Rozdział Trzeci
NIKT NIE ZNA CIĘ W SPOSÓB, W KTÓRY JA CIĘ ZNAM
Tamtego wtorku Marylin Harris miała na sobie sportową bluzę, trampki przeznaczone treningom, niedbały kok i ciemne okulary na nosie. Elegancką torbę zastąpiła plecakiem choć wcale nie wybierała się do szkoły. Wiedziała, że w ten sposób wcale nie pomaga sobie, swojej przyszłości, nie reprezentuje godnie Ruth. Kopała metaforyczny dołek pod wszelkimi wartościami, jakie wyznawała wcześniej, ale wbrew pozorom czuła, że postępuje dobrze, bo reprezentowała przede wszystkim siebie. Nastolatka przywitała się nawet z matematyczką, kiedy minęła sklepik, w którym parę tygodni temu bała się kupić papierosy od Tiffy. Nie zmieniła jednak zdania. Dalej usilnie ufała własnemu instynktowi.
Słuchała Mariny wchodząc do piekarni znajdującej się w budynku poprzedzającym palarnię. Jakby gdyby nigdy nic wyciągnęła słuchawki i stanęła w kolejce za koleżanką z przeciwległej klasy. Wiedziała, że dziewczyna mierzy wzrokiem jej nieumalowaną twarz i niecodzienne ubranie. Mar miała dodatkowo opuchnięte oraz czerwone oczy od długiego płaczu. Robiąc jednak dobrą minę do złej gry, wysiliła się na pałający szczerością uśmiech do ekspedientki, gdy nadeszła jej kolej zakupów.
– Dzień dobry, poproszę sernik i dwa ciastka czekoladowe.
Inna cheerleaderka świdrowała Marylin wzrokiem, jakby ta poprosiła o co najmniej karabin maszynowy. Z fakturą, pomyślała sarkastycznie Harris, powstrzymując kpiący uśmieszek. Otworzyła portfel, nawet nie zwróciła uwagi na przegródkę, w której wciąż tkwił jej prowizoryczny skręt. Wyciągnęła banknot. – Dziękuję, reszty nie trzeba, miłego dnia.
– Wzajemnie – odparła jej kasjerka, odwzajemniając promienny uśmiech.
– O tak, do będzie dobry dzień. – Nastolatka powiedziała to bardziej do przyłapanej na wgapianiu się w nią cheerleaderki i poruszyła brwiami, ponownie zakładając ciemne okulary na nos. Usłyszała jeszcze jak tamta mówi cicho, że chce tylko bułkę sojową, dlatego z ciężkim westchnieniem wróciła się i otworzyła papierową torebkę.
– Weź.
– Umm, dzięki? – Koleżanka poczęstowała się.
– Przekaż proszę trenerce, że Cat poprowadzi trening.
– Trenerka jest na ciebie wściekła – odparła.
Marylin zmarszczyła nos, a potem wzruszyła ramionami.
– Więc powiedz jej, żeby mnie wywaliła. Muszę lecieć.
– Nie będzie cię?
– Nie.
Nic więcej nie mówiąc, wyszła z piekarni, czując się wbrew pozorom o wiele lżejsza, niż wcześniej. Właściwie to Cat należała się rola kapitana drużyny. Będąc zupełnie szczerym, Marylin nawet nie czuła się przywiązana do cheerleaderowania. Ruth na tym zależało, ale teraz to nie miało znaczenia, skoro matka Marylin i tak żyła ze świadomością, że jej córka nie zawsze będzie spełniała oczekiwania kobiety.
***
Dziewczyna stukała paznokciami o blat biurka, wpatrując się z niezmierzonymi pokładami niecierpliwości w przeglądającego papiery mężczyznę. Znała tego faceta, bo czasami widywała go ze swoją matką, ale nie miała pojęcia, że jest recepcjonistą w szpitalu. Nie wiedziała nawet, jak się nazywa, ale on najwidoczniej doskonale znał je imię, bo nieustannie go używał.
– Ruth w ogóle wie, że tu jesteś?
– Mniej więcej. – Przygryzła dolną wargę. – Proszę, musisz wiedzieć gdzie go znajdę.
– Nie powinnaś być w szkole, Mar?
– A jeśli dam ci ciastko?
Recepcjonista odetchnął ciężko, omiótł ją wzrokiem, po czym skinął, podając Marylin numer pokoju. Wreszcie wyciągnął do niej rękę.
– Dziękuję ci, dziękuję, dziękuję!
– Ciastko.
Wywróciwszy oczami, trochę rozbawiona i jego poczęstowała słodyczą, a później obróciła się na pięcie, chcąc jak najprędzej wyminąć wszystkich ludzi w poczekalni.
– Co u twojej mamy, tak ogólnie?
– Zajęta.
– Hm?
– Moja mama ma faceta, ja idę do swojego faceta, więc musisz czekać na Candice.
– Chciałem tylko wiedzieć, czy ma wolne, spokojnie, ja też mam faceta.
Wtedy dziewczyna zaśmiała się przepraszająco i rzeczywiście zniknęła w korytarzu, poszukując odpowiedniego pokoju. Przez chwilę poczuła się niekomfortowo, bo właśnie nazwała Gabriela Kinney'a swoim facetem. Mogła go tak nazywać?
***
Wpatrywała się w niego zafascynowana. Gabe był niepoprawny we wszystkim co robił. On po prostu nie potrafił działać, jak każdy człowiek na świecie. Miał skręconą kostkę, złamane żebra, zbity policzek i wybite palce, ale to nie przeszkadzało mu w leżeniu na łóżku zupełnie odwrotnie. Jego tułów wciąż był stabilny, jedną nogę ulokował na ramie posłania, jasne włosy mężczyzny zwisały nieco z materaca, podczas gdy w uszy wetknął czarne, wygłuszające słuchawki. Zbity telefon, do którego kable były podłączone, wyświetlał piosenkę zespołu, czy wykonawcy, którego nastolatka chyba nie znała. Zamknięte oczy Gabe'a wcale nie świadczyły o tym, że spał. Nie. Poruszał palcami zdrowej ręki, jakby pociągał za struny gitary, a jego usta rozchylały się w szepcie – szeptał tekst utworu. Większą uciechę z tego, co robił miała starsza pani z unieruchomionym barkiem, niż sam Kinney. Wyglądał dość komicznie, a dla Marylin był całkiem rozczulający. Nawet nie zorientował się, że dziewczyna stoi oparta o framugę drzwi. Nie umiała powstrzymać szczerego uśmiechu, bo skoro już się ruszył, naprawdę nie miała o co się martwić...
– Byłabyś tu, jak próbował się tak przełożyć. Nigdy nie widziałam takiej determinacji. – Jej letarg przerwał głos staruszki. – Albo ma jakieś robaki, albo jest nadpobudliwy, ot co!
Marylin nie powstrzymała śmiechu, za nią zaczęła śmiać się kobieta, a Kinney zorientował się, że poprawił komuś humor, bo sam się uśmiechnął.
– Pani tak nie chichocze, Nancy, bo wypadnie pani drugi bark. – Wyciągnąwszy słuchawki z uszu, otworzył oczy.
I dopiero wtedy zwrócił uwagę na fakt, że nie jest już sam ze swoją współlokatorką szpitalną. Uśmiech chłopaka momentalnie stał się na tyle szeroki, że Marylin śmiało mogłaby wsunąć palce w dołki w jego policzkach.
– Marli... – powiedział szeptem.
Chciał się poderwać, usiąść, jak na zawołanie. Gabe chciałby wtedy móc wstać i wziąć ją w swoje ramiona, ale miał ograniczoną mobilność. Dlatego sama chęć i próba sprawiły, że syknął, podnosząc się bardzo powoli.
– Ze spokojem. – Nastolatka momentalne przybrała poważny ton głosu.
Położyła wszystko co miała ze sobą przy jego łóżku, po czym usiadła na skraju posłania i wyciągnęła do Gabe'a rękę. Pomogła mu się podnieść, co kosztowało ich niemal tyle samo energii.
– Czuję się teraz jak idiota – przyznał trochę zawstydzony tym, w jaki sposób się aktualnie porusza. Położył głowę na jej ramieniu.
Marylin uśmiechnęła się czule. Nie dbała o to. Odgarnęła jego, wplatając w nie swoje palce i delikatnie posunęła opuszkami do jego karku w przepełnionym spokojem geście.
– Jest w porządku – mruknęła. – Nie jesteś idiotą, tylko trochę się poturbowałeś.
Poczuła jego dwudniowy zarost na swoim obojczyku, gdy znów się uśmiechnął, a później Marylin przeszedł dziwny, przyjemny dreszcz, bo niewinnie musnął ustami jej skórę.
– Cieszę się, że nic poważniejszego ci nie jest, Gabriel – przyznała przytulając go względnie najdelikatniej jak umiała. Teraz to on pogłaskał ją po plecach.
– Nie zmienimy tej pozycji przez następne dziesięć minut – palnął.
– Dobrze ci?
– Nie, nie dam rady się ruszyć.
Oboje zachichotali cichutko. Może naprawdę było mu wtedy dobrze? Usłyszeli jednak chrząknięcie.
– No tak. – Kinney skinął na kobietę w łóżku obok. – Marylin, to moja szpitalna sąsiadka, Nancy, która uczyła wnuczka grać w kosza, Nancy, to moja...
Zawahał się. Ona też nie wiedziała co powiedzieć. Wciąż siedzieli bardzo blisko siebie. Marylin mogła poczuć bicie serca Gabe'a. Obejmowali się. Dotykali... Czuła to, jak bardzo jest zmieszany i zamyślony... I jeśli sama wcześniej nie miała w sobie żadnego strachu, tak nagle spłynęła na nią każda wątpliwość, która gromadziła się gdzieś na tyle jej głowy. Mieli wrażenie, że milczą milion lat, ale to nie była nawet minuta, gdy Gabe odsunął się odrobinę od nastolatki i dłonią owiniętą w jakimś stopniu bandażem, dotknął jej policzka. Marylin spuściła wzrok, podniósłszy go dopiero, czując jak on trąca nosem jej nos. Spojrzeli sobie w oczy. Prowadzili żywą dyskusję na spojrzenia, aż wreszcie Gabe odważył się powiedzieć:
– To moja...
– Przyjaciółka – wyprzedziła go Harris, ale Kinney uniósł brew.
Było coś wtedy w jego wzroku takiego, co sprawiło, że mogłaby zgodzić się z każdym jego słowem. Oblizała usta i wręcz niezauważalnie wzruszyła ramionami.
– Moja dziewczyna – powiedział na głos, nieustannie wpatrując się w jej oczy, jakby chciał zlustrować całą duszę Marylin. – Nancy, to moja dziewczyna, Marylin, jej mama poskładała mnie wczoraj do kupy.
To moja dziewczyna. Jak to w ogóle brzmiało z jego ust. Zwłaszcza, że mówił o niej. Nie o kimś obcym, kimś innym, o kogo mogłaby być zazdrosna. Więc w tak idiotyczny, nieromantyczny sposób została dziewczyną Gabriela Kinney'a?
– Widzę, że Marylin nie jest przekonana co do tego, że jest twoją dziewczyną... Jesteś pewny, że nie uderzyłeś się wczoraj w głowę, chłopcze?
Marylin znów zaśmiała się krótko, nie potrafiąc spędzić tego uśmiechu z ust.
– Nie, jest okej, naprawdę.
– Nie musisz się nad nim litować, mała!
– Nancy, nie rób mi tego! – rzucił niby oburzony.
– Nie, jest okej... – Znów spojrzała mu w oczy i tylko oni dwoje wiedzieli, jakie to co się właśnie dzieje jest wyjątkowe. – Jestem dziewczyną tego idioty. – Wtedy to ona położyła dłoń na jego zdrowym policzku.
– To teraz ja na chwilę odlecę, dam wam jakąś prywatność, dzieciaki. – Nancy wzięła ze stolika nocnego swoje słuchawki i podłączyła je do własnej komórki.
Gabriel i Marylin wymienili po nieznacznym uśmiechu.
***
Gabe leżał już tak, jak powinien, a właściwie półsiedział, w najbardziej komfortowej pozycji, na jaką pozwalały mu wtedy jego urazy, dając Marylin zbierać ze swojej klatki piersiowej okruszki po serniku.
– Wiesz, że mógłbym sam się nakarmić, nie? – zapytał kąśliwie.
Wiedział, że Harris poczuła teraz powołanie do tego, by się nim zaopiekować, dlatego pozwalał jej na takie rzeczy, przy okazji bawiąc się jej włosami, co niszczyło i tak niedbały kok Marylin. Miał wtedy wiele rzeczy do przemyślenia i ustalenia. Musiał załatwić sobie jak najszybszy powrót do domu. Chciał zadbać o bezpieczeństwo swojego nielegalnego sekretu. Powinien zadzwonić do mamy i Milesa... Ale nie potrafił skupić myśli – najpierw po mocnym znieczuleniu, później przez absorbującą wręcz czułość ze strony Marylin. Nie pamiętał, żeby ktokolwiek z jego przyjaciół, podchodził do niego tak, jak ona. Dziewczyna nie pytała o to, co się stało. Nie chciała wiedzieć, co ma zrobić z tym, co od niego zabrała. Nie marudziła o Ruth, o tym, żeby kogokolwiek poinformował... Po prostu była tam dla niego i Gabe wtedy nic nie musiał... Każdy potrzebuje choć przez chwilę nic nie musieć. Wiedział jednak, że ten stan nie potrwa zbyt długo, dlatego chciał czerpać z niego w stu procentach, nim mieli przejść do jakiegokolwiek konkretu.
Oblizał jej palce, gdy dostał do buzi ostatni fragment słodkiego wypieku. Marylin posłała mu jeszcze jeden uśmiech, a potem obrysowała jego wykrzywione w radosnym grymasie usta. Nie mogąc się powstrzymać, leciutko przygryzł opuszki jej palców. Marylin poprawiła się półleżąc przy nim na boku. Zabrała rękę, powiodła nią po brodzie, później po szyi, a potem, jak najmniej inwazyjnie, po jego piersi, brzuchu i znów w górę, chcąc oddać mu tę moc dotyku, którą dostała właśnie od Gabriela. Nie był więc w stanie wyjść spod jej zaklęcia. I to był pierwszy raz od bardzo dawna, o ile nie pierwszy raz w ogóle, kiedy Gabriel Kinney potrafił z czystym sumieniem stwierdzić, że jest zakochany na zabój.
Przecież to było takie niewłaściwie, nie mogli w to brnąć, bo mieli zbyt dużo spraw do załatwienia bez siebie nawzajem. Brakowało im spoiwa, a i tak nazwał ją swoją dziewczyną.
– Jak się czujesz? – zapytała szeptem.
– Lepiej – przyznał. – Przejedzony w cholerę, ale szczęśliwy.
– Szpitalne jedzenie to jakiś żart, uznałam że muszę cię uratować.
– Mój żołądek jest ci za to niezmiernie wdzięczny.
Marylin wręcz odruchowo położyła dłoń na brzuchu Gabe'a, a potem ponownie powiodła w górę po jego klatce piersiowej, tym razem w stronę szyi. Pogłaskała go w miejscu, które uznawała za swój własny, czuły punkt – pomiędzy uchem, a szczęką – by finalnie przeczesać jego włosy.
– Martwiłam się o ciebie. Nie możesz więcej mi tak robić.
Ten komunikat oznaczał prośbę, by skończył ze wszystkim, co niebezpieczne, wiedział o tym. Dlatego nic nie odparł. Wziął wolną dłoń Harris i złożył na niej delikatny pocałunek.
– Nie martw się więcej, dziękuję za ratunek, naprawdę dziękuję, ale...
– Ale możesz polegać na mnie, tak samo jak ja wiem, że mogę polegać na tobie.
Wywrócił oczami, nie zrobił tego pretensjonalnie, bardziej chcąc zbić ją z tropu.
– Gabriel? – Marylin zmieniła temat, wiedząc że nie są jeszcze gotowi na poważną rozmowę.
– Mhm?
– Nie przeszkadzają ci te włosy?
– Skończ. Kolejna. Mama też ciągle psioczy, że mam je ściąć.
– Nie, nie to miałam na myśli. Do twarzy ci, po prostu zastanawiam się, czy ci nie przeszkadzają... Chociaż wiesz, teraz jak tu sobie trochę poleżysz i urośnie ci broda, będziesz wyglądał jak Jezus.
– Marylin, za dużo Lady Gagi.
– Nie myślałam o niczym perwersyjnym, wiesz? Dzięki. – Spojrzała kątem oka na Nancy.
– Gabriel?
– Mhm?
– Mogę zapleść ci warkocze francuskie?
– Nie.
– Ale proszę...
– Nie!
– Błagam. I tak to zrobię, jesteś praktycznie unieruchomiony.
Marylin wstała dość gwałtowanie z łóżka, obeszła je i usiadła za nim, by mieć lepszy dostęp do włosów Kinney'a. Jęknął niezadowolony, bo już na dzień dobry zaciągnęła zbyt mocno jeden kosmyk.
– Czuję, że to właśnie moja pokuta, wiesz?
– Cicho, ryby i kaleki głosu nie mają.
– Dlaczego ja się na to pisałem?! – zaskomlał prześmiewczo.
– Na co znów, marudo? – W pełnym skupieniu przekładała odpowiednio jego włosy, chociaż i tak przez to, że leżał na boku, nie była w stanie chwycić ich wszystkich.
– Na bycie twoim chłopakiem.
Przeszedł ją przyjemny dreszcz. Aż na moment przestała, by móc tak po prostu pochylić się i lekko cmoknąć jego obity policzek.
– Mam swoją odpowiedź – westchnął Gabe, składając metaforycznie broń. – Ale zemszczę się za te warkocze. Daj mi tylko wstać.
– Mhm... Dwie wieczności później...
– Wal się, mała.
Marylin pokręciła głową z lekkim niedowierzaniem, ale nic więcej nie powiedziała, w pełni oddając się swojemu zajęciu.
***
– Wzór skróconego mnożenia – powiedział cierpkim tonem, próbując napisać lewą ręką odpowiedni wynik działania. – Ty masz taką sposobność, wiesz? Liczysz zadanie i po prostu nie istnieją dla ciebie wzory skróconego mnożenia. Tak samo jak niepotrzebnie rozpisujesz liczbę π. Poza tym logarytm naturalny...
Marylin przestała słuchać i zaczęła przedrzeźniać Gabe'a, chcąc przy okazji sparodiować jego minę.
– Czy ty mnie słuchasz?
– Gdybym wiedziała, że jesteś takim matematycznym gestapo, nigdy nie poprosiłabym cię o pomoc, wiesz?
– Ale co mam ci mówić? Tak, Marli, dobrze, siadaj, dwa?
– Nie, ale możesz być w tym mniej cyniczny i możesz też mówić mniej nauczycielskim tonem.
Gabe prychnął obrażony.
– Wcale nie mam nauczycielskiego tonu.
– Masz! Kiedy zaczynasz coś tłumaczyć, momentalnie ewoluujesz w surowego, wstrętnego, starego profesora z kompleksem małego penisa, który patrzy się w cycki licealistek.
– O kurwa. – Aż zakrył twarz książką. – Dobrze, przepraszam, zawsze miałem zbyt wysokie ego względem matematyki.
– No. – Marylin pokiwała znacząco głową.
– Chodź, patrz, wytłumaczę ci to jeszcze raz, ale musisz pisać, bo nie jestem oburęczny.
Przez chwilę zastanawiała się czy to ma sens, ale ostatecznie sama wzięła długopis i próbowała zrozumieć to co Gabe miał jej do przekazania. Skupiała się na jego słowach. W pewnym momencie fakt, że jest Gabrielem Kinney'em przestał mieć znaczenie i była tylko matematyka.
I rzeczywiście, czegoś ją nauczył...
***
– Więc właściwie morał jest taki, że...
– Że musisz jeszcze raz przeczytać tę książkę i spróbować zinterpretować cały świat przedstawiony. Musisz poczuć ten klimat, Gabriel.
– Czytałem Doriana kiedyś.
– Ale nigdy nie przeczytałeś go z takim zrozumieniem, z jakim powinieneś.
Zamilkli na chwilę. Wtedy leżeli pod kołdrą już oboje. Marylin zdjęła nawet buty i skarpetki, kładąc swoje zimne stopy na jego udzie. Była trochę zdziwiona, że zbliżało się południe, a mama napisała jej tylko jednego SMS–a o treści: "matematyka!".
Oczywiście dziewczyna dała znać Cat, jak mniej więcej ma się sytuacja i poprosiła o dyskrecję względem Caluma, a z Aidenem umówiła się na inną okazję, ale miała pozytywne wrażenie, że cały świat wtedy zapomniał o niej i Gabrielu.
Mieli też niezmierne szczęście, że pielęgniarka, która wpadała tam co jakiś czas, była kiedyś praktykantką u mamy Marylin i chyba ze strachu przed Ruth oraz ludzkimi wnętrznościami, postanowiła jednak zostać pielęgniarką w dziale ortopedycznym, nie chirurgiem. Dlatego Harris miała możliwość pozwolenia sobie na więcej swobody na sali. Nawet Nancy tak naprawdę im nie przeszkadzała, bo większość dnia spała, czytała książkę, a na rozmowy telefoniczne wychodziła, rozumiejąc że mimo wieku, chyba wciąż porusza się lepiej niż Gabe. Wygrzebywanie go z łóżka do łazienki było najzabawniejszą rzeczą jaką Marylin robiła kiedykolwiek, ale powstrzymywała napady śmiechu, nie chcąc jeszcze bardziej peszyć swojego chłopaka. Wówczas po prostu odpoczywali, luźno dyskutując o książkach, bo nie potrafili zdobyć się na bardziej odrealnione kontemplacje.
– Posłuchaj sobie Immortal od Mariny. Właściwie kojarzy mi się z tobą – mruknęła, rozplątując warkocza, którego zrobiła mu wcześniej.
– Odnośnie... Wiesz, że mieliśmy oglądać Avengersów?
– O nie, musiałeś sobie przypomnieć. Poza tym odnośnie do czego?
– Wiesz, nieśmiertelność, niezniszczalność...
– Pamiętniki Wampirów, oni są tam serio nieśmiertelni. – Puściła mu oczko.
– Marli, tak bardzo mnie wszystko boli.
– Manipulant.
– Lubisz mnie. – Pokazał jej język.
Leżeli nos w nos, dlatego podniosła się i delikatnie musnęła jego usta, nie wiedząc czemu nie zrobiła tego wcześniej... Gabe równie czule oddał jej krótki pocałunek, po czym niewinnie przygryzł jej wargę.
– Bardzo cię lubię – szepnęła.
– Więc obejrzymy teraz Avengersów?
– Nie będziemy przeszkadzać Nancy?
– Mamy słuchawki.
Marylin mruknęła coś pod nosem niezadowolona, ale mu uległa i sięgnęła po swój telefon.
– Zaczniemy od Iron Mana.
– Życiowo nie–o–tobie.
I znów udał obrażonego za ten przytyk. Chciałby być człowiekiem z żelaza poprzedniego wieczoru... Zbył jednak wspomnienie tego co zaszło przed jego blokiem, ponownie skupiając się przy tym na Marylin.
Po krótkim momencie, gdy znaleźli film, a później przeszli ciężką walkę o dogodną pozycję – mieli to. Mieli swój krótki moment, by nie musieć o nic dbać, tkwiąc w fikcyjnej bańce beztroski. Zakochani, szczęśliwi, razem.
Nawet jeśli tę bańkę stanowiło szpitalne łóżko, należało do nich.
#dapWatt
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro