Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 cz. 2 - Książęce zacięcie

Serdecznie dziękuję za betę Winter-381 <3

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

Koścista podeszła do metalowego stołu schowanego w miejscu, gdzie kiedyś musiał znajdować się ołtarz Wszechmatki. Wskazywała na to wnęka i puste piedestały pomiędzy kolumnami, na których pewnie kiedyś znajdowały się statuetki Proroków. Ich kapłani raczej nie byliby zadowoleni z widoku półek przekształconych w chłodnie na ciała. Jeszcze bardziej zniesmaczyłby ich widok sofrarzy na wolności, poza zakonami, oporządzających ciało potencjałem.

— Dajcie mi raport. — Elisabeth całkowicie zmieniła ton, wyzbywszy się nawet cienia rozbawienia.

Czarodziejka skinęła głową i zdjęła cienkie rękawiczki, żeby zabrać się za przerzucanie szkiców oraz zapisanych rubryczek. Gerald wziął parę głębszych oddechów, zanim nogi poniosły go do stołu. Skrzywił się.

Najpierw lodowate ciarki prześlizgnęły mu się po łopatkach, potem zaczęły rozchodzić się po całym ciele. Ale to nic. Naturalne odrzucenie ciała dało się jeszcze powstrzymać, zaciskając palce mocno na skórzanych rękawiczkach. Głowa była o wiele mniej przystępnym miejscem.

Coś przepełzało przez myśli, krzyczało. Nie miało głosu, istniało na cienkiej granicy nieświadomości i świadomości. Uderzyło w wewnętrzny głos. Roztrzaskało się na symfonię podstępnych szeptów pozbawionych mowy, ale wciąż skutecznych.

Znam coś takiego. Widziałem, jestem pewien, ale...

Warknął w bólu, który istniał jedynie w jego głowie. Przez chwilę wydawało mu się, że otaczał go lodowaty chłód górskich przesmyków, a przed nim leży poczerniałe z przeładowania ciało. Zaczęły się do niego dobierać robaki, choć niechętnie. Co zjadły, to padały z promieniowania.

Nagle zapanowała kompletna cisza, a w niej książę spojrzał obojętnie na leżącego przed nim wkrótce martwego człowieka. Przekręcił głowę, przypatrując mu się dokładniej. Był czysty pomimo ran, owinięty z szacunkiem w białą szatę.

Artefakty nerwicy bojowej. To tylko pierdolone artefakty.

Odważył się podnieść oczy na coś, co kiedyś musiało być twarzą. Puste, wypalone oczodoły wpatrywały się w otchłań, z nosa została tyle co dziura łącząca się z ustami. Kępki włosów wystawały smutnie tu i tam. Poczerniała skóra ciągnęła się od czubka głowy aż po koniuszki palców. Miejscami ze szkarłatnych ran wylewała się ciemna ciecz.

Gdyby Gerald nie miał na sobie maski, na pewno zebrałoby mu się na mdłości. Pamiętał smród obskurki aż za dobrze. Ile napatrzył się i nawdychał paskudnego, gorzkiego, gryzącego zapachu dwa lata temu jako cielisty! Od razu spojrzał na kolejnego sofrarza zajętego zbieraniem tej oraz innych wydzielin.

Mężczyzna z wyczuciem dotykał kolejnych miejsc na ciele. Rozwierał warstwy skóry, mięśni, wyciągając z nich wszystko, co mógł. Rozerwane jelita wraz z całą zawartością były chyba najgorszym widokiem. Ofiarę podtrzymywano przy życiu jedynie dla wspomnień. Okrutny los.

Książę stęknął cicho. Przy rzuceniu o półkę skalną czy zbyt mocnym wybuchu w brzuch, trzewia rozwierały się, spodnie nasiąkały obrzydliwą mieszaniną fekaliów i krwi. Najgorzej z tym czuł się zawsze u bezpotencjalnych. Patrzył, jak odurzeni środkami przeciwbólowymi odchodzili z tego świata, jeżeli mieli szczęście, inaczej umierali w męczarniach. Czarodziei dało się jeszcze poskładać oraz oczyścić, jeśli zadziało się w porę.

Kurwa, nie spodziewał się, że kiedy Elisabeth poprosiła go o pomoc, tak wiele do niego wróci. Przesłuchanie kogoś sprawnego na ciele i umyśle to co innego.

— Możemy zaczynać — powiedział.

— Jeżeli po całej procedurze poczujesz się choć trochę nieswojo, pozwól, że przyślę... — wyszeptała Elisabeth.

Uciszył ją, unosząc dłoń.

— Nie potrzeba. Umiem sobie radzić z lodowatymi demonami. Każde z nas umie na swój sposób. — Wymownie przypatrzył się również Maurusowi.

— Dobrze — zaczęła sofrarka, ściskając w dłoniach kolejne strony. — Mały imperatorze, mistrzyni, patrzycie właśnie na mężczyznę w wieku od trzydziestu do czterdziestu lat. Tak jak przy poprzednich przypadkach potencjalny, ale z wszczepem przekraczającym ponad miarę naturalne zdolności i z wtłoczonym niezgodnym łańcuchem cielesnym. Naturalne zdolności tego człowieka szacuję na poziomie od dwóch do czterech aetr po analizie jego łańcucha i organów. Febefikator został stworzony dla kogoś, kto byłby w stanie przekroczyć na pewno dwadzieścia osiem, w porywach szacowałabym nawet czterdziestu.

Gerald zaśmiał się gorzko. Znaleziono mu wreszcie godnego przeciwnika. Kogokolwiek, do kogo miał należeć ten febefikator.

— Piep... Miałem na myśli mutację prekursorów — rzucił dumnie.

— I to z gałęzi klasy pierwszej. Już wspomniałam o niezgodności. Nasz nieznajomy nie ma w sobie ani śladów po mutacjach. — W tym samym momencie przeszła do kolejnego stołu z metalowym pojemnikiem wypełnionym częściami z febefikatora. Gerald podążył za Elisabeth. — Płyn zabezpieczyliśmy do analizy. Powinniśmy ją otrzymać w przeciągu dwóch dni. Oto spis ich łańcuchów. Z febefikatora otrzymaliśmy jedynie szczątkowy obraz.

Przysunęła kolejny grymuar w żelaznej oprawie, choć ten był widocznie zapełniony jedynie w niewielkim stopniu. Pomimo tego pentagram elementalistyczny na okładce migotał to na niebiesko, to na zielono. Czasami nawet zdawało się, że blask mocy przyćmiewał światło drżących żarników.

— Macie jakiekolwiek wskazówki co do pochodzenia obydwu osób? — zapytał Gerald.

— Odczyty z łańcucha nie są pewne.

— Wiem o teorii, ale wolę szukać igły w mniejszym stogu siana.

— Febefikator miał trafić w ręce czarownicy...

— Damski febefikator na mężczyźnie? — dorzucił zaskoczonym tonem, na co kobieta przytaknęła bez wahania.

— Może liczyli na rozwodnienie stężenia mocy w większym systemie potencjalnym — dopowiedziała Elisabeth. Powinien się po niej spodziewać, że coś doda jako neurotyczka.

— Całkiem prawdopodobne.

— To nie ma sensu! Kolektory przy nim nigdy nie zebrałyby takiej mocy, aby doszło u niego...

— Chyba że kolektory są wadliwe oraz wcześniej załadowane potencjałem. — Wskazała na skrzynię, którą właśnie z ogromną pieczołowitością podnosiła kolejna z obecnych kościstych. — To w teorii tłumaczyłoby tak wysoką reaktywność oraz przeładowanie u ofiar. Co do powodu śmierci ostatnich mamy pewność.

— To po co mieszać im do tego w głowach? — zapytał książę.

Oczy Elisabeth nagle rozszerzyły się, zupełnie jakby doznała olśnienia. Przyłożyła dłoń do brody, uderzając o maskę palcem wskazującym.

— Są obiektami testowymi. Ofiary są obiektami testowymi z niestabilnym płynem Yvetta.

— To dość daleko idąca hipoteza, mistrzyni. Skupiłabym się na konkretach. — Kobieta wymownie spojrzała w kierunku grymuaru. — Jeżeli już gdzieś należy szukać odpowiedzi, sugerowałabym znalezienie niedoszłej właścicielki tego febefikatora. Z analizy wynika, że jest w posiadaniu mocy porównywalnej przynajmniej do Tyrana, Wybawicielki, Chaveruna, Gali albo Antoniusza.

— Proszę, oszczędź nam bajek — parsknął. Naprawdę poniosło tę sofrarkę, ale może tak bardzo ekscytowała ją genetyka. Znalazłaby wspólny język z Nico. — Mam uwierzyć, że poszukiwana wiedźma jest spokrewniona z większością legendarnych czarowników?

— Taką amplifikację naturalną widziałam tylko w jednym przypadku oprócz niej, w pańskim — odpowiedziała lodowatym tonem. — To nie wszystko, co wiemy. Jej linie wyraźnie wskazują na wschodnie pochodzenie po liniach żeńskich, męskie są... zaplątane, niepewne. Żeńskie wyraźnie wskazują na typ Wybawicielki, natomiast męskie przynoszą całą resztę.

— Wybawicielki? Varonois? — Sofrarka przytaknęła również na to. — Zważywszy na to, ile dzieci rodziły Warońskie, równie dobrze moglibyśmy przeczesywać cały wschód i połowę Gerdes.

— Racja, ale — Elisabeth włączyła się do rozmowy — nie sądzę, aby pofatygowano się o sfałszowanie febefikatora o tak wielkiej mocy z Gerdes dla byle kogo.

Nie mówili o byle jakim febefikatorze, zdecydowanie nie. Poprosiwszy o materiałowe rękawiczki, Gerald poprawił pozycję lampy, przypatrując się kolejnym częściom wszczepu rozrzuconym na metalowej tacy. Zamrugał parę razy, potem uniósł brew. Mógłby przysiąc, że ten projekt wydawał mu się dziwne znajomy.

Na pewno artefakt miał znaleźć się na kobiecych plecach i to raczej niewysokiej kobiety. Kolejne płaty układały się w zgrabny łuk, igły odchodziły od nich, żeby wbić się wprost w kolektory w towarzystwie liberatorów umieszczonych w postaci cylindrów w kręgosłupie, więc klasycznie w dopływie okołokręgowym.

Gerald sam miał coś łudząco podobnego na plecach, choć w jego przypadku większość płytek wspomagających koncentrowała się w okolicy łopatek, nie talii na wzór gorsetu. Ale te jakby organiczne, opływowe kształty, kolejne precyzyjnie zaprojektowane przejścia... Na chwilę zaparło mu dech w piersiach.

Zaczerniecki tworzył wszczepy w takim stylu: gładkie, przywierające do skóry, bardzo dostosowane do użytkownika. Chował wszystkie trybiki pod płytkami, aby te nie zahaczyły przypadkiem za ubrania, powodując niewyobrażalny ból. Podobnie nakrycie kręgosłupa wydawało się giętkie.Fakt, że zajął się książęcym febefikatorem, wykonywał regularnie kontrakty dla Kościstych, wcale nie napawał go optymizmem. Jeszcze gorzej, że to u niego Nicolas pracował od trochę ponad roku.

Kurwa.

Książę wypuścił głośno powietrze, przez co w powietrze uniosły się kłęby pary. Musiał się pomylić. Wziął w dłoń cienką sondę i zaczął odchylać kolejne łączenia.

— Wracając do naszej największej poszlaki, przygotowaliśmy portret tego człowieka. — Sofrarka podsunęła szkic, co Gerald dostrzegł kątem oka. Choć serce waliło mu z nerwów, usiłował tego po sobie nie pokazać, więc jakby nigdy nic wziął kartkę.

Mężczyzna zdecydowanie prezentował się jak mieszkaniec Brasburii, kwadratowa twarz, blada skóra, ani to złote, ani brązowe włosy i jeszcze ten długi nos. Można by z niego zrobić chłopca z ulotek propagandowych rozpadającego się cesarstwa.

— To na pewno pomoże przy przeczesywaniu wspomnień — rzekł książę. — Natomiast co nam wiadomo o czarownicy?

— Łańcuch zaklęty w febefikatorze mało nam powie o jej wyglądzie. Drobna, mierzy maksymalnie sto sześćdziesiąt pięć centymetrów. — Sofrarka wzruszyła ramionami. — O systemie potencjalnym wiemy chyba najwięcej.

— To wciąż niewiele — warknął. Z chwili na chwilę ta sprawa nabierała większego ciężaru. — Nawet nie możemy sensownie wykorzystać genealogii Cytadeli. Piep... — ugryzł się w język. — Warońskie zawsze były specyficzne albo to ich religia. Nie wiem, co w nich jest gorsze.

— Jesteś gotowy czynić honory? — odezwała się ponownie Elisabeth, bezpardonowo przypatrując się przez ramię temu, co wyczyniał. — Ktoś musi otworzyć naszą głowę pełną problemów.

— Daj mi chwilę.

Gerald wcisnął szpikulec pomiędzy płytki febefikatora, rozsuwając je. Rozłączyły się z cichym brzdękiem, parę kropel burej krwi wystrzeliło w powietrze. Jak dobrze, że ominęły jego ubranie oraz twarz.

Przywołał do siebie drobną dawkę potencjału, czując przyjemne drżenie w palcach. Wbił się prosto w ciecz, w kolejne komórki w gęstej zawiesinie. Kawałek po kawałku oczyścił jasny metal, ale ten z każdą chwilą coraz mniej przypominał pobudzony tytan. Wyglądało na to, że tylko pokryto nim coś tańszego, brązowego.

Gerald nie odetchnął w pełni z ulgą. Jeszcze nie mógł sobie na to pozwolić, przynajmniej do momentu, dopóki nie przesłucha... mistrza swojego najlepszego przyjaciela. Życie wprost kochało rzucać mu kłody pod nogi.

— Wiem, czyj projekt skopiowano — rzucił bez wahania.

Cisnął szpikulcem trochę za mocno do skrzyni z odpadami. Śmieci poprzewracały się z cichym brzdękiem. W jednej chwili wszyscy zgromadzeni podnieśli na niego oczy.

— Zaczerniecki. Kto by się spodziewał? — zażartował, ale powitała go niekomfortowa cisza. — Zgadzam się, jeszcze parę nazwisk mogłoby znajdować się na liście, ale to właśnie on jest odpowiedzialny za moje wszczepy. — Nadal przypatrywali mu się tępo. — Mam się rozebrać i pokazać mój wszczep czy uwierzycie słowie imperialnego majestatu? To jest przekształcony projekt mojego febefikatora.

— Jesteś pewny? Twoje schematy zostały zapieczętowane głęboko w archiwach. Widziałam skrytki na własne oczy. Dopiero będziemy oczekiwać konsultacji, więc... — rzekła Elisabeth, starając się ostudzić jego zapał.

— Raczej nie zapomniałem, jak wyglądają moje plecy, a jeżeli zapomniałem, to jest parę osób, które możecie wezwać na przesłuchanie i powiedzą wam to samo.

Któryś sofrarzy zachichotał. Elisabeth obróciła się w ich kierunku, ale nie znalazła winnego z powodu masek zasłaniających całą twarz. Najwidoczniej ten również nie chciał się przyznać.

— Sama popatrz na te łączenia, ukrycie trybików. Nie przypomina ci to czegoś? — kontynuował.

— Wolę poczekać na oficjalną analizę. Masz wystarczające informacje, żeby przeszukać wspomnienia?

— Nie, ale lepiej już nie będzie.

Im szybciej to skończymy, tym szybciej będę mógł zapalić. To moje minimum.

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

Zapiąwszy rękawicę na dłoni oraz przedramieniu, poczuł przyjemny ucisk. Gerald wysunął długie, metalowe pazury, których kanaliki przewodzące ułożono w wijące się kształty. Wziął parę powolnych, pełnych oddechów, świdrując wzrokiem swojego towarzysza niedoli. Mężczyzna już wbił się swoimi pazurami w poranioną szyję, torując mu drogę do zakamarków umysłu nieszczęśnika.

— Jeżeli oszaleję, zastrzelcie mnie — burknął książę, rozłożywszy ramiona.

Febefikator na plecach zaczął stopniowo zagłębiać się w skórę, wibrując przyjemnie. Nawet nieznacznie wstrząsnął ciałem księcia. To był prawdziwy kunszt Zaczernieckiego. Zaschło księciu w ustach, kiedy przyjemnie ciepło zaczęło przesuwać się po szyi. Policzył do trzech, wbił się w tkanki.

Nic nie było takie, jakie powinno być. Może ten człowiek żył, ale to za wiele powiedziane. Gerald szybko przedarł się przez wszystkie zakamarki ciała, zmierzając wprost do umysłu. Rzucił okien na swojego partnera. Czuł jego obecność w tkankach nieszczęśnika. Rozpierał je potencjałem, biorąc na siebie pierwsze skutki pomieszanych zmysłów i składając w kruchą całość. Przynajmniej teraz Gerald czuł, że leżący przed nim człowiek miał jeszcze skrawki świadomości.

Pomocnik stęknął. Pot popłynął mu po twarzy, która wydawała się bledsza z minuty na minutę.

Książę szukał aktywności, przebłysków świadomości pomiędzy lawiną zepsucia. Nic tutaj nie miało sensu. Brakowało obszarów, a inne poprzestawiano tak, że ciało ledwo funkcjonowało. Nie istniał wewnętrzny głos czy obrazy, wspomnienia zdawały się wyprute.

Zmusił nieszczęśnika do przywołania swojego wizerunku. Praktycznie wtłoczył go do myśli. Warknął, czując, jak igiełki w rękawicy zaciskają się na przedramieniu, wzmacniając połączenie pomiędzy nimi.

Kolejne słowa o ostrym brzmieniu, akcencie zaczęły rozbrzmiewać w myślach księcia. Przymknął powieki, skupił się na nich, przeskakując po kolejnych połączeniach. Wystarczyło, że rozpoznał jedno albo jakiś obraz. Bezkształtne mary przesuwały się po cieknących, rozlewających się budynkach, potem te zbijały się jak nici we włóczce, znów rozplątywały.

— Kim ty, do kurwy nędzy, jesteś? — wysapał.

— Vern...notys, red-rav-ravyze... — Błąd. Nie sądził, że będzie na tyle banalny. W mig rozpoznał ostre, donośne brzmienie mieszające się z gerdeńskim. Przeliczył wyrazy, potem sylaby z nieznośnego charkania. Zmusił się, żeby rozłączyć kolejne słowa. Składał je dwójkami, trójkami w całość. Część po brasbursku, część gerdeńsku. — Jestem nią, jestem nim. Jestem nikim. Jestem ledwie jednym. Jednym odrzuconym, niepotrzebnym, ale sprawa nasza jest święta, dobra. Bo czas wyplewić... potem czas zasiać, odrodzić. Tak nam dopomóż ta, co siedzi na tronie Wszechświata. A ty... ty intruzie, co przeszkadzać sprawie.

Jakiej znowu sprawy? Naparł bardziej na głos w głowie mężczyzny.

Gerald usłyszał obok siebie huk. Na chwilę otworzył oczy. Jego pomocnik właśnie osunął się na ziemię. Z nosa puściła mu krew. Mężczyzna runął na podłogę i skulił się, zakrywając uszy.

Książę pozostał sam przeciwko skomplikowanej siatce umysłu. Od razu wyczuł na skórze przejmujące zimno. Umysł wypełniła nietypowa cisza, zupełnie jakby coś czaiło się tuż za jego plecami. Mało kto myślał o niczym, zwłaszcza na łożu śmierci. W takim razie rzucił się w dalsze odmęty. Coś zatrzymało go. Chwyciło.

— Raz za razem, tak święty cel! Ty zaś intruz. Nie jesteś nim, nie jesteś nią. Kim... kim ty jesteś?! — wrzeszczał wewnętrzny głos przy akompaniamencie... dudnienia kopyt? Obraz zalał się zielenią.

Gerald uskoczył cieniom, rozpraszając je. Zniszczył ten obszar umysłu wyładowaniem elektrycznym i to z wielkim wysiłkiem. Poczuł krople potu na czole.

Nagle coś wpełzło mu do umysłu niby wesz albo robak. Od razu dotknął karku, ale nic tam nie znalazł. Ktoś dosłownie zastawił w tym umyśle pułapkę i to nie byle jaką. Gerald zamrugał parę razy, oderwawszy dłonie od tego człowieka. Patrzył na nie. Ale czy one były jego? Przecież miał cztery lata, nie dziesięć, może dwanaście.

Nie, nie, wpadł w coś. Miał dwadzieścia siedem. Albo miała... Skąd ta pewność, że zaliczał się do płci męskiej? Zachichotał, zakrywając usta, ale nie poczuł ich. Miał coś na nich: metalowego, ciężkiego. Oparł się o ścianę, szukając sposobu, by pozbyć się tego ustrojstwa.

— Gerald! Ocknij się! — wrzasnęła Elisabeth dokładnie tak jak wtedy.

Elisabeth deu Morney, kiedyś komandor, wtedy, gdy właśnie tak wrzasnęła do mnie! Nazywam się... jestem... Geraldem Vincentem Bernardem deu Alleunotereai, pierdolonym Małym Imperatorem.

Warknął, zaciskając dłonie na ziemi. Wbił paznokcie w kamienne płytki.

Nie wiem, kim jestem... Jestem czymś, czymś, co idzie, nadchodzi. Jest kawałkiem...

Przecież ja, kurwa, wiem, kim jestem!

Pracuje nad umysłem najtwardszej zawodniczki z nich wszystkich. Niby to iluzoryczka, niby nie powinna mieć tak dobrze wypracowanych metod kontrmentalistycznych, ale ma. Gubi się w jej umyśle. Kobieta wpuszcza go w zakamarki, usiłując pochłonąć.

Gerald wymierza jej baty raz po raz. Nie idzie mu, nie umie jej złamać. Ciągnie za obrożę blokującą. Oby ból ją osłabił. Ma odegrać rolę, ma być tym, kogo on potrzebuje. Kukiełką na salonach w Nyes, co popędzi tam i przekaże, co trzeba.

Żołnierze nie potrzebują tego teatrzyku, to dla Nyes, dla wszystkich siedzących na obradach i przesuwających kolejne pionki po mapach. Chleją, śmieją się. Gdyby tylko widzieli, co się dzieje.

Ona musi przemówić, musi sądzić, że to wszystko to jej decyzja dla nich. Inaczej pozbawią Małego Imperatora prawa do tronu za podburzenie ich armii, zbieraniny wykrwawiającej się za cenne kruszce.

Kobieta splunęła mu w twarz. Książę zrzuca z krzesła na ziemię. Kopnął ją pod żebrami. Przyciska nóż do szyi. Albo teraz, albo nigdy. Prowadzi ostrze po tętnicy, wbija się w nią. Szkarłat rozlewa się po podłodze namiotu. Jej umysł otwiera się na słabość: jeden syn, chce go jeszcze widzieć.

— Co ty...? Gerald! — wrzeszczy Elisabeth.

— Wiem, kurwa, kim jestem. Ty pierdolony, zarobaczony psie — bełkotał Gerald, klęcząc na podłodze. Rozerwał zamek trzymający maskę. Krew puściła mu się z nosa oraz zaczęła napełniać usta. Wypluł ją u stóp sofrarzy. W jednej chwili cała zawartość żołądka poleciała na nich. — Nie zatrujesz mnie. Nie zabijesz... Ty... ty...

— Maurus, przyprowadź ich. Teraz! Cielistych. Maladystę też — wykrzyczała Elisabeth, klęcząc nad nim. Kaptur spadł jej z głowy, odsłaniając pobladłą twarz.

Teraz to jej pazury wbiły się w jego szyję. Nie miał nawet siły jęknąć z bólu.

— Widziałem... widziałem... Jestem zm-zmęczony. Powiem... — Tylko na chwilę przymknął powieki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro