😅😅

Stepha się wkurzyła, co raczej nie wróży nic dobrego.
Jutro przygotujcie się na szok!
Ponieważ stanie się coś, czego pewnie nikt się nie będzie spodziewać!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro