Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Historia Stephanie

Po jakimś czasie, gdy udało mi się w końcu uspokoić, usiadłam na krawężniku, zaraz obok mojego motoru. Heaven usadowił się przy mnie. Wyciągnął w moim kierunku rękę, dlatego spojrzałam na niego zaskoczona. Trzymał w dłoni paczkę mokrych chusteczek. 

— Nie pytaj po co je noszę... — Zaśmiał się. 

— Pewnie po to, aby po akcji wytrzeć ślady krwi, które znajdą się na twojej skórze... — Spojrzał na mnie zaskoczony. 

— Jesteś pierwszą osobą, która zgadła... — Uśmiechnęłam się delikatnie. — Dlaczego częściej się tak nie uśmiechasz? — Nie zrozumiałam jego pytania. 

— Tak, czyli jak? — Zapytałam. 

— Naturalnie... Bez żadnej domieszki złośliwości... — Wytłumaczył. 

— Jakoś...nie umiem... Przy reszcie nie jestem w stanie... Pewnie dlatego, że już od samego początku jak mnie poznali, to widzieli we mnie tylko tą najgorszą stronę... Raczej nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że jestem w stanie pokazać tyle emocji na raz... — Spojrzałam na instrument, który leżał obok mnie. — ... A to się dzieje, kiedy tylko trzymam je w ręku... Puszczają mi emocje, które tylko w sobie kumuluje... — Wypowiedziałam to praktycznie szeptem. 

— Czemu nikomu nie powiedziałaś, że umiesz grać na skrzypcach? — Spojrzałam na niego, ale odrazu opuściłam wzrok. — Ta melodia, którą grałaś... Podobała mi się... — Spowrotem zwróciłam na niego wzrok. 

— Dzięki... — Odwróciłam się w kierunku zachodzącego słońca. — Nie powiedziałam, bo... — Zacięłam się.—... Myślałam, że będzie to powód do śmiechu... — Parsknął pod nosem na moje słowa. 

— Co? Chyba se jaja robisz... To jak grałaś było tak niesamowite, że nikt z nas nie mógł od ciebie oderwać wzroku... — Zaskoczył mnie. 

— Serio? — Zapytałam, bo nie wiedziałam co powinnam o tym myśleć. 

— Po co miałbym kłamać? Jesteś niesamowicie utalentowana, skoro jesteś w stanie grać w taki sposób, aby osoby słuchające cię, były w stanie wyczuć twoje emocje... Ja byłem w stanie wychwycić smutek i gniew w tamtej melodii... — Powiedział, a ja znowu się uśmiechnęłam. 

— Rozumiem... Heaven? — Zaczęłam, a on na mnie spojrzał wyraźnie zaciekawiony. — Wysłuchasz mnie? — Zdziwił się moim pytaniem. 

— W jakim sensie? — Zapytał. 

— Chyba już dłużej nie mogę trzymać w tajemnicy mojej przeszłości... Muszę chyba w końcu o tym komuś opowiedzieć, bo kiedyś się w końcu przez to uduszę... — Opuściłam wzrok, a chłopak położył mi rękę na ramieniu. 

— Mów... Wysłucham cię... — Uśmiechnął się do mnie. 

Spojrzałam na zachodzące słońce, po czym uchyliłam usta, aby zacząć mówić. 

— Na samym początku myślałam, że mam najnormalniejszą rodzinę. Wszystko było pięknie i wogóle. Do czasu moich jedenastych urodzin...

Wracałam wtedy do domu ze szkolnego przystanku, na którym zatrzymywał się autobus. Po drodze pożegnałam się z koleżanką, która skręcała w inną drogę. Szłam przed siebie, aż w końcu trafiłam do swojego domu. Weszłam cicho, bo to już miałam w zwyczaju, aby wystraszyć moją matkę na wejściu. Nigdy się na mnie za coś takiego nie gniewała, tylko za każdym razem dostawała napadu głupawki. 

Z salonu słyszałam, że rozmawiała z moim ojcem. Podeszłam wtedy do ściany, aby spróbować wystraszyć obojga, ale powstrzymałam się, kiedy usłyszałam ich rozmowę. 

— Niedługo będzie kończyła szkołę, a my znowu będziemy się musieli bawić w dokumentację i kłamstwa, że jej akt urodzenia gdzieś przepadł po przeprowadce... Musimy w końcu wyrobić jej fałszywy, bo za niedługo, gdy pójdzie do jakiejś pracy będzie go koniecznie potrzebowała... Wiesz o tym... — Odezwała się moja matka. 

— Wiem... Ale zauważył, że jeśli się zgłosimy po coś takiego, to ta osoba nas będzie mogła wkopać... Może i trzymają język za zębami, ale gdyby się dowiedzieli, że akt urodzenia, który podrabiali jest dla dziecka, które zostało porwane że szpitala, to nie wytrzymali by z taką wiedzą... Nikomu nie można ufać... — Powiedział tata, a ja otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. 

Dziecko porwane ze szpitala? Podrobiony akt urodzenia? Spowrotem na nich spojrzałam. 

— Rozumiem, że się boisz... Ale to była nasza wspólna decyzja. Oboje postanowiliśmy, aby porwać dziecko ze szpitala. Na bezpłodność nic byśmy nie poradzili, tak samo na dom dziecka, który nie chciał nam przydzielić rodzicielstwa na żadne dziecko... Każdego dnia zostaje nam tylko nadzieja, że Stephanie się nie dowie, iż nie jesteśmy jej prawdziwymi rodzicami... — W tym momencie coś we mnie pękło. 

— Jak to nie jesteście? — Odwrócili się w moim kierunku. 

— Ile słyszałaś? — Zapytała kobieta, którą dotychczas uważałam za mamę. 

Odsunęłam się dwa kroki, a ona ruszyła w moim kierunku. 

— Stephanie, wytłumaczymy ci to, tylko daj nam szansę... — Odezwał się mężczyzna, którego nazywałam tatą. 

Z moich oczu popłynęły łzy, po czym uciekłam do swojego pokoju. 

— Stephanie! — Krzyknęli za mną. 

... To wtedy się dowiedziałam prawdy. Nigdy tak naprawdę nie znałam osób, z którymi mieszkałam pod jednym dachem. Nie byli moimi rodzicami. Byli zdesperowanymi ludźmi, którzy porwali mnie ze szpitala w dniu, kiedy się urodziłam. Znienawidziłam ich za to i zaczęłam szukać informacji o dzieciach urodzonych trzydziestego pierwszego grudnia dwa tysiące pierwszeo roku. I sprawdzałam strony ze zgłoszeniami zaginięć... 

W tajemnicy przed tamtymi ludźmi, szukałam po nocach w internecie informacji o zaginionych dzieciach. Każdej jednej nocy, przez cały rok sprawdzałam takie strony, szukając wiadomości o tym, kim mogę być. Z jakiego stanu mogę pochodzić. Czy wogóle jestem amerykanką. Tej jednej nocy zasnęłam przy włączonym laptopem, a z samego rana, gdy się obudziłam, nigdzie go nie było. 

Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę dziesiątą, co znaczy, że spóźniłam się już do szkoły. Wyskoczyłam ze swojego pokoju, szybko się ubrałam, a następnie wzięłam swoją torbę i poleciałam na dół, gdzie spotkałam ludzi, których kiedyś uważałam za rodzinę. Na stole przed nimi leżał mój laptop, który był teraz doszczętnie zniszczony. 

— Szukałaś prawdziwej rodziny? — Zapytał mężczyzna, ale powiedział to takim tonem, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałam. 

Podszedł do mnie i uderzył pierwszy raz. Oberwałam tak mocno, że straciłam równowagę i wpadłam na szafkę, o którą przy okazji mocno uderzyłam głową. Znowu chciał do mnie podejść i uderzyć, ale zatrzymał się, kiedy podbiegła do mnie kobieta. Dotknęła mojej głowy, a gdy odsunęła rękę, jej palce były czerwone. 

— George, trzeba z nią jechać do lekarza! — Powiedziała spanikowana, kiedy zobaczyła krew. 

— To nie jest moja córka... — Po swoich słowach wyszedł z domu. 

... Najpierw się mną zajęła. Byłam jej za to wdzięczna, ale potem, gdy wrócił „ojciec”, przekabacił ją na swoją stronę. Na początku była miła, a gdy przychodziło do zbyt ciężkich rękoczynów, stawała w mojej obronie, aż w końcu sama oberwała. Od tamtego czasu przestała mnie bronić. Z każdym dniem byłam coraz gorzej traktowana, aż w końcu... Doszło do tego cholernego gwałtu. Mój „ojciec” zużył wtedy trzy paczki prezerwatyw. Cały czas wtedy mdlałam i się budziłam, a on cały czas mi to robił. „Matka” wtedy całkiem już przeszła na jego stronę, bo wbił jej do głowy, że jestem ich najgorszym demonem przeszłości. Zaczęła się na mnie wyrzywać, kiedy nakryła mnie jak znowu przeglądam fora o zaginionych dzieciach. To wtedy przestała być milusińska i dała mi zakazy na wszystko. Wytrzymałam w ten sposób do piętnastki. Można powiedzieć, że przez to wszystko byłam doszczętnie zniszczona w środku. Z własnych oszczędności kupiłam wtedy swój nóż. To jest ten sam, który noszę ze sobą wszędzie do dzisiaj... 

W środku nocy wstałam, wyjęłam z szuflady nóż, który kupiłam w ciągu dnia, a następnie jak najciszej ruszyłam do sypialni swoich oprawców. To jedyny sposób, aby się od nich uwolnić. Policja, władze, sąsiedzi czy szkoła, nie pomogli, więc musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Cicho otworzyłam drzwi do ich sypialni, a następnie stanęłam nad „ojcem”.

Trzymałam nóż w obu rękach, a następnie ustawiłam do zaraz przy szyi mężczyzny. W jednej chwili przez głowę przeleciały mi obrazy wszystkiego, co kiedykolwiek mnie przez niego spotkało. Jednym szybkim i płynnym ruchem pociągnęłam ostrzem po jego szyi. Jego krew delikatnie prysła na mnie, a on udusił się przez, substancję, która zalała mu całe gardło. 

Podeszłam do kobiety, która nadal spokojnie spała obok, a następnie zrobiłam to samo, co mężczyźnie. Zadowolona z tego co zrobiłam, poszłam do łazienki, gdzie zaczęłam myć ręce... 

... To wtedy pierwszy raz poczułam tę swoją chęć mordu. Poczułam ulgę, gdy ich zabiłam. W końcu mogłam się uwolnić od ludzi, który zgotowali mi piekło. Po tym wszystkim spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, zabrałam wszystkie pieniądze, jakie były w tym domu, odkręciłam gaz w kuchence, a gdy znalazłam się na zewnątrz, wrzuciłam przez okno płonącą zapalniczkę. Wszystko stanęło w ogniu, a ja zniknęłam. Uciekłam tutaj, do San Francisco i jestem tu do dzisiaj... — Gdy skończyłam mówić, spojrzałam na chłopaka. 

Mocno nad czymś myślał. Po chwili się uśmiechnął, czym mnie zaskoczył. 

— Czyli tak wygląda twoja historia... A myślałem, że to ja miałem trudne życie... — Spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłam jedną rzecz. 

— Jak chcesz, to ja wysłucham ciebie... — Wyraźnie go zaskoczyłam, ale gdy opuścił wzrok na jego twarz wpłynął delikatny uśmiech. 

— A więc tak... — Zaczął. 


Wiem, że jak przerwę w tym momencie, to mnie będzie chciał ktoś zabić, więc dzisiaj pojawi się jeszcze jeden rozdział.

Mam nadzieję, że ten wam się podobał!

Wyczekujcię kolejnego, który pojawi się gdzieś koło 15.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro