Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Morderczyni

Grałam na perkusji, kiedy do mojego pokoju wparował wkurwiony Max. Mam przejebane. Już to czuję. Zdjęłam słuchawki, aby wysłuchać jego reprymendy, ale zamiast niej, blondyn złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą. Praktycznie zaciągnął mnie na dół, gdzie następnie kazał usiąść na kanapie, obok reszty. 

— Stepha... Obok ciebie siedzi nowy członek naszego gangu, Heaven Price, pseudonim Black Mamba... — Spojrzałam na chłopaka, a on na mnie. — Ale uprzejmości potem... Wiesz co wczoraj zrobiłaś? — Zapytał poważnie wkurwiony, a pozostali się zaśmiali. 

Max daje nam opierdol zawsze w towarzystwie wszystkich członków gangu, aby mieć większe poczucie winy. I tak wielu członków nie ma w tym domu, bo tylko my tu mieszkamy, więc jest pół biedy. Zresztą czym ja się przejmuje, ja i tak nie mam wyrzutów sumienia. Nigdy ich nie mam, ani nigdy nie miałam. 

— Eee... Zamiast w tom, uderzyłam w werbel, przez co nieco zmieniłam melodię w piosence? — Postanowiłam się z nim nieco podroczyć. 

— Nie wkurwiaj mnie! — Wydarł się, a ja zaczęłam bawić swoim nożem, który posiadam od tamtego dnia. — Ty miałaś tylko odwrócić uwagę, czyli to co zwykle, bo jesteś w tym najlepsza, a potem tego debila zwabić do nas! Znowu poszłaś na samowolkę! — Pogrzebałam w kieszeni, a następnie rzuciłam pendrive'a w jego kierunku. — Czekaj, czy to jest...? — Zaciął się, kiedy go złapał. 

— Pendrive, który mieliśmy zdobyć? Tak... Zajebałam go Andersowi, jak wychodziłam rano z jego mieszkania... — Zaśmiałam się. — Nawet się nie skapnął... — Podrzuciłam swój nóż, a następnie złapałam jego ostrze. 

W ten sposób zwykle się nim bawię. 

— Nadal mam się spodziewać opierdolu, czy mogę już iść? — Przekrzywiłam głowę w kierunku prawego ramienia. 

— Ona jest geniuszem... — Odezwał się Luka, a ja parsknęłam śmiechem. 

— Zaciągnęła faceta do łóżka, wykorzystała go, a następnie zajebała pendrive'a, na którego czailiśmy się pół roku, bo gościu był nie do złapania... — Wymieniła Ivy, na co wywróciłam oczami. 

— Strasznie przeżywacie... — Odezwałam się, nadal bawiąc się moim nożem. 

— Matka ci nigdy nie mówiła, żebyś się nie bawiła nożami? — Zakpił Tobias. 

— Jak bym jej nie poderżnęła gardła, to może by miała okazję... — Powiedziałam, nie zwracając uwagi na to, co ja właściwie powiedziałam. 

— Czekaj... Jak to? — Zapytała Kylie, a ja dopiero teraz się skapnęłam, co takiego powiedziałam. 

W gangu nikt nic nie wie odnośnie mojej przeszłości. Zapomniałam się na moment. 

— Oj... Chyba za dużo powiedziałam... — Zaśmiałam się z tego jak czasem nieogarnięta jestem, a następnie wstałam. — Ja wracam do siebie... — Ruszyłam w kierunku schodów, ale Max mnie złapał za ramię. 

— Co miałaś na myśli, kiedy powiedziałaś, że „poderżnęłaś gardło” swojej mamy? — Zapytał, a ja czułam na sobie wzrok każdego. 

— A da się jakoś inaczej to zinterpretować? — Uśmiechnęłam się swoim lekko psychicznym uśmiechem, na co reszta przełknęła ślinę. 

— Zabiłaś własną matkę? — Zapytał nowy. 

— I „ojca” też... — Wyjęłam nóż, a następnie mu się przyjrzałam. — Ale to długa historia... I ma o wiele głębsze dno, niż się może wydawać... Narazie! — Pomachałam im, a następnie wróciłam do siebie. 

Położyłam się na łóżku, po czym przyjrzałam się swojemu nożowi, mając rękę wyciągniętą przed siebie. To dokładnie nim poderżnęłam obojgu moim oprawcom gardła. Jedno szybkie pociągnięcie i było po wszystkim. Nie żałowałam tego. Wręcz przeciwnie, nawet mi się to spodobało. Chciałam więcej. Więcej krwi. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego widoku. 

Chyba jestem chora psychicznie, skoro uśmiecham się, kiedy widzę coś takiego. Nie obchodzi mnie ludzki ból czy cierpienie. Oni nie przeżyli tego co ja. Zamknęłam oczy, a do mojej głowy wpłynęło moje najgorsze wspomnienie. 

— Przestań się wiercić! — Uderzył mnie z liścia w policzek, a ja załkałam. — Jeszcze raz mnie ugryziesz, a poczujesz gorszy ból, niż to co zrobię ci za moment! — Po jego słowach, poczułam jak coś napiera na mnie w dolnych partiach ciała. 

Krzyknęłam z bólu, kiedy coś we mnie weszło. Darłam się z każdym ruchem, jaki wykonywał. Po pewnym czasie tych męk zemdlałam, a gdy się obudziłam na podłodze leżało kilka sylikonowych cośów z czymś w środku. Próbowałam się podnieść, ale poczułam straszliwy ból, przez który upadłam na plecy. W tym momencie ktoś wszedł do pokoju. 

To był mój „ojciec”. W ręku niósł małe kwadratowe pudełeczko. Otworzył je, a następnie usiadł obok mnie. 

— Gotowa na rundę drugą? — Zapytał, kiedy uwiesił się nade mną, a ja poczułam jak z oczu wypływają mi łzy. 

Otworzyłam oczy, dzięki czemu zobaczyłam, że się ściemniło. Złapałam za swój telefon, który był w kurtce, a następnie spojrzałam na godzinę. 19:47. Chyba przysnęłam. Mój żołądek postanowił się odezwać. No tak, nic nie jadłam oprócz babeczki jagodowej, którą kupiłam sobie, jak wyszłam z mieszkania Andersa. Jeszcze musiałam przeprowadzić wywiad ze sprzedawcą, czy aby napewno nie ma w tej babeczce orzechów. 

Kochana alergia, nieprawdaż? Jak zjem, to może pojadę do jakiegoś debila, żeby się trochę zabawić? To się jeszcze zobaczy. Zeszłam na dół, a tam w kuchni spotkałam pozostałych i tego nowego. Jak on miał? A, tak! Heaven. Zrobię o nim później rozeznanie. 

— A! Nasza anielica z rogami do nas dołączyła! Gdzieś zniknęła na cały dzień? — Zapytał Ashley, a ja zabiłam go wzrokiem. 

— Pierdol się... — Warknęłam w jego kierunku. 

— Z tobą chętnie... — Odpowiedział. 

— A ja z tobą nie... Nie chcę się zarazić twoim debilizmem... To byłoby chyba gorsze od wenerycznej... — Powiedziałam, a następnie zaczęłam przygotowywać sobie coś do jedzenia. 

— Coś ty się nagle taka milutka zrobiła? — Zapytała sarkastycznie Roonie. 

Odwróciłam się do niej, ale miałam wrażenie, jakbym miała tak zimny wzrok, że mogłabym zamrozić wszystko i wszystkich dookoła. Chyba się mnie wystraszyła, bo automatycznie zszedł jej uśmiech z twarzy. Wróciłam do robienia sobie jedzenia, nawet nie udzielając jej odpowiedzi. 

— Dajcie jej spokój... — Odezwał się Max, który wszedł w tym momencie do kuchni. 

— Rycerz na białym koniu się znalazł... — Wymruczałam pod nosem. 

— Słyszałem... — Zwrócił się do mnie. — Stepha... Jak byś chciała pogadać, to... — Weszłam mu w zdanie. 

— Dzięki za troskę, ale podziękuje... — Oparłam się rękoma o blat. 

— A! Czyli się denerwujesz tylko i wyłącznie dlatego, bo dowiedzieliśmy się o tobie kolejnej rzeczy... — Luka ściszał swój głos z każdym słowem. 

Gdyby mój wzrok mógł zabijać, to wszyscy w kuchni byliby martwi. Całkowity pokerface, lekko zmarszczone brwi i zmróżone oczy. To jest mój wyraz twarzy, kiedy naprawdę nie mam ochoty z nikim gadać. A już tym bardziej o tym. Dziewczyny przełknęły ślinę, kiedy na nie spojrzałam. 

— Wy sobie serio kopiecie dołek na własny grób... — Zauważył Max. 

W pewnym sensie byłam mu nawet wdzięczna, że próbował jakoś ich ode mnie odciągnąć, ale dałabym sobie radę sama. Po prostu bym ich ignorowała. 

— Księżniczka sama się bronić nie może? Zawsze jej bronisz, Max... Dlaczego? — Zakpił Tobias, a ja czułam jak się wszystko we mnie gotuję. 

— Tobias, wystarczy... — Powiedział jak narazie spokojnie blondyn. 

— Serio nie rozumiem dlaczego ty jej tak bronisz? — Dopytywał się rudzielec. 

— Nie bronię jej, tylko was! — Wydarł się na pozostałych, a oni się wzdrygnęli na jego władczy ton. 

Ja za to dalej robiłam sobie jedzenie i byłam nieugięta. Nawet mnie nie zaskoczył, kiedy podniósł głos. Jestem do tego zbyt przyzwyczajona. 

— Jak to? — Zapytała Ivy. 

Kątem oka zauważyłam jak Max na mnie spojrzał. Odwróciłam wzrok, kiedy moje i jego oczy się spotkały na jednej linii. Otworzyłam szafkę, po czym wyjęłam z niej kubek. 

— Zastanawialiście się, dlaczego tylko Stepha ma grawer na rączce od pistoletu? — Zadał im w końcu to pytanie. 

No to teraz słuchanie kabaretu. Ciekawe jakie śmieszne odpowiedzi dadzą. 

— Myślałem, że po prostu taki ma... — Odpowiedział mu Ashley. 

— A ja, że jest zadufana w sobie... — Dodał Srobias, sory, Tobias. 

—A to nie tak, że po prostu nie lubi, kiedy dotyka się jej rzeczy? — Zapytała Kylie. 

Akurat to jest prawda, ale nie od tego zależy grawer na broni. 

— Ranga w gangu? — Zadał pytanie Heaven i trafił w dziesiątkę. 

— Dokładnie... Wiecie jaka jest ranga przed Bossem? — Zapytał, a wszyscy zaczęli myśleć. 

Napiłam się herbaty, a następnie spojrzałam na nich. Nie wiedzą. 

— Stepha, powiedz im... — Rozkazał mi Max. 

— Morderca... — Powiedziałam bez uczuć. 

— Stepha jest najwyżej rangą z was wszystkich... Heaven też jest wyżej, ale nie tak wysoko jak ona... Wy jesteście jak narazie zwykłymi Zbirami... Heaven jest Katem... Jest rangę niżej niż Stepha... — Wytłumaczył, a wszyscy zwrócili swój wzrok na mnie. 

— A dlaczego masz nas bronić? — Zapytała Kylie. 

— Przed nią... — Kiwnął głową w moim kierunku, kiedy to akurat jadłam swoją sałatkę z rukoli. 

— Dlaczego? — Dołączył się Steve. 

— Bo gdyby nie dostawała ode mnie trochę więcej ulg, jak przykładowo to, że nie ścigam jej każdego wieczora, dokąd się wybiera, to już dawno wszystkich w tym domu by wyrżnęła... Grawer na pistolecie jest robiony, gdy wskakujecie na rangę Mordercy... A żeby zdobyć tę rangę... — Weszłam mu w zdanie. 

— Musicie mieć na sumieniu przynajmniej pięć osób... — Zrobiłam kolejnego łyka. 

— Dokładnie... — Na twarzach wszystkich, pojawiło się lekkie przerażenie. 

— Stepha... Czy to znaczy, że ty... — Kiwnęłam głową. 

— Wliczając „rodziców”, to są już dwie osoby... A kolejna trójka zginęła, kiedy próbowałam wyciągnąć z nich informacje podczas tortur... No i tam było jeszcze kilku... — Ponownie upiłam łyk herbaty. 

— Jakim sposobem mówisz o tym aż tak beznamiętnie? — Zapytała Roonie. 

— Może dlatego, że jest ona w tym gangu od samego początku, od kiedy on wogóle powstał... —Wszyscy zrobili wielkie oczy na informację, którą podał im Max. 

— Mimo wszystko... To byli ludzie... — Dodała Ivy. 

— Istota, która nie zaznała cierpienia, nie może nazwać się człowiekiem... — Wyszeptałam pod nosem tak, aby nikt nie słyszał, ale czułam na sobie wzrok nowego. 

🙏🙏🙏🙏🙏🙏🙏🙏🙏🙏🙏🙏🙏🙏🙏

Błagam, niech mi ktoś powie, że wcale nie jestem jebnięta przez to, że o godzinie 3:20 pisze rozdział do innej mojej książki i, że nie jestem jedyną osobą, która gdy pisze coś naprawdę smutnego, to zaczyna chlipać jak bóbr.
Czy ktoś poza mną tak ma?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro